Odrażające menu żeglarzy
Sporo jest żeglarzy wśród naszego blogowego towarzystwa. Jedni są na morzu, inni właśnie zeszli z pokładu a kolejne (żeglarki) wkrótce na pokład zamustrują. I cóż takiego ich wszystkich czeka tam na stole? Oto co na ten temat pisze uczona z Uniwersytetu Gdańskiego Joanna Bramley: „tak opisywał poczynione zapasy sam Cook: „[…] włączając to co oficerowie i panowie zabrali ze sobą, posiadamy pełen prowiant na dwa lata żeglowania, przy pełnych racjach większości artykułów i nadwyżce innych oraz pełen zestaw przeciw szkorbutowi”. Problemem nie było jednak zaopatrzenie statku w dużą ilość prowiantu, ale zachowanie świeżości żywności przez długi czas. Z tego względu dostarczono na statek prototypowy aparat do destylacji wody, wynaleziony przez dr Charlesa Irvinga w 1771 r., oraz miedziane pojemniki na wodę i wino, aby można było uzupełniać świeże zapasy, a także dużą ilość sieci, wędek i haczyków do połowu ryb. Zadbano także o towary do wymiany za żywność.
Mimo ograniczonych możliwości technicznych prowiant starano się zabezpieczyć przed zepsuciem. Mięso konserwowano głównie poprzez jego solenie. O tym, jak mało skuteczna była ta metoda, niech świadczą słowa Reinholda Forstera, naturalisty: „Odkryliśmy, że nasze mięso, które z pewnością było najlepszego gatunku, było tylko o krok od zepsucia, cały tłuszcz był zżarty przez sól, a jego zapach, zarówno w stanie surowym jak i po ugotowaniu był bardzo odrażający, nawet po ciągnięciu mięsa przez 24 godziny na linie za rufą statku […]”. Na potrzeby angielskiej marynarki wypiekano specjalny płaski chleb z pszenicy bez dodatku drożdży. Pomimo przechowywania chleba w specjalnych koszach, nie można było go ustrzec przed robakami i pleśnią. Zdaniem R. Forstera ten typ chleba nie był najwłaściwszy dla długich podróży, gdyż powodował zaparcia, dlatego proponował zastąpienie go zdrowszym chlebem żytnim, lub przynajmniej półżytnim, a w ostateczności używaniem mąki pszennej ale grubo mielonej, oraz zalecał używanie drożdży do ciasta. Zabezpieczać przed pleśnią mógłby specjalny wypiek chleba, gdyby duże bochenki pokroić na kromki i te ponownie upiec. R. Forster uważał, że w czasie długich podróży najlepiej sprawdza się żywność łatwa do strawienia oraz posiadająca właściwości przeczyszczające. Z tego powodu marynarka angielska zwykle zaopatrywała swoje okręty w olej, który dodawano do puddingów i którym obficie przyprawiano potrawy. Odpowiadało to załodze, gdyż marynarze lubili tłuste potrawy. Forster ubolewa jednak nad złą jakością oleju dostarczonego na wyprawę. Radzi także, powołując się na opinię Cooka, zamiast oleju używać cukru, który przyspiesza fermentację. Podstawowym produktem wykorzystywanym w czasie drugiej podróży Cooka był biały groch. Niemal codziennie gotowano na obiad zupę grochową. R. Forster chwalił także zwyczaj podawania na śniadanie w angielskiej marynarce płatków zbożowych, a zwłaszcza owsianki.
Walka ze szkorbutem była trudna, głównie z powodu panującego klimatu. Cook wymagał jednak od całej załogi konsekwentnego przestrzegania zasad czystości i specjalnej diety. Polegała ona na regularnym podawaniu załodze bulionu i kiszonej kapusty, jak największej ilości owoców i warzyw, zwłaszcza selerów i cebuli, oraz świeżych ryb i mięsa. Na okręt załadowano także syrop z cytryn i pomarańczy, niestety, lekarz, pan Patron, nie wierzył w jego skuteczność w profilaktyce szkorbutu i syrop był bardzo rzadko używany. Marmolada z marchwii była wynalazkiem niejakiego pana Muzel-Stosch z Berlina, który polecił ją Towarzystwu Sztuk, Manufaktur i Handlu, która to instytucja zarekomendowała to Admiralicji. Kiszona kapusta nie była popularna w Anglii tak jak w Niemczech, Danii, Szwecji czy Rosji, i trudno było zmienić upodobania marynarzy, którzy jej szczerze nienawidzili. Kapitan i oficerowie dawali dobry przykład, spożywając w obecności załogi swoje racje żywności zapobiegającej szkorbutowi. Cook musiał nawet wprowadzić kary dla marynarzy, którzy nie przestrzegali zalecanej przez niego diety. Najczęściej polegały one na pozbawieniu ich dziennej racji grogu. Każdy członek załogi dostawał 1 pintę kiszonej kapusty każdego dnia mięsnego, które przypadały 4 razy w tygodniu. Dni bezmięsne, które przypadały w poniedziałki, środy i piątki, były nazywane dniami banyan, od hinduskich kupców, którzy byli wegetarianami.”
Nawet od tej lektury można dostać choroby morskiej. Ciekawe czy kpt. Cichal ciągnie za swoim jachtem kotlety na linie?
Komentarze
Dzień dobry. Jak się daje wydedukować z fotoreportaży i kpt Cichala i Jego 1-go oficyjera, sporo tej diety cookowskiej nadal jest w uzyciu – poranna owsianka, ryby, owoce morza, rum. Kotletów za rufą nie giągnie bo ma lodówkę, ale (bodajże) nie jest w ogóle zwolennikiem kotletów na łodzi. Młoda dzisiaj w domu i przyniosła na śniadanie świeże bułki, wątrobiankę, twarożek, rzodkiewki, szczypior i truskawki. Piekielnie wygodnie mieć perspnel (albo załogantów).
Witam! Książka dotarła – bardzo dziękuję. Wszystkim podobają się przepisy. Już mamy kilka wybranych. 🙂 Pozdrawiam
Dobrze jest też na pokładzie mieć psa.
Rzeczony Forster poświęcił swojego ulubieńca na potrawkę dla kapitana Cooka, kiedy dopadł go nie szkorbut, a kolka żółciowa. Kuracja okazała się skuteczna 😎
Jakiś czas ponoć na żaglowce zabierano żywe kozy, kury itd w charakterze zapasowego futrunku. Upojne zapachy gnijącej kopry i stworzeń były nie do przezwyciężenia nawet dla rześkiej morskiej bryzy.
A mnie zastanawia: co po wyciągnięciu liny pozostało na haku? Mięso czy ryba? Zupa z płetwy rekina byłyby urozmaiceniem w jadłospisie.
Odbyłam dzisiaj wycieczkę – w towrzystwie Wombata – w czasie. Przenieśliśmy się circa-about 3000 lat wstecz.
http://www.youtube.com/watch?v=4Hyqwnmnbew&feature=related
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Ooo … głodnam „a” w „towarzystwie” zjadłam!
E.
Co mi tam dieta żeglarzy, co mi tam piesek który został zjedzony w celu podratowania zdrowia . Ja mam własne pieczarki, co to je znalazłem pod jodłą , też własną . Już się smażą , już pachnie w kuchni tak, że zaraz nie wytrzymam. Na masełku i z czosneczkiem.
Smacznego bardzo.
forster – naturalista czy naturysta ? a moze naturszczyk?
powinno chyba byc: badacz historii naturalnej…
prosze sie , panie gospodarzu nie denerwowac, ze znowu sie czepiam*), ale z pustego bambusa i salomon nie naleje…
_______
*) tak, tak juz ze mnie nietoperz,he,he…
„dzikie pieczarki”? To jest to. Swego czasu najlepsze pieczarki zbierało się na lotniskach. Między pasami startowymi teren jest obsiany trawą. Starannie podstrzyganą trawą. W trawie rosną pieczarki i przydróżki. Wojsko codziennie nie lata, w lecie przebazowuje się często na poligony, a my, pod drutami ogrodzenia (Krzesiny) łaziłyśmy na pieczarki z wielkimi koszami. Wartownicy przymykali oko, zresztą wszystkie baby z bloków wojskowych tam chodziły i mnie czasem zabierały ze sobą. Potem kupowało się wielką polędwicę wołową (czasy Gomółki) i robiło cieniusienkie zraziki podawane z pieczarkami. Do dzisiaj pamiętam taką rozpustę.
Gomułki, Pyro.
Johann Georg Adam Forster (Jerzy Forster) był niemieckim przyrodnikiem, etnologiem i podróżnikiem urodzonym w okolicach Gdańska (Mokry Dwór).
Jak już się czepiamy to wytknę jeszcze marmoladę z „marchwii” 😉
W czasach Gomółki nie było lotnisk 😉
A zatem sezon grzybowy 2011 ogłaszamy za otwarty 🙂
Uczona z Uniwersytetu Gdańskiego:
” Joanna Bramley
na podstawie przedstawionej rozprawy doktorskiej pod tytułem
?Johann Reinhold Forster i Johann George Adam Forster XVIII-wieczni pomorscy badacze wysp Południowego Pacyfiku?
oraz po złożeniu przepisanych egzaminów uzyskała stopień naukowy
doktora nauk humanistycznych
w zakresie Historii.”
W 2004 roku.
Johann Reinhold Forster był ojcem Johanna Georga i obaj brali udział w drugiej wyprawie Cooka dookoła świata. Starszy Forster opisał tę podróż w książce „Obserwacje poczynione podczas podróży dookoła świata”. Był badaczem historii naturalnej (jak pisze byk) teologiem i kalwińskim kaznodzieją, a po tej podróży został profesorem historii naturalnej i mineralogii w Halle.
Chyba nie powinienem poprawiać cytowanych dzieł?! A do tego mnie zachęcacie. Te błędy są w cudzych tekstach o czym świadczy cudzysłów na początku i na końcu cytatu. A teksty są skanowane więc moje własne niechlujstwo czy grzeczniej mówiąc roztargnienie, nie może niczego dołożyć.
Nawiasem mówiąc nie obrażam się za zwracanie uwagi w sprawie i moich własnych tekstów. Takie uwagi wzmagają czujność autora i wszyscy na tym lepiej wychodzą. No oczywiście z wyjątkiem nauczycieli!
Ładnie i obrazowo opisuje marynarskie żarcie (i życie) Marek Szurawski w książce „Szanty i szantymeni”. O statkowym jedzeniu też się bowiem śpiewało i to sporo. Kiedy kończył się rejs, urządzano ceremonię „zdechłego konia” vel „solonego konia”, wciągając na maszt kukłę konia i śpiewając to:
http://www.youtube.com/watch?v=902X7u7JaL0
Menu na statkach bywa też całkiem,całkiem przyzwoite 😉
http://www.cunard.co.uk/Ships/Que,n-Mary-2/Dining/
Wklejam ponownie,może tym razem uda się poczytać :
http://www.cunard.co.uk/Documents/Menus/Queen%20Victoria/Queen_Victoria_Britannia_Dinner.pdf
http://www.youtube.com/watch?v=vhnmyL3-7CQ
Tu jest odmiana „Solonego konia” najbardziej zbliżona do oryginału, bo podana przez Stana Hugilla (ostatni szantymen, który śpiewał te pieśni do pracy) w „biblii szantymenów” „Shanties from seven seas”. Wspominają też o Richardzie Dana i jego książce „Two years before the mast”, która była źródłem i dla Hugilla, i dla Szurawskiego.
No to jeszcze taki „koń” – przystojniak w 50 sekundzie i na końcu filmu to nasz „Siurawa”. Jest tam ponoć i Hugill, ale cuś się schował.
http://www.youtube.com/watch?v=x-xoSxTvOPY
Prawda Nemo – Gomółka od chorałów i Gomułka od polskiej drogi do socjalizmu to jednak dwie różne osoby
A takie
http://www.youtube.com/watch?v=U_8REP4OFbk
były marzenia marynarza karmionego solonym koniem i stęchłą kaszą.
Ale mi się ciąg asocjacji otworzył… Niektórzy z nas na tym blogu na pewno pamiętają rejs na szkolnym „Lwowie” opisany przez Karola Olgierda Borchardta w „Znaczy kapitanie”, kiedy młodzi marynarze naprawdę jedli kaszę z robalami, bo ich dopadła flauta… i trzymała…
Kasza z robalami? To od razu z omastą 😉
Witam Szampaństwo. Zdaje się, że u mnie jakieś lato ma być dzisiaj…
Doktor Bramley opisuje czasy bardzo dawne. Współcześni żeglarze i tzw. pływający/ to określenie było i nadal jest popularne w stosunku do załóg statków floty handlowej/ mają się pod względem kulinarnym raczej bardzo dobrze. Z relacji różnych osób, z którymi się stykałam wynikało, że zaopatrzenie na statkach nawet w czasach bardzo kryzysowych dla pozostałych obywateli, było rewelacyjne i nie do przejedzenia. Nie sądzę, żeby to były przechwałki.
Natomiast jeśli chodzi o żeglarzy jeziorowych i z Zatoki Gdańskiej, to dziwnym trafem prawie wszyscy , z którymi miałam kontakty stanowczo przesadzali ze spożyciem piwa. I to właśnie głównie odstręczało mnie od żeglarstwa. Ale może to ja tylko tak źle trafiałam.
Nisiu,
właśnie zarezerwowałam pięć pokoi jednoosobowych w Hotelu 500 dla naszych wspólnych przyjaciół. Już się cieszę na koncert szantowy w ich wykonaniu 🙂
Krystyno,
chyba miałaś pecha 🙁
Ja tylko czekam, kiedy ktoś z blogowiczów (osobie z zewnatrz nie wypada) odwinie chochlą i palnie w japę tę przemądrzałą „nemo”. Może wtedy ten patologicznie przemądrzały babsztyl wyhamuje.
No, jako stary sternik jachtowy jadalam glownie: mielonki, pasztety drobiowe, paprykarze szczecinskie, lowione nocami raki, bulki zwykle po 50 groszy, ogorki konserwowe a wszystko popijane winem owocowym. Puszki byly otwierane finka, obrusem byla bardzo czesto gazeta, talerzy sie bardzo czesto nie uzywalo… oj co to byla za kultura. Owoce i jarzyny to mielismy glownie z pobliskich wsi za ktore trzeba bylo odpracowac. Co za czasy.
Buziaki,
Jestem sporo starsza od Leny i z czasów swoich w charakterze jungi pamiętam identyczny jadłospis, jak ona, z jednym wszakże wyjątkiem : alkoholu. Tępiony był strasznie w trakcie pływania. Na lódce nie było mowy. Dwóch kolegów przyłapanych na piwie w gospodzie wyjechało karnie do domu. Co niedzielę (obóz 5-tygodniowy) do wieczornego ogniska było piwo, na zakończenie obozu i po zdobyciu patentu – grzaniec z wina. Coś w tym musiało być, bo kiedy w kilka lat potem mieliśmy z Jarkiem i przyjacielem z Konina wspólną omegę na jeziorach koninskich, nasz starnik, Janusz, przestrzegał święcie prawa, że woda i alkohol wykluczają się wzajemnie. Wino czy piwo wieczorem, po zejściu na ląd – nigdy inaczej.
Pyro,
Wino bywalo wieczorami i nie codziennie, a kto by mial na to pienadze?
Ja opisalam menu typu nocna uczta na brzegu.
Buziaki,
Lena – tak, to się wszystko zgadza + węgorze typu sznurowadło smażone na pogiętej patelni
Pyro,
Jak wtedy wszystko smakowalo! Nie jakies tam perliczki w sosie bo wtedy byle podeszwa byla wielkim rarytasem. Oj, oj Pyro wracamy???
Buziaki,
Lena – „Nic dwa razy się nie zdarza” Życie nam smakowało, Leno; a za horyzontem czekała wspaniała przyszłość. Wszystko, co najlepsze, najpiękniejsze i na wyciągnięcie ręki. Nie, nie wracam. Jeszcze raz to samo? W życiu!
Z opowieści znajomych żeglarzy po Mazurach wyziera zawsze straszne piwne opilstwo 🙄 albo problemy ze zdobyciem trunków, zwłaszcza niegdyś przed godz. 13. Natomiast żeglujący na większych akwenach zagranicznych wspominają sztormy i atrakcje w portach 😉 Czasem są to te same osoby.
Udało mi się wreszcie pozmniejszać trochę zdjęć z tego nowego aparatu. Kto chce, może sobie obejrzeć migawki z naszej majowej wycieczki po Mazurach, Suwalszczyźnie i kawałku Litwy
Pyro,
A ja bym jeszcze raz przelazla, ale, ale, ale jak by mi ktosik zachowal choc czesc nabytej madrosci, z czego bym byla nadmiernie rada, a bylam glupia i dzika ze glowa moja tego ta chwila nie moze ogarnac.
Buziaki,
Nemo – śliczny ten kawałaczek świata. Nie spodobały mi się tylko odrestaurowane (i odlakierowane) rzeźby w klasztorze wigierskim. Ja je pamiętam jeszcze wyblakłe i „pośrupane” – robiły większe wrażenie. W Świętej Lipce bywałam niemal co roku przez kilka lat. Tam był taki facet, który sprzedawał rysunki detali w formacie pocztówkowym. Zupełny amator przychodził pod podcienie i handlował. Ksiądz mówił, że to miejscowy alkoholik. A daj mu Boże zdrowie! T Twoich fotek najbardziej podoba mi się wydma na Mierzei Kurońskiej.
Mnie się podoba kolorowa Litwa. Nigdy nie rzuciło mnie w tamte strony, najdalej do Pasymia, a i to na krótko.
Mieliśmy z Kapitanem ustalone reguły. Reguły mógł zmienić Kapitan, albo w zastępstwie Pierwszy 😉
Nie jestem pewna ale wydaje mi się, że na naszych jeziorach w ogóle nie wolno mieć alkoholu na pływającej łodzi, a już na pewno otwartej butelki czy puszki.
Nikt tego nie przestrzega, wszyscy mają w lodówkach jakieś napoje, ale też i rozum – piwo jedno czy dwa nie zaszkodzi, lampka wina też nie. Większa impreza to już na lądzie, bo właściciel łodzi by na to nie pozwolił.
A owsianka z rana to całkiem mądra rzecz na łajbie. Najprostsza do przyrządzenia i dobrze robi.
Wracając do naszego jachtowego menu, niby nic specjalnego nie mieliśmy w lodówce, ale na urozmaicenie nie możemy narzekać, ciągle jakieś improwizacje kulinarne, a były to dobre 2 tygodnie z groszem 😉
Kapitan poświadczy.
Hm…ucięło mi kawałek tekstu…bo zaczęłam pisać o jedzeniu na jachcie i tego „wstępu” nie ma 🙄
Pyro,
mnie się lakierowany Jagiełło podobał, ale ja tam byłam pierwszy raz 😉
Trochę mniej podobała mi się kościelna mafia czyli Wigierski Areopag Nowej Ewangelizacji przejmujący Dom Pracy Twórczej w budynkach poklasztornych. Czystki personalne sięgnęły nawet kuchni, została jedna kucharka, która ma przekazać swoją wiedzę następcom. Nie wiem, jaki był jadłospis tamtejszej restauracji poprzednio, ale aktualny wyglądał bardzo zwyczajnie. Żadnych kołdunów, rosołów itp. Za to zupa pomidorowa, ogórkowa, żurek. Z mięs kurczak i wieprzowina. Skusiłam się na kartacze – jedyną potrawę regionalną. Nadzienie składało się z długich włókien jakiegoś gotowanego mięsa 🙁 Restauracja zamyka swe podwoje o godz. 20:00 😯 Byliśmy jedynymi gośćmi nocującymi w całym klasztorze. Oprócz nas wieczorem na podwórcu był jeszcze stróż nocny (też nowy) i ksiądz przechodzący z latarką i udający, że nikogo nie widzi 🙄 Może się obraził, bo zapytałam stróża, czy to kolega? Ciemnawo było, skąd miałam wiedzieć… 😉
Ze stróżem ucięłam sobie ciekawą pogawędkę. Zapytany, co to za ptak produkuje dźwięki podobne do tuby (teraz wiem, że to bąk Botaurus stellaris) i niosące się daleko po wodzie, powiedział z przekonaniem, że to nie ptak, tylko ryba „jękacz” 8O, bo przecież te dźwięki słychać z wody, a nie z powietrza…
Jedząc kolację w klasztornej restauracji przysłuchiwaliśmy się niechcący grupce ludzi planujących wesele w początkach czerwca. Od szefowej dowiedzieliśmy się potem, że wesele ma być na 100 osób i będzie jej pierwszym w tym lokalu. W związku z tym chodziła cała w pąsach i spocona z podniecenia, a przy ustalaniu weselnego menu matka panny młodej podkreślała przy każdej potrawie, że ma być „bogato”.
Wspominana tu już przeze mnie siostra mojej Mamy – Zosia, kiedy chciała powiedzieć, że jej się coś podoba, że wybrałaby to, a nie tamto, miała uniwersalną pochwałę „to tak bogato wygląda”. Kawał snoba siedział w drobnym ciałku kieszonkowej Wenus. Może Matka panny młodej to jakiś pociotek?
Nemo, zdjęcia zmuszają nas do letnich podróży Twoimi śladami. A Wigry to czysty horror. Zniknie bardzo prężny ośrodek kulturalny, nie będzie miejsca dla turystów miłośników tradycji kulinarnych, będzie zysk dla kurii. A koszty przez lata ponosiło państwo. Odbudowało, konserwowało, łożyło mnóstwo forsy.
We wszystkich tzw domach pracy twórczej była za komuny znakomita kuchnia – tam często trafiali b.wielcy restauratorzy, kucharze, panie z ziemiaństwa. W Wigrach można było zjeść znakomite ryby i dziczyznę, o kuchni w Jabłonnej pisała p. Iwaszkiewicz (Obory) sama byłam kiedyś kilka dni w ośrodku w Zakopanem. Rozpirzą wszystko. Pomaleńku zaczynam się czuć tak, jak pewnie czuli się „Biali” w przedwojennej Warszawie albo wygnańcy francuscy po rewolucji w Londynie. Obco, a na stołkach barbarzyńcy, że niech się schowają sekretarze.
Nemo,
czy obiekty klasztorne w Supraślu odbudowane w całości?
Zdjęcia świetne 🙂
O Wigrach nie będę mówić, bo mnie … 👿
Witam.
Dzień Dziecka, co miły prezent zrobić, dzieciom czy wnukom?
Nemo,zdjęcia piękne i opisy też. Ale…znając Twój perfekcjonizm chciałabym sprostować pewną nieścisłość w opisie. Jezioro to Hańcza a nie Czarna Hańcza. Przez jezioro Hańcza (najgłębsze w Polsce) przepływa rzeka Czarna Hańcza.
Yurek – od czasu kiedy to Hiniutek zrobił nam 1 czerwca głupi dowcip i umarł, nie mam serca do tego święta. Tak, czy siak raczej wnukom i to do lat 18-tu. Nie można mieć wszystkiego – dorosłości i dnia dziecka.
Jotko,
Supraśl wyglądał na kompletny. Wielki klasztor, a w nim 5 mnichów 🙄 Do tej monasteru nie weszliśmy, bo był zamknięty, choć niby był „czynny” według planu. Dowiedzieliśmy się, że otworzą dla wycieczki szkolnej za pół godziny, ale nie mieliśmy czasu na dłuższe czekanie, bo i nas oczekiwano nad Wkrą, a obwodnica Białegostoku to zupełna katastrofa… 🙁 Dwoje cywilnych pracowników zaciągnęło nas do krypty „naszego biskupa”, z której wiało mrozem 😯 i był remont. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to krypta arcybiskupa Mirona spod Smoleńska…
Idzie jakaś straszna burza, a ja przez półtorej godziny dźwigałam konewki z wodą… 🙄
Pyro telefon masz zatkany, zobacz gdzie lezy sluchawka.
Gostuś,
dzięki za uwagę, zaraz poprawię 🙂 I wielkie dzięki za podsunięcie Jaczna 🙂 Dobre miejsce na wypoczynek i ukrycie się przed światem. Oprócz nas był jeszcze tylko jakiś ogolony na łyso typ z grubym karkiem i w dresie, małomówny i nieprzystępny. Z żoną i małym dzieckiem. Audi z warszawską rejestracją. Kojarzył mi się z jakimś Wołominem 😉 Jadał sam, pierogi popijał wódką 😎
errata: do tego monasteru 😳
Wyłączam się, strasznie czarno na dworze i grzmi 😯
Nemo,
Szapobasy. Z przyjemnością obejrzałam sobie zdjęcia, szczególnie pochylnie na kanale Ostródzko-Elbląskim. Mam stamtąd miłe jachtowe (acz bezalkoholowe) wspomnienia ;-).
Co do Litwy, dowiedzieliśmy się w Trokach od przewodniczki że Krzyżaków zwyciężył Witold, Jagiełło był miernym człowiekiem i miernym przywódcą, a w ogóle wszystkie zagraniczne poselstwa kierowały się do zamku w Trokach, stając na popas w Krakowie. Jaki kraj, taka historia.
Pyro żyjemy, przyszłość przed nami, co byście proponowali jako niespodziankę. Wiem co mają, nie wiem co by tu najmłodszemu, jak podał linka na Lego to dostałem zawrotu głowy.
Ewo,
toż mówię, Witold był dzielny gość 😎
Wszyscy nas w Polsce pytali, czy byliśmy w Trokach 🙄 a tu czasu za mało na wszystko. Następnym razem pojedziemy do Rygi. I do Tallina. I do Wilna. I do Szawli. I do…
Z wielką przyjemnością oglądałam Twoje zdjęcia , zwłaszcza że byłam w większości tych miejsc- Stańczyki, Krynki,Kruszyniany, Supraśl, gdzie nie mogliśmy wejść do Muzeum Ikon, bo była jakaś wycieczka i dwie osoby dodatkowo to już było za wiele i ewentualnie mogliśmy się zgłosić za dwie godziny to może, może…
Ale najbardziej zaskoczyło mnie, że trafiliście do Kretowin nad Jezioro Narie / tak brzmi prawidłowa nazwa/. Bywałam tam często i pływałam żaglówką szwagra po tym jeziorze. Jezioro jest dość ładne, ale w sezonie jest tam bardzo głośno i nikomu, kto lubi spokój nie polecałabym tam wypoczynku. Ale jak Ty tam trafiłaś, jeśli wolno spytać? Kretowiny leżą w pobliżu mojego rodzinnego miasta Morąga, więc znam je dobrze.
Troki są bardzo ładnie położoną miejscowością z zachowaną dobrze starą zabudową, ale sam zamek na wyspie jest prawie w całości rekonstrukcją . Warto zobaczyć, ale nie zachwycałam się zbytnio. Co innego Wilno.
Yurek,
dzieciom, wnukom – jak się da, to trochę czasu. Wnukom prawdopodobnie wystarczy spacer z Dziadkiem, pół dnia albo i więcej, plus Dziadek organizuje wszystko, co we wnukowym języku znaczy „rozpusta”. Lody? Wata na patyku? I co tam jeszcze wymyślą, byle na codzień zakazane 🙂
Dzieciom… kolacja z Tatkiem, dobre wino?
Bo resztę mogą sobie kupić, ale czas jest niestety, nie do kupienia.
Nemo,
A mój Witold to nawet jest dzielny gość 😉 .
Tak mi się zdaje że to głazowisko w okolicy Czarnej Hańczy to Bachanowo a cerkiew starowierców to molenna. Przepraszam że się czepiam…
Narie, oczywiście! Dzięki, Krystyno 🙂 Pisałam z głowy czyli z niczego 😉
Do Kretowin trafiliśmy z Morąga, gdzie napadliśmy na bankomat 😉 Było strasznie zimno, po długim włóczeniu się od pochylni do pochylni na kanale postanowiliśmy rozejrzeć się za noclegiem. W Morągu był drogowskaz do Kretowin i jakiegoś pensjonatu czynnego cały rok. Gdy dotarliśmy do końca półwyspu, wszystko wyglądało na pozamykane i opuszczone. Był wieczór 3 maja. Zeszliśmy przez jakiś taras nad wodę, by zrobić zdjęcie i gdy się odwróciliśmy tyłem do jeziora, zobaczyliśmy przez szklane drzwi i wielkie okna, że w jednym pensjonacie płonie ogień na kominku! a gdzie jest ogień, jest życie 😀 Gdy podeszliśmy do drzwi, okazały się zamknięte, ale wysportowany właściciel wykazał się refleksem, otworzył, wciągnął nas do środka, zrobił kolację ówszystko świeżo gotowane), napoił winem i zabawił rozmową… Byliśmy uratowani 🙂 Właściciel – warszawiak z ciekawą biografią – rozmiłowany jest w harleyach 😉
Pensjonat okazał się nie tym z tablic informacyjnych.
Gdy się podróżuje po Polsce po długim majowym weekendzie, wszędzie jest pusto i głucho i nie ma problemu z noclegiem.
Pan w Jacznie był zdumiony, gdy zadzwoniliśmy z zapytaniem o pokój i oświadczyliśmy, że będziemy za pół godziny 😯 Nikt tam się nie pojawia bez rezerwacji co najmniej dzień wcześniej.
Apartament w litewskiej Nidzie „zdobyliśmy” dzwoniąc na numer tel widniejący na budynku. Panienka zarządzająca mieszkała w tym samym domu 😉 Wyszła na balkon, zobaczyła nas i otworzyła…
Akurat do tematu i do rzeki…
Najcenniejsze, co możemu podarować komuś, to jest czas.
http://www.youtube.com/watch?v=QCn5S5nGGHE
Nemo, zdjęcia przepiękne i takie klimatyczne, że prawie tam jestem, choć nigdy nie byłam 🙂
Alicjo za duża odległość, znamy się z monitora . Cieszę się z tego ale nie to samo co w realu. Takie życie i tak też można.
Yurek,
jak trzeba, to trza…znam ten ból.
Ewo,
za wszelkie uwagi jestem wdzięczna, ale głazowisko na moim zdjęciu to nie Bachanowo (tam też byliśmy, bardzo trawiaste) lecz Rutka przy drodze Jeleniewo-Kruszki.
Rutka
dołożyłam 😉
Nemo,
Biję się w biust za Rutkę 😉 .
Znikam. Dobrej nocy życzę 🙂 .
Pójdę za tą smugą zachodzącego słońca : w ciemność , w niebyt, w sen.
Spotkam Was jutro.
Nemo – dzieki za środek lokomocji.
Ogonek,
co Ci? Nie znasz innych panienek, tylko te spod budki z piwem? Bzdura…. 😉
A co złego z żołnierskim żargonem? Taki dobry, jak każdy inny żargon. Mecyje 🙄
A przy okazji, żargon żargonem, a polskie diakrytyki, jak już jesteś taki dokładny, mógłbyś używać…Nic nie kosztuje.
I z Twojej wrzuty wychodzi mi jedynie reklama 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=bXgAFu3CaaQ&feature=related