Smak Paryża
Wszystko wskazuje na to, że ten właśnie pan był sprawcą przyszłych sukcesów gastronomicznych Paryża. A tak o nim pisano przed ponad dwoma wiekami: „Beauvillers który utworzył swój zakład około 1782 roku był przez 15 lat z górą najsławniejszym restauratorem paryskim. Pierwszy miał lokal wykwintny, kelnerów dobrze ułożonych, wyborową piwnicę, i znakomitą kuchnię; i kiedy kilku spośród wyżej wymienionych (chodzi o innych restauratorów – przyp. P.Ad.) próbowało mu dorównać, wyszedł z walki zwycięsko, albowiem kilka kroków tylko trzeba mu było zrobić, aby znaleźć się na drodze naukowego postępu.
Beauvilliers miał niezwykła pamięć; po 20 latach rozpoznawał osoby, które jadły u niego raz albo dwa razy; stosował tez w pewnych wypadkach metody sobie tylko właściwe. Gdy jakieś bogate towarzystwo zasiadało w jego lokalu podchodził z ugrzecznioną miną i wyrazami szacunku, zdając się okazywać gościom zupełnie szczególne względy.
Wskazywał potrawę, której nie należało brać, i zalecał inną , której zaraz zabraknie; kazał podawać trzecią o której nikt nie myślał; posyłał po wino do piwnicy, do której on tylko miał klucz; przybierał wreszcie ton tak miły i ujmujący, że wszystkie te dodatki zdawały się uprzejmością z jego strony. Ale w roli gospodarza występował tylko przez chwilę; znikał zrobiwszy , co do niego należało; wkrótce potem imponujący rachunek i gorzka chwila opróżniania sakiewki były niezbitym dowodem, że ucztowało się u restauratora.”
Tak pisał przed dwoma wiekami smakosz nad smakosze, filozof kuchni Anthelme Brillat-Savarin o pierwszej paryskiej restauracji z prawdziwego zdarzenia. Dodać zaś należy, że knajpka ta istnieje do dziś. Na Montmartrze przy rue Lamarck czynna jest „Beauvilliers” jedna z najweselszych restauracji w Paryżu. Atmosferę ożywia niezwykle wylewny szef, Eduard Carlier. Częstym gościem tego lokalu jest znany kucharz Paul Bocuse, bywają tu również popularne gwiazdy lekkiej muzy. Carlier wertuje stare książki kucharskie w poszukiwaniu nowych pomysłów, a jego menu jest zawsze wyśmienite: escabeche z barweny (ryba gotowana i marynowana), rognonnade z cieleciny (sznyclówka z nerką), faszerowana polędwica wołowa, placek cytrynowy. W pogodny dzień można zjeść na pięknym tarasie.”
Sezon turystyczny tuż, tuż. Smakosze pakują walizki i obmyślają trasy wędrówek po świecie. A Paryż kusi. Podaję więc kilka moich ulubionych adresów w stolicy Francji.
A. Beauvilliers
52 Rue Lamarck tel. (0-0 33) 1 42 54 54 42
Adres internetowy: www.abeauvilliers.com Czynne od wtorku do soboty w godzinach 12 do 14 i od 19.30 do 24, w niedziele i poniedziałki tylko od 19.30 do 24. Jęz.: angielski, niemiecki, włoski. Karty kredytowe akceptowane.
Jedna z najsłynniejszych restauracji Montmartru. Szef Yohan Paran wszystkich gości traktuje jak przyjaciół. Wśród dań najlepsze w Paryżu foie gras z pralinami i truskawkami. Doskonała barwena gotowana i marynowana, na deser tarta cytrynowa. Wspaniała karta win. Konieczna rezerwacja.
Brasserie Lipp
151 Blvd. St-Germain tel. (0-0 33) 1 45 48 53 91
Adres internetowy: www.ila-chateau.com/lipp Czynne codziennie w godzinach od 9 do 2. Karty kredytowe akceptowane.
Słynna od ponad stu lat restauracja lubiana przez świat artystyczny I polityków. Bywali tu Sartre, Juliet Greco, Gregory Peck, francuscy politycy – Pompidou, Giscard d’Estaing. Danie najbliższe polskiemu podniebieniu – śledź w śmietanie i największe nad Sekwana ciastka. Parter bardziej zatłoczony niż piętro. Konieczna rezerwacja.
Bałtyckie śledzie Bismarck i wieprzowe faszerowane nóżki to dania popisowe szefa kuchni.
La Coupole
102 Blvd. Montparnasse tel. (0-0 33) 1 43 20 14 20
Adres internetowy: www.flobrasseries.com/coupoleparis Czynne codziennie w godz. od 8 do 2. Języki: angielski, arabski. Karty kredytowe akceptowane.
W tym lokalu czynnym od 1927 roku jadali m.in. Hemingway i Picasso. Do dziś sale w stylu art deco chętnie odwiedzają politycy, uczeni i artyści. Doskonałe jagnię w curry, owoce morza, choucroute czyli kapusta z kiełbasa i mięsem oraz inne dania kuchni alzackiej. Konieczna rezerwacja.
Thoumieux
79 Rue St. Dominique tel.(0-0 33) 1 47 05 49 75
Adres internetowy: www.thoumieux.com/restaurant/index.php Czynne od 12 do 15.30 i od 18.30 do 24 w niedzielę od 12 do 24. Karty kredytowe akceptowane.
Doskonała a niedroga restauracja specjalizująca się w kuchni południa Francji. Doskonałe cassoulet czyli mięso baranie i gęsina, kiełbasa, liczne warzywa, fasola typu jaś duszone w bulionie i białym winie z dodatkiem smalcu z gęsi. Drugim popisowym daniem jest foie gras. Świetna karta win. Szybka i sprawna obsługa. Dostęp do internetu.
Komentarze
Smak Paryża – miło pomarzyć, szczególnie w paskudny ranek. U mnie słońce ale ostry, zimny wiatr. Ciśnienie skacze od dwóch dni i siedzę przed monitorem połamany i rozespany. To chyba objawy meteoropatii albo przemęczenia wiosennego. Kwadratura koła – całę życie gwałcony rannym wstawaniem budziłem się mocną kawą. Okazało się, że mocna kawa szkodzi, więc piję słabą lurę (ochyda) i odsiaduję ze trzy godziny półprzytomny. A w Paryżu pewnie ludzie siedzą w kafejkach wyluzowani, leniwie planują co by tu zrobić, kawa pachnie, gazety szeleszczą i nigdzie im się nie śpieszy. Nic tylko pomarzyć.
Alicjo córcia jedzie do Szkocji na trzy tygodnie. Potem wraca do Wrocławia na uczelnię i po sesji leci już na całe wakacje. Myślę, że wtedy podejmie decyzję czy jej się tam podoba. Dzięki za propozycję, będę o niej pamiętał.
Pozdrawiam
Alicjo,
Ano nie ma ludzi nieomylnych, czego doskonalym przykladem jestem sama. Wybacz zatem zem sie spoznila z zyczeniami, a Gospodarz (mam nadzieje) tez bedzie wspanialomyslny i nie uchowa urazy za miesieczne wyprzedzenie z urodzinowa laurka.
Wyskoczylam jak Filip z konopii lecz sama zauwazylas (okazuje sie ze slusznie) ja ?do przodu? – w tym przypadku nie tylko o 16 godzin.
Pozwole sobie powrocic do tematyki srodowej zagadki. No prosze, nawet sobie nie zdawalam sprawy iz bedac posiadaczka makutry powinnam czuc sie zaliczona w poczet szczesliwcow.
Przed laty Mama podarowala mi Babcina makutre oraz drewniana ?bulawe? do kompletu. Zaintrygowana waszymi komentarzami sprawdzilam – na denku napis: ?Lowicz, No 2, 1938?.
Ot, antyk. I do tego w doskonalym stanie. A ja bezpardonowo ucieram w niej ciasto, kremy, a nawet zdarzylo sie mak. Moze by tak za szklo i podziwiac?
Na marginesie – jak brzmi poprawna nazwa tego drewnianego ucieradla? Babcia mawiala: ?galka?, mama prosila o ?bulawe do ucierania?, a dla mnie bylo to berlo krolewskie jakie wykradalam z kuchni do mych dziecinnych zabaw.
A koziolkami nazywano nie tylko podstawki pod sztucce (rowniez doskonale do zabawy), ale takze drewniane mieszadelka w ksztalcie gwiazdki z polokraglym spodem – wspaniale do rozbijania zsiadlego mleka.
O Paryzu, podobnie Jak Wojtek z Przytoka moge sobie teraz jedynie pomarzyc. Zapach rozchodzacy sie z kafejek doskonale zastapi kawowa won z ekspressu, a reszta…. musi poczekac.
Adresy zas skrzetnie skopiuje. Z pewnoscia przydadza sie przyszlosci. Swoja droga – jesli w restauracjach tych mozna spotkac politykow i artystow, to ceny chyba „niebianskie”?
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
Upps – wszystkie znaki cudzyslowia w sposob niewiadomy zastapily znaki zapytania. Gnomik Internetowy czy co?
Ąleż życzeniazawsze są mile widziane. I wczoraj i za miesiąc! A to drewniane mieszadło nazywa się wałek mimo, że wcale nie ma kształtu wałka. Na wszystkich ilustracjach w encyklopediach kulinarnych oraz na reklamach przedwojennych figuruje pod taka własnie nazwą. Także moja sąsiadka ze wsi Łęcino – Pani Renia – ucierając mak domaga się podania wałka!
Ja Paryż w tym roku sobie odpuściłem mimo otrzymanego zaproszenia na Targi . W pażdzierniku jadę za to do Madrytu . Zawsze miałem ochotę zobaczyć kawałek Hiszpanii . Szansa jest, bilet będzie kosztował z 500 złotych. Jak to dobrze , że nie trzeba się tłuc autobusem . Chociaż kazda taka przejażdżka pozwala o wiele więcej zobaczyć…
A wyjeżdżajcie sobie do Paryża, Madrytu, Sydney czy innego Pcimia, ale błagam , opiszcie potem wszystko porządnie, żeby i prowincjusze cos z tego mieli. Panapiotrowe adresy są co nie co snobistyczne (i ceny pewnie też), ale nie szkodzi, nie ja będę płaciła. Tak czy siak ja teraz grzecznie zajmę się pierogami ruskimi, ze skwareczkami i cebulką oraz lekkim żurkiem do popijania w kubeczkach. O. Możecie zazdrościć. Muszę się zrehabilitować , bo w zeszła sobotę zrobiłam kapitalne głupstwo ; ubiłam lody, nałożyłam pełniutką michę (szklaną) i wstawiłam do zamrażarki. I teraz nie ma siły, żeby kawałek z tej porcji ukroić. Pozostaje albo częściowe odmrożenie, żeby wykorzystać ok 1/5 całości, albo owinięcie michy ściereczką zanurzoną w ukropie. Jak zniesie takie traktowanie szkło? W obydwu wypadkach trzeba zwołać sąsiadów, żeby zjedli moje lody, bo ich przecież nie będę mroziła po raz drugi. A trzeba mi było tak jak wcześniej włożyć do tortownicy , z której można wycinać po kawałku. Niestety – chciałam, żeby było ładnie i żeby postawić taką michę na stole. Ukroić kawałek dla nas dwóch i schować resztę w lód. Dziecko mi dokucza, pytając „Czy dzisiaj są też lody na deser”? Więc muszę postarać się o dobry obiad.
Ani snobistyczne, ani przesadnie drogie. Jadłem tam za własne pieniądze (choć na smakołyki to ja nie skąpię). Te restauracje i restauracyjki wróżniają się tylko i wyłącznie dobrą kuchnią i najbardziej typową dla Paryża. Tym chętniej do nich wracam pamięcią, że do Włoch wyjadę dopiero późną jesienią. Teraz zostały mi tylko marzenia i własna produkcja. Juz myślę np. jak podjąć przyjaciół za miesiąc na wsi, gdzie będzie zlot urodzinowu!? Może podpowiecie?
Moim marzeniem byłby wpis na blogu pt: „Smak Krakowa” 🙂
Mam swoje ulubione miejsca w Krakowie np. Pod Aniołami, U Stasi, Ariel, Paese, Amarone, Leonardo, Cyrano de Bergerac, i parę innych. Będziemy w tym roku na Targach Kiążki to odświeżę smak i napiszę więcej
Znajomych na wsi to podjąłbym baranem pieczonym po zbójecku, czyli:
– dół wykopać
– kamulców wielkich do dołu nawrzucać
– ognisko na tych kamulcach rozpalić
– jak się kamulce juz nagrzeją usunąć ognisko
– barani udziec zamarynowany zapakować w liście łopianu
– pakunek do dołu
– dół zasypać popiołem a nawet ziemią
– czekać aż się upiecze popijając suto
– przywieźć jeszcze jedną skrzynkę piwa
– barana wyjąć i raczyć się
Bardzo trudno jest „podpowiadać menu, nie znając technicznych możliwości realizacji (np rodzajów pieca, wielkości piekarnika, rodzaju przyjęcia (np ogrodowo – piknikowe, zasiadane w jadalni, bankietowe itp). Kierując się wyłącznie sezonem „surowców” mogę wyobrazić sobie takie oto warianty:
zupy – zimna cytrynowa (na cielęcinie)
chłodnik truskawkowy
krem szparagowy
dania główne – kurczęta po polsku z mizerią i sałatą ,
pieczeń cielęca albo jagnięca z garniturem
samdacz z jajkiem „po polsku” albo łosoś z rusztu
jarzyny, grzyby itp
szparagi w różnej postaci – z wody, pod beszamelem, na zimno z dipem serowym i z szynką,
duże pieczarki panierowane ( w talarkach) albo boczniaki duszone w śmietanie
karotka glazurowana, zielony groszek w strąkach
Przystawki – raki (jeżeli są i jeżelki ktoś lubi)
zestawy młodych warzyw „z grządki” – szczypior, rzodkiewki, rzodkiew, ogórki małosolne, marchewki itp
sałatka nicejska, galantyna z kaczki (sezon)
Deser – krem czekoladowy mrożony z truskawkami i bitą śmietaną
tarta czereśniowa
placek z rabarbarem
lody z owocami
ser i czarna kawa.
Wina w zależności od wyboru
Pewnie inni będą mieli inne pomysły, a ja już tyję przy pisaniu tego tekstu.
Moim przyżeczeniem sylwesrtowo noworocznym żeby raz w miesiącu wyjechać za granicę . Zrobiłem to już trzy razy . Byłem w Amsterdamie , Bolonii , na Słowacji 10 minut :). Na urodziny wybieram się do Londynu… pożytek będzie dla zwykłych śmiertelników taki że mam coraz więcej obrazów do sprzedania i oglądania a dla blogowiczów zdjęcia z moich handlowych wypraw. Z odwiedzaniem restauracji jest ten problem , że jestem strasznie chytry i przeliczam wszystko na obrazy 🙁
Ps
Na Słowacji kupiłem pyszne alkohole , miody pszczele i łakocie
Liście łopianu? Pierwsze słyszę, ale brzmi ciekawie! Ja bym zawinęła w liście chrzanu.
Jeden barani udziec może być za mało, zależy, ile ludzi.
Może na wsi jest sauna – wtedy nie byłoby problemu z ogniskiem i kamulcami!
Bede w czerwcu pare dni w Paryzewie, a wiec kto wie, moze powyzsze adresy przydadza sie – z gory dziekuje.
Jednak Moja Osobista Kanadyjka (MOK) marzy o tym, zeby z bagietka, serem i butelka wina usiac na brzegu Sekwany, tuz kolo mostu, na ktorym filmowano „Kochankow z mostu…” – i tu nie pamietam (MOK pamieta, a wiec mnie zaprowadzi), i skonsumowac to wszystko patrzac na wieczorne miasto.
MOK ma rozne takie fantazje. W zeszlym roku postapilismy podobnie w Dubrowniku, siedzac nad brzegiem zatoki, majac za soba mury miasta, a przed soba skale zamykajaca zatoke oraz purpurowe niebo zachodu slonca. Wino miejscowe w sam raz do picia „z gwinta”, lokalna sucha kielbasa wysmienita, a chleb – bez zastrzezen.
Czemu nie ?
Pozdrawiam,
Jacobsky
Sauna jest. I kamulce są. Polodowcowe, wykopywane przez sąsiadów podczas orki. A ja je zbieram, bo są piękne. Najefektowniejszy zaanektował mój przyjaciel i sąsiad. Do przewiezienia kamienia z pola musiał wynająć wielki dźwig. I teraz ma kamienny stół na 12 osób. Kamień miał naturalne wgłębienie, w którym biesiadnicy trzymają nogi i wielki owalny, płaski blat. Stoi pod rozłożystą lipą. Cuuudo!
A gości będzie 12 par oraz my, czyli łącznie około 30 nie licząc psa!
Dzięki za podpowiedzi. Niektóre napewno wykorzystam i zdam sprawozdanie. Acha, przyjęcie będzie nie zasiadane. To ułatwia sprawę.
A propos przyjęć, swego czasu szefem departamenu geo był Szkot, znany ze swojego legendarnego wręcz skąpstwa (jakże inaczej, wszak Szkot!). Raz do roku u siebie na sporym rancho urządzał przyjęcie w ogrodzie rozległym i pięknym. On dostarczał krowę oraz piwo/wino, a goście przynosili, co kto mógł – sałaty przeróżne, ciasta, każdy jakąś butelkę też przynosił. Zwalał się cały wydział, tak pracownicy, jak i studenci, kupa luda.No więc co do tej krowy – budowano przedziwne rusztowanie, bo bydlę było jak to bydlę, spore. Jak mówię „krowa”, to mam dorosłą krowę krowich rozmiarów na myśli. Na tym niby to rożnie obracanym powoli za pomocą jakiegoś mechanizmu, który skonstruowali zdolni chłopcy, od rana piekła się ta krowa. Nie wiem, czy to było bydło rzezne, czy po prostu jakaś tania, wybrakowana i stara krowa mleczna, nie mięsna, w każdym razie nigdy nie dało się tego jeść i nawet straszne głodomory z ledwością coś tam podskubywali, koncentrująć się na sałatach etc. Krowa nie dość, że nie była dopieczona, czy choćby doprawiona, to jeszcze mięso cuchnęło świeżością i krwią wręcz, chociaż szef zarzekał się, że u rzeznika w chłodni kruszała ta krowa 2 tygodnie. Nikt w te bajki nie wierzył, bo trzymać krowę u rzeznika w chłodni przez 2 tygodnie kosztuje majątek (patrząc oczami szefa), już on by ze swojej kieszeni tego nie wydał, o nie! Po drugie, fama głosiła, że krowa jest specjalnie nie dopieczona i nie doprawiona, bo w końcu my się opchamy sałatami, a ledwo napoczęta krowa zostanie szefowi i będą mieli jedzenia na 2 miesiące. Jest to bardzo prawdopodobna wersja! Krowę odradzam, tym bardziej, że na 30 osób to za dużo, a biedny pies musiałby kości ogryzać przez pół roku. Ale już na przykład taki baran, o, to jest pomysł!
Do tego walnąć bukiet różnych sałat na zimno, ziemniaki w ognisku upiec… Przecież nie chcemy, żeby gospodarze urobili się po łokcie, wręcz przeciwnie! Kamieni nadających się na stół od groma ci u mnie – i to nawet ze skamieniałymi robaczkami sylurskimi. Też efektowne! Może podesłać kamyczek?
Oj Filut z naszego Gospodarza, Filut. Menu zapewnie juz z dawna przygotowane, ale czemu nie – i ja swoje dwa grosze dorzuce.
„Szwedzki” stol a dania francuskie?
Przystawki na zimno:
– Langusta Carpaccio z asparagusem
– Anchovies z opiekana papryka
– salatka z asparagusa „Clos Saint-Pierre”
Przystawki gorace:
– Puree z dorsza z czarnymi truflami,
– Marsylska salatka rybna,
– Nadziewane warzywa
Zupy:
– Katalonska zupa czosnkowa,
– Krem z dyni ze szczypiorkiem;
Dania gorace – miesne:
– Gulasz prowansalski;
– Jagnieca poledwica z ziolami (najlepsze jagnie 7 tygodniowe),
– Zajac w tymianku
Desery:
– Nugat Mazarani z musem z mango,
– Pieczone gruszki z suszonymi bakaliami,
– Owocowe Ratatouille ze swiezym imbirem
No i oczywiscie kawa, herbata napoje chlodzone, napoje alkoholowe, tance, hulanki swawole i niezmienne wznoszenie toastow ku czci Dostojnego Jubilata.
A poza tym polecam wspaaanialy koktajl „Jesienna Gwiazda”. Przepis podarowal mi po dlugich i namolnych prosbach z mojej strony, barman hotelu Sheraton w Sydney.
skladniki:
– likier truskawkowy,
– likier mango,
– butterscoth schnapps – w stosunku 1:1
– sok z lime lub cytryny
– 20 dkg truskawek
– lod
likiery polaczyc, truskawki zmiksowac, lod skruszyc, dodac soku z cytrusa do smaku – wszystkie skladniki polaczyc w mikserze do alkoholow. Rozlac do koktajlowych kieliszkow – najlepiej z Krosna, te z platynowym wykonczeniem. Przybrac truskawka i listkiem miety.
Pozdrowionka od zwierzatka
Echidna
Alicjo, ten Szkot musiał być pociotkiem pewnego, znanego mi oficera ( pochodził z Podlasia) Ten miał za sobą znakomity wynalazek „przyjęciowy”. Otóz w swoją, zdjętą z głowy oficerską czapkę, wrzucał „Świerczewskiego”, czyli 50 starych złociszy i ogłaszał zbiórkę na bankiet. Osobiście obchodził towarzystwo bacząc, by nikt się ze zrzutki nie wyłamywał. Wzrokiem przeliczał „utarg”, delikatnie wyciągał swoja pięćdziesiątkę, a następnie najmłodszego stopniem wysyłał po wódkę i zakąskę. Nazywało się to „bankietować na Kazia” (Kazio mu dali na chrzcie). Do takiej wyżyny oszczędności Szkot nie dorósł. A tak w ogóle – krowę piecse się w rowie specjalnie wykopanym, pełnym też rozgrzanych kamieni i czegoś tam jeszcze Raz to widziałam. Jadłam i była to pychota. Ogień rozpalano jeszcze poprzedniego wieczora, a jałówka lądowała w ziemnym piecu jeszcze przed północą. To było u faceta, który 40 lat mieszkał w Treksasie i wrócił umierać do Starego Kraju. Gdzie mu tam było umierać. Ożenił się.
Echidna,
piękny zestaw, podobnie zresztą jak imponująca propozycja Pyry, ale jedno i drugie wygląda mi na eleganckie zasiadane przyjęcie. O ileż bardziej młodzieżowa (no, w końcu Jubilat wchodzi w dorosłość, może się młodzieżowo pożegnać!) propozycja tego baraniego udzca czy barana, ziemniaki z ogniska, sałaty zimne! Przy Waszych obiadach z szykanami oboje gospodarze urobiliby się po łokcie, albo wynająć obsługę – wierzycie w to, wynająć kogoś?! Toż to kwestia honoru! Już lepiej całą gawiedz zabrać do restauracji, ale we własnym domu to się samemu…
Pyro, ale jak znam życie, ta jałówka pewnie rzeczywiście skruszała była i doprawiona – owa krowa (rok w rok) nie była nawet posolona!
P.S. Helena nam nie zdała sprawy z pławienia się w zbytkach. Czekamy!
Przecież mówiłam, że nie znam planów Gospodarza, ani nie każe zrobić wszystkiego na raz, tylko wybrać coś. Wiadomo, że maj to kurczaki, kaczki,raki, szparagi i młodzieżówka (czyli prosięta, cielęcina albo jagnię. Na 30 gąb to nie ma mowy – jeden baranek mały nie starczy. Na tyle osób rzeczywiście najlepiej jakieś ognisko i mięsiwo do sałat, sałatek, owoców. Mogę polecić technikę stosowaną np w Racocie (stadnina, gospodarstwo, mnóstwo gości). Otóż dzika, świnię, jelenia, cielę, barana itp najpierw kucharz trzyma w bejcy, potem piecze w piekarniku (tak do połowy czy 7o %, a na koniec dopieka na rusztach, rożnach i w ogóle żywym ogniu. Sprawdza się – jest przyprawione, dopieczone, świeżutkie prosto z ognia na stół.
Miś2
jeśli będziesz następnym razem na Słowacji, poszukaj Karpackiego Czaju albo Tatrzańskiego Czaju. Naprawdę wyjątkowy alkohol
Witajcie,
kiedys jezdzilam czesto do Ostrody na wczasy tenisowe.Stamtad mam bardzo sympatyczne wspomnienie kulinarne.Otoz nasz ‚trener’ zawiozl kursantow w liczbie 20stu na mala wioseke,gdzie byla gospoda „U Anny”!
Podano nam wspaniale pieczone w ciescie nozki cielece!!!Do tego surowki z kapusty i zimne piwko.Jedlismy wszystko,oczywiscie „samymi rencami”.
Nie znam przepisu na ten specjal,ale mysle,ze nie jest trudny do wykonania,ino trzeba zgromadzic spora ilosc nozek 😀
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Chwila chwila… Miś2 wyjeżdża na urodziny do Londynu?! Kojarzycie?!
Helena ma urodziny w tym samym dniu co Miś2! O, i klub urodzonych 18 maja założyli! Ja tu węszę jakieś organizacje…. a nawet sprzysiężenia!
Pyro! Jak wsadzić dzika do piekarnika? (nawet mi się zrymowało).
Chyba nie da się do znormalizowanego światową normą, już nawet nie polską.
Bardzo piękny dzień był dzisiaj, nawet się przypiekłam słońcem.
I okoliczności przyrody:
http://alicja.homelinux.com/news/20.04.2007/
przypomniało mi się gdzie jest opisany ten tatrzański caj:
http://www.karloff.sk/produkty/karloff/tatransky-caj/?lang=pl
Do Paryza znajomi zabrali we wczesnym Gierku butelke wina Wino, wlasnie, zeby nad brzegiem Sekwany wypic z gwinta zagryzajac serami i bagieta. Kiedysmy sie dziwili, odpowiedzieli, ze węruż to tam kazdy glupi moze sobie wypic, ale patykiem pisane w Paryzu to jest dopiero cos!
Na deser urodzinowy – tylko tort bezowy.
Alicjo Helena nic o tym nie wie ,jesteśmy znajomi wirtualni a do Londynu zawsze chciałem pojechać . Jest okazja bo przyjaciółka od roku mieszka i pracuje tam właśnie. Spędzić urodziny w Londynie czy nie brzmi to romantycznie?
Jak wsadzić dzika do piekarnika ? Tylko nie w taki sposób jak zrobił to Jaś Fasola z indykiem 🙂
Ps
Film Jaś Fasola Totalna Katastrofa był oparty na moich przeżyciach i zdażeniach z mojej artystycznej działalności 🙂
Misiu2,
Helena juz o tym wie, bo to bystra dziewczynka i kojarzy, a wpisy czytuje, analfabetka ci ona nie jest bynajmniej. Wyszło szydło. Znajomi wirtualni to tacy sami, jak każdy inny znajomy człek, a nawet bardziej, bo wirtualna komunikacja jest poręczna i podręczna. Teraz będziesz musiał (zmusimy Cie!), będąc w Londeku 18 maja, przynajmniej wyjść na Trafalgar Square i wrzasnąć Happy B-Day dla Heleny!
Londyn romantycznie? Hm. Verona to nie jest, a i Wyspy w żaden sposób mi się romantycznie nie kojarzą, ale na Wyspach lądowałam raz, i to w czasie okropnej burzy – nie dziwota, że mi się nie kojarzy romantycznie.
Na pewno będziesz miał wspaniałą przygodę, ten wypad do Londynu. Verona nastepnym razem? Albo wyspy Hula Gula, jak szaleć, to szaleć!
Amator, Vino marki Vino nad Sekwaną – to się nazywa fantazja! Jak słusznie zauważyłeś, węruż (óż?) to tam prawie Sekwaną płynie, ale wę vino marki vino to już antyk zaprzeszły! Grunt to mieć fantazję!
Alicjo o trzeciej w nocy pisać komentarze !!!
Ja ostatnio mogę spać po 10 godzin . Ale teraz coraz krócej bo słonko świeci prosto w oczy i spać sie nie da. W ogródku trzeba popracować rano .wieczorem gdy przychodzę z pracy to czasu brak i chęci niewielkie…
Alicjo, skarbie Ty mój, słoneczko (i co tam jeszcze chcesz) – no przecież nie cała świnię, cielaka itp. Szynki całe, schab z boczkiem – cały, ćwiartkę tylną cielaka – cała, to tak. W duży, wiejski piekarnik albo piec chlebowy włazi. Jak trochę więcej, niż do polowy upieczone, to się wyciąga, ładuje do chłodni, lodówki czy loszku, a potem wykańcza – np smaruje glazurą, owija boczkiem schab, doprawia jeszcze co nie co, szykuje topione masełko albo mieszaninę wody i oliwy do podlewania i pakuje na rożen albo ruszt. Widywałam to wielokrotnie i jadłam, prowadząc wycieczki rodzinne do Racotu – zimą na kuligi, jesienią na przejażdżki bryczką. Z kucharzem byłam w dobrych stosunkach, gdyż dałam mu swój przepis na wino grzane (smakowało). Naqprawdę wręcz mi pokazywał produkty w różnym stopniu przetworzenia – beczkji z marynującym się mięsem, potężne porcje podpieczone , a to co na końcu, to każdy mógł już zobaczyć i posmakować.
A w Łysych to robią szynkę zapiekaną w chlebie . Jak ciepłe wyjęte prosto z pieca palce lizać…
Miś2. Moja Babka – Ślązaczka na wielkanoc piekła zawsze szynkę w cieście chlebowym. Nie była to szynka wędzona, a jedynie peklowana.
Alicjo. Powiem Ci gdzie nam zginęła nagle Helena – leży zasmarkana w luksusowych piernatach albo nowoczesnej pościeli hipoalergicznej! Ostatnio skarżyła się na przeziębienie i gorączkę, miała nawet iść do apteki, ale poszła na basen i wf! Nawet sobie pomyślałam, że gdybym była bliżej – to na kolano i wytrzepać głupotę ze łba, metodą odwieczną. Potem jednak doszłam do wniosku, że 9 lat różnicy wieku nie upoważnia mnie jednak do działań tak drastycznych, szczególnie w okolicznościach snobistyczno – wielkoświatowych , a całe życie (nawet w stosunku do umiłowamnego Małżonka i nie mniej ukochanej Synowej) unikałam zwrotu „A nie mówiłam?”
Szynkę z Łysych trzeba zamawiać tydzień wcześniej i to po znajomości. Masz Pyro rację że peklowana …
U nas szynkę się piecze na święta. Peklowaną, w folii aluminiowej.
Któregoś roku folii w domu nie było. Byla za to mąka żytnia. No to zagniotłem żytnie ciasto i oblepiłem nim szynkę przed włożeniem do piekarnika.
Pożytek tym większy, źe moźna zjeść zarówno szynkę jak i skorupę….
Panie Andrzeju, sprzedam Panu sposób Babki Albertyny : upieczoną szynkę rozebrać ze skorupy, skorupę pięknie nasączoną tłuszczem zjeść, pomrukując z lubości, szmą szynkę , z której odarliśmy także skórę, skąpo bardzo opruszyć cukrem (najlepiej pudrem), tłuszcz lekko ponacinać w kostkę, wpiąć w mięso 10 gożdzików i wsunąć do piekarnika jeszcze na trochę, żeby cukier pięknie skarmelizował.. Niech stygnie razem z piekarnikiem, wolniutko. Jest pyszna i gorąca i zimna.
Obdzieram ze skóry, parę łyżek musztardy rozbełtam z jajkiem, pomażę tę szynkę po tłuszczu tą musztardą z jajkiem, posypię tartą bułką i do piekarnika pod grill aź się zrumieni.
Też da się zjeść…
Wyspy brytyjskie dla Laskawej Pani za malo romantyczne? A kto Paninym zdaniem romantyzm wymyslil? Mickiewicz moze? Try again!
Wyspy brytyjskie sa oblednie romanrtyczne i Nowy Swiat nieustannie ten nasz brytyjski romantyzm malpuje – a to w wystroju wnetrz, a to w ogrodnictwie, a to w modzie, ze juz o literaturze 8i sztuce nie wspomne.Naprawde malo jest miejsc tak roamntycznych jak stara Anglia.
Wlasnie wrocilam z Kingston nad Tamiza, gdzie zwiedzilam caly rzad pieknych sklepow z antykami, kupilam sobie dwa groszowe antyczki: druciany koszyczek do chleba oraz do kolekcji -maly talerzyk w ksztalcie zielonego liscia winogronowego. Dzis tak intensywnych zieleni nie robia, choc ta porcelana „lisciasta” produkowana jest i w Anglii, i we Francji i w Portugalii. Te stare sa op wiele ladniesze. Kupuje je nawet lekko obtluczone.
Przed duzym domem towarowym odbywal sie absolutnie znakoity wystep ulicznych muzykow jazzowych, stalam ok, pol godziny i oklaskiwalam (pieniadze tez dalam). POgoda jest tak boska, ze nie da sie tego opisac.
Ale wczoraj mialam glupia przygode.
Jak wspopminalam, poprzedniego dnia zle sie czylam, przeszukalam caly dom na okolicznosc apteczki i wreszczie udalo mi sie znalezc w lazience Panstwa cala nienapoczeta butelke syropu Night Nurse, lekarstwa z kodeina najskuteczniejszego pod sloncem na wszystkie objawy przeziebieniowe.
Szybko odmierzylam sobie 20 ml, zazylam i poszlam do lozka.
Obudzilam sie rano cudownie wypoczeta, katar minal, bol glowy ustal. Wesolo zbieglam na dol, przywitalam sie z Poppy, zaparzylam sobie kawe i poszlam rzucic okiem na internet. A kiedy tak wczytywalam sie w wiadomosci, wzrok moj padl na dolny pasek z godzina. 14:55.
W pierwszej chwili nie uwierzylam, ze jest juz trzecia, poszlam wiec sprawdzic na innym zegarze. Na zegarze bylo ro samo.
Ta kodeina powalila mnie z nog na 15 godzin!
Strasznie przepraszajac Poppy pobieglam z nia do parku. No i tak bylo.
Z Misiem chetnie sie spotkam, ale zalezy to od tego jak dlugo zostanie on w Londynie. Moje kumy przyjezdzaja 18/5 zas nazajutrz wybieramy sie do Szkocji, bo Krysia musi szybki wracac . W Szkocji bedziemy zapewne jakies 6 dni.
A teraz idzieny z Poppy do parku. Do usly!
Misiu2,
lepiej mów cicho o tym spaniu minimum 10 godzin, ja kiedyś też tak mogłam, ale mi przeszło. 4 godziny – i się budzę, więc przychodzę tutaj sie „pomęczyć”, lepsze to, niż przewracać sie z boku na bok. Czasem dosypiam, czasem nie.
Teraz się zastanawiam, czy nie skorzystać z przygody Heleny! Ale raczej nie skorzystam, to byłaby lekka przesada.
No nie kojarzą mi sie Wyspy romantycznie i już – pierwsze wrażenie jest najtrwalsze, a bylo tak, że i Byron by nie pomógł. Może kiedyś się zatrze – w Londeku mam siostrzeńca, jest do kogo pojechać.
Oraz wskoczyć do Kingston Upon Thames, obadać te sklepy z antykami!
Tymczasem idę obadywać moje, jakieś pomidory trzeba będzie kupić i cos jeszcze. I przestańcie już o tych dzikach, szynkach i tak dalej, tyle wspaniałego jedzenia, tak mało miejsca w żołądku!
Znajoma z dziećmi leci do Londynu 15 może się przyłączę ale wracać bym chciał autobusem bo wtedy można pooglądać świat z pozycji człowieka a nie bociana . Podróżując autobusem zawsze mogę nadrobić zaległości filmowe i nie robić nic przez dwadzieścia parę godzin. A ze spaniem to u mnie jest tak ,że pracując 6 dni w tygodniu czasem ma się ochotę dłużej pospać.
Nigdy bym nie przypuszczał że śmierć psa może tak mną szarpnąc .Mieszkajm we własnym domu z podwórkiem i zawsze były u mnie zwierzęta : Stado kur , 100 gołębi brata , koty , psy , króliki no i Koń kuzyna mojej mamy który mieszka z nami od pięćdziesięciu kilku lat … znaczy się wujek mieszka a konia nie ma 15 lat. 🙂
Opustoszało to moje gospodarstwo zostały wróble na dachu i kanarek w klatce lub odwrotnie jak mawia Nasz Premier.
Śliczna jest ta wczesna, delikatna wiosna Alicji. U nas ten etap minął miesiąc temu. Teraz jest już zielono, choć od trzech dni duje zimnym wiatrem, że zęby dzwonią o zęby, ale słonecznie. W nocy na Dolnym Śląsku ma być -4. Od jutra stopniowe ocieplenie. Dziecko poszło imprezować urodzinowo – jedna z dawnych harcerek kończy 50 lat, a Baby Jagi spotykają się z takich okazji. Tym sposobem ja mam z głowy dzisiejszą kolację i pewnie jutrzejsze sniadanie, bo dziecko przed wyjściem robiło sobie cichą próbę przy gitarze, a repertuar był jakoś tak piwno-gorzelany. W związku z przewidywanym zmęczeniem gitarzystki, obiad na jutro zaplanowałam leciutki – sznycel z kurczaka, „młode ziemniaki i pieczarki w sosie własnym (jak wiadomo moje lody są deserem potencjalnym i nieustającym).
Nadrabiałam zaległości w czytaniu tego smakowitego bloga i szok…Pyra pisze”TeżAlicja i Alicja Prawdziwa”. Czyli ja to co, nieprawdziwa? Miraż jakiś? No to się rozwiewam na zawsze….Smacznego
Tylko się nie rozwiewaj, TeżAlicjo, bo się zdenerwuję!
Chyba nie o to Pyrze chodziło!
O, a Miś2 koniecznie, ale to koniecznie niech w maju jedzie do tego Londynu, bo strasznie nostalgiczny się zrobił. Trzeba zmienić otoczenie na chwilę, coś przeżyć nowego, jak najbardziej. No a o tym, że masz aparat zabrać, to chyba nie muszę wspominać…
Spoko Alicjo – teżAlicja chce żeby ją przytulić, pogłaskać, , a czemuż by nie? Korzystaj dziewczyno z mojego przyjaznego nastroju dzisiaj. Od jutra mi się charakter z pewnością pogorszy. Jutro Wam napiszę w czym rzecz.
Ciasto drożdżowe upiekłem i idę do sąsiadów . Mam nadzieję że wyszło dobre 🙂 Ładnie pachnie
Parę zdań od studentek piszę tzn od studentki, bo Iwona wczoraj do Londynu wyjechała. Została Magda, która akurat zasypia nad pracą magisterską „Sny u Akiro Kurosawy”. Na wsi piękna pogoda, niebo ciemno granatowe, gwiazdy migoczą, rąbek księżyca wisi nad domem i daje taką zimną poświatę. Zresztą temperatura opada i pewnie rano, gdy się obudzę kwiaty na drzewach będą ścięte przymrozkiem. Miałem leniwy dzień, takie utykanie z kąta w kąt. Trochę rąbania drzewa, troszkę gotowania. Kupiony wczoraj kawałek schabu pociąłem na kotlety, podsmażyłem i udusiłem we własnym sosie z dużą ilością cebuli. Do tego barszczyk czerwony na wędzonej kostce i sałatka z pomidorów. Tyle u mnie, na kresach zachodnich, w zakolu Odry. W sumie fajny dzień. Teraz idę spać, bo jutro wycieczka do miasta od rana po nową siekierę i jakiś cudowny szpadel, który sam kopie. Wojtkowa go wypatrzyła w salonie ogrodniczym i po prostu zachorowała na niego. A potem wyprawa na pola po kamole – Panie Piotrze też zbieramy!
Pozdrawiam i życżę pięknych snów.
U mnie porządna wiosna, powiadają, że tylko do poniedziałku (i ja stracę humor wtedy – ale dlaczego Pyra ma starcić humor jutro, to nie wiem. Przy niedzieli?!). Dzisiaj poszłam do sklepu za rogiem (5km), zakupiłam schabowe i wino (italia i portugalia, Donini i Grao Vasco) potem pojechałam po warzywa do sklepu za trochę dalszym rogiem (8km, nie będę się wygłupiać). Pobiegałam po obejściu, parę rzeczy w ogródku uporządkowałam. Ostrzygłam pana J. bo narzeka, że mu te pióra (rzadkie, rzadkie już!) za bardzo fruwają, jak na rowerze jedzie. Teraz się wałkonię zasłużenie, bo jeszcze czeka mnie trochę roboty. Obiad? Kupiłam miękkie tortillas wielkości naleśnika, z zamrażarki wyciagnęłam trochę indyczej piersi wielkanocnej. Posiekać cebulę, pomidora, sałaty zielonej, cebuli czerwonej, pomidor w kostkę, indyczą pierś cieniutko skroić, walnąć na tortille, posypać startym serem (cheddar, extra old), zawinąć w rulonik, na chwilę do mikrofalówki. I vino tinto, otworzyłam włoskie.
A schabowe są na jutrzejszy obiad na trawie. Miałam zrobić coś innego, ale przychodzi panienka, która się odchudza. Panienka ma mniej więcej 200kg żywej wagi, nie żartuję, i ma problemy z jedzeniem normalnie, tak jak my jemy – wszystko, byle bez przesady (oraz ruszyć d… i przejść się do sklepu za rogiem!). No ale tak Kanadole i Amerykanie mają, a potem szukaja diety cud. Ostatnia dieta cud powiada, że Bonnie nie powinna jeść wołowego mięsa oraz powinna unikać soli. Już ja wiem, czego ona powinna unikać. DESREOW. No ale jej waga, jej sprawa. Miały być steki na b-b-q, bo na ogródku, ale jak nie wolno steków, to walnę te schabowe. W zasadzie jak jest na diecie, to powinnam ją o suchym pysku… Ale dla niej nie ma obiadu, jeśli nie ma mięsa. I, oczywiście, DESERU! Mięsko jej rzucę, a co do deserów, jestem znana z tego, że i owszem, owoce. Jagody i maliny w duecie na jutro, bez cukru, bez kremu, bez bitej śmietany.
P.S. Wojtku, z tym samokopiącym szpadlem to łgarstwo, niech się Wojtkowa z bliska temu przyjrzy i niech poprosi o demonstrację, co to-to robi. Ja nigdy nie zdążyłam się nabrać, bo zawsze znalazł się jakiś znajomy, który wcześniej ode mnie zakupił ogrodniczy gadżet, a potem sobie w brodę pluł, podczas gdy ja spokojnie wydałam tę mamonę na vino tinto, i popijając obserwowałam, jak pan J. zasuwa na moim 6×4 poletku normalnym szpadlem.
Miś 2 i Wojtek z Przytoka też, jakoś nam depresyjni. Misia poratuje placek, Wojtka Wojtusiowa ze szpadlem. Bo nie ma mocnych – będziesz Wojtku machał szpadlem, aż będzie furczało. Ilekroć kupowaliśmy coś cudownego do prac ogrodniczych, tylekroć zapominano nam dopakować fornala do cudeńka. Tyle, że Mój miał silny instynkt samozachowawczy i z reguły to ja byłam ta głupia od próbowania.. Alicjo, pokazywałaś nam swój dom w plenerze i on wygląda na ogródek ciut większy od średniego pokoju. To jak to jest – reszta pleneru to „obce grunta” ?
Pyro, ten „ogródek” do przekopania (kiedyś zresztą, bo tam teraz maliny, porzeczki, jagody krzak, trochę ziół) to 6×4, reszta to trawa (nie traktowana chemią, zielone jest zielone i co mnie obchodzi, czy to wg. tutejszych chwast, ja lubię!) oraz górka, czyli początek lasu. Brzeg górki to nasza granica, za tym jest las miejski na wsi, bo tu przecież wieś prawie. Chyba już wspominałam, że ta moja „górka” to pierwotny brzeg jez. Ontario? Ale to był brzeg w ogromnie odległych czasach, potem był na moim poziomie – i w końcu zszedł jeszcze niżej.
Ambitna ogrodniczka to ja kiedyś byłam na tych 6×4, ale to na tej samej zasadzie, jak Gospodarz się uparł, że będzie pszczelarzem i miał najdroższy miód w Europie albo i na świecie (a ja pomidory!)
Jak się nie ma warunków, to trzeba odpuścić.
Zaraz… znalazłam to 6×4, sprzed 2 lat chyba :
http://alicja.homelinux.com/news/hpim1185.jpg
A wiesz Alicjo, Ania w Google znalazła Twoje Kingston i pooglądałyśmy sobie latarnię przy ładnym, starym (ok 1900) budynku i park miejski i uniwersytet. Przyjemne miejsce do życia, tylko ta zima do maja. Dobranoc. Ja się kładę. Pa.
Rankiem sprzęt kupiłem – szpadel i widły ze stalowymi trzonkami firmy Fiskar, czyli najwyższej jakości. Służyć będą lata całe. A jak do ręki pasują! Leciutkie, wygodne, sama przyjemność z pracy. Do kompletu nabyłem siekiero – młot, czyli po prostu masywny klin stalowy na długim trzonku firmy Kuźnia. Już takim pracowałem, tylko trzonek mi pękł niestety. Kosztowało to trochę, ale co tam! Narzędzia to podstawa. Wczoraj niepotrzebnie się nocą niepokoiłem, przymrozków nie było więc jest szansa na obfite zbiory brzoskwiń – mam 30 drzewek. Gdy dojrzeją prześlę Wam przepis na brzoskwinie we własnym sosie-pycha! Tyle u mnie, na nos padam bo cały dzień na powietrzu: kopanie, rąbanie i inne farmerskie zajęcia.
Pozdrawiam serdecznie i do jutra.
Ps. Panie Piotrze myślałem o Pańskim przyjęciu. Też myślę, że danie główne powinno być wielkie i długo przygotowywane – baran pieczony, udziec z dzika albo choć tylnia szynka pieczona w całości. A goście powinni uczestniczyć w tym ceremoniale pieczenia na powietrzu, wąchać godzinami, czekać z narastającym głodem. Może świniak pieczony? Albo coś w kotle godzinami bulgoczącym nad ogniskiem? Żeby było tak pierwotnie i zgodnie z odwiecznym porządkiem natury! To bardzo ludzi integruje.
Witam wszystkich po powrocie z wymbledonskiego wygnania.
Zwierzeta byly cudne, dom byl cudny, ale dobrze jest byc u siebie. E przygotowala mi na powitanie wspaniala salate ze swiezych jarzyn oraz na goraco wedzonego lososia. Otworzylysmy butelke francuskiego cidre’u. Martwilam sie czy ta fala upalow panujactych od mojego wyjazdu z domu nie zniszczy ledwie zasadzonych kwiatkow w skrzynkach i donicach, ale okazalo sie, ze robotnicy malujacy tu na zewnatrz zlitowali sie i (nieproszeni) podlali, a takze wynosili smiecie do smietnika z mieszkania E. Przyjemny jest ten brytyjski lud. POrzadny i dobry jak, nie przymierzajac u Dickensa (Po krotkim pobycie w wyzszych sferach nie jestem w stanie nie byc protekcjonalna)
Jeden z kotow odmowil brania lekarstw kiedy mnie nie bylo, wiec sie troche denerwuje czy mu to nie zaszkodzi.
POnadto w czasie mojej nieobecnosci przyszla zamowiona przez internet nowa bezprzewodowa laserowa klawiatura i mysza – absolutne cudo. Ma znaczniue wiecej guzikow niz moja poprzednia, ktora caly czas stracalam noga na podloge. Ma tez dobry dysk z samouczkiem, wiec bede sie uczyc od jutra. Nie wiem wprawdzie co to znaczy, ze jest ona laserowa (mysza i klawiatura) no ale brzmi imponujaco.
Pogoda jest nadal jak w srodku lata i dlatego kwiaty sie rozwijaja w nieslychanym tempie. Przynioslam sobie i E do domu narecza bzow – pierwsze „narecza” odkad je posadzilam ze 4 lata temu. Nie wiem dlaczego ale kiedy widze i wacham bzy zalewa mnie fala szczescia.
Niedlugo rozwinie sie tez krzak bialych bzow, nazywanych na Ukrainie „francuskimi”. Faktycznie moja odmiana bzu nazywa sie Madame Lemoine, lemuanka pieszczotliwie.
Wojtku z Przytoka
O ile mnie pamięć nie myli, jeśli właściciel sadu przewiduje przymrozki w nocy kiedy na drzewach są już kwiaty/pąki to pali nocą ogniska w sadzie, żeby podgrzać powietrze?
Ale sad Borsuku! Dzieci jadły brzoskwinie, pluły pestkami i drzewka same wyrosły. A właściciel czasem po nocy pali ogniska i nie tyle rozgrzewa powietrze, co sam się rozciepla z sąsiadem Józkiem od środka czymś mocniejszym.
Miłego dnia Borsuku.
Wojtku,
Fiskar robi znakomite siekiery. Mam dwie. Jedną miniaturową niemal a drugą dużą ( może nawet „siekieromłot” ) do rozłupywania drew. Sama łupie niemal! A trzonek trzyma się i nie odlatuje już lat ładnych parę. Poza tym jakiś sekator, obcinacz do gałęzi z przekładnią i kieszonkową piłę. Marzeeeeeenie!
Wczoraj przysiadłem z książką w której Jan Hedh, szwedzki piekarz i restaurator opisuje pieczenie chleba dla zawodowców jak i amatorów.
Można się tam między innymi dowiedzieć o:
– zakwasach nastawianych – tak jak pożywka dla winnych drożdży przy wyrobie domowego wina – na rodzynkach
– pożytku z maszyny do mieszania ciasta
– konieczności dokładnego przestrzegania receptur
– metodach na doskonałe wyrosnięcie ciasta
– sposobie symulacji pieca chlebowego w domowym piekarniku przy użyciu płyty granitowej dobrze natartej olejem i rozpylacza do wody
– metodach stosowanych w słynnych paryskich ( „Smak Paryża” ) cukierniach i piekarniach.
Czy wiecie na przykład, ze jeden ze stosowanych tam „zakwasów” nazywany jest „poolish”?
http://en.wikipedia.org/wiki/Poolish
Według Hedha metoda ta pochodzi z Polski i została przywieziona do Paryża w latach 20-tych ubiegłego wieku przez wędrownych czeladników piekarskich.
I to by było na tyle – jak zwykł mawiać nieodżałowany profesor mniemanologii stosowanej…
Andrzeju
Trzonki siekier faktycznie bywają prawdziwą udręką. Na szczęście „siekieromłot” osadzany jest zwykle jak kilof, tj od dołu. Rąbanie dodatkowo osadza ostrze na trzonku, więc klinowanie drzewca jest zbędne. Niestety zwykłe siekiery mam byle jakie i marzę o przynajmniej toporku Fikarsa. Spalinowy sprzęt – piłę, kosę i kosiarkę – kupiłem Husqvarny i nie żałuję, choć chłopi namawiali mnie na Stihla. Szczególnie piła się sprawdza, świetne i zgrabne narzędzie zarówno do pracy w lesie jak i gospodarstwie. Wybrałem najsilniejszą z tzw. farmerskich. Ponieważ żywoploty mi urosły to muszę jeszcze zakupić obcinacz do gałęzi i piłę do ich formowania. Wojtkowa już o nich marzy i jak znam życie to nie odpuści.
Pozdrawiam serdecznie
Siekiery Fiskarsa są świetne ale i tak ustępują ręcznie robionym przez cyganów w Rzepiskach obok Białki Tatrzańskiej . Wszyscy porządni budorze i cieśle zaopatrują sie u nich od lat . Mozna je porównać bo mieczy samurajskich 🙂