Krew w roli głównej

 

Co ma wspólnego wojna z kuchnią? Wbrew pozorom bardzo wiele. Udowodnił to Peter Kerekes słowacki reżyser i autor filmu „Kucharze wojny”.  Widziałem ten film dwa razy i za każdym razem robił na mnie wielkie wrażenie. Wyznania kucharzy uczestniczących w różnych wojnach, w różnych epokach i na różnych frontach brzmiały w wielu przypadkach podobnie. I udowadniały, że każda wojna jest bezsensowna.
Odpowiedź na pierwsze pytanie zaś jest prosta. Żadna wojna bez udziału w niej kucharzy i kuchni nie jest możliwa. Żołnierze najedzeni bowiem lepiej zabijają – powiedział jeden z bohaterów filmu Kerekesa. Ten paradoks też mógłby służyć jako antywojenne hasło.

Kadr z filmu Petera Kerkesa

Film jest także pełen czarnego humoru, któremu patronują zarówno Hasek jak i Hrabal. I myślę, że tylko człowiek wychowany w kręgu tej literatury mógł go nakręcić. Bo który polski reżyser mógłby zamieścić w swym dziele wynurzenia mówiące, że wojna przynosi korzyści kulinarne. Takie jak np. przepis na koguta w winie przywieziony z wojny algierskiej przez francuskiego kucharza.

Wojny, w których uczestniczyli kucharze występujący na ekranie pozostawiła na wielu z nich trwałe ślady, np. nienawiść. Oto kucharz chorwacki zapytany czy dziś, w wiele lat po zakończeniu wojny czy mógłby coś ugotować dla swoich ówczesnych przeciwników odpowiada zdecydowanie: nigdy!

O innej odpowiedzi na postawione w pierwszym zdaniu pytanie myślałem jeszcze długo po wyjściu z kina. Przecież kuchnia (i ta domowa, i ta restauracyjna) to też teatr wojenny. Leje się krew, jest generał wydający rozkazy, słychać huk i szczęk broni, są wreszcie ofiary.

Może więc jarosze mają rację!?