Krakowskie reminiscencje
Spośród wielu imprez targowych najbardziej lubimy te w Krakowie. Po pierwsze bo Kraków to Kraków. Nie ma drugiego takiego miasta na świecie, w którym historia szarpie nas za poły płaszcza na każdym kroku. Zwłaszcza gdy spaceruje się po Starym Mieście z wnuczką, która odkrywa wszystko to, co my już znamy i możemy jej prezentować piękny jeszcze nieznany świat.
Byliśmy więc po raz kolejny na Wawelu (omijając Smoka), w Kościele Mariackim, na Kazimierzu. Zjedliśmy wspaniałą kolację we włoskiej Amarone mieszczącej się w Hotelu Pod Różą przy ulicy św. Tomasza. No i wiele godzin spędziliśmy wśród książek.
Nasz wydawca czyli Nowy Świat chcąc poznać swoich czytelników, ich gusta literackie i opinie o wydawanych książkach prosił targowych gości by wypełnili małą ankietę i odpowiedzieli na pytania dotyczące wyżej wymienionych problemów. Wypełnione ankiety nagradzał darmowymi książkami( wyodrębnił na wystawie w tym celu kilkadziesiąt tytułów) lub dużymi zniżkami na pozostałe książki. Wypełniono ponad tysiąc ankiet. Będzie poważny materiał do przemyśleń i dla wydawcy, i dla autorów.
Stoisko Nowego Światu przeżywało istne oblężenie. Bez przerwy mieliśmy wizyty czytelników naszych książek i składaliśmy niezliczone (wydawca policzy, poda nam a mu Wam dokładną liczbę) autografy i dedykacje. Wg. naszych obliczeń złożyliśmy około stu podpisów. Udzielaliśmy także porad kulinarnych. Odwiedzali nas czytelnicy w różnym wieku – od nastolatków lubiących gotować do panów i pań w statecznym wieku wolących lekturę od kuchni – i różnej płci. Wszyscy natomiast podzielali wspólną pasję – czytanie. Niektórzy przypominali nam, że poznaliśmy się na poprzednich targach i przyszli po kolejne książki. Zamawiali przy okazji następne, często podsuwając nam nowe tematy.
Odwiedzali nas także inni wydawcy (my też biegaliśmy po innych stoiskach) prezentując swoje nowości kulinarne. Dziś chciałbym zaprezentować i polecić dwie książki, które szczególnie przypadły mi do gustu.
Pierwsza z nich to dzieło włoskiej graficzni i malarki mieszkającej od lat w Hamburgu Larissy Bertonasco. Napisała ona i pięknie bogato zilustrowała książkę „La nonna La cuccina La vita Wspaniałe przepisy mojej babci”. Książkę przetłumaczyła Barbara Januszewska, a wydała oficyna Propaganda. Historyjki z życia autorki oraz jej wspaniałej babci przeplatane są wspaniałymi i często mi zupełnie nieznanymi przepisami. Są one tak smakowite, że postanowiłem najbliższe spotkanie przyjaciół przy moim stole uświetnić właśnie daniami z liguryjskiej kuchni babci Larissy. (Relację oczywiście zdam w stosownym czasie.)
Autorka – jak wspomniałem – jest nie tylko utalentowaną gawędziarką i do tego ma – jak to Włoszka – talent kulinarny lecz jest bardzo zdolną malarką. Ilustrację nie tylko przyciągają oko i zachęcają do dalszej lektury ale wzmagają także apetyt. No i co niebagatelne mogą stanowić pierwszy podręcznik do nauki języka włoskiego. Portrety babci i innych osób a także namalowane dania i produkty opisane są w języku Dantego. I nikt kto zobaczył na rysunku sympatyczną starszą panią z podpisem mia nonna nie zapomni, że znaczy to po polsku moja babcia; zaś zwrot un carciofo… che buono widniejący przy talerzu z pieknym zielonym warzywem zrozumieć należy: karczoch… jaki pyszny!
Kolejna urocza książeczka dla miłośników kuchni (choć w tym przypadku powinienem napisać: miłośniczek) to „Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L.M. Montgomery.” Zebrane przez Elanie i Kelly Crowford a przełożone przez Małgorzatę Hesko-Kołodzińską. Bogato ilustrowaną kronikę kuchenną autorki książki dla panienek wydało Wydawnictwo Literackie. Książka jest ilustrowana prywatnymi zdjęciami Lucy Montgomery, jej rodziny oraz przyjaciół. A interesujące i mało (lub wcale) znane fakty z jej biografii są bogato inkrustowane przepisami sprzed stu lat. Myślę, że może to być sympatyczna i pożyteczna lektura dla panienek, pań a także i panów lubiących kuchnię.
Komentarze
Wybacz Piotrze, ze dzisiaj nie na temat. Zaden komentarz nie jest w stanie uzupelnic Twojego wpisu. Dzien pelen zadumy dla wszystkich. Dla mnie bardzo. O polnocy zapalilem lampe przed urna Georgetty. Urna stoi w moim pokoju i w ten sposob jestesmy ciagle razem.
Pogoda wspaniala. Aby pozostac przy kulinarnej tematyce podam, ze u nas jest tradycja pieczenia na Wszystkich Swietych chalek. Nazywa to sie Zopf czyli warkocz. Kupilem sobie wczoraj takiego i bede zajadal z powidlami. inni jedza z maslem a ja masla nie jadam. W osobnym wpisie nadam list do Heleny na temat histori obydwojgu nam znanej ksiazki.
Piekne pozdrowienia i uklony dla domu
Pan Lulek
Dzięki Lulku. My też Cię serdecznie ściskamy. I wszystkich przyjaciół z blogu.
Za chwilę (czyli pół godziny) pojedziemy z wizytą rodzinną do tych, którzy odeszli. Najpierw na Bródno, gdzie w grobowcu Adamczewskich leżą moi Dziadkowie, Rodzice i Rodzice Basi też.
Potem na Powązki odwiedzić drugą część rodziny. Tam w bardzo starym bo liczącym niemal dwieście lat grobowcu leży parę pokoleń Torchalskich (to panieńskie nazwisku mojej Mamy). Dziś odświeżę sobie pamięć i spojrzę na datę pierwszego pochówku. To była moja Praprabacia.
Ale my zawsze ten dzień, mimo zadumy, traktujemy dość wesoło. Przypominamy sobie a zwłaszcza wnuczętom wszystkie najweselsze anegdotki rodzinne, w których głównymi bohaterami są babcie, dziadkowie, ukochane ciocie. Oni wszyscy zapewne na nas spoglądają i też cieszą się, że żyjemy zgodnie i całkiem nieźle.
A obiad jest już mocno zaawansowany. Piekę kaczkę lakieroaną miodem i faszerowaną selerem ugotowanym w rosole z cynamonem, a Basia upiekła piękny, pulchny biszkopt. Co z nim dalej to niespodzianka. Wyjąłem też z chłodziarki pyszne Amarone.
Mamy nadzieję, że i Wy wszyscy po chwili refleksji spędzicie ten dzień przyjemnie.
U mnie dzis nie ma zadnych tradycji, bo swieczki na grobach zapala sie zwyczajowo w Wigilie, a dzis jest normalny dzien pracy, szkoly itd. Na dodatek wcale nie melancholijny, bo ranek wstal pogodny, slonce wychynelo zza gor i swiat znowu nabral kolorow.W Polsce dzis spotkania rodzinne, luny nad cmentarzami i ten szczegolny nastroj, ktorego nie ma nigdzie indziej. To pewnie nawet nie bedzie z kim pogadac na blogu 🙁 Panie Lulku, czy Twoi goscie przyjezdzaja juz dzisiaj, czy Mis najpierw nocuje w Wiedniu? Zycze Ci, aby obaj dojechali szczesliwie i uprzyjemnili Ci ten listopadowy czas. Ja bardzo lubie listopad ze wzgledu na dlugie wieczory. Jest po wakacjach, ludzie maja czas na spotkania przy stole, stres swiateczny jeszcze odlegly, a w ogrodzie nic prawie do roboty…
Skoro Ty Piotrze o warszawskich cmentarzach to i ja napisze o pewnej moim zdaniem zabawnej historii z cmentarza na Powazkach. Rodzice mojej warszawskiej przyjaciolki, wowczas Pani swiezo rozwiedziona nie z wlasnej winy, na wydaniu, poprosila mnie kiedys o pomoc w doprowadzeniu do porzadku grobu jej rodzicow wlasnie na Powazkach. Pojechalismy dwa dni prze Wszystkimi Swietymi, odnalezlismy grob i zabralismy sie do roboty. Szorowalismy, pucowalismy az lsnil jak nowy. Zimno bylo ja jasne djabli. Padal snieg z deszczem i wial wiatr. Nagle przypomialem sobie, ze w samochodzie mam butelke koniaku i dyzurne kieliszki. Kieliszki te zawsze wozilem ze soba na wszelki wypadek gdybym pode droga mial ochote napic sie wody czy herbaty. Po pijanemu nie jezdze i nie jezdzilem.
Poczekaj mowie do pani, zaraz wracam. Wrocilem z butelka koniaku i czterema kieliszkami. Zrozumienie bylo natychmiastowe. Oczywista oczywistosc.
Postawilismy cztery kieliszki na nagrobku i wypilismy kilka kolejek za zycie doczesne i pozagrobowe. Samochod pozostal na miejscu i odwiozlem pania do domu taksowka.
Do Heleny napisze odrobine pozniej.
Pozdrowiena
Pan Lulek
W tym kraju na Sz dzień pamięci o zmarłych jest swiętem „ruchomym” czyli przypada w sobotę najbliższą początkowi listopada.
W piątek pracuje się do południa. Grobów do odwiedzania to ja tu nie mam.
Świeczkę zapalę sobie w domu. Amarone też nie mam ale ta Corvina Ripasso z okolic Verony cożem ją ( tu wszyscy już chyba wiedzą co trzeba wpisać ) przedwczoraj reklamowana jest niekiedy jako „mini Amarone”.
Ja oczywiście daję sie nabrać na takie sztuczki marketingowe więc kiedyś kupiłem i nie żałuję.
Coś się do tego upitrasi a moja pani wykona zapewne jakąś sztukę z jabłek, ciasta i twarogu według fińskiej recepty i będziemy się tym obżerać na deser pamiętając jednocześnie z sympatią o naszych zmarłych.
Do tego znalazłem w sieci kanał radiowy nadający na okrągło muzykę operową.
Właśnie słucham nagrania „Normy” Belliniego z Marią Callas w roli (tu zgadka : kogo?) i ciarki mnie po plecach przechodzą.
W sam raz na taki dzień.
Ti amo amarone… 😉 Mmmm…. amarone i swieze figi… mini Amarone tez moze byc 😉
„Polityka” poświęciła pamięci tych którzy odeszli w 2007 roku artykuł: http://www.polityka.pl/polityka/index.jsp?place=Lead33&news_cat_id=934&news_id=234277&layout=18&forum_id=12262&fpage=Threads&page=text , co piękne. Czemu jednak nie ma wśród wspominanych osób kobiet? Nie sposób pytać czego to dowodzi, bo racjonalizacje będą rzeczywistość zamazywać, nie – objaśniać. Mnie jest z tego powodu przykro.
I może jeszcze mini-figi? To już zaczyna zakrawać. Opanuj się nemo!!!!
Yes, Sir! To tylko chwila slabosci… Juz sie biore za odkurzacz, jutro goscie!
Heleno !
Mialem opory pisac jeden wpis po drugim. Andrzej na szczescie mnie przebil. Chcialbym wyjasnic dlaczego ten drugi egzemplarz wiadomej ksiazki, zdradze jednakze, ze chodzi o „Dwanascie Krzesel…” wyladowal w Niemczech. W firmie gdzie pracowalem w Niemczech, zatrudniono pania ktora studiowala w Kijowie rusycystyke. Urodzila sie w Augsburgu w Bawarii i przyszla jej ochota wlasnie to studiowac. Wtedy, za czasow Prezydenta Straussa, byl krotki okres odwilzy w stosunkach niemiecko-radzieckich i objawem tego ocieplenia klimatu byla wymiana studentow. U tej pani sklonnosc do jezyka rosyjskiego zamienila sie w autentyczna milosc do jezykow slowianskich. Firma w ktorej wowczas pracowalem zatrudnila ja jako tlumaczke w zwiazku z duzym projektem jaki wtedy mial miejsce w Moskwie. To calkiem osobna, tez interesujaca historia. Pani wspolpracowala ze mna nad tym projektem az nagle dowiedzialem sie, ze ona przetlumaczyle „Popioly” Zeromskiego na jezyk niemiecki. Teraz ujawniam calosc w jezyku niemieckim.
STEFAN ´ZEROMSKI
IN SCHUTT UND ASCHE
Roman
Aus dem Polnischen übersetzt
von Ellen-Alexa Schwarz
CORONA – REIHE
MANESSE BIBLIOTHEK DER WELTLITERATUR
Wydane w roku 1988
Przyjaznilem sie z nia i jej pozniejszym mezem. Przyjazn z jej rodzina odziedziczyl moj syn Grzegorz ktory pracuje nadal w tej firmie wraz z jej mezem.
Kiedys w rozmowie wspomnialem jej o ksiazce „Dwanascie Krzesel…”. Nawet obiecalem, ze jej to kupie i przywioze z kolejnej podrozy do Moskwy. Jakos nie udalo sie i ostatnio jadac do Niemiec zabralem ten starszy egzemplarz ze soba i pozyczylem jej, Czy ona tylko przeczyta czy bedzie tlumaczyla nie wiem.
Tyle wyjasnien.
Zycze udanych poszukiwan
Pan Lulek
Przed chwilą wróciłem z cmentarza, od domu 200 metrów. Ciasto upieczone i w połowie zjedzone . Była połowa rodziny . Godzina do odjazdu . W Wiedniu będę bardzo bladym świtem. Potem cały dzień przełażony z aparatem w ręku. Pogoda według informacji z internetu fotograficzna czyli słońce, trochę chmur i dość ciepło.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Okoniu zadzwoń do Lulka w sobotę wieczorem. Numer pod porzednim wpisem Gospodarza.
Panie Lulku, nie sadze, zeby tlumaczyla, bo przekladow na niemiecki jest kilka:
http://www.perlentaucher.de/buch/3525.html
O tych, którzy odeszli pamiętam. Nie odwiedzę ich. Wyręczają mnie dzieci i brat. Przyjechała Ryba , jest Młodsza, znalazł się i Syn. Właśnie pojechali. Jeszcze raz pojadą wieczorem, wtedy jest najpiękniej – tajemniczo, w łunie świateł i dymów, w mgiełkach i szeleście liści. Pamiętamy. Niczego więcej zrobić nie możemy.
Na powracających czeka pięknie pachnący czekoladowy piernik, mocna kawa i napitki różnej mocy – do wyboru.
Na obiad szynka gotowana, a uprzednio marynowana z zasmażaną kwaszoną kapustą, chrzanem i ćwikłą. Do popicia barszczyk czerwony i przygotowana butelka austriackiego wina od Pana Lulka.
Tu chcę złośliwca uspokoić – Pyra jest przed zimą dostatecznie ogacona, a jeżeli zmarznie, to w barku stoi pół butelki sławnej śliwowicy Lulkowej.
Przeczytałam wczorajsze wpisy – Alicjo, kumkwaty (albo dłonie Buddy) sprzedawane w sklepach wcale nie są kwaśne, najwyżej kwaskowe. Pokrojone w poprzek ładne wyglądają zapieczone na placku, ale – ja nie lubię ich zapachu, takiego jakiegoś posmaczku, jaki zostawiają. Moja Synoewa lubi je bardzo.
IN SCHUTT UND ASCHE
Ha, ha, ha
Z Zeromskiego pozostało to ostatnie.
http://de.wikipedia.org/wiki/Bild:Castello%2C_collezione_degli_agrumi_06.jpg
Dlonie Buddy to cytrus na smazona skorke cytrynowa, ktora kupuje w sklepach. Kumkwaty, owalne male pomaranczki, dobrze dojrzale, sa slodkie. Masz racje, Pyro, ze ich posmak trzeba lubic. Jest lekko ostry, gorzkawy, orzezwiajacy. Najlepsze sa prosto z drzewa, albo jako konfitury, tylko ze to strasznie duzo roboty 🙁
Pyro, jak robisz cwikle? Mam wlasne buraczki, po raz pierwszy je zasialam i po gradobiciu myslalam, ze przepadly, a one odrosly i sa calkiem dorodne. Cwikly nigdy sama nie robilam, tylko pomagalam w domu i teraz nie wiem, czy uda mi sie odtworzyc ten smak. Buraki upiec czy ugotowac? Tu w handlu sa juz ugotowane i zapakowane prozniowo, inaczej pewnie nikt by ich nie kupowal.
Helenko,
Czy „Dwanaście krzeseł” po rosyjsku, wydanie z 1983 roku, może być?
Nemo – lepsze są buraczki pieczone, ale to trochę kłopotliwe w dzisiejszych czasach, więc piekę tylko przed Wielkanoca, a teraz gotuję. Dalej, jak w przepisie imć pana Reya – trochę dobrego octu (trochę!!!) trochę kminku, sól, cukier, pieprz – do smaku wreszcie chrzan – ja lubię dużo, moja Synowa robi bez chrzanu, bo u niej nie lubią (!) Najbardziej klasycznie robi się z pieczonych buraków, kwasu burakowego i przypraw jak wyżej.
Jeszcze raz do Nemo – owoc pod nazwą kumkwat sprzedawany w polskich sklepach , przypomina otwartą dłoń, a właściwie rozgwiazdę. Po przekrojeniu każdy kawałek przypomina gwiazdkę.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kumkwat
Ja mówiłam o takim. Koleżanka ma krzaczek w domu, dla ozdoby – albo ja objadam, chociaż to kwaśne jak diabli, moze za wcześnie objadam?
Dzień dobry wszystkim. U mnie popaduje, chyba będzie inauguracja kominka. Nikt tu święta Zmarłych nie obchodzi, poza Polakami, którzy zdążyli już swoich pochować. Paru naszych znajomych i przyjaciół też odeszło. Ja zapalam świeczkę, taką ogólnoświatową.
A dzień wygląda bardzo listopadowo, w nocy był silny wiatr i zrobił porządek z resztą liści, a teraz ten deszcz.
… a to, co opisuje Pyra, przypomina mi taki owoc:
http://en.wikipedia.org/wiki/Carambola
aaah karambola!!! ona (on? ono?) faktycznie kwaskowate. Jesli kupuje to tylko do ozdoby, bo wyglada ladnie.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Karambola
Witam wszystkich. I u nas dzis dzien pracy, wiec swieczki dopiero wieczorem…
Alicjo, masz racje. Wyglada na to, ze w sklepie u Pyry karambole zderzyly sie z reka Buddy i wyszedl niezly kumkwat. Notabene, karamboli nie lubie, bo maja wredny smak (tu masz racje, Pyro) i nadaja sie najwyzej na dekoracje salatki owocowej. Poza tym maja duzo kwasu szczawiowego i szkodza na nerki.
ha. Brilliant minds think alike!
Jeno moj internet jest do d… i zanim sie wiki otworzy, to wieki mijaja.
Alicjo, w grudniu rozejrzyj sie po sklepach, na pewno beda dojrzale kumkwaty, kup i sprobuj, ale wybieraj te mocno pomaranczowe. A tym u Twojej kolezanki daj szanse 😉 Chociaz, ja wiem, w Waszym klimacie moze juz slodsze nie beda. Znam jedno drzewko na Sycylii, ktore w pazdzierniku jest pelne dojrzalych owockow…
mACIE RACJę, dZIEWCZYNY – TO JEST WłAśNIE TO. Przed chwilą dzwoniłam do Marialki, żeby zaprosić na piernik, ale ona uczy się przed najważniejszym swoim zawodowym egzaminem, który jest 10-go. Zda na pewno, bo to solidna marka, ale tremę ma, że hej. Nic ;to 11-go jest Marcina i przyjedzie na rogale marcińskie. Będziemy mieć „swojego” anestezjologa całą gębą.
Marialka !
Pierwszym pacjentem, calym dziobem na Swietego Marcina po egzaminie powinien byc dorodny gasior. Bez znieczulenia. Marialka czeka na egzamin a ja czekam na przyjazd paOlOre i Mis 2. Jak donosza Mis juz wystarowal do Wiednia. W sobote beda u mnie. Program krotki ale skondensowany. Sobota najazd na Wegry, byc moze wziecie wulkanicznej gory Somlau i jakiejs winnicy z bialym !!! nie blad, winem a w niedziele wizyta u Bociana. Beda gesi. Stolik zamowiony kucharz wyciaga najlepsze przepisy a gospodarz czerwone wina z naszej naturalnie strony. 11 Listopada bylo zawsze swieto mojej ulicy w Warszawie na Pradze Polnoc i zawsze dawalem rade. Ty dasz tez a my wszyscy bedziemy za Ciebie trzymali kciuki.
Kilkakroc w zyciu przegzaminowany
Pan Lulek
Panie Lulku, tośmy byli sąsiedzi! Ja też dziewczyna z Pragi z Jagiellońskiej…
A ja w sobotę do Monachium. Może, mimo że już po Oktoberfeście, jakiegoś przyjemnego piwencja się napiję… 😀
… a jeszcze lepiej, powinnam sobie zafundować kumkwatowy krzaczek! To jest pomysł!
Poza tym chmury się rozeszły, słońce wyszło i szykuje się całkiem ładny dzień.
Panie Lulek, to Pan po restauracjach gości targasz, sam nic nie gotujesz?
Jest duza, gruba i stara, ale swietnie sie trzyma! W Bazylei dzis wielkie swieto: najstarsza slonica swiata, zyjaca w ZOO, obchodzi dzis 55 urodziny. Ta pomarszczona dama jest w rzeczywistosci starsza (ca 57 lat), ale oficjalnie obchodzi urodziny dzisiaj, w rocznice zamieszkania w Bazylei, dokad przybyla z afrykanskiego buszu. Tort urodzinowy – chleb z 55 marchewkami – zjadla z wielkim apetytem 🙂
Teresko, kazde wydanie! A co?
Szanowna Pani Doroto z sasiedztwa !
U nas na Pradze bardzo szybko przechodono z paniami na ty. Propozycji starszego pana nie wypadaloby chyba odrzucic. W zwiazku z tym proponuje od dzisiaj po imieniu. Lulek jestem. W ostatecznosci mow mi wuju.
Skoro Monachium to piwenko obowiazkowo i to duze. Do tego bawarskie jedzenie. Nie zapominaj prosze, ze malzonka Najjasniejszego Franca Jozefa pochodzila z Bawarii i czyszczac najjasniejsze buty spluwala na nie gdyz podobno wtedy lepiej blyszczaly. Podczas Oktoberfest kupuje sie kufel na wynos ale wtedy on ma okragly niebieski znaczek, zeby obsluga nie myslala, ze zostal skradziony. Szkoda, ze nie wiedzialem, ze bedziesz bawic w Monachium. Przejezdzalem tamtedy przed dwoma tygodniami bez zatrzymywania sie. Moglbym zmienic plany i zaprosic Cie na piwenko. Gdyby Twoj kalendarz nie byl wypeniony po brzegi i znalazlaby sie chwilka dla kogos kto zwie sie
Pan Lulek
Alicja !
Gdyby te Fryce przyjechaly na dwa tygodnie to zaczalbym gotowac. Skoro tylko na dwa dni, to niema sensu zamieniac sie w garkotluka. A co by bylo gdybym ich strul i bylaby to Ostatnia Wieczerza.
Jak dotad nie truciciel, tylko
Pan Lulek
Może i mądra decyzja, po co stać przy garach, jak mozna zdać to na profesjonalistów i pogadać z Frycami. O tych dwóch tygodniach to lepiej ciszej, bo a nuż zostaną?!
Udało mi się rozgotować jaśka. Dobrze, że nie na całkowitą papkę.
Podobno w Bretanii nie istnieje takie danie, jak fasolka po bretońsku, ale nic, robię – i zawsze z jaśka. Wycierpiał się dzisiaj biedak za długo w garze.
Helenko,
okazało się, że mam i podaruję z przyjemnością. Proszę o adres na teresa.stachurska@gmail.com . Pozdrawiam, Teresa
Tereso, Wielkie, wielkie dzieki! Juz napisalam list i wyslalam! Zanim sie rozmyslisz 🙂
Halo blogowiczki. Helena i Teresa.
Bardzo ciesze sie, ze sprawa sama sie zalatwila. Teraz wyobrazam sobie jak bedzie mnie kontrolowala i egzaminowala Helena. O laske prosze. Przy okazji, chetnie kupilbym „Dwanascie Krzesel…” w innych jezykach. Polskim, niemieckim angielskim. Gdyby byl inny to pewnie bym sie go tez nauczyl.
Gratulacje za dobry pomysl blogowy
Pan Lulek
Drogi Wuju Lulku 😀 Dzięki za dobre chęci, sama zresztą nie wiem, czy będę mogła się piweńka napić! Zaprasza mnie Opera Bawarska i wszystkie trzy wieczory, które tam będę, spędzę na spektaklach: „Eugeniuszu Onieginie” w reżyserii Warlikowskiego (to główny cel) i jeszcze dwóch innych. Przedtem lepiej się nie napijać, żeby zachować trzeźwość, a potem – kto wie, czy jeszcze siły zostaną…
Alicjo, potwierdzam, fasolka po bretonsku, to wymysl polskiej gastronomii, oni tam maja patenty raczej pod Lulka, np. nalesniki z andouillette popijane cidrem
Kończy się dzień wspomnień, zadumy, wizyt na cmentarzch.
Z każdym rokiem coraz więcej miejsc do odwiedzenia.
Ale my tu głównie o kuchni, więc napiszę parę słów o cmentarnej gastronomii. O przycmentarnej właściwie.
Warszawskie Bródno. Dojechać najłatwiej specjalnymi liniami autobusowymi. Dochodząc do bramy cmentarnej mijamy liczne stragany
z kwiatami i zniczami. Pomiędzy nimi stoją stragano – namioty kulinarne.
W jednym na głodnych czeka grill a na nim kiełbasa, kaszanka, szaszłyk, karkówka. W innym, takim fastfudowym były hamburgery i hot-dogi.
Amatorzy ciasteczek też coś dla siebie znależli. Można coś wypić, kawa, herbata, woda, sok – w zależności od potrzeb i stopnia zmarznięcia.
Była również beczka z pieczonymi kasztanami! I to stoisko które odwiedzać lubię najbardziej, z prażonymi w cukrze orzechami i pestkami.
Można wybrać laskowe i włoskie, ziemne i brazylijskie, nerkowce i migdały a z pestek uprażonwgo słonecznika i dynię. Cieplutkie, słodziutkie, wspaniale oklejające zęby!
Były również, obecne na tym cmentarzu od zawsze obwarzanki i to co nierozerwalnie kojarzy się z dzisiejszym dniem, słodki smakołyk zwany
Pańską skórką. Jest to taki domowej roboty, niereguralnego kształtu małej bryłki węgla cukierek. Nie czarny!!! Lecz biało – różowy, pakowany w pergaminowy papier. Za dawnych lat jego jakość była nieporównanie wyższa niż dzisiaj. Ten sprzed lat, już rozmiękczony w ustach, potrafił bardzo skutecznie skleić szczęki ! Pamiętacie sugusy?? Też podobnie działały. Ta terażniejsza Pańska skórka jest tylko wspomnieniem tej dawnej. Dzisiejsza to tak jak Mamba- owocowa rozpuszczalna guma do żucia ( tak się to u nas nazywa), rozpuszcza i rozmemłuje się w ustach bez zęby sklejających doznań. Rozczarowanie i nuda.
Pańską skórkę i obwarzanki mozna również kupić na terenie cmentarza.
Od kilku lat nie ma już cukrowej waty. Czemu? nie wiem. Może Pani Unia uznała to za niezgodne ze swym gustem?
Coś mocniejszego? Nie wiem jak teraz, pewnie są amatorzy ale zaopatrzenie we własnym zakresie….Handel cmentarny nie oferuje.
Może nieoficjalny ? 😉
Żona wspominając dziecięce cmentarne wizyty przywołuje postaci swego ojca i wuja wędrujących od grobu do grobu z piersiówką, taką z metalowym kieliszkiem……
Ale wtedy ten dzień bywał bardziej ziiimny.
Więc tak dla zdrowotności, nie szkodziło!!
Smutny dzień, a ile w nim smaków. Wspomnień o smakach.
I wspomnień o bliskich.
Mmm… migdaly w cukrze, pieczone kasztany, wata cukrowa – nieodlaczny element tutejszych jarmarkow i jesiennych targow bazylejskich. Natomiast panska skorka jest chyba lokalnym warszawskim specjalem. Nigdy jej nie jadlam. Ale teraz wiem, co zrobic z nadmiarem bialek. Tu jest na nia przepis:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pa%C5%84ska_sk%C3%B3rka#Przepis
Czytając wpis Antka przeżyłam coś pośredniego między zachwytem, a zgorszeniem. Dlaczego? A dlatego, że ani Poznańskie, ani Górny Śląsk znane mi „rodzinnie” nie przewidują jakichkolwiek stoisk kulinarnych przy cmentarzach. Żadnych cukierków, obarzanków ani kaszanek. O piersiówkach też mi nic nie wiadomo. Ileż razy wzdychałam z rodziną do szklanki gorącej herbaty. Matka zawsze w ten dzień trzymała na piecu gar rosołu i pierwszy, kto wchodził do domu natychmiast stawiał gar na ogień, żeby za chwilę każdy mógł rozgrzewać się gorącym rosołem. Po popołudniowej wizycie na cmantarzach wracało się do domu na kawę ze śmietanką i ciasto i jakieś napitki dla dorosłych. Jak bajki słuchaliśmy opowieścfi Ojca o obrzędach prawosławnych w tym dniu – znoszeniu jadła na grioby. Z obyczaju tego kortzystali biedacy (takie ich prawo) – i żołnierze katolicy (poza prawem). Ojciec mój służył gdzieś na Podolu.
Pyro, przeciez Warszawa to juz Azja 😉
Te kulinaria przy cmentarzu to wymysł ostatnich, komercyjnych lat.
W Warszawie ma to sens. Są rodziny które mając rodziny na trzech rożnych cmentarzch spędzą poza domem nawet cały dzień , więc możliwość zjedzenia czy wypicia czegoś ciepłego jest dla nich cenna.
A co do Pańskiej skórki, …..dzieści lat temu cmentarni sprzedawcy tego specyjału udrąbywali kawałeczki tej słodyczy z wielkiej bryły używając siekierki!!
W papierek i do klienta. Było to twarde, niemożliwe do ugryzienia.
Czy to jest taki przepis jak przywołuje nemo?? nie wiem? Ponoć to jakaś straszna tajemnica. Tak wieść gminna niesie.
Acha! Kawałek kosztuje złocisza.
Kawałek objętości dużej krówki.
Nemo – w tej wielkiej Kuchni rosyjskiej, jaką wygrała Młodsza w którymś z naszych konkursów jest kilkanaście przepisów na ciasta z białek, w tym placek migdałowy, babka śnieżna etc. Jak będziesz chciała, pracowicie Ci wstukam w przyszłym tygodniu
Mała uwaga:
Dzisiaj Wszystkich Swiętych, to zrozumiałe, co się dzieje przed cmentarzami w Polsce. O nie, nie tutaj, cisza…
Ale my byliśmy miesiąc w Polsce, 2 tygodnie września i 2 pazdziernika. Młode pytały, przejeżdżając obok wielkich cmentarzy wrocławskich, co tam się dzieje i co za święto. U wejscia kwiaciarnie przenośne, znicze etc. I pełno ludzi, zwłaszcza, jak zdarzyła się sobota/niedziela. Na małym cmentarzu w gminnej wsi, gdzie mój Tata jest pochowany, wybraliśmy się we trójkę ( ja i Młode) pod wieczór, żeby zapalić lampkę i pogadać z Cześkiem Dziadkiem, przedstawić moją synową. Była to jakaś środa czy jakoś tak. I też ludzie krecący się, przynoszących nowe kwiaty, sprzatajacy stare, zapalający lampki. Po prostu ruch na cmentarzu, a przecież było ponad miesiąc z groszem do dzisiejszego Swięta.
„Umarłych pamięć dotąd trwa
dokąd pamięcia im się płaci”
Pyro,
ciasto z białek i migdałów? To ciekawe. Mogę się zapisać? W zamian proponuję PLACKI KOKOSOWE: 25 dag białek ubić na sztywną pianę, dodać 5 dag wiórków kokosowych i delikatnie wymieszać. Kłaść łyżką na rozgrzane na patelni masło i smażyć z obu stron. Podawać z odrobiną dżemu lub cukru pudru.
witam, wieczorową porą
Piotrze, żałuję że nie spotkalismy sie w Krakowie, może uda się w przyszym tygodniu w stolicy, Jak wszystko dobrze pójdzie to w niedzile wieczorem zjeżdżamy po długiej nieobecości.
Zdanie o cmentarnych kulinariach. To co mieszkańcy Kongresówki nazywaja pańska skórka, u nas w Galicji nazywa się miodek. Okropnie słodkie i tak jak Antek pisze jeszcze niedawno rąbane z wielkich blokow tasakiem. Co ciekawe sprzedawane tylko raz w roku, własnie w okolicach cmentarnych bram. Okropnie slodkie, raczej nie lubię i to juz od dzieciństwa. Od kilku lat równiez przy jednym z wejść na cmentarz Rakowicki ( to takie nasze Powązki) sprzedaja kiełbasę i i ine mięsiwa z rusztu. Mnie to jednak troche razi, i ze smutkiem mysle o tych ktorych groby bliskich graniczą prawie z paleniskiem z kiełbaskami.
U nas tez jest rodzinna tradycja opowiadania historii o krewnych czasem juz bardzo odległych przy rodzinnym grobowcu.Zawsze wspominamy moja prababkę po kądzieli , Julię matke 14 dzieci zmarlą w 1894 roku. Musiała byc rzeczywiscie niezywkłą osoba jesli przez tyle lat opowiadamy oniej historie czytaja insktypcje na jej tablicy „niech pamięć Twych cnót będzie dla nas wzorem do naśladowania”
A po cmentarnych spacerach, wrócilismy na zupę pietruszkowo- jabłkową ( wspaniały jesienny przpis pani Capponi- Borawskiej i faszerowanego kurczaka. I chilijskie chardonnay.
Wspominać pra-pra jest względnie łatwo. Nawet Dziadków. Wszyscy odejdziemy kiedyś, będziemy pra-pra.
Wspominam mojego młodszego Brata Sławka dzielnie walczącego z choroba przez 3 lata, i serce mi się kraje. Tego sie nie spodziewałam.
Zal tych, co odeszli przedwcześnie.
Zapalam świeczkę za wszystkich, których pamietam, za naszą wychowawczynię w ogólniaku, która dawała nam niezle popalic, za Pana Zygmunta – Ojca Alsy, i za Babcię Marysię, ten sam adres, za *Sokratesa*, i za wszystkich, których dzisiaj wspominałam cały dzień, a oni gdzieś tam wyżej. Najpierw wspomina się rodzinę, to oczywiste. Potem przyjaciół. Ważnych w życiu ludzi, których już nie ma, odeszli. Jest ich wielu. Dziekuję im, że spotkałam na drodze.
Ale łza sie toczy, myśląc o Sławku 🙁
Chyba wypiję lampkę wina na koniec tych wynurzeń.
Spijcie dobrze!
Halo Dorota !
Powody calkowicie zrozumiale. To nie ja zaczalem pisac o tym piwenku.
Przed kilku dniami w naszej operze Wiedenskiej byla premiera „Eugeniusza Onegina”. Recenzje byly bardzo zyczliwe. Ja sluchalem tylko fragmentow w pierwszym programie radiowym Bardzo mi sie podobalo, poza tym lubie Czajkowskiego. Pomysl zatem, czy nie wartoby sie wkrecic na nasze przedstawienie. Moglabys wtedy napisac recenzje porownawcza, o ile takie zjawisko istnieje. Pomysl o mnie czy przypadkiem nie potrzebowalabys osoby towarzyszacej lub przewodnika po Wiedniu. Bylabys wtedy na moim terytorium. Moglbym nawet stac na wejsciowkach gdyz i takie zjawisko tu wystepuje.
Udanej podrozy, zyczy
Pan Lulek ( dla Ciebie oczywiscie wujek Lulek )
@Pan Lulek 2007-11-01 o godz. 10:39
Chciałbym pana poinformować że książka „Dwanaście krzeseł” (Ilja Ilf oraz Jewgeni Petrow) została już wielokrotnie w niemczech wydana.
Np. w Wydawnictwie Volk und Welt, Berlin-DDR , 1978, tł.: Ernst von Eck
oraz przedruk licencyjny: Fischer Taschenbuch Verlag GmbH, Frankfurt a.M. 1987.
Pozdrowienia