Co nam Babcia dała…
Mimo że dietetycy krzyczą na alarm, co tu dużo mówić, wszyscy raczej lubią na zakończenie posiłku zjeść „coś słodkiego”. Oczywiście to słodkie może być niezbyt słodkie, bez nadmiernej ilości „białej trucizny”, jak nazywa się obecnie cukier, obwiniając go o wiele zła wyrządzanego organizmowi.
Historia słodkich ciast i deserów jest bardzo dawna, jednak zwykło się uważać, że sztuka cukiernicza osiągnęła apogeum w czasach naszych prababek i babek, a więc w XIX w.
Przez stulecia do staropolskiej sztuki cukierniczej dochodziły coraz to nowe elementy. Kto dziś np. kojarzy sobie pochodzenie różnych wyrafinowanych słodyczy na naszym stole z wpływami tureckimi, kto wie, że to francuscy kucharze wprowadzili do polskiej kuchni lekkie leguminy, suflety, lody, kremy, eklery czy szarlotki itp., że osiedlającym się w Polsce cukiernikom włoskim i szwajcarskim zawdzięczamy strucle, torty, makaroniki, bezy, zwane wówczas marengami, ciasta z owocami i galaretki. W XIX wieku do kuchni polskiej przeniknęły elementy kulinarnych tradycji żydowskich. U Żydów przygotowywano bowiem wiele ciast obrzędowych. Na sobotę musiała być upieczona chałka, na święto Purim hamantasze (trójkątne ciasteczka nadziewane makiem) i wiele innych ciast, na święta Szawuot i Chanuka – serniki z rodzynkami, na Rosz-ha-Szana – pierniki i słodkie obwarzanki. Wszystkie te rodzaje wypieków znamy również jako tradycyjne, dawno istniejące w kuchni polskiej. Ciasta były niezbędnym elementem stołów świątecznych, zarówno w domach chrześcijańskich, jak i żydowskich, bogatych czy średnio zamożnych. „Jak pączki w tłusty czwartek, baby na Wielkanoc, obwarzanki piwne w adwencie, tak placek migdałowy musiał się znaleźć na Trzech Króli”- pisał redaktor „Kuriera Warszawskiego” w końcu XIX stulecia.
Szczególnie sławni byli cukiernicy warszawscy. W okresie przedświątecznym znaleźć można było w gazetach liczne reklamy firm cukierniczych, polecające torty, mazurki w rozmaitych kształtach, baby berlińskie parzone, a także zwyczajne, lukrowane, placki z makiem i masą migdałową, a także z serem, kafekuchy (ciastka do kawy), paschy oraz, przed Wielkanocą, jajka czekoladowe.
W okresie świątecznym firmy cukiernicze wystawiały w witrynach swoje najwspanialsze wyroby. O jednym z wystawionych dziełek cukierniczych pisał „Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia” na łamach „Kuriera Warszawskiego” : „był taki placek, co miał w środku sadzawkę z białego miodu i wyglądały z niej rybki i nimfy kąpiące się, a kupid strzelał do nich z łuku, ale zamiast w serce, to im bezecnik odmierzał w śliczne oczka, które zasłaniały sobie od wstydu”. Ciekawe, czy placek ten był tylko do oglądania, czy też w smaku dorównywał wspaniałej sztuce dekoracyjnej ?
Szczególnie wiele uwagi zwracano na wypieki z okazji świąt, zwłaszcza wielkanocnych. Jarosław Iwaszkiewicz szczególnie ciepło i ze znawstwem opisywał perypetie z pieczeniem ciast na te tak uroczyste święta:
Matka moja słynna była ze swoich mazurków, zwłaszcza cukierkowych, bez mąki; znała przepisów na nie około czterdziestu. Nic to jednak było w porównaniu do trudności, jakie musiano przezwyciężyć przy pieczeniu bab. Dzień ich wyrobu był dniem ciężkiej pracy, żółtka do nich użyte liczyło się na kopy, ubijało się je czy tarło w donicach parę godzin, po czym przychodził moment, kiedy ciasto rosło i kiedy każdy większy hałas mógł sprawić jego oklapnięcie – najgorszą katastrofę, jaka się mogła w okresie wielkanocnym wydarzyć. Z formami na baby też był kłopot wielki, gdyż nasze ukraińskie baby miały inny kształt niż tutejsze, pogardzane „koroniarskie”, czy też „warszawskie” babki. Były to twory znacznej wysokości i równej cylindrycznej powierzchowności. Wreszcie mama w porozumieniu z nadwornym blacharzem fabrycznym zrobiła wynalazek blaszanych form na baby leżących, zaopatrzonych w drzwiczki bezpieczeństwa, które otwierały się automatycznie, kiedy wyrośnięte ciasto wypełniało całe wnętrze. Gdy wreszcie upiekły się baby – a siedziały w piecu ze dwie godziny, przy czym przez cały czas trzeba było chodzić na palcach i mówić szeptem – następował dramatyczny moment wyjmowania z pieca. Wtedy trzeba było wytężyć całą uwagę po to, aby się jeszcze gorące ciasto nie wykrzywiło, jak na słynnym rysunku Andriollego. W tym celu wprost z form baby przekładało się na poduszki i dziewczęta kuchenne kołysały je na poduszkach, jak usypiając dzieci, dopóki ciasto nie ostygło. Niezapomniany był to widok, kiedy grono kobiet z poważnymi minami kołysało owe baby w obrzędowy sposób, jak gdyby od tego za leżały losy świata. Złośliwi chłopcy trzaskali drzwiami, aby ciasta się zapadały.
No i na koniec jeden przepis, który ma wielce zachęcającą nazwę:
Babka bez roboty
Pół kg krupczatki, kostka masła ,1 szklanka mleka, 5 dag drożdży, 3 całe jajka i 1 żółtko, 1 szklanka cukru, olejki zapachowe, szczypta soli jakie kto ma bakalie, tłuszcz do wysmarowania formy i 1 łyżka tartej bułki.
W sporym naczyniu rozetrzeć drożdże z cukrem. Dodać do nich od razu przesianą mąkę, jajka i żółtko, roztopiony tłuszcz i ciepłe mleko, szczyptę soli, ewentualnie łyżkę oleju, bakalie, zapachy. Starannie wymieszać łyżką. Dokładnie natłuścić i wysypać tartą bułką foremkę, wlać do niej ciasto i przykrytą odstawić na co najmniej 10 godz. Po upływie tego czasu wstawić do nagrzanego piekarnika i upiec próbując po ok. 30 min. patyczkiem, czy gotowe. Foremka powinna być dużo większa, aby ciasto z niej nie wypłynęło, bo w niej odbędzie się cały proces gwałtownego wyrastania.
Komentarze
Dzień dobry
Z tekstu wynika ,że chyba wszystkie słodkości są zapożyczone. Nic nie wiadomo o rarytasach typowo polskich?
Ciekawe jak by nam smakowały wyroby cukiernicze sprzed wieków. Kto w dzisiejszym zaganianym świecie poświęcałby całe godziny tylko na ucieranie jaj? No i ten choresterol 😉 🙂 Z drugiej strony, jaśli wypieki się udały i wbrew poczynaniom „złośliwych chłopców” nie opadły, to jaka duma i radość dla kucharko-pieczarki? 🙂
Życzę pysznych deserów i lecę do roboty
Jako wielka miłośniczka starych książek kucharskich (do czytania, nie do gotowania najczęściej), zwróciłam uwagę na kilka osobliwości. O obłędnej ilości masła używanego niegdyś w kuchni, pisałam już przy okazji „Kuchni gdańskiej”. Podobnie ilości jaj też przyprawiają o zawrót głowy. Dopiero zestawiając ilość zużytej mąki i cukru wychodzi nam bilans – to wcale nie przepis na 1 babę czy jeden placek. To ciasto czy deser musiało wystarczyć na liczną rodzinę, ewentualnych gości a i pozostawić pewien zapas „do spiżarni”. Dlatego ilekroć korzystam z tych przepisów (np na babę pektynową na Wielkanoc) całość składników dzielę przez 4 albo nawet 5. Wtedy taka baba świąteczna jest z 12 a nie z 60 żółtek. Drugą sprawą , która mnie zastanawia, są przepisy na torty. W zasadzie stare książki nie podają przepisów na torty biszkoptowe czy piaskowe, jakie pieczemy dzisiaj najchętniej. Są to przede wszystkim torty z blatów orzechowych albo migdałowych przekładane i zdobione konfiturami. Mas maślanych czy śmietanowych niemal się nie spotyka. Wyjątkiem jest „tort hiszpański” z blatów bezowych przekładanych bitą śmietaną.
A swoją drogą ciekawi mnie, jak były krojone i podawane np baby podolskie, o których pisał Iwaszkiewicz. W końcu produkt miał wysokość ok 60 cm. Wie ktoś może?
Małgosiu!
Nie gniewaj się, ale walczę z tego typu myśleniem. Nie ma właściwie w Europie niczego, co można powiedzieć, że to pochodzi czysto z tego narodu. To tak jak z językiem polskim, jakbyśmy podeszli do tego naukowo, to nie ma ani jednego polskiego wyrazu, bo albo jest ono pochodzenia indoeuropejskiego, albo prasłowiańskiego, albo z zapożyczeń. Polska przez wieki była tyglem narodowym i leżała na „autostradzie” europejskiej, po której przewalały się armie, ludy, kupcy.
To jest tak, jak z szukaniem „prawdziwego Polaka”, nie ma takiego, zawsze wśród przodków znajdzie się Rusin, Niemiec, Ormianin, Tatar albo Żyd.
Podoba mi się zdanie Torlina – o bogactwie kultury europejskiej decyduje tygiel, mieszalnia, ludów i tradycji. To gdzieś na obrzeżach, na wyspach, w kotlinach górskich mieszkają przez tysiące lat te same rodziny, nie w „młynie” na „autostradzie”. Swoją drogą ciekawy eksperyment zrobili Szkoci kilka lat temu : z grobu skalnego liczącego ca. 7 tys lat pobrano DNA (udało się, bo ciało było częściowo zmumifikowane i poddano badaniom mężczyzn – ochotników w promieniu 20 km. Znalazł się jeden daleki potomek zmarłego – emerytowany nauczyciel historii. Niestety – on nie ma dzieci i ta rodzina wymrze po tysiącach lat obecności na tym samym terenie. Nie wiem, czy Szwajcarzy zrobią taki sam eksperyment ze swoim „człowiekiem lodu”. Ta mumia jest młodsza – oceniona na 5 tys lat.
Takie na przykład marengi (bezy) tutaj zwane meringues podobno wynalazł włoski cukiernik w samym środku Szwajcarii – Meiringen około roku 1600. Do Meiringen jeżdżę czasem rowerem, ale bezy najchętniej kupuję w Gruyere 🙂 Zastanawiam się, co skłoniło włoskiego specjalistę od słodkości do osiedlenia się u podnóża Alp? Może przepiękny przełom rzeki i wodospady przyciągające ciekawych pięknych widoków, może ważny szlak handlowy przez przełęcze?
Nemo – może po prostu szukał spokoju? Płn Włochy w tym czasie to niekończące się wojny miast – księstw. Na dobrą sprawę wszystkich ze wszystkimi. Helwecja była biedniejsza , ale znacznie bezpieczniejsza.
Pyro,
z tym „człowiekiem lodu” jest problem. Uczeni od lat dyskutują, kim on jest i nie mogą dojść do porozumienia. Są pewne, poparte dowodami, hipotezy. Oetzi nie mógł być Włochem, bo miał przy sobie narzędzia. Nie był Austriakiem, bo znaleziono mózg. Mógł być Szwajcarem, bo go wyprzedził lodowiec, ale najprawdopodobniej był Niemcem, bo tylko oni chodzą w góry w sandałach 😎
Nemo – 5 pkt na Oscara
Torlinie,
Wbrew twojej reakcji, nie ma między nami różnicy w tym względzie.Moja uwaga była trochę prowokacją na wpis Pana Piotra , z którego mogłoby wynikać , że wszystkie słodkości sprowadzono. Przeciez, zanim dotarli do nas np. Francuzi, coś tam jedliśmy. 😉
Zreszta my między sobą też wymieniamy się uwagami i przepisami, sami je modyfikujemy itd. Na tym polega istota pracy w kuchni- na otwarciu na smaki, nawe pomysły, zestawienia produktów etc. Któż z nas nie próbował w domu wykonać dania spróbowanego gdzieś przy okazji, nie mając w dłoni przepisu?Na pewno ludzie w dawnych czasach robili to samo.
Oczywiście, że naród, narodowość itp. to są konstrukty sztuczne, idealne, w czystej postaci w przyrodzie nie występują. Dlatego też jakąkolwiek się poda definicję, to bardzo łatwo ją podważyć i sypać przykładami, że się nie zgadza, albo zgadza nie całkiem. I ja sam, jako kundelek, mam do wszelkiej narodowej czy rasowej ortodoksji stosunek nader niechętny. Ale jednak – w Europie pewne (przyznaję ze smutkiem, dość sztywne) pojęcie narodu utrwaliło się na tyle, że stało się faktem kulturowym, politycznym, socjalnym i jakim tam jeszcze, więc nie można udawać, że tego w ogóle nie ma. Większość ludzi odbiera zresztą te pojęcia intuicyjnie, nie zastanawiając się nad zawartością. Szkoda, ale to też jest fakt i to z dalekosiężnymi konsekwencjami.
Przyznam się: przy całym swoim kundelstwie, jak grają „nasi”, to jestem za „naszymi” 😀 W moim przypadku to są Polacy. 🙂
Starsze są niektóre potrawy od ich pierwszego opisania. Nieraz na podobne pomysły wpadano w różnych miejscach. Cieszmy się bogactwem. Mam z dzieciństwa podobne wspomnienia do cytowanych przez Gospodarza. Mieszkaliśmy w mieście i panien do kołysania nie było wiele, ale pieczenie było wydarzeniem niezwykłym. Nie dzieliło się receptur przez 5 czy 8. Zresztą dzielenie jest niebezpieczne, bo nie zawsze proporcje są takie same niezaleznie od skali wypieku. Były przepisy na 4, 5 kg mąki. Albo w ogóle ilość mąki nie podana, tylko określona „ile ciasto zabierze”. A mazurki! Może ktoś ma przepis na mazurek czekoladowo-marcepanowy? Przysmak dzieciństwa.
Torty umiał robić mój wuj, który pracował w Wilnie w fabryce cukierniczej. Nie pracował przy produkcji, ale poznał wszystkie tajniki. Od kiedy uruchomiono komunikację lotniczą, wysyłali torty do Paryża. Zrobiłem kiedyś tort makowy i wuj mnie wyśmiał. Stwierdził, że to wyrób dla ludzi ubogich. Zamiast maku powinny być np. migdały. Lubię mak w torcie, ale od tego czasu tort makowy robię dając pół na pół mak i migdały i to jest to. Zarówno moja mama jak i kilka jej sióstr słynęły z kuchni w ogóle, a z ciast w szczególności. Ale gdzie im do ich brata. Napoleonka musiała mieć nie mniej niż 100 warstw zupełnie przezroczystych. Tylko rzadko chciało mu sie te napoleonki robić. Myślę, że wuj wyjaśnia, dlaczego w starych książkach nie ma tradycyjnych biszkoptów czyli z mąką jako podstawowym surowcem. Z pianą mieszało się orzechy albo migdały a nie mąkę.
Jako urlopowicz uzywam wywczasów. Sasiadka z naprzeciwka wyprowadzila sie. Klucz jest jeszcze u mnie i mam teraz nie jedna ale cale dwie wolne chaty. Na dokladke przyjechala najnowsza”Polityka”. Wczoraj wydrukowana o dzisiaj juz u mnie. Napewno wszystko zorganizowal mój Djabel Stróz, który ostatnio bardzo sie zajmuje moja osoba. Pewnie juz z góry melduje gdzie trzeba, ze znalazl nowa duszyczke. Tymczasem jednak przesylam Wam historyjke na jego temat.
Rózne ma sie przyjaciólki w zyciu. Im czlowiek starszy, tym wiecej sie nazbiera. Rzecz oczywiscie nie w tym, zeby zdobywac nowe ale, zeby nie tracic istniejacych. Moja mloda przyjaciólka weszla niedawno w lata dwudzieste. Wiek burzliwy ale czasami jak sie okazuje warto o cos popytac starego a nawet rady zasiegnac. Przyjazn wziela sie stad, ze jestem ojcem chrzestnym jej mamy.
Jadac na poludnie od Gdanska w kierunku Tczewa, droga podrzedna a nie obwodnica jedzie sie poprzez miejscowosc która nazywa sie Swiety Wojciech. Miejscowosc jest bardzo stara, podobno nawet starsza od Gdanska, a w niej maly kosciólek pod tymze wezwaniem. Mój przyjaciel zostal tata a jego zona automatycznie mamusia. Czasy byly takie, ze za uprawianie mozna bylo zwichnac sobie kariere. Mysmy nie mieli niczego do stracenia i postanowilismy zaryzykowac chrzciny. Wybralismy niedaleka miejscowosc. Moda panowala wtedy taka, ze prominenci chrzcili w obcych parafiach. Kiedy pojechalem do ksiadza zameldowac chrzest, popatrzal na mnie bardzo podejrzliwie, co najmniej jak na mlodego, wschodzacego i juz dbajacego o dalsza kariere. W koncu ksiezulo rozkleil sie i prostym tekstem zapytal dlaczego chcemy robic te chrzciny u niego. Powiedzialem w naiwnosci swojej, ze nie mamy wiele pieniedzy i sadze, ze u niego bedzie najtaniej. Zsumowal sie duchowny i powiedzial, ze ochrzci w drodze wyjatku za darmo a odbije sobie na jakims prawdziwie prominenckim dzieciaku. Chrzciny byly skromne i wygladalo na to, ze z calego towarzystwa naprawde wierzacym byl celebrant.
Przyszla na swiat z malzenstwa mojej chrzesniaczki dziewczynka. Dano jej imie cywilne, czy koscielne, nie mam pojecia. Wtedy byla juz calkowita swoboda, to i po co ryzykowac. Slyszalem o tej malej, ze dobrze rosnie niezle sie uczy tylko ma niedobry zwyczaj zadawania doroslym róznych trudnych pytan. Czasami w towarzystwie. Przed kilku laty dostalem nagle mail na mój prywatny internetowy adres. Cala masa pytan, potem podziekowanie za uratowanie zycia, poprzez ochrzczenie mamy oraz propopozycja wymiany korespondencji. Tak sie zaczelo. Otrzymuje czasami listy, najpierw od dorastajacej panienki a teraz od mlodej panny. Pisze w sposób calkowicie otwarty. Jak to do kogos kogo sie nie widzialo w zyciu na oczy. Pytania sa czasami dla mnie zbyt trudne, wtedy odsylam ja do encyklopedii albo do mojej wnuczki Agnieszki a one zawsze sie dogaduja i czasami pouczaja starszego pana o wnioskach do jakich doszly. Niezla nauka, chociaz jesli o mnie chodzi idzie calkowicie w las.
Ostatnia zatelefonowala do mnie, co jest ewenementem. Zanim rozpoczela trajkotanie zapytalem o co chodzi. Rodzice sie rozeszli, jest w blogoslawionym stanie, czy inna radosna wiadomosc. Dostalam, mówi. Dostalam prawie jako pierwsza. Cos dostala pytam. Jakto co, ksiazke o BoLechu. To jest teraz na kartki i zapisy a studentów zaczynaja znowu wynajmowac w charakterzy staczy. Zumurowalo mnie. Jak dostalas pytam. Prosto z drukarni. Brat mojego chlopaka tam pracuje, zweresil jeden egzemplarz, pomimo ostrej kontroli. Pomyslalem sobie, ze ta mlódka, pomimo, ze mieszka w Gdansku, na odleglosc leci Sluzewcem. Podkreslam Sluzewcem na poludnie a nie Zoliborzem na pólnocy Warszawy. Ostre pokolenie. Zapytalem niesmialo czy czytala. Czys ty zglupial powiedziala. Tego sie nie czyta, to trzeba miec i tyle. Kazdy by chcial ale nie kazdy ma.
W tym momencie mój osobisty Djabel Stróz stojacy normalnie w ogródku, sfrunal z cokola i siadl mi na lewym ramieniu. Podpowiedzal, a ja cytuje prosbe z jaka zwrócilem sie do pannicy. Przekartkuj ksiazke i sprawdz, czy wydrukowano kopie swiadectwa szkoly podstawowej BoLecha. Po co zapytala, ale obiecala przekartkowac. Jutro bedzie telefonowala jeszcze raz i powie mi czy we wspmnianej ksiazce znajduje sie kopia wspomnianego dokumentu. Zaleznie od tego zajme stanowisko ale dopiero jutro.
Dwa dni minely, wiec pomyslalem sobie, ze mlodziez mnie olewa. Normalnie jak to starego zgreda. Nagle znowu telefon. Przekartkowalam mówi. Nawet nie sama. Dalam koledze, przekartkowal a nawet oddal ksiazke co sie u niego rzadko trafia. Nie ma swiadectwa ukonczenia szkoly podstawowej. Mozesz zatem wyrzucic ksiazke do kosza jako marudzenie dwóch panów którzy chcieli zbic nieco szmalu. Nie rozumiesz, ze skoro ten BoLech nie skonczyl nawet szkoly podstawowej, to nie umial pisac. Skoro nie umial pisac, to jak mógl przygotowywac raporty i donosic. Poza tym kto tam uwierzylby w jakies opowiadania niepismiennego. Szkoda, mówi. Kosztuje ta cegla oficjalnie 22 Euro a to zawsze pieniadz. To podaruj mówie. Jak podaruje to juz zupelnie u ludzi podpadne, ze pozbywam sie tak latwo epokowego, bylo nie bylo, dziela. Sytuacja przez moment byla bez wyjscia. Nagle mój Djabel Stróz znowu siadl mi tym razem na prawym ramieniu i kazal zadac pytanie kiedy tatus ma urodziny albo imieniny albo cos innego waznego. Za miesiac mówi w dniu 1 sierpnia. To bylo juz moje. W takim razie zapowiedz w rodzinie, ze z okazji rocznicy, tatus dostanie w prezencie utwór pod tytulem BoLech. Przy okazji, beda napewno goscie, zadaj uczone pytanie nastepujacego brzmienia.
Jaka jest róznica pomiedzy marcowymi docentami a ipenowskimi historykami. Jestem pewien, ze zaskoczysz zebranych jak równiez dasz przyczynek dla wielu urodzinowych dyskusji. Na wszelki wypadek radzilbym ci dyskretnie wyniesc sie z towarzystwa zanim zaczna w powietrzu latac butelki albo inne ciezkie epitety.
Na zakonczenie historyjki pragne wyjasnic kim jest Djabel Stróz. Przed dwoma tygodniami w naszym Muzeum odbyl sie wernisarz wystawy okolicznych artystów. Wsród wielu eksponatów wystawiano ceramike Brigitty Dittrich oraz jej przyjaciela Gerhardta. Ciekawa, naprawde nowoczesna, ceramika. Wsród eksponatów znalazlem cos o dziwnym ksztalcie, kolorze oraz fakturze. Kupilem juz przedtem tomik poezji tak, ze nie musiale ogladac sie za czyms jeszcze dla przyzwoitosci, zeby nie wygladac na tego co przyszedl sie najesc i napic na krzywy ryj.
Zapytalem co to jest, otrzymujac odpowiedz, ze Aniol Stróz. Abstrakcyjny. Cena byla ambitna. Dla zabawy powiedzialem, ze gdyby to byl Djabel Stróz i do tego za pól ceny, to bym wzial. Odpowiedz byla druzgocaca. Za polowe ceny moze byc zmiana nazwy dziela, pod warunkiem jednak, ze oplata bedzie od reki, na miejscu i gotówka. Strzal byl w najczulsze miejsce a wcale nie przypadkowi wspólwidzowie zaproponowali kontrole stanu mojego portfela sluzac ewntualnie krótkoterminowa pozyczka. Ten cholerny Djabel Stróz kosztowal dokladnie tyle ile bylo pieniedzy w moim portfelu. Mam teraz w ogrodzie stojacego na cokole ze stalowej szyny wlasnego, przekabaconego z Aniola na Djabla Sróza, który o dziwo sluzy mi calkiem niezlymi radami
Pan Lulek
Stanisławie I Kudłaty! Wczoraj wieczorem byłem uchachany jak, nie przymierzając, jamnik po spacerze i nie tylko nie załapałem się na wieczornego drinka, ale nie zdołałem nawet odpowiedzieć na pytanie dotyczące formy jego stawiania. Nadrabiam dziś: o ile się nie mylę, drinki na blogu stawia się w formie fotograficznej. Jeśli jednak się mylę, to niech mi Zasiedziali głowę zmyją (przyda się, bo ubłocona nieco) 😀
Bardzo mi przypadł do smaku wpis Bobika. Coraz częściej pada pytanie o sens patriotyzmu. Wychodzi na to, że im człowiek starszy, tym ten patriotyzm jest mniej bezkrytyczny. Jako młody chłopak nie mogłem się pogodzić z „brakiem patriotyzmu” u mojego ojca. Gdy miałem 3 lata opowiadał mi rozdziały z Trylogii i różne ciekawostki z historii Polski, ale równocześnie o naszych cechach narodowych mówił okropne rzeczy. Również o rządach sanacyjnych wyrażał się fatalnie, chociaż nie był ND-kiem ani lewicowcem. Szczególnie krytykował rządy po śmierci Piłsudskiego. Nieątpliwie miał rację, ale dla mnie to był szok. Ja pomimo całego swojego obecnego krytycyzmu już nie jestem w stanie zmienić podejścia do spraw „ojczyzny” i „narodu”, ale zastanawiam się, czy należy się martwić tym, że młodzież corz mniej czuje pojęcie ojczyzny. A co powiedzieć o naszych narodowcach czyniących z patriotyzmu skrajną karykaturę. I co to w ogóle jest narodowość. Bobik to świetnie ujął. W naturze naród nie istnieje. Jak nie istnieje przeciętny obywatel. Co oznacza „narodowość” w dokumencie tożsamości. Jak może różnić się od narodowości odczuwanej. Czy w związku z tym nie powinno się w ogóle tego pola zlikwidować. Czyż nie było ono potrzebne tylko w celach dyskryminacyjnych albo po to, żeby było wiadomo kogo w przypadku wojny internować. A póki co, szkoda, że nasi przegrali, a właściwie szkoda, że nasi byli tak słabi i pozbawieni prawdziwej woli walki. I tu jest rozbieżność pomiędzy rozumem i odzczuciem.
A mnie odkad pamietam, chyna jeszcze w przedszkolu, zawsze ktos pytal: To kim ty sie naprawde czujesz? I zawieszal wzrok na moich ustach. Dopiero jakies 20 lat temu znalazlam odpowiednia odpowiedz, ktora wszystkich zadawala:
Och, odpi..ol sie.
Z przykrością informuję pt Towarzystwo, że niektórzy nasi korespondenci wynieśli się od nas, bo u nas nie mogą pisać o jedzeniu. Bractwo mendzi o polityce, demografii itp i czują się dyskryminowani.
Ana z krainy wiatraków skarży się u Owczarka, że nie ma gdzie pisać o swoich kotletach i blogowicze owczarkowi pocieszają, że u nich może. Nie będą politykowali.
A nie mówiłam?
No, zupelna maleszka!
Heleno, żeby Ci się tylko nie uogólniło! Jak będziesz tak samo odpowiadać na pytanie „jak się czujesz?”, to nawet lekarze nie odważą się go postawić 😆
Mojej mamie wprawdzie okropnie się nie chce zajmować agentami i s-ką i omija te tematy jak może, ale teraz zaczęła się zastanawiać, czy to chodzi o tę maleszkę, która w Krakowie była przez młodsze roczniki na polonistyce otaczana niemal nabożną czcią, jako że miała ponoć łeb pięć na czterdzieści i z prefesurami mogła iść w zawody. Jeżeli to ta sama, to jest znakomitym dowodem na to, że oprócz intelektu trza jeszcze mieć rozum. A może i odrobina serca nie zawadzi? Byle w rozumnych dawkach! 🙂
Bobiku, musisz poczekać na drinka, bo w tym komputerze niczego zainstalować nie można. Jest to zbyt ważny komputer, żeby jego użytkownik mógł grzebać w oprogramowaniu. Jeszce mógłby zainstalować coś nielegalnego albo zawirusowanego. Spróbuję zainstalować Picassę po powrocie do domu.
Parę wpisów wyżej pisałem o tortach i babach. I nikt mi w tym nie przeszkodził jakoś.
Luleczku Wujeczku, jak taki płodny ma być urlop, to prosimy o jak najdłuższy 😆
Ne, nie, Piesku. Chodzi o te maleszke, ktora ze swymi kotletami polazla do konkurencji.
A z lekarzami rozmowa jest krotka. Surowym, nie znoszacym sprzeciwu glosem: Prosze mi pokazac wyniki. Oni na ogol zaczynaja wtedy myslec, ze jak pokaza, to ja cos z tego zrozumiem. I wowczas rozmowa jest dorosla.
Panie Lulku – jesteś Pan urlopowany, co prawda, ale czy Ci Diabeł Stróż nie podpowiedział, że v-ia Alicja Jutrzenka do Pana zawitała? Bez nijakich euro?
Stanisław – Ty, Kochany, przestań być takim „sowsiem sierioznym”, bo budzisz u mnie niezdrowe emocje : „czy ja aby nie jestem taką rozkosznie niepoważną strauszką, co to ludzie ją omijają szerokim łukiem?”
A czy my przy okazji polityki krytykowalismy czyjes kotlety?
Jak ktos mnie Heleno o narodowosc pyta, to mowie, ze jestem Poznanianka i juz. Ostatnio jeden taki mi nadawal o czystosci rasy, to o malo ze stolka ze smiechu nie spadlam. Jak taki palant mnie widzi, to sobie mysli: male, blondynka, niebieskie oczy, nic tylko slowianka 😀 buhaha. Co swoja droga pieknie udowadnia, ze ocenianie po wygladzie jest szczytem kretynizmu.
Wracajac do kuchni, to ostatnio przeczytalam piekny artykul o kuchni francuskiej. Ten swatowy cud kulinarnej natury pochodzi z…. Wloch. Zanim ktoras tam z pan Medici sie nie wkurzyla i przyciagnela ze soba czesc warzyw i sterty kucharzy, kuchnia francuska byla tak samo nudna jak i innych krajow poludniowo europejskich.
U nas w domu slodkosci zawsze krolowaly, bo Rodzicielka woli piec niz gotowac. Jedna z podstawowych jej zasad jest nieuzywanie aromatow i zmniejszanie ilosci cukru.
Mialobyc krajow polnocno europejskich
Pyro!
Człowiek z lodu przyszedł z Włoch, a znaleziono go na granicy austriacko – włoskiej. Ötzi nie miał nic wspólnego ze Szwajcarią.
Nirrod – podzielam przyzwyczajenia Rodzicielki – żadnych olejków, zapachowych cukrów itp, cukru też mniej, niż w przepisach – słodkie można zjeść, przesłodzone – przez gębę nie włazi
Pyro, psy Cię w każdym razie nie omijają, a to przecież ważniejsze! 😀
Heleno, mama się zastanawiała nad tą maleszką podstawową, czy ona krakowsko-polonistyczna.
Torlinie – w zgodzie z dzisiejszą mapą Europy, masz świętą rację – tyle, że był to mieszkaniec Alp, nie kraju takiego czy innego i ewentualnej linii rodowej można na tym terenie poszukać.
Wiem, Bobik. Zartowalam.
Pewnie tak, bo ilu Maleszkow spotkalas w zyciu?
Torlin! Nemo tez zartowala!
Co ja wypisuję na tych stronach? Myślę sobie nieraz, że mój synek w Finlandii jest stanowczo zbyt „sowsiem sierioznyj” na swój wiek i powinien trochę poluzować. A tu słyszę to samo o sobie. Coś pewnie w genach, ale nigdy bym tak o sobie nie pomyślał. Ale już na pewno nie daję Pyrze podstaw do zarzutu umijania. To niesprawiedliwe absolutnie.
Problem polega na tym, ze na blogu trudniej „wyslyszec” zart, ironie i sarkazm. 😉
Opowiedzialam Rodzicielom dowcip o frytkach 😀 😀 😀
Uch! Syna Stanisława pod żadnym pozorem nie wpuszczać na blog! Na Stanisławie wyznaczamy granicę sieriozności, wbijamy słupy, stawiamy hufce na straży, powiewamy kotletami i śpiewamy „pije Kuba…” w celu lepszego zwarcia szeregów. Tak nam dopomóż blog! 😆
A z narodowością to jest tak, jakby powiedział Dzielny Wojak: Mieszkał Gdańsku na Przeróbce były podoficer zawodowy żonaty z miłą blondynką. A ta blondynka miała matkę i ta matka umarła, jak blondynka miała 10 lat. A jak miała 30 lat to umarła babcia. I ta babcia zostawiła jej list, w którym spełniła ostatnią wolę matki blondynki informując, ze babcia nie była matką matki, tylko tę matkę razem z blondynką przygarnęła w czasie okupacji i ukrywała, bo były Żydówkami. A mąż blondynki dowiedział się, że po matce córka jest Żydówką niezaleznie od pochodzenia ojca. Więc pojechał do Izraela i wypytywał, jakby im rząd izraelski pomógł, gdyby się zdecydowali do Izraela przeprowadzić. I dowiedział się, że i owszem, na pomoc mogliby liczyć. Tylko ta blondynka nie chciała do Izraela jechać.
To koniec historii. A znam tę historię, bo mąż blondynki nie znał obcych języków i ja w Izraelu byłem mu za tłumacza. Zresztą blondynka emigrować nie chciała, ale istotnie bardzo zainteresowała sie sprawami narodu przodków.
Tak sobie czytam i zaczynam sie zastanawiac, gdzie Ciebie JKW Stanislawie I jeszcze nie bylo?
A wiecie, że mój synek jest wielkim smakoszem. I świetnie gotuje oraz piecze. Ale jak nie to nie.
Stanislawie my jestesmy przekupni, jak nas nakarmic, to mozemy zmienic zdanie.
Mam jeszce drugiego synka, parę lat starszego, który sowsiem nie sierioznyj i do tego wielki znawca win, dużo lepszy ode mnie. Tylko aktualnie nie ma dostępu do internetu.
Nirrod, pisałem kiedyś, że nie było mnie jeszcze w Turcji, Grecji kontynentalnej, Australii i w całej Ameryce. Mam jeszcze, gdzie jeździć. A do Izraela jedziłem służbowo.
Stanisławie I, jak tak, to furda słupy! Dawać tu obu! Starszego wykorzystamy, młodszego zasymilujemy i przerobimy na własne kopytko (nogawki będzie miał trochę potargane, ale to cena warta obywatelstwa Blogowego) i wszyscy będą mieć udział. 😀
Kopytka z sosem grzybowym! Zjadłoby się zjadło, gdyby z nieba spadło…
Bobiku, wczoraj jadłem na obiad kopytka z sosem pieczarkowym. Spadły z nieba uchylonego mi przez Najdroższą.
Z pieczarkami się nie liczą. Takie to ja sobie też mogę zrobić. Prawdziwe są tylko z borowikami. Auuuuuu!!!! Muszę przestać, bo mi ślinka cieknie i jeszcze pomyślą w okolicy, że się wściekłem! 😀
Wyszedłem na chwilę do konkurencji, żeby zobaczyć, co z tymi kotletami i fyrda kotlety pożarskie, choćby najlepsze. Ale dowcip Alicji o krowie nam pożałowamy. Oj to już niedobrze. A Miś skrywa przed nami swój wyjazd do Amsterdamu.
Gospodarz pisze o białej truciźnie. Że tak się mówi o cukrze , to wydaje
mi się ,że widziałam od zawsze. Nawet krążył taki żart „że ludzie dzielą się inteligentnych i tych co słodzą” . Riposta z mojej strony , przez wiele lat była zawsze jednakowa- to posłodzę – dwie łyżeczki a nawet trzy..:)
I żyłam sobie przez przeszło 40 lat w słodkiej rozpuście cukrowej . I nie tylko cukrowej. Nie obce mi też było tłuste i pieczyste oraz alkohole. No i czas dużego tempa w życiu i robienie czegoś , co się nazywa „karierą”. Od
rana obowiązkowa mocna kawa , jakaś mała bułeczka i ogromne ilości papierosów. I komu to przeszkadzało ?:) Przecież mogło by tak sobie być . A nawet jakby już musiał być jakiś cios – to czemu od razu taki surowy? Czemu od razu cukrzyca? I moja rozpacz . I triumf ojca -moja krew ! ( tak jakby przez 40 lat miał wątpliwości ,że nie jego ).
A potem poszukiwania siebie w tej nowej rzeczywistości. Radykalna zmiana diety i trybu życia i wyczekiwanie jak na zbawienie na terminu uprzywilejowanej , wcześniejszej emerytury. A nowa dieta według
wskazówek pani doktor Ewy Dąbrowskiej , czyli eliminacja z codziennego jadłospisu mięsa ,mąki i nabiału. Trwa to jakiś czas. Tylko w dni weekendowe i świąteczne odżywiam się „normalnie” .
Przychodzą też moment zwątpienia – czy to wszystko ma sens. Czy warto się tak zmagać ? Wtedy bezsensownie zjadam wszystko jak leci , popijając mocnymi drinkami i wypalając znowu 30 papierosów.
I wcale nie wyrzuty sumienia byłyby najgorszymi konsekwencjami , tej bezmyślnej rozpusty. Kończy się to na ogół interwencją lekarską . Najgorsza była ta interwencja w styczniu tego roku , gdy na sygnale , pod kroplówką i tlenem trafiłam do szpitala. Już dawno takiego wstydu nie doświadczyłam. Uważałam wręcz to zemstę męża i córki , za to że wypiłam kilka kieliszków sama . Można powiedzieć ,że miałam powód. Dowiedziałam się o śmieci bardzo bliskiej osoby i nie mogłam sobie poradzić . Organizm pod wpływem stresu i alkoholu , zareagował nagłym spadkiem ciśnienia i utratą przytomności. Nie będę już sama siebie zadręczać i opowiadać wam , jak musiałam każdemu z lekarzy z osobna tłumaczyć co się stało. Taki wstyd !
Kilka dni temu tutaj na blogu Puchala spytała o tą moją cukrzyce. Nie biorę
jeszcze insuliny. Mam inne leki. Przez 5 dni w tygodniu jestem na diecie
warzywno-owocowej . Dzień zaczynam szklanką zimnej wody z cytryną. W soboty i niedziele oraz z okazji ważnych uroczystości rodzinnych jadam
„normalnie” . Rodzinie gotuję też „normalnie”.
W związku z tymi moimi ograniczeniami w żywieniu -uwielbiam czytać o wszystkim co dotyczy dobrego jedzenia. Blog Pana Piotra i wasze pomysły stały się dla mnie od pewnego czasu bardzo ważną codzienną lekturą.
I jeśli mogłabym wyrazić swoje zdanie , to podpisuję się pod głosem Pyry 10:15).
Moze wynosza sie z tego blogu ludzie, ktorzy nie moga zniesc ludzkich problemow. Owszem ten blog jest w zalozeniu kulinarny ale z czasem, niektorzy sa juz tak zasiedziali, ze tworza jakby swojska grupe. I przelamanie sie kogos, jak to teraz uczynila Grazyna, i opowiedzenie tak szczerze swojego problemu ma wartosc i wage ludzkiego doswiadczenia, ktora podkresla sens blogu.
Heleno,
na lekarzy pomaga (obok żądania pokazania wyników) także prawidłowe użycie kilku obcych słów jak Koronarinsuffizienz lub laparoskopia. Na inżynierach robi wrażenie odróżnianie barometru od higrometru 😉
Grażyno, poruszasz dwie zupełnie różne sprawy. Pierwsza, bardzo powazna i o niej nie zamierzam dyskutować, bo można tu tylko wymyślać coś dla dodania otuchy, a wtym dzisiaj nie jestem dobry.
Sprawa druga to podpis pod donosem Pyry. Też się podpisałem, a nawet trochę ten donos rozwinąłem. A nawiasem mówiąc oni tam też politykują. I to Miś politykuje sugerując, że u nas nie można po hebrajsku porozmawiać i musi w tym celu do Amsterdamu. A tam przecież można w jidisz a nie w hebrajskim. Pisać można w jidisz hebrajskim alfabetem, ale rozmawiać? Coś nasz Misiu ściemnia. Nie chce ujawnić prawdziwej przyczyny. Może jest Bolkiem?
To nie o narodowosc chodzi, ale o „uczucia”. Ludzie sadza, ze moga przy kolacji suto zastawionej trunkami pytac o „uczucia” i oczekuja odpowiedzi, ktora im sie spodoba.
Pamietam, ze w dziecinstwie (mowie o 4 -5 latach zycia) pytano mnie czesto czy bardziej kocham mamusie czy tatusia. Taki byl zwyczaj w Rosji. W Polsce powszechny jest zwyczaj pytania cie czy sie czujesz Polakiem („Polske jako Polak kochal” – nie znosze tego cytatu z Pana Tadeusza, bo sugeruje, ze mozna byc dobrym Zydem tylko pod warunkiem, ze sie jest dobrym Polakiem)
Na pytanie tatus czy mamusia zaczelam bardzo szybko odpowiadac, ze najbardziej kocham Reksia. Co zostalo natychmiast przekazane mojej mamie, ktora przezyla to dramatycznie. Mloda, glupia.
W gruncie rzeczy to sa dwa identyczne pytania – tatus czy mamusia, czy kim ty sie naprawde czujesz.
Wiec najlepsza jest odpowiedz: odp.. sie.
Zamiast nudzic Was wlasnym komentarzem podpisze sie tym razem pod Emi z Owczarkowego:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=189#comment-58574
A kto jest Bolkiem, najlepiej wiedza Cienkie Bolki, Stanislawie.
Na takie pytanie moje dziecko odpowiadało: najbardziej kocham mamusię i tatusia, a jeszcze najbardziej – Moryca 😎 Kot Maurycy 1 lipca skończy 20 lat i jest o rok i 2 dni starszy od naszej córki.
Podoba mi sie Wasza corcia. Pozdrowka.
Nemo – Twój Moryc to prawdziwy, koci Matuzalem. Nie wiedziałam, że koty mogą dożyć 20-tki.
A w ogóle „Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?” Moje lustra coś nie gadatliwe.
Dorota I. trafia w sedno. Biesiadujemy sobie i czasem podzielimy się najgłębiej odczuwanymi troskami. Tak zrobiła Grażyna i chwała Jej za to. Ale jednocześnie protestuje, powołując się przy tym na Pyrę, przeciwko politykowaniu. A wyraźnie niektórych z nas polityka gryzie gorzej niż choroba. Popatrzcie, na ilu blogach króluje maleszkowanie. U nas udało się uniknąc dyskusji o najmodniejszej książce. Wpisy urlopowe się nie liczą. Zresztą naprawdę nie chodziło o książkę tylko o jej właścicielkę. Swoją drogą rozczarowałem się. Już myślałem, że Młoda naprawdę zainteresowana treścią, a tu masz. Ale im więcej kupi i nie przeczyta, tym lepiej.
A propos czytania. Były na przełomie lat 70-tych i 80-tych ksiąki kultowe. U nas były to też książki powszechnie znane na świecie, jak Folwark zwierząt, Rok 1984 czy Archipelag GUłag. Krążyły w wydaniach powielaczowych. Ale były tam i nasze – Mała apokalipsa Konwickiego, Cyrk Wierzbickiego, a nawet Dzienniki Gombrowicza. Niektóre poginęły i chciałbym je kupić, a tu nic. Chciałbym nabyć Cyrk Wierzbickiegu, którego poglądy nie całkiem mi odpowiadają, ale powieść jest fantastycznie dobra. Charakterystyka przywódców, którzy są pod szczytem partyjnej drabinki i marzą o tym szczeblu najwyższym, ciągle aktualna.
Heleno!
Nie żartuj, przecież widać, że jest to tekst kabaretowy.
Droga Pyro!
Nie ma potrzeby kontynuować tego drobnego tematu, ja w mniejszym stopniu chciałem komukolwiek zwracać uwagę, ale raczej poinformować. W oficjalnych dokumentach mówi się, ze przyszedł z „południowej strony Alp”. A to wszystko było spowodowane jedynie Twoim zdaniem: „Nie wiem, czy Szwajcarzy zrobią taki sam eksperyment ze swoim ?człowiekiem lodu?.”
Pozdrowienia
Nie tylko w Rosji o to pytali. W moim dzieciństwie było to ulubione pytanie dorosłych. Odpowiadałem „jednakowo”, ale nie wiem, czy sam na to wpadłem, czy raczej zostałem nauczony. Kota jescze wtedy nie miałem, a szkoda. I czy córeczka Nemo sama wpadła na taką odpowiedź?
Nie chce zaczynac dyskusji o ksiazce, ktora sie raptownie rozeszla, ale zaskoczyla mnie opowiesc Pana Lulka, „ksiazka epokowa” moze swiadectwo naszej epokii przyklad pod tym wzgledem jak sie chwilowo wstaje jak kometa( mam nadzieje aby spasc pozniej na morde z hukiem) wybiera temat bulwersujacy ludzi i wedlug mnie dla kasy i chwilowej slawy. Dajcie nam spokoj, nikt nie jest w stanie zajac sie polityka i dobrem obywateli, to sa tematy zastepcze, wywolujace tylko zacietrzewienie. Wyczytala, ze jakis pan bedzie krecil film o tajemnicy smierci gen. Sikorskiego. Owszem sprawa bolesna i pozostanie po niej zawsze cien, ale z tego wyjdzie tylko darcie szat.
Stanisławie,
zapewniam Cię, że sama i przypuszczam, że Twoje odpowiedzi też były spontaniczne. Czy sądzisz, że „preparowaliśmy” nasze dziecko na okoliczność pytania, którego sami nigdy nie zadaliśmy? Zresztą i dzisiaj chyba tak jest, choć może teraz pierwsze miejsce (przed kotem) zajął Geolog 😉 Młodzi pojawili się o północy po kilkudniowej nieobecności i od rana są nad jeziorem, bo pogoda znowu piękna. Po południu znowu mają być burze.
Doroto, ciesze się, że nas ta dyskusja ominęła. Upieram, się, że Pan Lulek pisał o właścicielce konkretnego egzemplarza książki, a nie o samej książce. A jeśli użył określenia „epokowa”, to na pewno nie na poważnie. Natomiast nie zgadzam się z opinią o śmierci Sikorskiego. Autor książek, na podstawie których ma być film ptzygotowywany, zgromadził naprawdę interesujący materiał. Materiał, który tylko część prawdy odkrywa, ale ta część jest wystarczająco ważna, żeby ją upowszechnić. Pokazuje, jak ważną rolę odgrywały służby specjalne, jak się wzajemnie przenikały i manipulowały. Jak też były wykorzystywane do celów prywatnych. To nie są książki szermujące poszlakami tylko dokumentami. Sam zacząłem czytać z wielką rezerwą, a po przeczytaniu byłem wstrząśnięty.
Staszku, co to znaczy ” a nawet Dzenniki Gombrowicza”? !!!!!!!
Dzenniki Gombrowicza przeczytane w wieku 22 lat zrobily ze mnie nowego czlwoeika. Nigdy nie bylam juz tym samym co przed Dziennikami.
Sa dwie ksiazki, ktore mnie zmienily: ta oraz poradnik „How to Conquer Clutter” , nazwiska autorki nie pamietam, z ktorej wyczytalam, ze mozna wyrzcac z domu nawet stare numnery paryskiej Kultury! To znaczy ona akurat pisala o National Geographic, ale w domysle bylo Kultura. There was no stopping me since.
Muszę wybywać, ale Heleny nie mogę zostawić bez odpowiedzi. Pisząc nawet nie miałem na myśli, że nawet Dzienniki były kultowe. Chodziło mi o to, że były wydawane poza cenzurą, bo oficjalnie ich nie wydawano.
Dzień dobry Państwu! Kupiłam móżdżek, może ktoś się zechce ze mną podzielić swoimi doświadczeniami z tym produktem?
Stanisławie , w internecie jest kilka możliwości pobierania pełnych
wersji książek , filmów czy plików muzycznych . Wykorzystuje się do tego na
przykład programy p2p , torrent , bitloard. Nie jest to na pewno najuczciwsza
forma wchodzenia w posiadanie dzieł. chronionych prawami autorskimi .. no ale jak komuś bardzo zależy i wyczerpał już wszelkie inne mozliwości…:)
To naprawdę smutne. Kiedyś szpanowało się „Ulissesem” pod pachą, dużo później – najnowszą książką Umberto Eco. Dziś „trzeba mieć” szajs z IPN. I nikomu nie przychodzi do głowy, że to potworny obciach. Ludzie! Gdzie my żyjemy!!!
Żeby się oderwać, nurkuję w książkę muzyczno-kucharską. A potem coś o niej opowiem.
Tereso – jedyne dwie formy podawania móżdżku jakie znam, to normalnie panierowany i smażony ( wymoczyć w wodzie z octem, zdjąć błonę, pokroić na kawałki, panierować smażyć na maśle) oraz móżdżek zapiekany w kokilkach. Ten drugi z odrobiną gałki muszkatołowej. Moja Mama najpierw moczyła, potem obgotowywała krótko w wodzie z octem – reszta bez zmian.
W dzieciństwie kochałam móżdżek smażony z cebulką i jajkiem. Wyglądał jak jajecznica, świetny na chlebie z masłem. Cebulkę zeszklić na maśle, dodać umyty, pokrojony móżdżek, posmażyć chwilkę, dodać jajko, wymieszać, posolić, pozwolić się ściąć do preferowanej konsystencji, posypać świeżo mielonym pieprzem.
Tereso – jeszcze przepis z „Kucharki warszawskiej” – bardzo mi się podoba.
Grzanki z mózgiem
Surowy mózg cielęcy obrać z błonek i siekać na massę, utartą cebulę lub usiekany szczypiorek przesmażyć na maśle, włożyć do mózgu, wbić 2 jaja, dać 2 łyżki tartej bułki, trochę soli, pieprzu, wymięszać wszystko dobrze, nakładać tem granki pokrajane z bułki, składać po dwie, maczać w jajku, osypać bułeczką i smażyć z obu stron do rumianego koloru,
Ach, mozdzek! Nie jadlam od 30 lat. Byl trudny do zdobycia (choc sie pojawial) w Ameryce, a tu, po pierwsze nigdy nie widzialam, po drugie – zakaz sprzedazy, bo te priony od BSE tam wlasnie powstaja.
Wlasnie tak robila Mama, choc kucharka nie warszawska, tylko syberyjska. Na grzance. Dodawala tez papryke.
Buuu… szczypiorek włożyć do mózgu…
Są tacy, co go tam i tak mają 👿
Ech – reakcja semiwegetarianki 😉
Tereso,zazdroszczę ci tego móżdżku. Też lubię z jajkiem i cebulka lub szczypiorkiem. Pycha!
Panie Lulku, rzeczywiście istny Diabeł szeptał Panu do ucha! 🙂 Jak dziewczyna posłucha Pana rady,atmosfera na urodzinach tatusia może być gorąca.
Stanisławie, w Wilnie nadal robią piękne i pyszne torty. W zwykłych supermarketach na codzień można kupić przeróżne torty i torciki z zapierającymi dech w piersiach dekoracjami.Oni mają tam zwyczaj jadania tortów nie tylko od święta.
Stanislawie, to nie Pan Lulek uzywa slowa epokowa tylko pani w jego opowiesci.
Fakt imienniczko scheiss z IPN, masz racje.
Pamiętam ,jak dwie moje koleżanki były całkowicie zdegustowane słysząc o mojej miłości do mózgu z cebulką i jajeczkiem. Jedna z nich powiedziała, że dla niej jest to jedzenie kanibali. Odpowiedziałam wtedy, że przecież mózg pochodzi z najszlachetniejszej części ciała, nie to co dajmy na to szynka 😉
Malgosiu ciekawe, ale czy to sie konczy na dekoracjach, czy smak tez jest tak jak u babci, te ciasto biszkoptowe, robione tak jak opis pana Gospodarza to byla pycha, widzialam jak to sie robilo ale sama juz nie jestem w stanie tego smaku osiagnac.
A wiecie Panstwo, ze ja jako mloda osoba nie umialam gotowac ale zdecydowalam sie na samodzielne gotowanie szukajac smaku potraw, ktore poznalam w domu czy poznawalam w swiecie. Zupelnie nieprzymuszajacy do niczego „proces nauczania sie czegos”i ciekawy.
Doroto l., ucząc się gotować szukałam jakiegokolwiek zjadliwego smaku, z bardzo zmiennym skutkiem 🙁
Od razu mi sie przypomina scena z Indiana Jones jak na uczcie podano Mozdzki w malpich czaszkach. Dziekuje Bogu, ze nikt mi tego jeszcze nie podal…
Doroto, jeśli chodzi o smak często dopisuje urodzie tortu. Smakowały mi ,choć akurat nie jestem to dobrym sędzią, bo nie przepadam za tortami . Były z różnych ciast- biszkoptu przekrajanego , cienkich placków na sodzie, czy miodowych, ew. andruty. Często zupełnie inne masy- chyba z dodatkiem zelatyny. Z tym, ze dla mnie najlepszym przysmakiem był rodzaj pierożków z nadzieniem mięsnym ,wywodzący się z kuchni karaimskiej. No i chrust wolę nasz, a zwłaszcza własnej roboty -zupełnie bez cukru pudru. Litwini układają faworki w stosy, obsypują cukrem pudrem lub lukrem, a na ro jeszcze polewaja miód z np. orzechami .Dla mnie -nie do zjedzenia.Tak słodkie.
scheiss… jakież salonowe słownictwo…;-)
Ale to także jest temat.
I to, jak się okazuje, dalekosiężny, bo dotyczący setek milionów ludzi, a nie tylko garstki cienkich Bolków.
SCHEISS vs Scheiß. Groß vs GROSS. ß vs SS.
Wy tu raczej lekceważąco o gwarach i jakby bez większej determinacji dla zachowania poprawności polszczyzny – jak np. dla ratowania zaimka „ta” w bierniku („tę” – przyp.tłum.).
I jakoś nie było czasu na poważną (a, moim zdaniem, potrzebną) dyskusję, bo kopie się wzięły i pokruszyły się na innych duperelach.
A ja Wam wyjeżdżam jeszcze z jakimś znaczkiem, co jak mała betka wygląda i zapewne dla wielu z Was „małą betką” pozostanie.
Problem w każdym razie jest taki, że czegoś takiego do tej pory nie było, a ma być, bo komuś w dobie wszelkiego równouprawnienia i niwelowania różnic solą w oku okazała się ta biedna mała literka nieposiadająca reprezentacji w czcionce wielkich liter. Do tej pory problem obchodzono smarując podwójne SS zamiast ß, generując w ten sposób jednak coraz to nowe zagwozdki.
Problem naturalnie tylko o tyle kulinarny, że do tej pory nie wiadomo, jak go ugryźć 😉
Na razie martwią się dopiero designerzy pisma, jak ten znak ma wyglądać.
I to jest ten mniejszy pikuś, bo jakkolwiek on wyglądać będzie, daleko większe zmartwienie będzie z klawiaturą, oprogramowaniem oraz przyzwyczajeniami, gdy wejdą w życie poprawki do ISO-10646.
Nie tak dawno niemczyzną wstrząsnęła reforma, do której nawet po dziesięciu latach wciąż trudno się przyzwyczaić. Reforma niedoróbka, bo reperując dawne niedoskonałości urodziła nowe. Mówi się nawet o potrzebie reformy od reformy.
A dotyczyła ona jedynie pisowni w ramach ustalonego alfabetu.
Obecnie planowana zmiana w alfabecie, niby tylko dodanie jednej wielkiej bukwy, będzie znacznie droższa. Coś na miarę słynnego problemu Y2K (Year 2 Kilo = rok 2000), gdy w panice wysupływano miliardy na immunizację oprogramowania i baz danych na skutki wkroczenia zegarów w nowe tysiąclecie, którego projektanci kiedyś nie przewidzieli (po nas juz tylko potop!).
Szykujcie się więc na zmiany komputerów, systemów operacyjnych, oprogramowania, drukarek i telefonów komórkowych.
Ciekawe, jakie lobby maczało w tym palce…
PaOLOre – a po co właściwie ta duża bukwa? Co znaczy? Cyz znowu jestem analfabetką? *( ps ja zawsze widuję tę panią, nie tą panią)
paOlOre
jak widac przygotowuje temat do dyskusji na najblizszy obiad czwartkowy Pana Lulka. Obiad odbedzie sie w calkowicie urlopowym nastroju. Wybór dan ograniczony. Forma zaplaty dostepna.
Swojego czasu w Warszawie w Parku Lazienkowskim serwowano baranine. Na pewno niewiele osób wie dlaczego Obiady Czwartkowe odbywaly sie wlasnie we czwartki. Ja wiem ale nie powiem i ten temat bedzie przedmiotem dyskusji w najblizszy czwartek.
W oczekiwaniu na gosci jak zwykle odrobine zagadkowy
Pan Lulek
Widujemy to samo, Pyro, ale chyba znaleźliśmy się w mniejszości 🙁
Duża litera od „ß” rozwiązałaby problem niejednoznaczności.
Gdy piszemy np. „Maße” (miary) wielkimi literami, musimy z braku wielkiego „ß” napisać „MASSE”, a potem to już nie wiadomo, czy chodziło nam o wymiary, czy też masę (Masse).
Największym problemem chyba jednak są nazwy własne, głównie nazwiska ludzi, wciskane w bazy danych albo odwzorowywane przez oprogramowanie z błędem formalnym. No bo skoro w adresie emailowym widzę „messner”, to skąd mam wiedzieć, że list mam zacząć od „Droga Pani Meßner”? Kiełbi mi się we łbie, gdy piszę w adresie Straße, a amerykański serwer robi mi z tego STRA.E, bo nie umie sobie inaczej zamienić na wielkie.
My w Helwecji nie mamy tego problemu 😉
Pyro, tu jest o tej literce:
http://pl.wikipedia.org/wiki/%C3%9F
Pyro,
moja Mama w dziecinstwie mieszkala na Wolyniu i u nas baby zawsze byly pieczone w emaliowanych garnkach wyscielanych papierem wystajacym ponad brzegi, zeby mogly baby wyrosnac. czyli byly cylindryczne z „grzybkiem”. Taka babe kroilo sie plastrami w poprzek, zostawiajac grzybek jak czapeczke do przykrycia – zeby ladniej wygladalo (lukier) i zeby nie wysychalo pod spodem. Ha! dlugo to nie trwalo!
I jeszcze jedno – te slodkie baby jadamy z maslem i szynka, jak kanapke. A do tego troche cwikly. Widzial kto cos podobnego?
nie emaliowanych – aluminiowych, najstarszych jakie mozna znalezc w domu 🙂
Moja Mama jadła babki posmarowane masłem. Nauczyła się tego od wołyńskiej ciotki. Ale żeby z szynką i ćwikłą 😯
Aleście ponawypisywali! A ja dopiero przy porannej kromusze! Dowcip o krowie
pewnie już podawałam, ale na wszelki… :
Wdrapuje się krowa na drzewo, wdrapuje. Przechodzący mimo zając pyta
– Krowo, a po co ty się wspinasz na drzewo?
– Żeby pojeść śliwek – odpowiada krowa.
– Ależ krowo, toż to brzoza, nie śliwka!
– Nie szkodzi, śliwki mam w torbie!
p.s. A co ma pisać taki niesłodek i niepiekarnia, jak ja? 😯
Alicjo mozesz jeszcze raz o chlebie jako wyzszej formie pieczenia tortow…
Moja babcia piekła babki na Wielkanoc w puszkach (po groszku czy konserwie np.). Wyrastały właśnie grzybki, które babcia lukrowała i obsypywała na kolorowo.
Dziękuję za przepisy na móżdżek. Zrobiłam z jajkiem i cebulką, smakowało. Resztę dam… do pasztetu. Trzeba było dokupić wątróbkę, boczek, kawałek łopatki. Móżdżku miałam 1 kg i nie chciałam mrozić. Kupiłam raz to może znowu trafię?
A z czyjego zakatka ziemskiego biora sie formy do bab takie jakby ceramiczne, teraz czesto ozdoby w kuchni, stosuje je ktos z Was bo ja sie jeszcze nie odwazylam, od dwoch late jestem posiadaczka wlasnie aluminiowych forem ale wyciagnietych z lamusa.
Dziecko bylo 2 godz. na rowerze, nie samo ale bylo i wytrzymalo.
Wszyscy podlewają trawniki albo inną sałatę? Pyry zjadły warzywa z patelni z przewagą strąków zielonego grochu, marchewki, brokułów i kukurydzy – na dobrej oliwie z ziołami z balkonu i przyprawą „włoską” , na końcu dorzuciłam resztki wczorajszej pieczeni w kostkę krojonej i 2-3 łyżki sosu z tej pieczeni. Bardzo smakowity obiad był gotów w 10 minut. Radek siedział obok i żebrał . Ja mu dałam plaster marchewki, a Ania kawałek brokuła. żuł chwilkę, a kiedy przekonał się, że jego durne panie naprawdę to jedzą, odwrócił się obrażony na pięcie i pomaszerował na mój tapczan. Nie lubi nasz piesek warzyw.
Witajcie
Od wielu lat nie napotkałem móżdżku w sklepie. Kilka razy w jadłem – wrażenia miałem średnie, nie powalił mnie na kolana. Widocznie kucharz się nie przyłożył albo ja mam defekt i potrafię odczuć głębi smakowej móżdżku. Podobnie jest z płuckami,które jakoś mi nie pasują. Słyszałem entuzjastyczne recenzje pierogów z farszem z płucek, ale nie miałem okazji zjeść. Serca też nie budzą mego entuzjazmu, robiłem dawno temu – w okresie niedoborów mięsa szlachetnego – gulasze z serc. Ale to były substytuty np gulaszów z łopatki lub szynki, więc nie budzą mej szczególnej nostalgii. Za to, trzymając się podrobów, cynadry uważam za głęboko niedocenione przez smakoszy. Dobrze zrobione cynadry są wysublimowanym daniem i doskonałym, barwnym przerywnikiem codziennej monotonii jedzeniowej. Choć wiem, że ludzie mają opory co do cynader. Kiedyś w Warszawie, w knajpie „Dzik” zamówiłem nerki duszone a kelnerka na lekkim „gazie” mówi do mnie: ” A co pan będzie brał cynadry, szczynami tak śmierdzą. Weź pan lepiej pieczeń z dzika”. Uległem i zamówiłem tę pieczeń a potem godzinę plułem śrutem ołowianym. A propos obiadów i dzików. Córcia wczoraj wróciła z Wrocławia w doskonałym nastroju bo egzamin z literatury rzymskiej zdała na 4. Zaoferowała się więc, że obiad dziś przygotuje. Miała zrobić młodą kapustę na słodko – kwaśno, mizerię, ziemniaczki i jaja sadzone z maślanką. Gdy od rana gruntowałem mur myślałem już tylko o tym obiedzie. Z głodu, z godziny na godzinę mury mi rosły i czułem, że łańcuch kołysał się u nóg. Gdy skończyłem i utrudzony stanąłem u progu kuchni zaniepokoiła mnie cisza i brak obiadowych aromatów. Gary na kuchence stały puste i zimne. Po chwili ze swego pokoju chwiejnie wyszła rozespana córcia. „Obiadu nie ma, od rana trapi mnie depresja i koszmarne sny”. Po czym, zamiast obiadu, zaserwowała mi sen o odyńcu, który napadł ją na spacerze w lesie, pomordował psy a ona ledwie uszła z życiem. No i jak po takim śnie mogłem jej zwrócić uwagę na te puste gary! Więc głodny padłem na łóżko, odespałem co swoje a teraz idę rozruszać żołądek do mego wiejskiego baru o swojskiej nazwie”Stodoła”. Trochę strach tam jeść, ale za to zimnego beczkowego można się spokojnie napić w towarzystwie facetów o czerwonych twarzach i równie czerwonych, rozbitych od roboty, wielkich dłoniach.
Pozdrawiam serdecznie
Przykro mi, że się zbłaźniłem z wiekopomnym dziełem. Ale, jeśli to określenie <łodej, to po prostu mamy do czynienia z obrazem epoki.
Alicjo, kurzy Ci się z czupryny od tego łgarstwa. Dopiero wstałaś i dowcip przysyłaś. A u Owczarka kiedy go zamieściłaś? Chyba przez sen
Doroto l – ja mam dwie takie formy „po rodzinie” jedna wyższa i węższa, ze spiralnie skręconymi żebrami, druga szeroka, z prostymi żebrami. Baby wiekanocne piekę wyłącznie w tych formach (z tej węższej trudniej wyłazi), czasem też babkę marmurkową w nich robię. Znakomicie też nadają się do zastudzania warstwowych galaret.
Stanisławie I Kudłaty,
nie zarzucaj mi pochopnie łgarstwa, bo na tym blogu (i tamtym, bywam z regularnością kanadyjskiego zegarka – napisałam przecież , że „już kiedyś” podawałam ten dowcip, mozliwe, że to było rok temu !
p.s. chciałam napisać, że bywam na tych blogach od początku i pamietam, że kiedyś juz podawałam.
Pyro,
nie podlewam, bo zgodnie z prawem, jak tylko się napodlewałam wczoraj, to spadł deszcz nawet dość obfity. Za to dzisiaj sauna. Myję okna, bo czas, od Wielkanocy nie tykałam. Poza tym nieśmiertelne pranie – znowu się nazbierało.
A tu goscie w sobotę, smarkate – no i goście od przyszłego tygodnia. Trza chałupę odgruzować i przygotować.
Wpis Wojtka przypomniał mi, że już kiedyś miałam Wam zwrócić uwagę na dziwne zjawisko. Dawno temu, przed II-gą światówką, a i znacznie wcześniej, wapory, globusy i delikatna konstrukcja nerwowa, to były oznaki niezłej pozycji społecznej i braku zajęcia. Pamiętacie ? „Aptekarzowa w papilotach…” Te panie opisywane z mieszaniną zgrozy, sympatii i ironii w dziesiątkach ksiązek, wierszy, potem filmów”. Lud prosty nie miał warunków na kultywowanie konstrukcji psychicznej. Jak już się trafiała psychoza, to serio. Widocznie ludowi się poprawiło – Wojtka córka, panna ledwo co dorosła – depresja, moja wnuczka – przez 3 tygodnie odpłakiwała depresję poporodową (przedtem nie wierzyłam, że coś takiego istnieje), wnuczka sąsiadki każdy egzamin w uczelni opłaca „nerwicą żołądka” i atakami histerii. Nic innego tylko już górny przedział klasy średniej.
Niektore pieski lubia warzywa, ale nie wtedy, kiedy juz czuja smakowite miesko 🙂 i o dziwo lubia te warzywa na surowo. Moja stara (13) Kama zajada sie kapusta (glabem kapuscianym) i marchewka a zagryzc lubi suchym chlebem.
Pyro, omdlenia w dawnych czasach, zapewniam Cie, nie byly wymyslem kobiet z wyzszych sfer, lecz stosowania bardzo okrutnych gorsetow. Zdarzylo mi sie kiedys grac w gorsecie znacznie bardziej humanitarnym niz nosila, pamietasz, Scarlet O’Hara i zapewniam Cie, ze bylam nieustannie bliska omdlenia, zwlaszcza jak mie kto zdenerwowal 😉
Oczywiscie proste kobiety nie musialy (NIE MUSIALY!) nosic tych narzedzi tortur kobiecego ciala, to i nie mdlaly co chwila.
Omdlenia skonczyly sie pozno w XIX wieku, kiedy moda troche poluzowala.
Wiec to nie byla delikatna konstrukcja psychiczna, tylko bunt ciala na podwyzszenie cisnienia krwi i hiperwentylacje pluc.
Alicjo, melduję posłusznie, że dzisiaj o godzinie 12:13 napisałem na Ciebie i Misia donos na tym blogu. Dzisiaj rano podałaś dowcip u konkurencji. Miałaś prawo, nie przeczę.
Wojtku,
pierogi z płuckami są pyszne. Osobiście dodaję trochę wątróbki. Takie pierogi są delikatniejsze niż z mięsem.
Masz siedzieć na tronie, Stanisławie, a nie składać donosy, przecież to nie uchodzi poważnemu Kudłatemu Pierwszemu :shock:!
Jeszcze raz – już KIEDYŚ ten dowcip podawałam, więc po co się powtarzać. A sąsiedni blog to nie konkurencja, to sąsiedzi 🙂
Wando TX,
te warzywka to pewnie z mięskiem gotowane, co? Nasz Bobik zajada ajwar i takie rzeczy, to pewnie i inne warzywka też.
Co do móżdżku, przychylam się do podsmażonego z cebula i jajkiem. To z wczesnej młodosci, był przy okazji uboju świni u sąsiada, albo u nas.
Natomiast w Austri bardzo często serwowano nielubiany przeze mnie móżdżek wołowy, grubo panierowany i ogólnie paskudny. Gwarancją dobrego dania musi być chyba bardzo świeży produkt. Pamiętam do dzisiaj smak tego domowego z jajkiem i cebulką. Mmmmmmmm…..!
Kojarzy mi się nieco ze smakiem świeżych orzechów włoskich, takich , co to dopiero spadły z drzewa.
Siedzi sobie Pyra i pociąga zimne piwo Karmi – czyli słodkawe, karmelowe niemal bezalkoholowe. No więc siedzi z piweńkiem i leniwie myśli, że jest to coś, co się świetnie nadaje na kolejny chłodnik. Na dwie osoby wyglądało by to tak :
1 butelka (0,5l) dobrze schłodzonego ;piwa karmelowego
pojemnik śmietanki 18% lekko ubitej (spienionej) też zimnej
wymieszać, rozlać w miseczki, włożyć w każdą 100 – 125 g dobrego, półtłustego twarogu pokrojonego w kostkę.
Smacznego. Jak kto jest łasuchem, to może dodać 2 żółtka utarte na puch z 3 -4 łyżeczkami cukru
Dobry wieczór Wszystkim.
Móżdżek z cebulą i jajkami to jest to!
Ma ktoś z Was doświadczenia z „kotletami” z wymion?
Moja Babcia Klara często to robiła, … podobno dobre, ale jak się dowiedziałem i zobaczyłem z czago to się robi, to już nie chciałem jeść. Wolałem tłuczone ziemniaki (nawet ze szpinakiem)!
Z jajkiem i z cebulką. O, tak! Niestety, to już tylko wspomnienie, bo i w sklepach ni ma, i Rodzina nie uznaje 🙁
..o tak – taki móżdzek z jajkami – to czysta poezja …i smak mojego dzieciństwa i moja mama krzątająca się w niedzielny poranek na studenckiej stancji w małej kuchence 🙂
Panie Piotrze!
W dodatku do „Życia Warszawy” „Zdrowie i uroda” w artykule „Warzywnie zaowocowani” redakcja napisała: „Część warzyw, jak np. kiszona kapusta czy ugotowana brukselka lub kalafior, już kilka godzin po wsadzeniu do lodówki stają się niemal zupełnie jałowe”.
Czy to jest Pana zdaniem prawda?
W szkole sredniej i na studiach karmiono mnie w stolowkacl cynaderkami mozdzkiem, serduszkami i tymi podobnymi…zostal mi uraz. Jedno co jeszcze uwielbiam to kurzece watrobki.
\Tuska
Te moje formy z lamusa tez maja „spirale”, wcale sie nie dziwie Pyrze, ze ma te ceramiczne po przodkach, bo to raczej region, w ktorym je sie stosowalo, czyli w germanskich rubierzach, te ceramiczne bardzo mi sie podobaja i mozna je kupic w antykwariatach lub na pchlim targu, tylko ja sie boje, ze starszy material poprostu popeka w trakcie pieczenia.
Jeszcze jedno, czasami pieke chleb, mam wygode, gdyz mozna tu kupic juz przygotowana ciemna make, dodaje do niej zmielone orzechy i ziarna, piecze sie toto po wyrosnieciach w zwyklej foremce z tym, ze w przepisach stoi, iz nalezy postawic ta foremke do piekarnika w naczyniu plaskim z woda, dlaczego? Jak wlewalam wody to chleb wyrastal mniej i byl wilgotnawy przez dwa , trzy dni ale na granicy zakalca, a jak raz zapomnialam to chleb byl hoho ale drugiego dnia irytowal jakby gumowatym wyschnieciem. Czyli trzeba wywazyc tzw. zloty srodek ale nie wiem czy mi sie uda. Chleb poza tym byl smaczny.
Wojtku, co zje córka w depresji? I kto o to zadba, gdy tata piwo będzie smakować? Skąd przyjdzie ratunek w postaci bulionu z żółtkiem i kotlecika mielonego z warzywkami pod holenderskim sosem, oraz lodami śmietankowymi na deser?
A’propos. Maszynka Krupsa zamówiona. Helenko, podzielisz się swoimi przepisami na lody?
Ja te ceramiczne formy przechowuję z sentymentu, ale, prawdę mówiąc, już tylko jako eksponat muzealny, bo jednak się do nich przyklejało. Przekonałem się do teflonowych, a nawet silikonowych i teraz mi się już z ceramicznych nie chce z ciasta odskrobywać.
Ceramiczne formy nie popękają. Jedna z tych moich ma ponad 150 lat, druga 76 i nadal są używane. Bobiku wiem, że silikonowe są świetne, ale musiałabym je kupić, a kamionkowe po prostu mam.
Doroto l.
ja po prostu wstawiam małą foremkę z gorącą wodą między chleby na dużej blasze lub stawiam ją obok, jeśli piekę chleb w foremce. Para wodna pomaga w równomiernym przewodzeniu ciepła w piekarniku elektrycznym. Porządny piec chlebowy jest równomiernie wygrzany i wówczas wody nie trzeba. Trwałość chleba od tego raczej nie zależy, ale wygląd, ogólna jakość i smak po upieczeniu, owszem.
Kojaku M. – osobistych doświadczeń nie mam żadnych ale Chmielewska opisuje obszernie przygody z tym produktem . Okazuje się, że najpierw trzeba wymię ugotować do miękkości (kilka godzin albo szybkowar(, wystudzić, pokrajać, panierować, smażyć. O.
haneczko, wczoraj też wolałem Turcję 🙁 Więc jak dotąd mogę powiedzieć: Twoje drużyny są moimi drużynami. 🙂 Ale dziś mi właściwie wszystko jedno – niech wygrają lepsi
Co szczeknąwszy z oczywistych powodów znikam.
U mnie dziś inauguracja sezonu ogórkowego i pierwsza mizeria z własnych „prawdziwych” ogórków! Jak nie będzie gradobicia, to w najbliższych dniach będę musiała rozpocząć kiszenie, zanosi się na wielki urodzaj 🙂 Na kolację była więc mizeria, sałata krucha z rzodkiewką, ziemniaki niby młode (cypryjskie) pokrojone w drobną kostkę i usmażone na oliwie, na koniec wciśnięty ząbek czosnku, posypane solą i ziołami prowansalskimi, poza tym kalarepka duszona w sosie pomidorowym i mielone kotleciki z wołowiny usmażone bez panierki na patelni bez tłuszczu, jak hamburgery.
Pyro,
no właśnie, tak jak pamiętam to Babcia się nie rozdrabniała i nie bawiła się w detaliczną produkcję. Na rynku w Sopocie kupowano CAŁE wymię (u zaprzyjaźnionego rzeźnika). Wymię było preparowane (odskórzanie, wycinanie wszelkich zbędnych i przeszkadzających „przewodów” itp.).
Następnia ta bryła „mięsa” była gotowana (masz rację) z przyprawami w szybkowarze. Procedura zmiękczania gumiastej tkanki trwała parę godzin.
Następnie wycinanie kotletów, które w klasyczny sposób przyrządzane (jajko, panierka) lądowały na patelni… Raz spróbowałem i nigdy więcej. Brakowało mi konsystencji mięsa, kotlety z wymia (?) smakowały jak serdelowa!
…z wymienia…
Co wyście narobili! Gospodarz o ciastach (mniam), a wy o podrobach 🙁
Kojaku M – zrobiłeś pytajnik, więc odpowiadam – poprawna forma to „kotlety z wymienia albo z wymiączka”
A jak myślisz, Kojaku, z czego robiono serdelową? 😎
Pani Dorotko,
tu się zawsze tak dryfuje 😉
Nemo, smakowita ta kolacja.
namo, przecież wiem, że się dryfuje (podobnie jak u mnie), ale chodziło mi o kierunek tego konkretnego dryfowania 🙁
Jest lato, gorąco, kto ma ochotę piec ciasto?! Od 2 tygodni mój Osobisty zbiera w ogrodzie poziomki i na podwieczorek konsumuje je z bitą śmietaną. Ja dodaję do tego lody. Jak się ochłodzi i stanieją morele – upiekę ciasto morelowe.
W moim sklepie pojawiły się w promocji (28 Fr/kg) kurki z Bośni. Wyglądają nawet nieźle, nie wiem, czy z robakami, bo są w kobiałce zakrytej folią, czyli kot w worku 🙁 Nigdy jeszcze nie kupowałam kurek ani innych dzikich grzybów. W sobotę sprawdzimy nasze grzybowe miejsca, może coś już urosło?
U mnie piekarnik chodzi dotąd. Pasztet stygnie, skosztuję jutro. Boczek szpikowany czosnkiem (przepis blogowy!) udał się wspaniale, a żeberka na jutro i sobotę dochodzą w piekarniku. Poszalałam dziś, niespodziewanie.
Jutro kontynuacja, bo mam upiec koleżance na sobotni bankiet (imieniny jej męża) chleb i keks, w których zamiast mąki mam użyć orzechów arachidowych. Eksperyment się powiódł, więc bez ryzyka.
Wszystkim, którzy troszczą się o moją córcię Mancię chciałbym napisać, że jej depresja to lipa. Po prostu za długo pospała i lenia złapała. Dobrze o tym wiem, tylko staram się być ojcem tolerancyjnym i robię dobrą minę do złej gry. Gdy mi sny o odyńcach – mordercach opowiada to przytakuję i martwię się na niby. I tak się bawimy, bo przecież brak obiadu nie jest żadnym dramatem. Na marginesie – po południu kapustę na słodko – kwaśno ugotowaliśmy, jutro kupię ochłap jakiś (może żeberka?) i obiad będzie jak należy. Mania gania teraz po wsi z chłopaczyskami, pewnie wróci o 2 w nocy i znów mnie obudzi łazienkowymi hałasami. No ale co ja mam jej powiedzieć? Niech korzysta, ostatecznie raz się tylko w życiu ma 22 lata.
Zafrapował mnie wpis Heleny o gorsetach i depresji. Przypomniał mi książkę, którą moja mama dostała w wianie. To dzieło przedwojenne o gospodarstwie domowym i tzw kulturze (zdrowotnej) życia. Nie pamiętam tytułu, coś w stylu”Dobra gospodyni dom szczęśliwym czyni”. W tej książce były ryciny – dość koszmarne – obrazujące jak zaciśnięty latami gorset ( upiorne fiszbinowo – stalowe narzędzie tortur) potrafi zdeformować układ trawienny kobiety. Nawet zdjęcia zamieszczono nieszczęśnic z patologicznie cienkimi taliami. Zupełnie niesamowite samookaleczenia, podobne do deformacji stóp przez Chinki. Oglądałem te ryciny mając koło 10- ciu lat i chyba mnie to przejęło, bo od zawsze lubię kobiety w takich lekkich jak mgiełka i luźnych szatkach. Gdy widzę dziewczęta, kobiety wbite w coś za ciasnego, takie skrępowane ubraniem, zesztywniałe to współczuję. Jakbym czuł ograniczającą je depresję, jakąś samokontrolę. Myślę, że to ma uzasadnienie egoistyczne (samcze), bo jeśli ktoś tak bardzo się kontroluje, że aż zadaje sobie cierpienie to jak może myśleć o innych ludziach. Tyle moich psycho-filozofii wieczornych, wracam do domu na kolację.
Spokojnej nocy i pięknych snów.
Dziwna ta epoka, zagladam do mojej poczty na tlen i widze zdziwiona mail od…. Wojciech Eichelberg, a ze go nie znam to dziwie sie jeszcze bardziej, no i z tego zdziwienia stwierdzam, ze epoka dziwna, bo coz to on juz tak w pietke goni, ze musi reklamy po ludziach przesylac, czyli ten artykulik o „dojzewalni” byl tylko zwiastunem warsztatow, na ktorych guru chce forse zarobic.
http://ipsi.pl/uslugi/wakacje.html
ruskie chyba w kuper dostana, juz chyba tak zostanie, wiwat Morgenland!
Ja się już pożegnam. Do jutra.
Torlinie
Cos ściemniają, że kapustakiszona włozona do lodówki jest juz po kilku godzinach w lodówce jest „jałowa”. U mnie w domu kisiło się kapustę w wielkiej kamiennej beczce i trwała tam sobie (piwnica, chłodna i sucha) całą zimę. Kapusta kiszona nie wyjaławia się, i to w lodówce, na trociny w ciagu kilku godzin, takie jest moje myślenie. Przecież to kiszonka! Ma trwać!
Racja, Alicjo. Kapusta kiszona trwa mać!
Ugotowane brokuly, szczegolnie ugotowane na smierc to moze i sa jalowe, ale kiszona kapusta? W koncu w zimie jest dobrym zrodlem wit.C. Brzmi jak kolejne genialne odkrycie jakiegos biednego magistranta…
Dobranoc.
Mnie się też wydaje, że to jest nieprawda, ale wolałem poszukać tej informacji u źródła.
Dopiero wróciłam z pogrzebu ze Środy Wlkp. i nie jestem w stanie wszystkiego przeczytać. w ogóle nie jestem NIC w stanie zrobić. Jak już jesteście przy móżdżku to u Disslowej jest „Zupa z mózgu dla chorego” – może komuś potrzebna?
A, w Środzie widziałam jedną lipę kwitnącą, po za nią wszystkie już przekwitły
Gdyby istniala jakas nominacja do blogowego Nobla to przyznalabym ja Wam za dzisiejsze wpisy. Zrelaksowalam sie niesamowicie (a bylo po czym….)
Czasem mi glupio ze tak tylko czytam i biore od Was co najlepsze, a sama sie malo udzielam – ale i roznica czasu, i bozia talentu do pisania nie dala, no ale moze to sie zmieni …..
A w niedziele wyprobuje „babke bez roboty”, bo to cud prawdziwy dla leniwych kucharek – uzyje polska make krupczatke z polskiego sklepu na wszelki wypadek….
>Doroto I (22:06) – to prawdziwa plaga w tych mailowych
skrzynkach za free ,że są zasypywane bezsensowną reklamą i wciskają nam różne nie zamówione materiały , które często prowadzą do
stron o przedziwnych treściach albo , co gorsza- mogą zainfekować komputer. U mojego męża w pracy na przykład ,od czasu włamania na serwer centralny , zainstalowano specjalny system chroniący komputery pracujące w sieci , przed korespondencją pochodząca od nieznanego nadawcy .(czyli spamy , reklamy donosy 😆 nie mają szans się przedostać )
Żabo – ta Środa to niezbyt daleko ode mnie…to jak tam przekwitła lipa – to u mnie pewnie już też.
A ja dziś przygotowałam likier orzechowy. To znaczy pomysł podpatrzyłam tutaj na blogu ,we wpisie u Pyry kilka dni temu. Czyli 10 orzechów włoskich pokrojonych w ćwiartki zasypałam 5 łyżkami cukru. Dodałam do tego pokrojony w krążki korzeń imbiru – (przed pokrojeniem był długości 10 cm-nie wiem ile ważył). To zrobiłam wczoraj. A dziś kupiłam pół litra wódki Bols i zalałam te orzechy. Przed chwilą zaglądałam tam. Jest przepiękny zielonkawy kolor i niepowtarzalny aromatyczny zapach .