Zabrakło Basi pióropusza

Druga tura imienin też już za nami. Teraz planujemy trzeci wieczór. Ma być równie atrakcyjny kulinarnie jak dwa pierwsze. Towarzyskie atrakcje zapewnione, bo podzieliliśmy przyjaciół na podgrupy (po 8 osób każda) gwarantujące zarówno ciekawe rozmowy jak i zbiorową wesołość. Prawdę mówiąc nie ma wśród nich ponuraków ani  malkontentów.

Śledzie pod kołderką
Tym razem postanowiliśmy  przygotować dania naszej rodzimej kuchni, czyli kolację po polsku. Były więc śledzie pod kołderką z jogurtu, majonezu, buraków, ziemniaków, jabłek, jajek na twardo i zielonej pietruszki przemieszanej ze szczypiorkiem. Każda warstwa była pryskana sokiem z cytryny i lekko posypana pieprzem.

Zimne nóżki czekają na amatorów

Drugą przekąskę stanowiły zimne nóżki czyli galaretka z wieprzowej golonki.  Nóżki zastygły w małych zgrabnych naczynkach i to zupełnie bez dodatku żelatyny. Dodatkiem do obydwu przekąsek była absolutnie zamrożona czysta wódka. Absolut wyjęty z zamrażalnika miał wręcz oleistą konsystencję. I do śledzi, i do nóżek nikt niczego lepszego nie wymyślił.

Gęś jeszcze w brytfannie…

Głównym punktem programu była gęś (oczywiście z Kołudy) nadziana grzankami, jabłkami i rodzynkami. Najpierw ponad pięciokilogramowego ptaka mocno polałem sokiem z cytryny i obłożyłem plasterkami marchwi oraz cebuli. Do brzucha wrzuciłem gałązki rozmarynu, goździki i czosnek. Po upływie doby przyprawy i warzywa usunąłem, gęś posoliłem, nafaszerowałem i zaszytą ułożyłem w brytfannie. Piekła się nasza gęś trzy godziny ( co jak na tak dużego ptaka to krótko) i była krucha oraz soczysta. Przy okazji wytopiło się dwa spore garnki smalcu.

…i już na półmisku

O sałacie nie będę wspominał, bo to nic nadzwyczajnego. Na deser zaś Basia upiekła wspaniałe makowce i ciasto drożdżowe. Ciasto wyglądem przypominało klasyczne śląskie kołacze a to przecież dzień górniczego święta. I tylko Basia nie miała na głowie fajnej czapy z białym lub czerwonym pióropuszem. Dętą orkiestrę natomiast było słychać w tle. Jak Barburka to Barburka.


Tym razem odstąpiłem od moich ulubionych win z południa Włoch na korzyść dawno nie używanego  haut-medoc z równie wspaniałego regionu Bordeaux.
Kolacja przeciągnęła się do późnej nocy ale dzięki temu wszystkie półmiski nie poszły do spiżarki lecz wprost do zmywarki. Chyba im smakowało!