Rodaku czy Ci nie żal?
Książeczka ta powstała na zamówienie młodej polskiej emigracji. Autorzy czyli Basia i ja, odwiedzili środowiska polonijne w Dublinie, Londynie i Edynburgu. Rozmawialiśmy zarówno z właścicielami polskich delikatesów w tych miastach jak i ich klientami. Wszyscy domagali się książki kucharskiej zawierającej podstawowe a zarazem najlepsze przepisy polskiej kuchni. Równocześnie ci potencjalni czytelnicy zażądali wręcz by książka była dwujęzyczna i nadawała się na prezent dla ich anglojęzycznych sąsiadów i przyjaciół. I taką właśnie książkę napisaliśmy. Opatrzyliśmy ją dodatkowo rozdziałem prezentującym historię polskiej kuchni od głębokiego średniowiecza do dni dzisiejszych.
Pierwsze egzemplarze, które za chwile będziemy już mieć w rękach są – niestety – tylko w wersji polskiej. Nasz wydawca wystraszył się kosztów, a dodatkowo spłoszył go brak zamówień zza granicy, mimo, że podczas podróży nawiązaliśmy kontakty i wszystkie adresy oraz telefony przekazaliśmy Nowemu Światu.
Szef wydawnictwa obiecał nam, ze gdy tylko pojawią się zamówienia to ukażą się błyskawicznie egzemplarze polsko-angielskie. Mamy nadzieję, że tak się stanie. Trudno bowiem być zadowolonym z realizacji połowy pomysłu. W dodatku w tę książkę włożyliśmy sporo energii. Jest ona także pierwszym naszym wspólnym dziełem. Chcielibyśmy więc by trafiła ona nie tylko do Polaków na emigracji ale także do ich tamtejszych sąsiadów i przyjaciół. Polska kuchnia zasługuje bowiem na to by Europa – a może i świat – ją poznali no i zachwycili się. My także, mimo pozorów zauroczenia innymi kuchniami, jesteśmy wielbicielami dań rodzimych. Sami wiecie: takich zup jak nasze świat nie zna. A mazurki, baby
Drożdżowe, ruskie pierogi, kołduny, cepeliny i inne pyzy – to może podbić świat smakoszy!
Na koniec podaje adres strony internetowej wydawcy, byście zmusili go do druku drugiej połowy naszej książki czyli angielskiego tłumaczenia: www.nowy-swiat.pl
Smacznej lektury!
Komentarze
Szanowni Autorzy,
Proponuje aby informacja o tej ksiazce znalazla sie na stronie internetowej
np. http://www.itvp.pl oraz gdzie ja zamowic .
Z powazaniem Przemyslaw (Sztokholm)
Genialne!!!
Ja juz zdazylam przeroznych moich przyjaciol przekonac do polskiej kuchni (taki dzik z rozna przekonuje bardzo szybko), ale ksiazka kucharska po angielsku, to cud.
Dziendobry wszystkim.
Tak sie ucieszylam, ze moze bede miala prezenty na kolejny rok z okazji wszelkich urodzin, parapetowek itp., ze prawie zapomnialam sie przywitac…
Dlaczego tylko po angielsku !!!
Sa inne jezyki na swiecie i ludziska emigruja w rozne strony. Gdybyscie tak machneli cos w jezyku niemieckim. Byloby dla siebie i na prezenty dla przyjaciol. Tylko z naszego grona posypalyby sie zamowienia.
Ja tu staralem sie jak moglem, na zachete dalem ksiazke na temat kuchni wiedenskiej, to chyba moge sie spodziewac tez czegos co moi znajomi mogliby poczytac i przy pomocy czego gotowac.
A tak przy okazji gdzie mozna nabyc te ksiazke droga kupna ?. Odebralbym przy okazji nastepnego Zjazdu.
Pogoda jak drut, roze zaczynaja kwitnac, malwy puscily paczki. Wyglada na to, ze zima sie zbliza
Pieknego tygodnia zyczy
Pan Lulek
Gratuluję 😀
Uważam pomysł i realizację za świetne :]
Dam znać swoim znajomym na wygnaniu 🙂
Ja bym kupił książkę dwujęzyczną. Druk książki w twardej oprawie na lepszym papierze w nakładzie 2000 egzemplarzy to koszt około 50 000 złotych. Dodruk kosztuje mniej ale i tak by wydanie książki opłacało się wydawnictwu to nakład musi przekraczać 4000 – 5000. Autor zarabia wtedy na egzemplarzu kilkadziesiąt groszy.
Niestety dział książek kulinarnych to trudny biznes bo konkurencja ogromna a możliwości finansowe przeciętnego wykształciucha takie sobie
Reklamę pocztą pantoflową możemy wziąć na siebie
LENA
Znowu cos donioslas. Najgorzej, ze nie bujalas, bo istotnie wczoraj byl dzien roboczy. Po raz pierwszy przepedzilismy 75 litrow. Wyjdzie z tego 50 litrow gotowego produktu. W przyszla niedziele idzie nastepna szarza i nowy produkt. Tym razem znowu sliwowica ale ze starych zapasow. Do Swiat chcemy dojsc do pojemnosci 80 litrow w gotowiznie. Przy okazji znalezlismy troche starych zapasow do przerobienia i zagospodarowania.
Wyliczylem sobie, ze przy 25 uczestnikach rumunskiego weseliska, na ktorym balowala nemo, to chyba bylibysmy juz w stanie pokryc zapotrzebowanie gosci. Przynajmnie wstepnie i na rozgrzewke.
Poza tym jesli Ciebie to tak interesuje, to nie zadawaj zbednych pytan tylko wsiadaj w samolot i zobacz na miejscu jak to sie robi. Mozesz nawet zabrac ze soba aparat fotograficzny dla wykonania dokumentacji. Probki wyrobow gratis, gwarantowane. Pogoda zamowiona bo dzisiaj ma byc do 17 stopni Celsjusza i slonce. Nawet nie mam serca przycinac i okrywac roz bo zaczynaja kwitnac.
Bedzie zima w tym roku, czy nie?
Pan Lulek
Piotrze
Faktycznie lękliwy wydawca. Moim zdaniem pomysł jest świetny zarówno w kontekście finansowym jak i kulturowym. Kilka milionów rodaków za granicami usiłuje urządzić sobie życie, nawiązuje kontakty, przyjaźnie i aż się prosi by mieli okazję podzielić się urokami polskiego stołu z nowymi przyjaciółmi. Ale dobre pomysły, nawet tzw „samograje” wymagają podjęcia ryzyka a z tym jest u nas ciężko – sam coś o tym wiem. Więc trzeba Cię wesprzeć. Więc apeluję za Piotrem. Rodacy zza granicy zaglądający na blogi Polityki – zasypcie wydawcę zamówieniami!!!
Pozdrawiam
O, a ja myślałam, że to bedzie wydanie typu dwa w jednym, czyli polska wersja i angielska w jednej okładce 🙁
I byłoby taniej chyba?
Ojej! Spać, spać!
Dzień dobry Wam, dobranoc nad ranem mnie!
U Lulka za górami za lasami ciepło a umnie biały szron na trawniku i kilka stopni mrozu. Palę w kominku od rana.
Te 17 stopni u Lulka to oczywiście w domu 🙂
http://www.wetter.at/wetter/oesterreich/burgenland/guessing
Marialka !
Gratuluje !!!
Dopiero teraz dotarlem do poprzedniego wpisu. Mialem opory zadawac pytanie, jak Ci poszlo. Teraz juz wiem. Krotko mowiac to Ty teraz jestes anastezjolog. Probowalem dotrzec do rozwiazania zagadki co to jest takiego. Zrozumialem tylko, ze jest to lekarz ktory wysyla chorego przed operacja na tamten swiat a po zakonczenie rzniecia sciaga spowrotem. Robi to dlateg, zeby ten operowany w trakcie pracy nie darl sie jakby go obdzierali ze skory i nie przeszkadzal chirurgowi w pracy. Jesli jest to jednak cos innego, to prosze wyjasnij to nieswiadomemu w krotkich zolnierskich slowach. Wydaje mi sie, ale tylko tak przy okazji, ze jako towarzyszka zycia mozesz Ty byc bardzo autorytatywna osoba. Jak masz ochote na twardy sen, wysylasz wieczorem partnera na tamten swiat a rano przywolujesz w grono zyjacych. Tyle tylko czy ten partner po tym zabiegu jest rano jeszcze do uzytku.
Sadze rowniez, ze Twoj sukces zawdzieczasz zarowna wiedzy jak rowniez pomocnikowi w plynie, ktory otrzymalas w Korniku i ktory sluzyl do poszerzania szarych komorek.
Jeszcze raz gratulcje Pan Doktor
Pan Lulek
Panie Lulku, na tym weselu w Rumunii bylo znacznie znacznie wiecej niz 25 osob. Moje obserwacje dotyczyly gosci ze strony szwajcarskiej, raczej nie przyzwyczajonych do czestej konsumpcji wiejskich destylatow balkanskich 😉 Wyniki (i wlasne doswiadczenie) byly pozytywne. Marialka zapewne tego „pomocnika w plynie” uzyje dla dodania sobie animuszu, zanim uspi pierwszego pacjenta 😉 Tak sobie zartuje, ale zycze Marialce tyle samo pacjentow wybudzonych, co uspionych 🙂 Moj stary znajomy anestezjolog, zwany przez przyjaciol Narkotyzerem, wyspecjalizowal sie w reanimacji i ma juz bardzo racjonalne podejscie do pacjentow. O ile w czasach studenckich i pierwszych latach po studiach mierzyl nam wszystkim temperature i opatrywal najmniejsze zadrapania po wyjsciu z jaskini (smarowal merkurochromem na czerwono), to teraz zadaje proste pytanie: „Oddycha?”. Nieoddychajacym zajmuje sie natychmiast.
Jeszcze kilka słów na temat emigracji czy raczej migracji ludów w kontekście mojego wczorajszego zakupu śliwowicy. Chłopaki od których trunek nabyłem okazali się Słoweńcami. Wiele się z nimi nie nagadałem bo trafiłem akurat na barowe negocjacje płacowe. Wczoraj przyjechali do nich bosowie z austryjackiej firmy, która ich zatrudnia. Słoweńcy pracujący na okolicznych budowach zarabiają 13 euro za godzinę co stanowi stawkę w ramach ograniczonego czasu pracy. Natomiast faktycznie pracowali do oporu w systemie akordowym. Więc negocjacje z austryjackimi szefami dotyczyły podwyższenia stawki godzinowej do 18 euro. Austryjacy aby zapewnić dobry klimat do rozmów postawili robotnikom kilka skrzynek piwa co okazało się pomysłem nienajlepszym. Jak zwykle w tego typu przypadkach z grupy Słoweńców wyłonili się samorzutnie trybuni ludowi, którzy pokrzykiwali gromko waląc pięściami w stół. Reszta gwizdami podkeślała wagę swych postulatów. Szefowie, purpurowi na twarzach sam nie wiem czy z emocji czy nadmiaru trunku, argumentowali nieśmiało nie mogąc przekrzyczeć sali. I tak to trwało i trwało póki się nie dogadali. Na negocjacje z nienawiścią w oczach patrzyli chłopcy z podpoznańskich wsi, którzy pracują obok Słoweńców na tych samych budowach. Chłopakom nie mieści się w głowach jak można za tę samą pracę dostawać tak zróżnicowane wynagrodzenie. Przeliczyli sobie, że Słoweńscy budowlańcy wyciągają miesięcznie do 8 tysiące zł a oni w porywach 3 tysiące. Ta różnica przekłada się w sposób oczywisty na komfort życia. Słowency mieszkający w gościńcu są lepiej obsługiwani, jedzą lepsze kolacje, piją więcej markowego piwa i cieszą się większą atrakcyjnością seksualną wśród okolicznych dziewcząt co w skupiskach męskich budzi zazwyczaj zazdrość. I tak tli się w mej wsi konflikt polityczny spowodowany migracjami za chlebem. O tym wszystkim myślałem sobie wieczorem gdy rozluźniony szklaneczką słoweńskiej śliwowicy czytałem „Krwawą historię smaku” autorstwa Piotra. Czytałem o Wikingach kolonizujących świat północy dzięki suszonym dorszom, o okrutnych Hiszpanach wyżynających Indian w pogoni za przyprawami. Morał jest taki – nie byłoby postępu gdyby nie ludzka chciwość i podróże za chlebem (złotem, pieprzem, dorszem …)
Pozdrawiam
Nowa książka! Świetnie! Może uda się w innych wersjach językowych, np. po włosku…
Lulku Kochany, sprostowanie: zdawałam egzamin państwowy zmieniający mój status z ograniczonego prawa wykonywania zawodu ( taki mamy po studiach) na nieograniczone prawo wykonywania zawodu. Do anestezjologii długa droga, na razie staram się o stanowisko młodszego asystenta. Więc jak to pisze słusznie G.Okon, tysiące godzin za mną ale i tysiące godzin nauki jeszcze przede mną… Z czego się zresztą cieszę!
Zgadzam się z Wojtkiem, że wydawca nie umie zaryzykować, a przecież w ciemno można sobie wyobrazić, że jest to cudowny prezent dla Polaka idącego do świeżo poznanych autentycznych Brytyjczyków: elegancki, praktyczny i polski. Trzy w jednym. Mnie się wydaje Alicjo, że ta książka murowanie jest „po lewej po polsku, po prawej po angielsku”, bo tylko wtedy to ma sens.
Ponieważ zostałem wywołany do tablicy jako „Lękliwy Wydawca”, śpieszę z odpowiedzią.
To prawda, że „Rodaku…” będzie na razie tylko po polsku.
Robimy tak nie ze strachu, ale dlatego, że nie zdobyliśmy jeszcze przyczółków sprzedaży za granicą. Wersja międzynarodowa pojawi się dopiero po nawiązaniu konkretnych kontaktów handlowych.
I jeszcze jedno. Tych czytelników bloga „Gotuj się!”, którzy chcą przesłać mi swoje uwagi na temat tej książki, zapraszam do napisania na adres: rodaku@nowy-swiat.pl. Kto napisze i będzie potem chciał kupić książkę otrzyma od nas 40% rabatu (a od Autorów najpewniej dedykację).
Pozdrawiam serdecznie,
Kamil Witkowski
Też uważam, za Alicją i Torlinem, że powinno być „po lewej po polsku, po prawej po angielsku?.
Też uważam, za Alicją i Torlinem, że powinno być „po lewej po polsku, po prawej po angielsku?.
Z tego, co Gospodarz pisze, to w zamiarze miala byc to ksiazka polsko-angielska, a wyszlo jak zawsze 🙁 Ja sie pisze tylko na wersje 2-jezyczna.
Wcielo wpis.
Marialka, kazda najdluzsza droga rozpoczyna sie od pierwszego kroku. No to dalej naprzod.
Dzisiaj pani Pocztowka przyniosla kolejny egzemplarz „Polityki” datowany 10 listopada. Dwa dni. Serce staje z wrazenia. Czyzby „Polityka” zmienila polityke w zakresie obslugi czytelnikow. A moze to nowe otwarcie na Europe. Na okladce nowy kompletator rzadowy Tusk. Niechaj tylko dobrze skompletuje. Nowej opozycji zyczenia dalszego scigania i donoszenia ale nic wiecej. Reszte niechaj robia ludzie do ktorych to nalezy. Zgodnie z prawem. Moge sie pochwalic, ze w miare moich skromnych mozliwosci rozszerzylem krag czytelnikow „Polityki”. Brat franciszkanin z miejscowego klasztoru bedzie odbieral ode mnie kolejne numery we srode. Jak ja juz przeczytam. A przy okazji. Czy nie przewiduje sie obcojezycznych edycji czasopisma. Pewien jestem, ze powoli ale napewno zbudowal by sie krag odbiorcow dla ktorych oplacaloby sie takie wersje drukowac. Na poczatku wartoby wziasc pod uwage jezyk angielski i niemiecki.
Dalszych sukcesow zyczy ewentualny przyszly prenumerator
Pan Lulek
Witam, ja z zupełnie innej beczki:
Czy ktoś z Was orientuje się może, gdzie w Warszawie można zjeść porządną lasagne z sosem bolońskim, zapieczoną pod pachnącym gałką beszamelem i z wyraźną obecnością parmezanu? Bo praktycznie każdą włoską knajpę testujemy ów włoską zapiekanką i w stolicy nie trafiliśmy chyba jeszcze na naprawdę smaczny model…
I jeszcze jedno: czy gdzieś w internecie jest dostępna lista popularnych potraw o obcojęzycznych nazwach wraz z ich poprawną wymową? Bo np. wydaje mi się, że gnocchi czyta się (nioki), podczas gdy kelnerzy w trattoriach nazywają je np. (noczi) bądź (noci). Podobnie np. z paellą – czy jest to np. paelia, paeja czy może jakoś jeszcze inaczej?…
Pozdrawiam
Doskonaly pomysl z ta ksiazka. Nie smie prosic o wersje francuska, bo z angielska sa klopoty. Czy bedzie ja mozna kupic przez internet ?
Ela
Doskonaly pomysl z ta ksiazka. Nie smie prosic o wersje francuska, bo z angielska sa klopoty. Czy bedzie ja mozna kupic przez internet ?
Ela
Panie Piotrze, BRRRRAWOOO! Pomysl cudowny, gdyby tak przed swietami byl do nabycia bym byla wybawiona z wielkim mysleniem o prezentach.
Panie Lulku, a po co sie tak obrazac???
Buzia,
Lena
nemo !
Jako wyjatkowo inteligentny czytelnik przeczytalem komentarz dotyczacy Narkotyzera. Z poczatku nic nie zrozumialem, potem wyszedlem do ogrodka aby rozszerzyc szare komorki i zrozumialem Twoj wpis w nastepujacy sposob.
Jezeli chory oddycha to nie warto sie nim zajmowac, zeby przypadkiem nie zaklocic czynnosci fizjologicznej. Jesli zas nie oddycha to nalezy wszystko robic celem podtrzymania tego stanu. W tym przypadku na pytanie jak czuje sie chory mozna odpowiedziec. Bez zmian.
Na Lene nie smialbym sie obrazic w zadnym przypadku. Ja tylko prowokuje i jestem jak ten djabel w raju ktory tak dlugo oferowal jablko, az wyszedl na swoje i skusil.
Pan Lulek
Panie Lulku, jako wyjatkowo inteligentny czytelnik zrozumiales bardzo dobrze. Przypominam tylko, ze obecna specjalnosc Narkotyzera to nie usypianie, a reanimacja i poki klient oddycha sam z siebie, nie jest dla niego interesujacy, niech sie nim zajmuja inni. Mam nadzieje, ze Marialka zajmie sie Pyra jak sie nalezy, nie bagatelizujac objawow drobniejszych, niz brak oddechu 🙂
A Pyra zajmie sie Marialka, jak sie nalezy po takim egzaminie 🙂
Chyba Marialka nie bedzie potrzebowala reanimacji. Jezeli to tylko metoda usta-usta i to w trakcie snu.
Dziekuje nemo. Ulzylo mi, jeszcze oddycham i to calkiem gleboko.
Jesli Pyra jest pod opieka Marialki i vice versa, to one obie wyjda na swoje.
Czego im zyczy
Pan Lulek
Na pytanie zawarte w tytule dzisiejszego wpisu odpowiem zgodnie z prawdą:
Nie, nie żal mi.
Może dlatego, że ja rodak-emigrant nie taki już młody i te recepty których mi potrzeba dla zaspokojenia nostalgii kulinarnej już mam. Nawet jak mi coś do głowy przyjdzie to znajdę.
Niemniej książka zapewne potrzebna – pisana zresztą na zamówienie.
Kiedyś z koleżanką Polką urządziliśmy w pracy „polski lunch”. Ona nagotowała barszczu czerwonego z pasztecikami a także bigosu do którego ja dorzuciłem grzybów z własnego lasu oraz napiekłem strucli z makiem i sernika.
Postawiłem nawet litrowe „szkło kontaktowe” z białostocką żubrówką. Wszyscy się zajadali, chwalili ale żaden nie poprosił o przepis.
Do dziś nie wiem dlaczego……
Jesli mozna, anestezjolog nie tylko redukuje, czy zdejmuje bol, do tego wystarczylby mloteczek, zwalnia, przyspiesza, lub zmienia funkcjonowanie systemu nerwowego. Jedna z najtrudniej wymiernych specjalizacji. I bodajze najpowszechniej potrzebna. Praktycznie wszedzie. Przy tym jeszcze znaczna odpowiedzialnosc. Nierzadko krytyczne decyzje podejmuje w kilka sekund. Marialce wypadaloby zyczyc silnych nerwow i odpornosci na przegrane. Do kiedys raczej klasycznej wiedzy doszly teraz tony kwestii farmakologicznych. A i pacjenci sa bardziej fanaberianccy i armia adwokatow patrzy temu znieczulajacemu na lapy bardziej z kazdym dniem. Bardzo trudna droge sobie wybrala. Trzeba jej zyczyc wiele wytrwalosci i samokontroli. Samoznieczulenia, bez asysty tego w bialym fartuchu.
Andrzeju, mam takie samo doswiadczenie z dokladnie tym samym repertuarem 😉 Po malym odczycie (ze slajdami) na temat historii i terazniejszosci Polski (wielkiej nowej Nieznajomej w Unii) uczestnicy spotkania z wielka ochota skonsumowali do ostatniego okruszka, ale o przepisy nikt nie pytal 🙁 Pocieszam sie jednak, ze na innych spotkaniach tego typu polaczonych z degustacja specjalow najrozniejszych krajow, ludzie konsumuja, pytaja o skladniki, ale nie o recepty. Moze to tutaj nie uchodzi? Przyznam jednak z duma, ze po uraczeniu raz gosci z mojego ansamblu muzycznego bigosem, pewna starsza dama poprosila mnie telefonicznie o szczegolowy przepis, nakarmila swoich gosci tym bigosem i zameldowala sukces!
Dziekuje bardzo!
Moze przydadza sie namiary na polska ksiegarnie w dublinie: http://www.polskaksiazka.ie oraz polska gazaeta w Dublinie http://www.polskiexpress.ie !
Pozdrawiam serdecznie
Ania T.
Panie Redaktorze !
Czy wypada mi zapytać o możliwość starań o sfinansowanie/dofinasowanie wydania polsko-angielskiego polskiej książki kulinarnej przez… Ministertwo Kultury ? Może też jakaś inna instytucja mieniąca się szerzeniem/popularyzowaniem Polskich osiągnięć (sztuka kulinarna ma dobrą sławę) mogłaby również się dołożyć? Pomoc uzyskana na pierwsze wydanie pierwszych pięciu tysięcy egzemplarzy może zaowocować dodrukami, w których mogą ew. partycypować sponsorzy.
Jak marzyć to swobodnie, skoro pomysł ksiązki się podoba. Pytam Szanowną Emigrację, czy mogliby popytać Polonusów nie bywających na blogach tutejszych o ich zamówienia na książkowe prezenty dla ich znajomych. 50 (miało być swobodnie) egzemplarzy to już hurt, koszty dostawy niższe, a popularyzacja polskich osiągnięć kulinarnych wzrasta i wzrasta.
Są jeszcze czasopisma wydawane po polsku za granicami Polski, gdzie może warto książkę zaanonsować ze wskazaniem miejsca jej sprzedaży. I jest księgarnia w Wiedniu polecana przez Helenę, gdzie indziej może są podobne.
Ja pomnożyłam. Nawet jeśli się teraz to podzieli to jest nadzieja, że będzie łatwiej niż dotąd zorganizować druk książki. Czy nie?
Pozdrawiam, Teresa
mnie tam troche dech zatkalo, ( a stad do Marialki kawalek ) przez sniegi i zawieje dotarla do mnie szwedzka lektura, wprawdzie tylko pare slow na zakretkach, ale jaka radocha! tu dowod:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Kawiory07/photo#5131953499069507730
piekne dzieki Andrzeju, degustacja nastapi przy swiecach,
ja tam, w przeciwienstwie do Eli, poprosze jednak o wersje polsko francuska, niech sie miejscowi dowiedza, ze kuchnia polska, to nie tylko bigos i wodka
Nic to Sławku,
Zawsze mówiłem, że co sie odwlecze to leje jak z cebra….
Sławku,
Mam jedynie nadzieję, że jajeczka nie częściowo nieświeże. Ty masz kota?
Pyra dzisiaj praktycznie nie pisze na blogu, ale pomysł z książką dwujęzyczną już kiedyś omawialiśmy jako znakomity. Piotrze – nasi Blogowicze posłużą za oddział marketingowców, że drugiego takiego nie ma żadna firma i żadejn autor. Do roboty patriotycznej kochani.
No to chyba sobie bigosu narobiłem „lękliwym wydawcą”. Wchodzę pod biurko i odszczekuję.
Pozdrawiam
z przykroscia donosze, ze nie jestem posiadaczem kota ( mysle o takim puszystym zwierzatku na 4, w zasadzie lapach ), mam za to calkiem odporne, na rozne wstrzasy dziecko, jesli sugerujesz wstepna probe konsumpcyjna, to wlasnie na nim ja przeprowadze, jesli ze mna daje rade na codzien, to co mu tam takie rybie jajeczka, potem odczekam z godzinke i rzuce sie z lyzka, jak arystokrata jakis, co sie odwlecze, to mu pan Bog daje
Kochani,
cofnijcie się o 22komentarze. Tam mój wydawca (pod nickiem Lękliwy Wydawca) składa Wam ofertę nawet 40 proc. zniżki przy kupnie tej książki. I podaje adres pod który należy pisać czyli
rodaku@nowy-swiat.pl
I twierdzi, że niczego się nie boi. (Zapewne z wyjątkiem mnie albo raczej Basi.) Ale tymczasem wersji angielskiej brak. Jestem tym bardzo rozżalony a raczej wściekły.
W odpowiedzi Bocianowi: jadłem lasagnie bolognese w Chianti ale było to dawno. Może mają w karcie nadal. Radzę też zajrzeć do Mille gusti (mają stronę w internecie) – to nowa doskonała włoska knajpka. Oczywiście, że gnocchi wymawia się niokki (zbitka liter gn to polskie miękkie n, a cch – twarde k), paella zaś to paeja.
Smacznych poszukiwań.
Ta wersja druga ma być tylko angielska, a nie polsko-zngielska? Toż Mr. Brown mógłby się dowiedzieć, że HAM to SZYNKA, a DESSERT to DESER.
A i tu w Polsce uczącym się angielskiego byłoby miło. To samo w kwestii wydań niemieckich, francuskich, włoskich, itd, itd.
Własnie. Delikatesy nie mogą sprzedawać tej książki, albo robiącym większe zakupy dokładać jej gratis?
Nastroiłam się handlowo. Więcej nie będę.
Do Lekliwego Wydawcy,
uwazam postawe „nie wydam po angielsku, bo nie mam pewnych przyczolkow za granica” za postawe jak najbardziej lekliwa. Coz to za odwaga, wydawac na subskrypcje? A co z czytelnikami w kraju? Turystami? Krewnymi emigrantow?
Do Bociana,
najlepsze lasagne bolognese robi sie w domu 🙂
Paella wymawia sie tak:
http://de.wikipedia.org/wiki/Paella
Te lambde wymawia sie jak jednoczesne „lj” takie miekkie „l”, a wiec jednak bardziej paelja a nie paeja
Teraz Wam zdradze tajemnice, gdzie Mis 2 bywal i robil zdjecia. Zdjec jeszcze nie widzialem. Za to daje Wam mozliwosc obejzenia naszego zamku w Güssing.
http://www.burgrestaurantguessing.at
W Dniu 1 grudnia bedzie bal z okazji Swieta Narodowego Rumunii. W dniu 8 grudnia bal i przyjecie z okazji jakichs rocznicowych obchodow w rodzinie Bathany ktorzy od kilkuset lat sa wlascicielami tego zamku. Jeden z czlonkow tej familii byl wychowawca cesarskich dzieci a drugi, owczesny premier Wegier zostal w 1849 roku rozstrzelany w czasie „Wiosny Ludow”.
W tej rodzinie byly dwie linie. Ksiazeca i hrabiowska i zyli ze soba jak pies zu kotem. Nie mam partnerki, to i nie pojde na zadna uroczystosc.
Gdyby ktos mial ochote, to wesolej zabawy
Pan Lulek
Świetny pomysł. Czy gdzieś w Internecie można przejrzeć spis treści?
Dziendobry wszystkim,
wydaje mi sie, ze kuchnia polska jest generalnie kuchnia chlopska (nie znaczy to ze nie jest smaczna bron Boze), dosc ciezka i maczna.
Zawsze bedzie najsmaczniejsza dla Polaka i juz swiata ( bo ten idzie w kierunku frutti di mare, egzotycznych przypraw, warzyw, owocow i raczej lekkiego jedzenia) nie zawojuje.
W przed-wojennej Polsce byl duzy wplyw innych kuchni etnicznych (niemiecka, zydowska zeby nadmienic choc dwie) oraz kuchni francuskiej. Kupilam sobie niedawno po raz pierwszy na angielski przetlumaczona „La Bonne Cuisine” autorstwa Madame E. Saint-Ange.
To taka moja encyklopedia kulinarna. Ile w niej potraw doskonale nam znanych w polskiej kuchni! Ale tez ile prostych, pysznych i zupelnie nieznanych. Np. rozdzial o ziemniakach. Wyprobowalam juz wszystkie przepisy na ziemniaki i powiem, ze choc Polska ziemniakiem stoi to kudy nam do francuskiej koneserii.
Wydaje mi sie, ze jak to ze wszystkim, jesli skupimy sie na tym co w polskiej kuchni robimy dobrze i wyjatkowo to powinien byc to sukces.
Nalezy jednak pamietac, ze sernik wiedenski zawsze bedzie lepszy od polskiego, cassoulet bedzie bil fasolke po bretonsku, alzackie dania z kapusta kwaszona nie ustapia bigosowi, nalesniki sa znane wszedzie i zwykle bardziej wysublimowane (crepes Suzette).
Co unikalne w polskiej kuchni to jak pisze Gospodarz zupy (hurra polskie flaki) i kluchy wszelkiego rodzaju. Nigdy jednak nie beda one goscic w menus najlepszych restauracji, a w tanich jadlodajniach jakimi sa polskie restauracje na swiecie nalezy ich unikac, jak zreszta wszystkich tanich restauracji, za wyjatkiem tych nielicznych znakomitych.
Ja jak sobie chce zjesc cos polskiego, to musze sobie to sama ugotowac, albo poleciec do Polski, albo poczytac ten blog i pomarzyc.
Zasugeruje, ze wszelkie przepisy zamierzone dla nie- Polakow nie powinny zawierac zasmazek i sloniny…
Wczoraj mialam gosci na obiedzie, jedno danie bylo polskie, golabki. Zebralam duzo komplementow, ale:
sos pomidorowy zrobilam sama z zamrozonych pomidorow, do nadzienia uzylam organiczna chuda wolowine, pachnacy ryz basmati i dodalam sera Grana Padano. Watpie, zeby moim gosciom chcialo sie poswiecic caly dzien zeby zrobic moje „pigeons”. Mnie sie tez juz nie bardzo chce.
Dodam, ze zamrozilam jedna blache tych golabkow sorowych i wczoraj podalam upieczone ze stanu zamrozonego. Byly znakomite!Jak swieze.
Ksiazke z przepisami na proste i nie za ciezkie potrawy z przejmnoscia kupie presenty (po angielsku).
Pozdrawiam,
a.
Lulku
Zdjęcia z restauracji dawno opublikowałem są do obejrzenia w moim albumie picasa
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/Austria2007/photo#5130214003148628482
Aniu Z. nie masz pojecia z jaka przyjemnoscia i latwoscia jednoczesnie, musze sie zgodzic z Twoim wpisem, wyraznie mamy podobne doswiadczenia, musze jeszcze tylko znalezc ” La bonne Cuisine”
Piotrze,
właśnie zgłosiłem „Lękliwemu Wydawcy” gotowość pomocy w podbijaniu „Rodakiem” austriackiego rynku, nie omieszkałem również zająć stanowiska w sprawie rzeczonej, a nie sfinalizowanej dwujęzyczności (choć w moim przypadku, jak ciału koszula, bliższa by mi była bilingualność polsko-niemiecka). Zamierzam wziąć pierwszą partię „Rodaka” przy okazji mego kilkudniowego pobytu w Warszawie od 23.11 do 30.11. Przy tej okazji chciałbym również nabyć celem prezentu dla córki „Kuchnię dla singli” Basi, ale najchętniej z osobistą dedykacją. Czy „Lękliwy Wydawca” realizuje też takie zamówienia?
Panie Lulku!
Ulżyło mi niezmiernie, gdy przeczytałem, że jednak wyprodukujesz również i w tym sezonie trochę śliwowicy. Wybiorę się kiedyś do Ciebie z jakimś pokaźnych rozmiarów naczyniem, coby zaczerpnąć ze „źródełka”.
Marialce gratuluję pokonania poprzeczki zawodowej; Wojtkowi z.P. zrobienia bigosu w rekordowym czasie (chociaż nie wiem, jak długo teraz musi szczekać pod stołem) i życzę, aby Słoweńcy okazali się choć w przybliżeniu takimi mistrzami destylacji, jak Pan Lulek; Sławkowemu Młodemu współczuję Ojca, który go wykorzystuje w charakterze królika doświadczalnego; wszystkich niewymienionych imiennie pozdrawiam równie serdecznie.
Ciesze sie, ze Ania Z. tak to wyrazila, co i mnie, po dlugoletnim kontakcie z kuchnia „europejska”, nurtuje. Ten wieczny klopot z zaserwowaniem gosciom czegos „polskiego”, co jednoczesnie byloby wyrafinowane i lekkie i w innych kuchniach nieznane.
Aniu Z.,
Sławek to poczciwa natura, więc znajduje przyjemność w łatwym zgadzaniu się z innymi. Nie miałem zresztą i ja wielkiego kłopotu, by zgodzić się z większą częścią Twojego komentarza. Jedynie co do wyższości sernika wiedeńskiego nad polskim mam zastrzeżenia. Wiedeń wcale nie zna sernika „wiedeńskiego”. Sernik wiedeński to jest właśnie znany nam tradycyjny sernik polski i to w Polsce on się tak nazywa. I zapewniam Cię, że żadne Topfenschnitten się doń nie umywają. Jako przysmak natomiast bardzo polecam wiedeńskie Topfenstrudel (jak również Apfelstrudel), no ale to już trochę inna technologia.
Dodam, ze w kuchni europejskiej spotyka sie przepisy na potrawy a la polonaise. Oznacza to zawsze dodatek zrumienionej na masle buleczki i siekanego jaja na twardo plus ewentualnie zielona pietruszka 🙂
paOLOre jaką rzutkość przejawiasz. To imponujące. Oczywiście, że masz dedykację i autograf jak w banku. Ponieważ jesteśmy w listopadzie w Warszawie to daj znak po przyjeździe i spotkamy Cię z radością.
Zgadzam sie z opinia Ani Z., i chcialabym dorzucic jeszcze pare doswiadczen amerykanskich.
Otoz potrawy polskie byc moze sa mozliwe do wykonania w Europie („polskie” sklepy, prywatny import itp.) ale w Stanach – poza obszarami zamieszkanymi przez „stara” Polonie (Chicago itp.) – ugotowanie najprostszej, w miare polsko smakujacej potrawy jest bardzo trudne. Kompletnie inny smak miesa, warzyw, owocow -nawet tych „organicznych” albo pochodzacych z ekologicznych farm powoduje ze trudno jest uzyskac zadowalajacy smak nawet tak prostej zupy jak rosol. Trzeba eksperymentowac z przyprawami, sposobem gotowania, hodowac wlasne warzywa najlepiej z przywiezionych z Polski nasion…. Wyprobowywac 6 roznych rodzajow ziemniakow tylko po to, zeby za kazdym razem uzyskac jedynie wyrob „kopytkopodobny” a nie prawdziwe kopytka, w koncu o zgrozo odkrywajac ze najbardziej kopytkopodobny wyrob uzyskuje sie z ziemniaczanego pure…. Mieszac cztery rozne rodzaje twarogu a w koncu produkowac go osobiscie zeby udalo sie upiec cos mniej wiecej podobnego do sernika. Szczesliwie buraczki chca sie zakiszac, takze zurek, ale ogorki juz nie, i jak sie ma szczescie to w jakims „rosyjskim” sklepie kupi sie puszke ogorkow produkowanych w Izraelu, na etykietce ktorych widnieje etykietka napisana cyrylica „ogorcy tioti Soni”, i ktore sa dobre, choc nie wiadomo dlaczego maja dodatek bardzo ostrej papryki…Moi amerykanscy przyjaciele nawet nie probuja powtarzac moich jakze pracochlonnych receptur; a ci ktorzy probowali – sa przeciez anglojezyczne wydania polskich ksiazek kucharskich, sa tez przepisy na internecie typu „prawdziwe polskie golabki wedle receptury babci Zosi” – zniechecili sie po pierwszych probach….
Mis 2 ,
Przepraszam. Wpadka z mojej strony. Najwyzej przeczytaja jeszcze raz i tyle. Dziekuje za dzisiejszy telefon. Cala radocha. Mam telewizje cyfrowa ale nie mam pojecia jakich programow z Polski sluchac.
paOlOre, nie zapomne czegos dla Ciebie zachomikowac. Tym niemniej jednak, przyjazd cysterna samochodowa 20000 litrow wydaje mi sie niezbyt konieczny. Nastepny przebieg w niedziele i znowu praca az do polnocy. Potem jeszcze jedna niedziela i przerwa do marca przyszlego roku. No i powoli rosnaca nadzieja na dobre zbiory przyszlego roku.
Caly w nerwach czekam na ksiazke pt. ” NAUCZKA”. Chyba zaloze czytelnie. Chwilowo opracowuje regulamin.
Juz czytelnik
Pan Lulek
Lękliwy Wydawco,
póki co ksywa zostaje! Podobnie jak Piotr i kilka innych osób jestem rozczarowana, że książka nie wyszła w wydaniu polsko-angielskim (w jednej okładce). Jak to może być, że książka z myślą o emigrantach została wydana tylko po polsku, kiedy istnieje olbrzymia rzesza drugiego, trzeciego pokolenia, którzy niestety, gdzieś ten język po drodze „posiali” – i kto wie, czy taka podwójna książka nie zachęciłaby ich i do kuchni , i do języka. Poza tym dla takich jak ja – znakomity podarek dla moich angielskojęzycznych przyjaciół, którzy u mnie jadają polskie dania i nachwalić się nie mogą (pytają, jak się robi, i owszem, temat na potem).
Jakże to się stało, że w dobie internetu nie zdobyliście przyczółków dystrybucji za granicą?
Już służę podpowiedzią, co robić w Kanadzie – wklepać w google *księgarnie polskie w Kanadzie* i już, znajdą się adresy. Proponuję szukać w większych ośrodkach – Toronto, Ottawa, Edmonton, to są duże skupiska Polaków, zwłaszcza Toronto. Wysmażyć email, rozesłać oferty i czekać, czy się zainteresują. Ręczę, że tak. W każdym polskim sklepie (spożywczym) i w każdej polskiej księgarni są polskie czasopisma, między innymi „Polityka”. Znalezli przyczółki – więc jest na to sposób. Nie wiem, w jaki sposób księgarnie polskie w Kanadzie zakupują książki, ale wydaje mi się, że najprościej skierować pytanie wprost do księgarza, na przykład w Ottawie:
http://www.polishbookstore.com/index2nd_polish.htm
Nie wiem, w jaki sposób zdobyć kanadyjskie „przyczółki”, być może tym samym sposobem – wybrać dwie największe sieci księgarskie i przedstawić ofertę bezpośrednio. W Kanadzie to „Chapters” oraz „Indygo” (wklepać w google, znalezć adresy!). Dlaczego o kanadyjskiej sieci wspominam – dlatego, że półki się uginają pod niezliczoną ilością książek kucharskich z całego świata, każda grupa etniczna coś ma – dlaczego nie polska kuchnia? I to nie ta ciężka, sprzed 50 czy więcej lat kniga, której każdy by się przestraszył, tylko coś lekkiego, i w dwóch językach, co byłoby dodatkową atrakcją. Wydanie dwujęzyczne to bezwzględny warunek na tutejszy rynek. Moje pokolenie przepisy zna i kultywuje, ale przyda się innym, a mnie na prezenty 🙂
I jeszcze jedno: nie zgadzam się z Anią Z. i Sławkiem – co Wy macie na myśli, tę kuchnię według wyżej wspomnianej knigi sprzed wieku?! Zajrzyjcie do polskich książek kucharskich jeszcze raz, na przykład dział dań z ryb słodkowodnych, dziczyzny, drobiu…
Pozdrawiam serdecznie Lękliwego Wydawcę i mam nadzieję, że podsunęłam jakiś pomysł.
paOlOre
Nie szczekam od 15.39. Piotra riposta do „Lękliwego wydawcy” otuchy mi dodała. Kichać na lęki, trzeba znać swoją wartość. Idę na piwo.
Dobranoc
Dzieki, slawku… Po raz pierwszy bylam we Francji w roku 1999. Myslalam, ze sie rozplacze ze wzruszenia, kiedy zamowilam tam po prostu hot-dog vulgaris na stacji benzynowej przy wielkiej platnej autostradzie na poludnie.
Buleczka byla swieza i chrupka, a parowka slicznie nabrzmiala, prawie rozowa, pachnaca. Nie jadlam do tego czasu hot dogow nigdzie, bo to byly takie brazowe pomarszczone patyki oblozone dla niepoznaki roznymi dodatkami, nawet musztarda byla w nich okropna.
Ach ta Francja, nigdzie nie zjadlam tam zlego posilku, poniewaz jedzenie, kuchnia wogole, sprawia mi ogromna przyjemnosc, uwielbiam tam wracac.
paOLOre, tak masz racje oczywiscie, chcialam wlasciwie napisac New York style cheese cake. Chodzilo mi o sernik w ktorym ser sie nie kruszy, nie jest grudkowy, nie jest w podtekscie kwasny i nie jest na grubasnym spodzie.
Czy nie ma takiego w Wiedniu? Jadlam kiedys przepyszne slodkosci w Wiedniu w kawiarni, ktora nazywala sie jakims polskim nazwiskiem na K.
nemo, zapomnialam o tartej buleczce na maselku, stosuje czesto. To jest znakomity przyklad naszego wkladu do kuchni swiatowej.
Dzisiaj na obiad (nie pracuje, bo mamy swieto pamieci narodowej) robie polska zupe z mojego dziecinstwa: jarzynowa (jarzyny starte na tarce), ziemniaki i zacierki. Bez miesnej bazy, tylko lyzka masla na koniec.
Polecam…
a.
Przypomnienie smaków z ojczyzny, brzmi zachęcająco. Pewnie sami autorzy niekoniecznie mieli to w zamiarze, ale przy okazji dobra reklama.
La bonne cuisine… miala pierwsze wydanie w 1927 roku. Posiadam jej helwecki odpowiednik „Das Fülscher-Kochbuch” 13. wydanie (pierwsze w 1923), przewodnik po sztuce gotowania tzw. „Escoffier gospodyni domowej”, 1700 przepisow dla poczatkujacych i zaawansowanych. Tu znajduje przepisy na glowizne cieleca a la zolw, Chateaubriand garni, Piperade, Profiteroles, Oxtail soup, Pommes de terre Suzette etc. Nauczylam sie z niej niektorych podstawowych procesow i technologii, w kuchni bardzo przydatnych. Uwazam, ze fajnie jest improwizowac, ale niektorych zasad nie da sie zlekcewazyc bez szkody dla efektu koncowego 🙂
… i w przerwie między zajęciami napiszę jeszcze na obronę polskiej kuchni, że powtarzanie stereotypów szkodzi. O niemieckiej się mówi, że tłusta, ciężka i mało urozmaicona, o angielskiej, że żadna, o kanadyjskiej (i amerykańskiej) tyle mogę powiedzieć, że od kiedy na wielką skalę wkoczyły kuchnie etniczne, to wreszcie w restauracjach jest coś więcej, niż nieśmiertelny, aczkolwiek bardzo dobry stek (z albertańskiej wołowiny najlepiej!) – z tym, że ile tego można jeść ?!
Kucharko, nigdy nie trzymam się ściśle przepisu, chyba, że absolutnie, ale to absolutnie wymaga tego potrawa. Nie przeszkadzają mi wariacje, robię wszystko według swojego smaku, dodaję dużo przypraw, zazwyczaj świeżych, bo lubię przyprawy i mam cały rok świeże, te podstawowe. Nie potrzeba walić cztery łyżki skwarek na talerz pierogów, wystarczy łyżeczkę wysmażonego boczku, niekoniecznie robić zasmażki (ja robię do niektórych zup i już, i tak będzie, robię to parę razy w roku, nikt od tego nie umrze!), nie walić tłuszczu i słoniny czy czego tam łychami, zmienić to i owo – no chyba, że się nie da!
Nie rozumiem, co to „smak nie taki” – jesteś kucharka, to zrób tak, żeby smakowało 🙂
Zgadzam się co do rosołu – kura musi być jak z podwórka u mojej bratowej, ale takie można kupić, u nas w okolicy są drobni hodowcy.
Jak to, ogórki nie chcą się zakisić? Moja przyjaciółka Helena nie sprowadza ich z Izraela, a zakupuje na targu, przynosi do mnie i każe sobie zakisić! I nie ma przypadku, żeby mi się nie zakisiły! Nie ma siły, żeby nie wyszło – ja nawet w tym roku zakisiłam zielone pomidory według przepisu naszej blogowej Heleny – i wyszły mi pięknie, chociaż tylko jeden słój, bo mało miałam pomidorów 🙁
Ale wracając do ad remu, wcale nie jest tak zle z polską kuchnią, a kto Wam broni eksperymentować na bazie polskich przepisów, tu dodać, tam ująć, za to policja jeszcze nie wsadza do więzienia!
Francuskie pieski się znalazły… A jedzcie żaby, o !
P.S.Flaki to nie jest polski wymysł, flaki jadał biedny lud na całym świecie, na przykład w Stanach niewolnicy i jest to znane w Stanach jako „tripes”.
Nie próbowałam, bo nie miałam okazji, nie wiem, jak przyprawiane, spojrzę potem na przepisy. To jest po prostu kwestia przyrządzenia i przyprawiania.
Jest to również popularna zupa w Chinach – mówię to z całą odpowiedzialnoscią z wiadomych powodów. Ugotowany wywar z jarzyn, jeszcze wrzący, do tego posiekane w paseczki flaki, na minutę zaledwie. Przy okazji zapytam synowej, czym doprawiane. To są bardzo twarde flaczki, twierdzi synowa, ale dobre.
Ale powiada, że polskie flaki bija na głowę chińskie (mama, była restauratorka robi czasami) – ja nie robiłam flaków dla niej tutaj, ale w Polsce rodzina uparła sie, że jak jest w Polsce, to ma jeść polskie. Nie mogli trafić lepiej. Moja siostra zrobiła flaki z kawłkami kurczaka i te flaki najbardziej przypadły Jennifer do gustu.
Ale najbardziej – polski żurek z jajkiem i kiełbasą, jadała w trzech chyba restauracjach, za każdym razem inny, ale zawsze dobry. Jej motto – restauracje poznaje się po zupie. Jak zupa dobra, to i wszystko inne. Oczywiście u mnie też jada wielkanocny biały barszcz, ale ja też robię inny 🙂
No, może zakończę…
vitam wieczorową porą,
Z historycznych uwarunkowań wynika ze niemiecki ma lekko w plecy. I pewnie do PL – D wydania nie dojdzie pomimo ze sąsiedzi zza Odry chętnie siadają do stołu za Odrą.
Według mnie tradycyjna polska kuchnia jest mało urozmaicona. Mało jest propozycji dla vegetarian. Sytością i smakami b. przypomina tutejszą. Polacy jadają wprawdzie smakołyki z pozostałej części planety, ale są niesamowicie dumni ze swojej kuchni i krytyki nie przyjmują. Własnego wina Polanie nie maja. Tradycyjnie na stołach ładuje wódka lub samogon różnej maści. Podnosząc szkło wypowiadają sakralne – na zdrowie!
na zdrowie! na zdrowie! na zdrowie! przy tym samym posiłku.
Dlaczego?
Czyżby mieli obawy o swoje zdrowie po spożyciu jedzenia?
Droga Alicjo,
Nie ja jedna walczylam z amerykanskimi ogorkami, wierz mi….i to organicznymi, ekologicznymi itp. Zaczyna sie obiecujaco, nawet pachna, ale potem….oszczedze szczegolow. Wiem, z kanadyjskie sie kisza, dostalam kiedys „prywatny import” z Toronto. (Kapusta kisi sie ). A inny smak produktow to jest po prostu inny smak, i tak, przyprawiam zeby smakowalo, ale analogiczna potrawa gotowana w Polsce nie wymaga zadnego superprzyprawiania, smaczna jest sama w sobie. Smutne ale prawdziwe.
Uwaga!!!
Za chwilę zostanie pokazany skrzętnie skrywany przed światem bezcenny skarb Pana Lulka.
Oto skarb:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/PanLulekIJegoSkarb
Witam wszystkich. Co do dwujęzycznej książki, mogę tylko poprzeć. 🙂
Arkadius, nie zgadzam się z Twoim twierdzeniem, że w kuchni polskiej jest mało dań wegetariańskich. Myślę, że nie mniej, aniżeli w innych. Skąd taki pomysł?
Zachwycające, Misiu 2! Nie dziwię się, że skrywane przed światem.
Tradycyjna kuchnia polska była ” Wegetariańska” i mięso jako towar luksusowy pojawiało się dość rzadko. Chłop jadał kurę w dwu przypadkach…
W epoce lodówek mięso jest na stole cały czas i jest podstawowym produktem spożywczym.
Nadprodukcja sprawia , że kilogram jabłek kosztuje więcej niz kilogram żywca wieprzowego !!!
Alicjo kochana, z takim wielkim entuzjazmem przekonujesz do nowej ksiazki, a inni tez. Ksiazka na rynku jest jak buty, albo samochod. Wydaja ja nie dlatego, ze jest dobra, ale dlatego zeby na tym zarobic. Jezeli wydawca wie, ze moze przyniesc mu zysk – nie musisz go namawiac, wyda. Teraz chyba juz i w Polsce, siedza cale armie reasercherow, ktorzy nie robia nic innego, jak wyszukiwanie sytuacji rynkowych, ktore daja mozliwosc wejscia z nowym towarem. Zeby dostac popyt na cos co nie jest znane, potrzebne jest, albo rewelacyjne szczescie (n.p. kostka Rubika), albo wieloletnie i niezwykle kosztowne pranie mozgow w wybranym segmencie rynku; przekonac detalicznego klienta do nowego image koszuje straszne pieniadze i rzadko kiedy sie udaje. Przypuszczam, ze w naszym przypadku wydawcy wiedza o tym i dlatego – wiedza co robia. Jesli szczatkowe zainteresowanie (jeszcze nie decyzja kupna) osiagnie (dla ratail product) 3% to jest to wielki sukces, a 7% – odkrycie kopalni zlota. Z grubsza, idziesz „operowym” schematem AIDA (attention, impression, decision, action). Od jednego do drugiego jest straszna masa pieniedzy. Czy wiesz ile na przyklad Coca-Cola wydala na promocje w 1941 ? Znacznie wiecej niz kosztowal program Apollo 13, lata pozniej. Jesli znajdziesz inwestora, ktory wlozy wlasne pieniadze, bez zadnych gwarancji, to jestes One Lucky Girl. Wybacz, ze skrzypie, ale niestety nie ma latwo.
Osmielona wpisem Ani Z i paru innych, dolaczam do choru sceptykow. POlska kuchnia jak samochod polonez swiata nie podbije.Co nie znaczy, ze dobra ksiazla kucharska o polskiej kuchni nie bedzie sie sprzedawala. Bedzie. Pod jednym wszakze warunkiem: ze autor/ autorzy doskonale znaja zachodnie surowce i nie beda np proponowali receptury schabu pieczonego, gdyz a. swienie tu sa inaczej tuczone i b. mieso inaczej krojone u rzeznika. Ze beda znali tutejsze maki, beda wiedzieli w jakie porcje pakowane sa suche drozdze, beda wiedzeli, ze nie moga proponowac w ksiazce np nalewki na spirytusie, bo zakaz sprzedazy czystego spirytusu jest surowo przestrzegany we wszystkich krajach anglosaskich itd itd.
Sa rozne pulapki czekajace na kazdego, kto chce skorzystac z wydanej w Polsce ksiazki kucharskiej na Zachodzie. Nikt w Ameryce nie bedzie mo;l skorzystac z polskiej ksiazki jesli miary podane sa w systemie metrycznym ( bo nikt nie trzyma w kuchni wagi) tylko w latwiejszym systemie przeliczania plynow i produktow sypkich na kubki, lyzki, lyzeczki itd. Nikt nie bedzie wiedzial co to jest np „szklanka cukru”, bo takich szklanek jak sa w Polsce uzywane po prostu nie ma w sprzedazy ani w Wlk, Brytanii ani w USA. Ja do swego cudownego podstakannika rosyjskiego musialam sprowadzac szklanke z Polski.
Wiec rozne sa zasadzki i o nich nalezy pamietac.
Mam wsrod swoich ksiazek nieduza ksiazke ladnie ilustrowana z polska kuchnia wydana w Ameryce. Jest ona dla mnie w Anglii znacznie bardziej przydatna niz wszystkie liczne ksiazki polskie stojace na polce..
Sorry za sour grapes. Ja tylko tak z dziennkarskiego obowiazku.
PS. Podobnie jak z miarami jest z temperatura pieczenia. 90% brytyjskich kuchenek ma nastawiana temperature na podzialki – od najnizjszej 1 do najwyzszej 7. Tylko najnowsze nahdrozsze kuchenki maja temperatury, Jesli natomiast w Ameryce napiszesz, ze kure pioec w temperaturze 190stopni. to tez nikt wiedziec nie bedzie o co chodzi, bo wszystkie piece tamtejsze uzywaja skali Farenheita. Moja namolna Mama starannie przeliczyla mi wszystkie temperatury na Farenheita , spisala w slupku i przykleila wewnatrz kuchennej szafki, abym mogla korzystac z amerykanskicvh ksiazek. Nie ma latwo.
G. Okonie!
Miałem już się nie odzywać dzisiaj, ale mnie trochę … zdenerwowałeś. Wydawnictwo nie ma zamiaru wydawać napoju ogólnoświatowego z budżetem reklamowym wartym miliony dolarów, ani nie jest tak, że mnóstwo specjalistów siedzi i nic nie robi, tylko wyszukuje nisze produktowe. Borowika można znaleźć po przejściu grupy osób go poszukującej.
Za to bardzo dobre rady daje Helena. Tekst moim zdaniem musi być dwujęzyczny, napisany świetną angielszczyzną, z danymi dostosowanymi nie tylko do tego wszystkiego, o czym pisze Helena, ale również do możliwości zakupowych w sklepach. Z uwzględnieniem cech smakowych turystów. Ja tylko widzę gdzieś indziej grupę zakupową – dla mnie to są Polacy, którzy zostali zaproszeni do domu Anglików, Amerykanów, Irlandczyków, Maltańczyków i chcą przyjść – powtarzam – z eleganckim, praktycznym i polskim prezentem. I to Polacy są grupą docelową.
Wiecie, czego mi tu brakuje? Glosu mlodych emigrantow, na zamowienie ktorych miala powstac ta ksiazka. Dyskutuja tu (za przeproszeniem) stare wygi ze sporym pojeciem o dobrej kuchni i ladnych ksiazkach, a tzw. target nie daje glosu. Czy wsrod tych rzekomych milionow emigrantow nikt jeszcze nie zabladzil na ten Blog?
Torlinie,
Niestety „mnostwo specjalistow siedzi i wyszukuje”, fakt. To sie nazywa field research. Twoje sugestie sa sluszne, ale tylko jako osobiste przekonania. To sie robi pozniej, jako „desk research”. Helena tez ma racje tylko kto i za jakie pieniadze zrobi, co ona proponuje ? Z ryzykiem 100% ? Wydawca, investor nie bedzie nawet rozmawial na ten temat, dopoki nie przedstawisz mu konkretnych danych: Polakow w danym kraju tyle a tyle, zdecydowanie zainteresowanych tyle a tyle, odwiedzaja statystycznie tyle domow itd,itd,itd. A wydatki rosna. Powtarzam: idea to jedno, przekonac investora to drugie. Ten rower to juz wynalezli dosc dawno.
Zagalopowales sie, Okoniu. Autorom ksiazki wystarczy kompetenrny redaktor do angielskiej wersji ksiazki. Jak ja.
Arkadiusu, nie tylko Polacy zaklinaja zdrowie siadajac do posilku. Zapewne nie uszlo Twojej uwagi, ze np. Niemcy czy Francuzi podnoszac kieliszek zycza sobie i wspolbiesiadujacym „Zum Wohl” i „Sant?”, a juz Rosjanie to zupelnie przesadzaja krzyczac „Na zdarowje!” 🙂
OK. Jeszcze raz ja. Kto powiedział, że to ma podbijać Amerykę?! Ja mówię tylko o Kanadzie i tu jest system metryczny od ponad 25 lat (a dla oldboyów obok tłumaczenie z SI na imperialny).
Szklanka cukru na całym świecie znaczy to samo- cup of sugar, czyli 250 ml., żadna fizyka jadrowa.
Po drugie, zaczęliśmy od wpisu Piotra, że fajnie, fajnie, wyżyliśmy się na Lekliwym Wydawcy, że taki lękliwy, bał się po angielsku, a potem przeszliśmy do rozważań typowo *po polsku*.
Polska kuchnia paskudna, tłusta, taka, śmaka i owaka, chłopska (polecam jeszcze raz dania z ryb słodkowodnych, dziczyzny, drobiu, dla tych o szlachetnych podniebieniach), nie ma dań wegetariańskich, nie ma tego i owego. A czytacie wspólczesne książki kucharskie polskie? Ja lubię je czytać, zawsze coś znajdę. Moze zajrzyjcie.
Wydaje Wam się, że kuchnie innych regionów są niezmienne od lat i co do milimetra? Co kucharz, to inne pierogi, inna golonka, inna grecka sałata.
Potem dalej, skoro już zgnębiliśmy kuchnię polską, teraz kolej na wyperswadowanie pomysłu, bo „Miecek, a po cholere sie bedziesz za to brał…”
Przecież tu nikt nie mówi o sukcesie książkowym na miarę wielkich nakładów thrillerów Johna Le Carre’!
Chodzi o to, żeby spróbować wejść na rynek – i ja uważam, że jest to rynek chłonny. W każdym domu, który tutaj znam (kanadyjskie domy) gospodyni ma kilka książek kucharskich różnych kuchni świata – wyobrażacie sobie, że nie zaciekawi ją polska kuchnia, której jeśli dotad nie spróbowała, to na pewno o której słyszała, przynajmniej w Kanadzie? Jak ma chińska, włoska , francuską i meksykańską, to być może załapie sie na polską.
Bywa, że kupi, cos upichci, a potem odłoży na półkę, ale co nas to obchodzi.
Nie ma tak, żebyśmy zasklepiali się tylko i wyłącznie w polskiej czy tam francuskiej kuchni, świat się zmienił w globalna wiochę i dlaczego nie wyjść z taką książką w świat. U mnie w domu kuchnia polska króluje dla Kanadyjczyków, dzieci przyjeżdżających na święta albo pomiędzy swiętami, i które zawsze zamawiaja polskie jedzenie , zawsze dla Wojtka-komputerowca -surfera, bo chce zjeść „jak w domu”, i poza tym dla nas, jeśli nas najdzie tęsknota za czymś (sycące zupy na jesień-zimę!). A poza tym korzystam z różnych kuchni i przepisów, jak wszyscy na całym świecie. I nie jestem żadną szczególną kucharką, a co do pochwał… to kurtuazyjne mnie nie zwiodą, tylko prośba o dokładkę 🙂
Dlatego od samego początku jak Piotr wspomniał, że pracuja nad takim projektem, zapaliłam się – dlaczego by nie, takiej książki brakuje!
I Okoniu, nie, ja wiem tylko tyle o tej książce, ile Gospodarz powiedział na blogu, taki zarys ogólny, ale pomysł mi się spodobał i popierałam od samego początku. Jak słowo daję, nikt mi nie płaci za promocję, ani Adamczewscy mnie nie namówili, żebym robiła pijar – uważam, że to ma ręce i nogi, od poczatku tak mówiłam. Pyra i inni poświadczą!
Nemo, uwierz mi, ze Rosjanie „na zdarowje” krzycza tylko jak ktos kichnie. Choc w roznych hollywoodzkich filmach zdarzalo mi sie zlyszec „Na sdarohvye!” wyglaszane przy wznoszeniu kielicha.
Z calyM szacunkiem, Alicjo. ale jedna polska szklanka nie rowna sie amerykanskiemu kubkowi i nie jest to 250 g. Kubek, jako miara, a wlasciwie filizanka jest to dokladnie tyle ile sie miesci w standardowej filizance do herbaty. Nie jest to ani cwierc litra, ani cwierc kilograma.
POnadto pragne zwrocic Twoja uwage na jeden absolutnie niezaprzeczalny fakt: wszystkie ksiazki kuchn zagranicznych, ktore kupujemy w naszych krajach nie sa tlumaczeniami wydanych gdzie indziej ksiazek, tylko sa pisane przez autorow (Hiszpanow, Chinczykow, Francuzow etc etc) mieszkajacych w kraju, w ktorym ksiazka jest wydana. Ja mam ogromna kolekcje ksiazek roznych kuchni swiata i z nich tylko Larousse Gastronomique mozna uznac za tlumaczenie z francuskiego.Zas popularnosc wiekszosci kuchni obcych na danym terenie bierze sie glownie z turystyki do obcych krajow. Nigdy nie kupilabym np hiszpanskiej ksiazki kucharskiej gdyby na okladce nie byla pokazana cudowna miska upieczonych i posypanych sola pimientos de la padron, na punkcie ktorych oszlalam w Andaluzji. A przepis na ajo blanco nie uwzglednial faktu, ze znajdujace sie w Anglii migdaly, sa te podluzne, a nie te okragle, inaczej smakujace, popularne w Hiszpanii. I dlatego przepis na to biale gazpacho dla nas wyglada troche inaczej niz w ksiazce dla Hiszpanow w Hiszpanii.
Heleno,
Bez watpienia jestes bardzo kompetentna i zrobilabys swietny przeklad. Tylko jak to sprzedac ? Ktokolwiek palcem kiwnie musisz placic. A tu: zdefiniowanie target groups(poparte faktami), potwierdzenie ich zainteresowan, osiagniecie kazdego czlowieka z tych target groups (umbrella), wydzielenie sie z grupy ksiazek kucharskich(oryginalnosc) – to dopiero ulamek listy dzialan do pierwszego elementu tej „opery”: attention. A priori, wyglada na to, ze masz racje, ale jak przekonac wydawce ? Na ten sek zwraca slusznie uwage Pan Piotr. A jeszcze „impression” jak to zrobic ? Jak, kto i za co przetestuje target groups (dziesiatki), zeby okreslic jak ksiazka ma wygladac i co lubia, a czego – nie ? Jeszcze raz ta sama polka z wywolaniem „decision” , ze zdecyduje sie kupic. A potem „action” – zakup. Cena, kanaly dystrybucji, tysiac detali czysto handlowych – kto to bedzie robil, za czyje pieniadze i z pelnym ryzykiem ? To wszystko leb w leb z konkurencja, ktora w postaci setek firm siedzi w TV, w ksiegarniach w „direct mail” i jest doskonale wprowadzona w interes. To bylby czysty eksperyment, a za eksperymenty rzadko chca placic.
Heleno, powaznie? A w tych hollywoodzkich filmach to tylko my chcemy slyszec „Na zdarowje”, ale jak sie dobrze przysluchac, to oni krzycza „Na zdrowie”, bo to polscy aktorzy przebrani za „Ruskow”. Zaden Amerykan sie nie polapie, a wychodzi taniej, bo o Polaka latwiej. Nie zartuje sobie, naprawde. Jak w TV leci jakis amerykanski film z lat 1960-90 i na ekranie pojawia sie ruski szpieg, wojskowy czy agent, to zakladam sie z mezem, ze przy wodce pitej szklankami beda krzyczec „Na zdrowie” i… wygrywam!
paOlOre-
W sobotę było źle. Nie dostałeś zupy. Dzisiaj już prosisz o „Kuchnię dla singli”? Niby dla córki…..:-)
Nie wiedziałem że grupa Abba znowu razem ? I handluje kawiorem?
Ale skoro Katarzyna Figura może mieć restaurację.
Okoniu! Nie mieszkam na Powiślu. Przejeżdżam tylko.
Heleno, a pamietasz z carskich czasow „zdrawiia zhelaem” ? Czy to teraz wraca ? Jak „sudar'”, „sudarinia” ?
Wspominasz tez o rybach slodkowodnych. Otoz takich nigdy w Anglii nie znajdziesz. Po pierwsze dlatego, ze ryby slodkowodne, nawet hodowlany karp, uwazane sa za brudne i muliste. Po drugie dlatego ze ryb rzecznych nie wolno z rzeki wynosic. To znaczy mozesz je zlowic, ale musisz z powrotem wrzucic do rzeki (co nie przestaje zdumiewac moch Romow, ktorzy takie lowienie dla czystego sportu uwazaja za okrucienstwo wobec zwierzat). Nie przypominam sobie tez abym widziala wiele ryb slodkowodnych w amerykanskich sklepach, poza rzeczonym karpiem z hodowli, ktorego jedza niemal wylacznie Zydzi i Polacy.
I o tym wlasnie mowie. Ze nalezy znac dobrze realia miejscowe, aby sprzedac ksiazke – abstrachujac od tego czy kuchnia polska jest „dobra” czy „vile”, jak powiedziala sasiadka mojej E. kiedy z jej kuchni dochodzil smakowity zapach bigosu („What is that vile smell?”).
POprawka, Okoniu. Mowiac o kompetentnym redaktorze nie myslalam o tlumaczeniu, czego pewnie bym sie nie podjela. Mowie o odredagowaniu gotowego tekstu. To sa rozne sprawnosci.
Heleno,
do kompetentnego tłumacza należy przetłumaczenie „szklanki”. Dla mnie w Polsce szklanka równała się ćwiartce litra, czyli 250mililitrów, nie gramów. Czyli tutejszy „cup”.
Lecę na urodziny kolegi – z tymi książkami kulinarnymi to nie będę się wypowiadać, gdzie pisane czy tłumaczone, bo nie wiem, nie znam się. Mnie się wydaje, ze książka kucharska typu – oto cos z kuchni polskiej, spróbujcie – napisana w Polsce i DOBRZE przetłumaczona, jest o wiele lepsza niż ta, która jest napisana przez kogoś , kto mieszka w Stanach czy Kanadzie i stara sie schlebiać gustom. Która jest bardziej autentyczna?
Polacy akurat z tym problemów nie mają, polskie jedzenie jest tutaj popularne, więc czego sie bać? Chińczycy, naród pragmatyczny, mieli kłopoty z oryginalną, więc musieli „podamerykanizować” swoją kuchnię. „Podpolonizować” też…
I tak dalej, im bardziej egzotyczna, tym bardziej… egzotyczna. A polska kuchnia wcale egzotyczna nie jest.
Teraz lecę na urodziny do przyjaciół – Polaków, prawdopodobnie będzie jakieś egzotyczne jedzenie, bo to podróżnicy, lubia gotować i zaskakiwać, a my korzystamy 🙂
Heleno,
Zydzi, Polacy, Czesi, Black Americans, Chinczycy. I to jest bardzo dobre ! Po karpia musialem jezdzic prawie 200 mil. Teraz w chinskim mozna kupic w kazdy dzwartek i juz nie jest taka atrakcja. Tylko, ze wielkie cholery – szesc razy wieksze niz polskie – monsters ! I dlatego traca na smaku.
Nemo, masz absolutna racje, To wszystko sa Polacy. Sama znam takiego polskiego aktora (moj dawny kolega redakcyjny) w Anglii, ktory jest pierwszy do castingu czerwonoarmiejcow w telewizji. I tez, sukinkot, wznosi toast „Na zdrowie”, Sama slyszalam.
Heleno, tak tez rozumialem, pilnujesz zeby byc reasonable. Ale tlumacza tez by ktos musial zweryfikowac, adjustowac.. Widzisz jak dochodzi ? Jak bysmy posiedzieli i zrobili sciezke, wyszlyby ciezkie naklady. Dlatego jestem bardzo sceptyczny. Nie pogniewaj sie, ale my tu wszyscy rozprawiamy o tym, jak maly Kazio o wojnie.
Tak mi się wydaje ze najpoważniejsze zadanie przypadnie tutaj jednak Marialce. Jako fachowiec i specjalista od usypania i wyprowadzaniu z transu poradzi sobie bez wątpienia i z tym pacjentem. Po udanym zabiegu głosu ludu zmusi do słuchania wydawnictwo nowy ? świat. A jakże. Reguły podaż – popyt spali się na stosie. Do głosu dojdą pracownicy śmieciarki, którzy ponownie zostaną pracownikami państwa /na takie określenie natknąłem się w necie /. Powitać stare PO nowemu.
Heleno, dochodzi do takich paradoksow, ze jak powiem na jakims przyjeciu „Na zdrowie”, to zaraz ktos stwierdzi, ze to po rosyjsku, bo przeciez widzial (i slyszal) na tylu filmach! 😯
Przeciez wyraznie napisano, ze to jest ksiazka dla mlodej emigracji, ktora myslami jest i bedzie dlugo w Polsce. Niektorzy cale zycie. Oni beda tylko mieszkali w roznych krajach. Ich dzieci juz nie. Wyrosna w innej kulturze z innymi przyzwyczajeniami. Tlumaczenie ksiazek kucharskich to moim zdaniem nie tylko kwestia znajomosci jezyka. To rowniez przetlumaczenie na inne przyzwyczajenia, inne produkty, opakowania, normy i standardy. Przeciez kuchnia chinska w Niemczech, Austrii i Szwajcarii to trzy zupelnie rozne swiaty i zupelnie inne anizeli w Chinach gdzie tez niema jednej, jednolitej kuchni. Tym niemniej warto probowac i idea jest godna polecenia. Nawet Doktor Schiwago po rosyjsku i niemiecku to tez rozne rzeczy. Ostatnio widzialem wielojezyczny slownik europejski. Kilka podstawowych jezykow rownolegle. Dla starej emigracji, jesli jeszcze posiada jezyk polski,to moze przepisy Cwierciakiewiczowej.
Probowac warto. A moze to zadanie sponsorowania poszukiwan dla nowego rzadu.
Mis 2 pokazal fotografie starego albumu z Jerozolimy z XIX stulecia. Tam sa napisy rownolegle w kilku jezykach. Po hebraisku, francusku, niemiecku i staro rosyjsku. Moze to tez jakas metoda.
Spac sie chce bo ipora wieczorna
Pan Lulek
No tak. Adamczewscy po raz pierwszy wydają książkę i nie wiedzą, jak to robić. To raczej ich wydawca nie wie, jak znalezć „przyczółki”, może jemu nie zależy, bo by znalazł, gdyby chciał. O ile pamietam, tłumaczenie było już gotowe. I kto ma robic „market research”?
No, a od Was to rzeczywiscie dużo słów zachęty… wszystko oczywiście w trosce o niechybną katastrofe przedsięwzięcia i samopoczucie autorów i wydawcy.
I rest my case.
Alicjo,
dziś nie pryncypia lecz realia powinny być przestrzegane. Chyba ze ktoś to robi za własna kasę, koniec .
do jutra, jutro tez jest dzień
Drogi Okoniu, ugryz sie w jezyk. Nie jestem malym Kaziem na wojnie. Redagowanie jest moim zawodem od 35 lat. I na przyszlosc pomysl zanim cos napiszesz. bo przyznam sie, ze zaczynasz mi dzialac na nerwy od pewnego czasu.
Alicjo, nie chcemy zniechecac ani Autorow, ani Wydawcy. Rozmawiamy w gronie doroslych ludzi, rozmawiamy zyczliwie i serdecznie.
A poniewaz jest to blog kulinarny, to jeszcze opowiem cos kulinarnego na dobranoc. Obejrzalam wlasnie program o japonskim kanibalu, ktory 25 lat temu tak sie zakochal na Sorbonie w kolezance -Francuzce, ze ja zjadl. Jest dalej kanibalem i spokojnie mieszla w Tokio piszac ksiazki i wystepujac w filmach pornograficznych.
Widze, ze wszyscy sie szaleju najedli.
Alicjo, Lulku, macie 100% racji. Moje dziecie mowi swietnie po polsku, z czytaniem ma klopoty no i sie zeni z chorwatka uwielbiajaca nasze polskie pichcenie. Wiem, ze ksiazka tego typu bardzo by im sie przydala, i mi na prezenty tez.
Ostatnio w pracy wyblagano na mnie ruskie pierogi. Poszlam na latwizne zamawiajac u znajomej pani, no i mlaskania nie bylo konca…chodzilam w aureoli chyba z miesiac.
I kto mi powie, ze nasza rodzinna kuchnia to nie jest pychotka?
Alicjo, podalam namiary na Husarza w Mississauga, a nawet moge tam sie turlnac po pracy.
Buzia,
Lena
co glos, to racja, ale te wszystkie racje przekladaja sie na mniejsze, lub
wieksze ryzyko finansowe, ktorego najwyrazniej na tym etapie Lekliwy Wydawca
nie ma ochoty podejmowac, a do tego, jak przetlumaczyc na irlandzki (
irlancki? ) 🙂 filizanke zurku z biala kielbasa i chrzanem? a nawet gdyby
sie udalo, to ktory niePolak zaryzykuje takie doswiadczenie kulinarne tylko
na podstawie i tak niedostepnych prawie skladnikow, oczywiscie utrudniam,
ale,
zgodnie z sugestia Alicji, polatalem po aktualnych przepisach kuchni
polskiej, odpuszcze komentarze o rybach slodkowodnych, ktorych, jak
wspomniala juz Helena praktycznie nikt nie jada, bo raz, ze niedostepne, to
do tego uwazane za niesmaczne, tracace mulem, pelne osci, po prostu
nieatrakcyjne, no moze poza pstragiem z hodowli, bo tani, o reszcie nikt nie
slyszal, albo slyszal ze niedobre, na nic wiec 600 przepisow na karpia a la
Radziwill, czy leszcza po wroclawsku, dziczyzna owszem zachecajaca, ale
jakby nieco niszowa, kto sie odwazy na pieczen z daniela a la Wieniawski?
tudziez po polsku ze spora dawka wolowego loju?
w kurach najbardziej polskie a la Sapieha, tudziez znowu Radziwill,
pozostale 1200 przepisow jakby déj? vu, gdzie indziej,
ciesze sie mocno, ze aktualne przepisy sa tak silnie inspirowane innymi
kuchniami, nabierajac dzieki temu kolorow i smakow, staja sie jednak przez
to, jakby mniej polskie, o co zreszta nie mam do nich zalu, a wrecz
przeciwnie, poniewaz oddalaja ode mnie wspomnienie polskich ruskich pierogow
obficie zroszonych letnm swinskim smalcem, ktory mial tendencje sztywniec
juz w polowie posilku na reszcie slynnego rarytasu, widze Leno, ze idzie na lepsze
tak wiec, polska kuchnia TAK, ale im mniej w niej koniecznej polskosci, tym
bardziej moze sie podobac innym, zwykla kwestia proporcji
chwalmy wiec swoje, nie bojac sie, ze obce mu zaszkodzi,
a zaby i tak lubie
Piotrze,
dam jakieś znaki po przyjeździe do Warszawy. Spędzę tam około tygodnia, więc na pewno nam się uda umówić jakieś bezstresowe okoliczności transferu kulinarnego know-how.
Sławuś,
widzę, że ciągniesz synchronicznie z antypodami 😉
masz jutro wolne, czy co?
smacznych żab, anyway!
Antek,
jesteś bardzo uważnym czytelnikiem. Dzięki za Twoją troskę o moją zupę. Zupa była znakomita, tyle że później i musiałem spożywać bez towarzystwa…
A książka naprawdę dla córki. Gdy będę w potrzebie, to sobie od niej pożyczę 😉
Wysta chyba zwariowali – ja nie nadazam. Jestem zaledwie na etapie „Jadlospisu Ogrodow Sui”. Chciawszy sie wlaczyc do rozmowy przygotowawszy nieco grunt, a tu skryp z Waszych rozmow wielotomowy.
Nic to, poczytam pozniej.
Czego ma Rodakowi byc zal – nie wiem. Lecz wkrotce sie dowiem.
Chcialam Was tylko pozdrowic, przypomniec swoja kolczasta postac i powiadomic, ze wszystko przebiega zgodnie z planem. Zielone rosnie na grzadkach, tam gdzie ma rosnac inne zielone kopiemy, grabimy i generalnie uprawiamy ogolnorozwojwa gimnastyke.
Kulinarnie sie rozwijam – ostatnio jakies rolady kapusciano-miesno-serowo-fasolkowe upieklam. Calkiem, calkiem… No dobrze – pysznota. Kto chce przepis? Latwy! Smaczny! Polecam!
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
Alicjo – dzisiaj juz wiem. Odezwe sie z domu.
GRATULUJE!! Napisanie i wydanie ksiazki to nie byle co. Duzo pracy, wielkie koszty, jednym slowem – ryzyko.
Dorzucam jednak swoje trzy emigracyjne grosze, jakoze czuje sie odbiorca takiej ksiazki:
* Po pierwsze nasuwa mi sie pytanie, czy ksiazka…, czy przepisy uwzgledniaja czasem/czesto brak dostepu polskich produktow na emigracyjnym rynku, tak bardzo waznych dla autentycznosci dania polskiego??? Czy podaje Pan alternatywne skladniki, ktore akurat sa dostepne w supermarkecie danym kraju: twarozek zamaist bialego sera lub mokra gotwana kapuste zamiast kwaszonej??
Tez czasem wiedziona czystym sentymentem, gotuje polskie dania, ale nawet do glowy mi nie przychodzi za kazdym razem jechac do Brukseli, szukac polskiego sklepu, zeby kupic te 500gr prawdziwego polskiego bialego sera na te ruskie (nawet nie wiem, czy by taki dopuscili „do unii”, przeciez to same zgnile bakterie w zamoklym papierku). Nie na tym polega jednak integracja, moim zdaniem.
No chyba, ze sie myle, bo nie znam ksiazki. Moze wlasnie o tym jest ta ksiazka: „jak gotowac po polsku za granica z powszechnie dostepnych lokalnych produktow?” Jesli tak, to swietnie. Jesli nie, to jest to dobry pomysl na nastepna ksiazke… Bo ta, nie bardzo wiem, komu ma sluzyc.
* Po drugie: szata graficzna jest wielce… przepraszam, nudna, a nawet brzydka. Prosze sie zastanowic chwilke… Dali jest tu calkowicie zbedny, bo sam tytul ksiazki, ktory jest ciekawy a nawet intrygujacy, juz nasuwa kilka bardzo oryginalnych, ciekawych i stylowo nowoczesnych rozwiazan graficznych, na miare 21wieku, zamiast wczesnych lat 80tych.
Jestem grafikiem, chetnie rowniez spedzam czas w kuchni gotujac i piekac i uwielbiam dobre ksiazki kucharskie, ale kupuje tylko ladnie wydane. Nie tylko z racji zboczenia zawodowego, ale i z tej prostej przyczyny, ze latwiej sie czyta, oglada i przyswaja przepis (wogole – duzo przyjemniej do reki bierze taka ksiazke).
A lepsze i ciekawsze wydanie (!!) tej Pana ksiazki juz widze przed soba, w dwoch jezykach, ekonomicznie zaprojektowane. I taka na pewno bym kupila oraz podarowala wszystkim „lokalnym” znajomym, zeby sie pochwalic jak wspaniala jest polska kuchnia. I swietna, znana na calym swiecie, polska grafika.
Przepraszam za tyle krytyki na raz, ale to w dobrej wierze. Pozdrawiam serdecznie.
Zycze sukcesow przy sprzedazy ksiazki.
By moje spostrzeżenia po wczorajszym obejrzeniu zewnętrznej szaty graficznej książki nie były bez pokrycia, spędziłem dzisiejszy wieczór w tutejszych księgarniach. i co widzę, odd nastukała wszystko co chciałem napisać o skojarzeniach z giertychopodobnymi wydawnictwami.
super polecam wszystkim jestem kucharzem i szukam sponsorów do otwacia dobrej restauracji najwyższej jakości .jestem jeszcze młody ale mam ambicje i marzenia