Kciuk mistrza

Już się chwaliłem, że będę prowadził koncerty muzyki operowej zatytułowane „Muzyka i smaki” a organizowane przez wrocławską firmę impresaryjną Pro Musica. Pierwsze trzy koncerty to arie i duety z oper włoskich. Po szczegóły sięgnijcie do bieżącego numeru „Polityki”. Tu zaś, na blogu, przytaczam anegdotki o kompozytorach, którzy mieli też – jak to Włosi – niezłe apetyty.

To właśnie o Boccherinim powiedział najsłynniejszy wiolonczelista XX wieku Pablo Casals, że był on największym mistrzem tego instrumentu w historii. Casals co prawda nie mógł słuchać Włocha na żywo (różnica dwóch wieków to uniemożliwiała) ale znał i grał jego kompozycje. W Madrycie gdzie mieszkał przez 20 lat włoski muzyk przetrwała legenda Boccheriniego. Był on ulubionym kompozytorem i wykonawcą na dworze hiszpańskiego infanta Don Luiza. W tym samym czasie komponował także dla innego koronowanego melomana – króla Prus Fryderyka Wilhelma II. Prusak sam był zapalonym wiolonczelistą.
Prawdę mówiąc opłacało się to artyście podwójnie: były to bowiem lata, w których zarabiał krocie a także w monarszych dworach ocalały jego kompozycje. Twórczość Boccheriniego sprawiała i sprawia muzykologom sporo kłopotów. Nie zachowały się bowiem autografy wielu dzieł. Wspora liczba kompozycji jest sporna. Jedni twierdzą, że to dzieło mistrza z Lukki, inni zaś, że inni kompozytorzy są autorami tych dzieł. Najgorzej przysłużyli się Boccheriniemu jego najzagorzalsi wielbiciele. Np. Friedrich Grutzmacher w zapale miłosnym do Koncertu Wiolonczelowego B-dur tak go „poprawiał”, „uwspółcześniał” i „dopasowywał” do obowiązujących gustów, że utwór przekomponował (czytaj spaskudził) całkowicie. Dziś udało się – choć w części – wrócić do pierwowzoru. I Koncert B-dur wykonywany jest w wersji znacznie bliższej oryginału.
Przez długie lata Luigi Ridolfo Boccherini znany był właściwie dzięki jednej kompozycji. Był to Menuet A-dur na kwintet smyczkowy. A przecież kompozytor napisał ponad 500 utworów. I był w XVIII wieku artystą niezmiernie popularnym. Pisał bowiem utwory pogodne, pełne swoistego ciepła i poczucia humoru. Mimo iż mieszkał tyle lat w Hiszpanii (tam też umarł 28 maja 1805 r) w jego kompozycjach słychać włoską śpiewność i subtelność.

Urodził się Luigi Ridolfo 19 lutego 1743 roku w rodzinie kontrabasisty miejskiej orkiestry w toskańskim mieście Lukka. I to chyba zadecydowało, że poświęcił się muzyce. Nawiasem mówiąc to dla ojca skomponował kilka sonat na wiolonczelę i kontrabas violone z cudownie brzmiącą partią basso. Podobno zdarzało się, że dwaj panowie Boccherini grywali w duecie.

Maestro nie miał uczniów. Jak twierdzą dlatego, że nie mógł znieść myśli, iż musi komuś obcemu przekazać wszelkie tajemnice kompozycji oraz sztuczki techniczne pozwalające mu grać jak nikt inny. Prawdę mówiąc komponował utwory na wiolonczelę tak trudne, że – zwłaszcza w tamtych latach – mało kto potrafił wykonać je bezbłędnie. Luigi Ridolfo zaś z łatwością grał zwłaszcza w wysokich rejestrach gryfu. Wszyscy wiedzieli o „kciuku mistrza”.

Sława i pieniądze nie trzymały się go nazbyt długo. Tak początki w Lukce jak i koniec życia w Madrycie były ubogie. Zmarł artysta niemal w zapomnieniu i w nędzy w wieku 62 lat.

Jak każdy Włoch ( a zwłaszcza Toskańczycy) przywiązywał wagę do tego co jadł i pił. Na szczęście z rodzinnej Toskanii przeniósł się do Hiszpanii czyli także krainy wina. Doprawdy nie wiadomo czy by tak grał i tyle komponował gdyby los go rzucił na północ czyli do Prus.

W czasach ubogich (zwłaszcza w okresie studiów w ojczyźnie i pod koniec życia w Madrycie) raczył się czymś czego Hiszpanie nie mogli zaakceptować. Był to świeży chleb maczany w winie i posypany cukrem. Czasem zamiast cukru używał masła. Do dziś w okolicach Lukki danie to uważane jest za przysmak. Prawdę mówiąc też tak uważam.