Zdrowo czy smacznie?
Co jakiś czas dopadają mnie firmy PR, zajmujące się producentami żywności. Przysyłają oleje, sosy, dipy, przyprawy. I wszystkie zapewniają, że ten produkt wprawi mnie i czytelników, którym go polecę, w stan wiecznej szczęśliwości. Nigdy dotychczas nie korzystałem z tych podpowiedzi. Jedne produkty bowiem nie były smaczne, inne zaś nie aż tak doskonałe, by warto było się nimi zajmować. Teraz jednak uznałem, że blog jest formą komunikacji, dzięki której mogę wyrażać swoje prywatne sądy i oceny wszystkiego. Biorę bowiem wszystko na własne sumienie. Albo Państwu polecę coś, co Wam nie zasmakuje, albo uda mi się wprawić Was w zachwyt czymś, co i mnie zachwyciło. Te zaś produkty, które uznam za złe, także opiszę bez zahamowania. Co niniejszym komunikuję piarowcom starającym się mnie zachęcić do pochwał. Wystarczy, że sam jestem – jak to określiła Kristi – samochwałem i narcyzem.
W moim domu zawsze jest pełno oliw. Inne do gotowania, inne do smażenia, jeszcze inne do sałat i picia na surowo. Okres wakacji, gdy moja żona Barbara mieszka głównie pod Pułtuskiem, wprowadza w spiżarni zamieszanie. Ostatnio, szukając oliwy, na której mógłbym podsmażyć gnocchi, zobaczyłem ze zgrozą, że w ciemnej szafce oliwnej stoi tylko jedna butelka oleju o dziwnej nazwie Floriol. W dołączonym prospekcie przeczytałem:
Floriol to rafinowany olej rzepakowy z pierwszego tłoczenia. Produkowany jest z najwyższej jakości nasion rzepaku uprawianego w Polsce i należącego do rodziny niskoerukowych.
Olej Floriol jest naturalnie bogaty w niezbędne dla ludzkiego organizmu kwasy tłuszczowe: kwas linolowy (Omega-6), który występuje również w dużych ilościach w innych olejach roślinnych i kwas alfa-linolenowy (Omega-3), którego zawartość w oleju rzepakowym jest wyższa niż w jakimkolwiek innym oleju roślinnym dostępnym obecnie na rynku.
Zrozumiałem większość tekstu: że olej ten ma wiele wartości, np. kwasy określane Omega (plus cyferka) są – jak wiem – niezbędne do zdrowego życia. Ponieważ jednak zawsze mówiłem i pisałem, że dla mnie ważniejszy jest smak niż zapewnienia fachowców o zdrowotnym wpływie produktu na mój organizm, postanowiłem olej wypróbować.
Nie poczułem się po zjedzeniu sporej porcji włoskich kopytek czyli gnocchi znacznie zdrowszy, ale smakowały mi nadzwyczaj. Na dodatek ani w całym mieszkaniu, ani w kuchni nie dominował zapach gorącego oleju, co bywa (po smażeniu na nim) dla niektórych bardzo uciążliwe.
Jedząc kluchy z sosem z sera gorgonzola przeglądałem prospekt oleju i na jego koniuszku znalazłem przepisy Marty Gessler (właścicielki Qchni Artystycznej i autorki rubryki kulinarnej w „Wysokich Obcasach”), która jest dla mnie autorytetem w kwestiach zdrowego, ale przy tym smacznego jedzenia. Wiedziałem, żem nie zbłądził. Teraz poczekajcie parę dni, czy przeżyję. Brak dalszych wpisów oznaczać będzie moją pomyłkę.
Na koniec chciałbym zakomunikować, że za tydzień kolejny quiz kulinarny, nagradzany książkami rodziny Adamczewskich, wydawanymi przez Nowy Świat i Wydawnictwo Prószynski i S-ka. Pytania będą znacznie trudniejsze. Pierwsze bowiem były dla zachęty. Urażona Kristi zapytała, czy to audiotele? No więc – nie. To blog kulinarny, który jest tyleż profesjonalny, ile rozweselający. Lepiej bowiem iść przez życie radośnie przekąszając smakołyki, niż wylewać żółć na bliźnich, co nie zawsze poprawia humor… wszystkim. Smacznego!
Komentarze
A czym sie różnia włoskie kopytka od rodzimych ?
Kształtem i większą zawartością mąki dzięki czemu są nieco twardsze. Bywają także czasem np. ze szpinakiem.
Najlepsze są podgotowane, wystudzone i obsmażone na złoto na oliwie.
P.Ad.
Ojej,
olej rzepakowy … z pierwszego tłoczenia (?!)
Może używajmy jednak olej rzepakowy w fastfudach do pomfrytów i mielonych, do produkcji tłuszczu cukierniczego prze uwodornianie i w samochodach do diesli? Ten olej MUSI być rafinowany, bo inaczej potężnie śmierdzi!!!
Ciekawe na czym ta rafinacja polega – może być chemiczna: ługowanie sodą kaustyczą, poddawanie działaniu kwasów; fizyczna przez podgrzewanie, absorbcje. Zadna z firm się jakoś tym nie chwali…
PS.
Czy to aby nie kryptoreklama? Fi donc!
A jednak to prawda. Użyłem go parokrotnie. I nie żałuję. Każdy opisany i nie krytykowany produkt może powodować takie nieładne podejrzenia. Radzę więc samemu spróbować i wówcas osądzać. Albo się ma zaufanie do autora, albo nie. Ale potępiać bez dowodów?! A fe!
Ale wybaczam, bo to początek naszej znajomości.
P.Ad.
Panie Piotrze – wspomnę i ja o zachwalanych produktach, na których można się naciąć (i nie jest to żadna aluzja do oleju rzepakowego, którego też jestem zwolennikiem, choć na ogół używam Kujawskiego – a on rośnie w cenę coraz nieprzyzwoiciej…) a dotyczy to zachwalanej przez konkurenta Pańskiego Pascala świeżej zielonek kolendry.
Garstkę tych roślinek posadziłem w ogródku, czekając aż podrosną do wielkości umożliwiającej siekanie.
Pierwsza próba wywołała tak intensywne plucie jakbym oglądał obrady sejmowe. Coś okropnego ten dziwaczny smak! Na szczęście roślin nie zniszczyłem, bom wielbicielem suchych miażdżonych nasion i już właśnie dojrzewają, by dodać aromatu słoninie surowej – fuj, jakie to niezdrowe!
Na koniec wspomnę o innym doświadczeniu kulinarnym, równie niemiłym. Dawno temu, na Polesiu (tym pińskim) poczęstowano mnie z nabożeństwem miejscowym przysmakiem – solonymi kapeluszami borowików. Było to duże wyróżnienie i zebrani z zazdrością zerkali na mój talerz a ja po spróbowaniu nie wiedziałem jak się wymigać z tego dziwacznego smakołyku. W końcu niezauważenie przesunąłem rarytas ów na talerz sasiadki, która z wielkim apetytem go spożyła. Tutaj miałem oczywiste wątpliwości – podejrzewałem, że grzyby tak przetworzone są rzeczywiście smakołykiem, ale trzeba smak poznać, polubić i wtedy będzie z nami na zawsze… Jeden raz to niekiedy za mało! Ale świeżej kolendry już do ust nie wezmę!!!
Wierzę, że olej jest dobry w smaku. Nie oto mi jednak chodziło. Olej rzepakowy po tłoczeniu (na zimno też) jest dosyć paskudny. Pana olej zapewne był rafinowany. Jak?
Mam dużą nieufność do poetyckich nazw typu „z pierwszego tłoczenia na zimno”.
Ostatnio jadłem w cepeliowskiej knajpie za Bolesławcem. Wszystko było w karcie „pierwszorzędnie wysmaczone”, „wyśmienite” i w cenach szanujących ego polskich nuworyszów, czyli drogie. Tyle, że smalcowo mdłe i po obiedzie zjedzonym ok. 16-tej nie mogłem spać jeszcze o 3-ciej rano. Myślę, że personal knajpy nie jada tego, co podaje konsumentom. Dziwny był tylko brak jakichkolwiek cudzoziemskich samochodów. Byli za to 500 m. dalej. I słusznie, jak sprawdziłem wracając. Cudzoziemcy dysponują rzetelnymi ocenami naszych kajp?
Cóż, każdy chce za swój produkt wziąć jak najwięcej pieniędzy. A najtaniej jest dać produktowi efektowne opakowanie i poetycką nazwę.
Proszę spróbować olej rzepakowy za 60 eurocentów z Aldiego. Lepszy, gorszy od tego „z pierwszego tłoczenia na zimno”?
Spróbuję, ale dopiero po urlopie. Na wszelki wypadek oszczędzam się przed podróżą po Sycylii i Rzymie. Muszę być w pełni formy jako cicerone wnucząt. P.Ad.