Herbaciane dylematy
Delektując się świeżo zaparzoną, aromatyczną herbatą najpierw przyglądam się jej uważnie i podziwiam kolor. Potem uruchamiają się i inne zmysły, między innymi węch. Z przyjemnością wdycham aromat naparu, i przed oczyma staja mi zielone, strome zbocza wzgórz Cejlonu.
Zbieraczki na plantacji w pobliżu fabryki (niżej)…
Zupełnie inne uczucia ogarniają mnie podczas zakupów. Kiedy w sklepie, z paczki, wydobywa się silny zapach herbaty, może to być zły znak. Opakowanie najczęściej pachnie, kiedy jest nieszczelne. Takiej paczki nie należy kupować. Czasem, choć to bardzo rzadkie, pudełko pachnie, ponieważ niedawno opuściło fabrykę i na jego. powierzchni znajduje się jeszcze aromat plantacji. Jeśli jednak nawet najczulszy nos nie wyczuje niczego, może to świadczyć o szczelności hermetycznego opakowania.
… Norwood – tu dostarczane są zbiory z okolicznych plantacji
Zamiast wąchać opakowanie, lepiej sprawdzić zamieszczone na nim ważne informacje – skąd herbata pochodzi i gdzie została zapakowana, czy np. w Anglii, gdzie przecież nie rośnie, czy np. w Indiach, Chinach lub na Cejlonie, gdzie jest uprawiana. Decyzja jest prosta: lepiej kupić herbatę z plantacji niż taką podróżującą po świecie i pakowaną gdzieś w Europie.
Często po wypiciu herbaty na ściankach pięknej porcelanowej filiżanki zostaje brązowy niesympatyczny nalot. Po wyjęciu naczynia ze zmywarki można się przekonać, że brązowe zacieki pozostały. Dopiero ręczne zmywanie szorstką ściereczką bądź gąbką czyści porcelanę dokumentnie. Skąd ten nieapetyczny brud?
Nalot na herbacie może tworzyć się z rozmaitych przyczyn, a jedną z najczęstszych jest zbyt twarda woda. Herbata jest bogata w bardzo zdrowe przeciwutleniacze, które w połączeniu z twardą wodą tworzą na powierzchni naparu osad. Na podstawie tego osadu nie można oceniać jakości herbaty, a jedynie stopień twardości wody. Gdy użyjemy twardej, bądź nieprawidłowo uzdatnianej czy kilkakrotnie gotowanej wody, kolor nawet najlepszej herbaty może stać się matowy, a nie przejrzysty.
Warto pamiętać, że twarda woda jest nie tylko przyczyną nieestetycznego nalotu, ale też sprawia, że herbata nie ma okazji zaprezentować wszystkich subtelności swojego smaku i aromatu – po prostu w twardej wodzie listki nie zaparzają się jak należy. Rozwiązaniem problemu (i ratunkiem dla smaku naszej herbaty) może być filtr lub woda butelkowana. Oczywiście niegazowana!
Komentarze
Garkomanie, podoba mi się Twoja wczorajsza anegdotka, zwłaszcza jej optymistyczny morał.
Witam; ja z rodu kawowego. Herbata bywa u mnie napojem rozgrzewającym – z rumem albo „i” cytryną, konfiturami, albo odświętnym – świeża mocna w cieniutkiej porcelanie, albo biurowo-proletariacka – w wielkim kubku, wystygła i służąca do popijania.
Udaję się do zajęć. Na obiad piekę kuraka jak go ferma sprzedała : bez nadzienia, bez marynowania – ot, nasolić, wsypać do środka garstkę majeranku z tymiankiem, polać oliwą, wsadzić w piec na godzinę i 20 minut i potem zjeść w towarzystwie michy zieleniny i ciepłej bułeczki. Jak ja lubię to proste, chłopskie jadło.
Czytam aromatyczny wpis Gospodarza o herbacie, ale pije kawe. Kawa to moj poranny trunek, zdecydowanie. Od paru tygodni stoi tu, 20 krokow od moich drzwi, automat na kawe. Wystarczy mi wstac, zabrac filizanke i 50 centow i za chwile mam czego pragne: kawe z mlekiem. Bez mleka byloby 10 centow taniej. Nie powiem, te automaty dzisiaj to zupelnie cos innego jak kiedys. Miela kawe na swiezo, regularnie sa dogladane i niema powodow do narzekania.
A herbata to u mnie temat na popoludnie. Sa rozne gatunki i rozne ceny. O ile kawa wystarcza mi z automatu, to w wypadku herbaty jestem wybredny i unikam raczej herbaty w lokalach, wole ja zrobic sobie sam.
Mozliwie szybki transport herbaty do miejsca przeznaczenia, to kawalek historii cywilizacji i techniki. Ten towar niestety, nie stawal sie lepszy od dlugiego lezakowania pod pokladem. Budowano wiec z jednej strony coraz szybsze zaglowce, bodajze szkunery, z drugiej strony probowano to jakos starannie i coraz lepiej opakowac. Po strychach widze jeszcze (a chodze dosc czesto po obcych strychach) czasem skrzynki z dykty po ca. 100 l pojemnosci. Drewno jest ciemne, egzotyczne i egzotyczne sa nadruki. Krawedzie tych skrzynek wzmocnione sa cienka, pobielana blacha, przybita malymi gwozdkami. Nie wiem, czy w takich skrzynkach herbata przeprawiala sie juz przez ocean, czy pakowano ja tak dopiero w Bremie, aby wyslac ja do detalisty, ale wiem, ze to skrzynki po herbacie. Jestem pewien, ze juz u producenta dokonano podzialu jakosciowego towaru i dokladano zroznicowanych staran co do rodzaju skladowania i miejsca lezakowania na statku. Do portu doplywala wiec herbata zarowno w starannie skleconych skrzyniach, jak i masa towarowa w workach jutowych, przeznaczona na nizsze przedzialy cenowe.
Typowa zima za oknem, minus trzy z lekkimi opadami.
Milego dnia jeszcze,
pepegor
Herbata z cytryną
w tej cytrusowe aromaty się rozwiną.
Herbata z mlekiem
nachodzi nas z wiekiem.
Herbata z rumem,
gdy śnieg i mróz podawać innej nie umiem.
Herbata zielona
pija ją dama ma ulubiona.
Herbata czerwona
konfiturą babciną ozdobiona.
Herbata biała
na półce nigdy długo nie stała.
Herbata w szklance
smakuje inaczej niż ta w filiżance.
Herbata z samowara
to rosyjska, dobra tradycja stara.
A ja dziś tylko herbatę na smyczy
i wszystko co opowiadam powyżej
tego ranka mnie nie dotyczy.
Co to? Blogowisko wymarło?
Pepegor – kiedy włazisz na cudze strychy, nie spotykasz przypadkiem starych portretów ślubnych? Takich w owalnych ramkach? Kiedyś były b.popularne. U Babki Walerii taki wisiał, a obok, w podobnej ramce ślubny wianej babki z gorsem czarnej sukni. To dlatego, że Waleria brała ślub jako wdowa – suknia czarna, a wieniec z welonem biały – takie dziwactwo obyczajowe. Ale mnie nie o dagerotypy starych małżeństw chodzi, tylko o taką ramkę. Może by dało radę kupić?
Pyro- rano zawsze chętnie pisywała Nemo.
A teraz Jej nie ma 🙁
Znakiem tego Pyro, o owalna ramke Ci chodzi.
Sam mam (mialem) cos takiego z niemojego strychu. Owalna, zlota na jakies max. 35 cm, z portreten slicznego dziecka. Nie wiem, czy nie przepadla w czasie ostatniej przeprowadzki. Musialbym znowu troche polazic po tych miejscach, gdzie oferuja starocie. Jak duze to ma byc?
Wg. Gospodarza do herbaty raczej miekka woda sie nadaje, bo czy gazowana czy nie, to chyba bez znaczenia. I tak wyzbedzie sie wszelkiego gazu jak tylko zabulgocze z goraca. Tu w biurze woda twarda, podobno 30 dGH, a w domu srednia, bo 13-14. Do 7 dGH mamy do czynienia z woda miekka. Twarda podobno lepsza dla zdrowia, bo wiecej w niej mineralow.
Faktycznie szkoda nemo, juzby nam to wytlumaczyla.
Dziędobry na rubieży.
Herbatka – boski napój.
Kawa też niczego.
Mamy wybór.
Śniadaaaaanie…
Pepegor – nieduże – ok 30 cm. Ja jeszcze nie wiem, co tam wsadzę; chcę mieć. Może swoje dzieci, a może „cuś”
A śnieg pada i pada. I znów trzeba iść odśnieżać. Dobrze, że uczynny sasiad wywoził rano swój śnieg gdzieś na pola, a przy okazji wywiózł też nasz .Jest miejsce na nowe pryzmy. Generalnie poczucie własności kojarzy się pozytywnie, ale stanowczo nie dotyczy to śniegu.
Przygotowałam już dziś krokiety mięsne na obiad i jestem w trakcie robienia pierogów wigilijnych , czyli z kapustą i grzybami. Nie robię ich wiele, wiec szybko się z nimi uporam. Potem będzie czas na dobrą czarną herbatę. Zieloną lubię pić po obiedzie.
Eska,
dziękuję za informacje na temat kaczek. A konfitury wiśniowe wykorzystam do glazury.
Dzień dobry 🙂
Herbatę lubię bardzo, ale tylko taką świeżo parzoną, gorącą, najlepiej podaną w dzbanuszku pod kołderką, nalewaną po troszeczku do filiżanki. Taką herbatkę popijałyśmy w ostatnią sobotę u Bliklego, delektując się niespiesznie…
Ale dobrą kawką lubię także, z ekspresu, w filiżance-naparstku 🙂
Herbaciane powitanie od zdecydowanej herbaciary.
Co prawda u mnie jeszcze nie świta, ale jedna herbata już zaliczona, druga za chwilę, świeżo zaparzona. I na szczęście mam dobrą wodę – z jez.Ontario, ale bardzo dobrze uzdatniona, można pić prosto z kranu.
Na południowym zachodzie i zachodzie Ontario – śnieżyce, setki samochodów unieruchomionych od wczoraj, ogłoszono stan pogotowia.
Na wschodzie – Halifax i okolice, ulewy i wichury do 140km/godz. Ojejej…
U mnie trochę śniegu i -10C, ale będzie spadać do -20C.
Coś nagrzeszyliśmy, czy co? 🙄
A teraz mój kod: dead
Nieanglojęzycznym wyjaśniam – dead=umarły, nieżywy 😯
Z szybkim przewożeniem perishables* kojarzą się najbardziej (tea)clippers. (w odnośniku jest też o ich ‚powinowactwach’ ze szkunerami).
Jeden z najbardziej ‚celebrowanych’ kliprów herbacianych, Cutty Sark, był do maja 2007 ozdobą nabrzeża w Greenwich (uwielbiam ten rejon, odwiedzam nawet zimą i nocą, co potwierdzą fotki) — teraz to, co się ostało po pożarze, przechodzi żmudną konserwację-rekonstrukcję (pod szczelnym namiotem, więc niewiele widać)…
___
*np. herbata, opium, przyprawy, etc.
…Kilkanaście dni temu wyglądało to tak* (w zamgleniu oka, sprzętu, atmosfery ogólnej)…
____
*wielu z SzPaństwa już ‚to’ widziało przy okazji szybko-Jamiego — ostrzegam jakby co, bo ja tu tylko by bąknąć o nadwyraz wyelkiej importancji tea-trade dla Imperium byłego, nad którego herbatą nigdy nie zachodzi mleko… znaczy – do herbaty zachodzi zawsze, co mi nie przeszkadza, a nawet odpowiada… 😎 ❗
…A prawie trzy lata temu wyglądało to tak (w sumie żaglowcowo… wcale-wcale 😉 )
Wychodzi więc na to, że „prawdziwych” Cutty Sarków mam wielkie mnóstwo — wyłącznie na analogach.
…Tylko sama myśl o strwonieniu czasu na ich digitalizację przyprawia mnie o palpitacje — czas na zieloną herbatkę, wielki czas!!! 😉 😀
Pada, dmucha i zawiewa.
Mieliśmy kiedyś studnię, i to jaką! Woda w niej była miękka, wapienna ,idealna do parzenia herbaty.Niestety ,poszukiwania geologiczne i towarzyszące im wybuchy spowodowały, że studnia zaopatrująca w czasie ciężkich susz cała okolicę nagłe wyschła.
Wiejski wodociąg raczył nas wodą żelazistą, twardą- podobno zdrową dla serc naszych- do nie tak dawna w kolorze herbaty.
Pepegor, mineralna owszem, ale niegazowana i niskowęglanowa.
Witam,tak się składa,że udaje mi się pić dobrą herbatę około godziny 17.
I to jest moja ulubiona pora.Rano ,oprócz kawy herbata z „gaci”.
„Dobrą”zaparzam w czajniczku z wkładką na liście herbaty (wiem już ,że nie mogę pewnego słowa używać więc niech będzie „jenaglas” -tak jak się u nas mówiło w domu ),trzyma długo ciepło i nawet ma ładny kształt ,z długim dzióbkiem. Woda niestety z kranu,ale widzę różnicę jak mam wodę z własnej studni na wsi.Przez ostatnie lata po licznych próbach piję herbatę o nazwie „dwanaście bram ” chińską,którą jak mam okazję kupuję w zasięgu dystrybucji poznańskiej Astry (też przez internet).Ostatnio kupiłam w Poznaniu w kawiarni przy Rynku Łazarskim o wdzięcznej nazwie „Łyskawa”. Moim zdaniem ta herbata przewyższa ulubioną herbatę Gospodarza uda watte,którą teraz piję z braku 12 bram.
Astra ma też herbatę „pieśń gór”ale ta mi nie smakuje.Ważne przy gotowaniu wody na herbatę jest aby woda osiągnęła stan „białego wrzenia” czyli moment kiedy zaczyna się gotować i nie dopuszczać do stanu w którym woda „wygotuje się z rozumu” albo „grama wody,ściany mokre” .To takie rodzinne cytaty.
Dla wszystkich herbaciarzy, którzy pamiętają, skąd sie kiedyś brało herbatę…
http://www.youtube.com/watch?v=7xWOcMOzqAg
Miłośnikom herbatki polecam esej G.Orwella „A Nice Cup of Tea”:
http://www.booksatoz.com/witsend/tea/orwell.htm
Utwór ukazał się także w języku polskim, o ile dobrze pamiętam, w zbiorze felietonów: „I ślepy by dostrzegł”.
Esko, to ja teraz skoryguje w zastepstwie: niema wody miekkiej i wapiennej zarazem. Wapn i magnez w wodzie definuja jej „twardosc”. Przez zagotowanie usuwasz z wody CO2, tj. kwasne weglany i wytracasz z niej nierozpuszczalne weglany wapnia i magnezu. Taka woda powinna uchodzic potem za „mieksza”.
O, mieka to nie to samo co lekka.
Coś dla śmichu (Jerzor podesłał):
http://www.spieprzajdziadu.com/muzeum/index.php?title=Kot_Jarosława
O, a czemu to mi się całe nie wkleiło?
http://www.spieprzajdziadu.com/muzeum/index.php?title=Kot_Jarosława
10 minut przed północą nie pija się herbaty ani też kawy. Co najwyżej cholagogę!
Miłe jest pijanie napoju szlachetnego herbatą zwanego w porcelanowych filigranowych filiżankach, zaparzonego w czajniczku. To fakt niewątpliwy lecz przyziemna codzienność wplątuje nas w zdobycze takie jak trójkątne torebki z herbatą. Oczywiście na sznureczku. I bez specjalnego wstydu czy zażenowania przyznaję, że taką pijam. Głównie w pracy ale i w domu.
Patrząc wstecz i porównując z przysłowiową „plujką” nie jest to takie be.
Ludzikowie mileńcy! Jak Wy to robicie, że starcza Wam czasu na pijanie parzonej w czajniczku hierbaty w porcelanie. Codziennie i zawsze.
Nasza porcelana i wymyślne czajniczki czekają grzecznie na kolejną okazję wystawienia porcelanowych nosków z szafki. Nie codziennie – czasu na celebracjie herbaciane brak.
Jam tam kobita pracująca lecz bez przesady.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
No… do trzech razy…
http://www.spieprzajdziadu.com/muzeum/index.php?title=Kot_Jarosława
Ta „sława” za cholerę nie chce wejść na czerwono, małpa jedna pozostaje w czarnym 🙄
Kto ma zdrowie, niech kombinuje – ja bym przekleiła to do wyszukiwarki, bo stąd taki sznureczek się nie otworzy.
czesc pasibrzuchom
dzis na ulicy, w centrum stal pasibrzuch z ogromnym plakatem. trzymal go na brzuchu. juz z daleka dostrzeglem jaskrawy napis stop dla glodu i wzielo mnie do smichu. kiedy nawiazalem z pasibrzuchem rozmowe, zauwazylem, ze ani przez sekunde nie byl swiadomy tej ironicznej sytuacji, ze akurat taki, ktorego latwiej przeskoczyc niz obejsc, moze zwracac uwage na glod na swiecie
dopiero jak odszedlem od protestojki zaskoczylem, ze to ja zupelnie zle go odebralem. naturalnie, pasibrzuchy zawsze sa glodne, pod kazda szerokoscia geograficzna, i jego akcja miala na celu to, by cierpliwie wytrzymac i zatrzymac to tak nieprzyjemne uczucie ssania
Cześć Zwierzątko.
Ja parzę w czajniczku z cieniutkiego szkła – dwie łyżeczki yunanu na szklankę wody. Nie potrzeba czasu – nastawiasz wodę, zalewasz prawie wrzatkiem (no, tego trzeba przypilnować jedynie) i zalewasz, po paru minutach do filiżanki i cześć. Ja mam od Misia Białą Marię elegancką i mniej elegancki, ale za to bardzo artystyczny malowany kubek z cieniutkiej porcelany. Niestety, nie dorobiłam się całego serwisu herbacianego, a już po Mikołaju 🙁
Czyżby Misiu znowu się udał na chójkę, czy co?
Alicjo – Twój rozmaryn cierpi z powodu grzybicy, zmieszaj mleko do herbaty z wodą (1:10) i spryskaj biedactwo, raz w tygodniu. Powinno pomóć i nie otruje właścicielki. Opryskiwanie herbatą powinno być wypróbowane 🙂
Podkreślam, że nigdy nie pozwoliłbym sobie na żart związany z grzybami, pleśniami, wszyscy wiemy, że to nie żarty. Mleko działa, nawet lepiej od sody z mydłem.
A ja się cieszę bo jutro przylatuje moje dziecko z Paryża, wybieramy się po nią do Warszawy,życzcie nam przejezdnych dróg,jestem szczęśliwa 🙂 🙂 🙂
Marzeno szczęśliwa – Życzę Wam przejezdnych dróg 🙂
Machinalnie sprawdziłem stan przejezdnośći za oknem – śnieżyca, pogoda dla odważnych dostawców świeżej herbaty, wczoraj bojery, dziś sanie.
Mieliśmy swój cliper, „Lwów”, rozebraliśmy go na zapałki, ale może ktoś pójdzie śladami „Cutty Sark” w płynie.
Pleśń ma się do wiatraka jak zapach sera do herbaty – w starych, drewnianych, wybijanych ołowianą blachą skrzyniach byle grzybek zajadał gorsze gatunki drewna.
Placku,
dziękuję. W wodę z mydłem nie wierzę, nigdy nie działało, zobaczymy, co mleko poradzi. Szkoda mi roślinki, bo już podrosła nieco.
…a u mnie w tej chwili pokazało się słońce.
U mnie przemożne pragnienie – śnieg nie śnieg, muszę dotrzeć do sklepu i kupić herbatę. Balzak twierdził, że trzy najpiękniejsze widoki to tańcząca kobieta, wolny rumak i statek pod pełnymi żaglami. Czwarty to sam Balzak, w szlafroku z chińskiego jedwabiu, z filiżanką herbaty, ciemnej jak nubijska kochanka. Jestem pewien, że miał szlafrok, a mleka nie dodam.
Admirał Zheng He i Czechow napiją się ze mną. Herbata wchłania nie tylko aromat powietrza, ale i atmosferę. Herbaty ciemnej jak 1001 opowieści o herbacie chcę, niebezpiecznej jak przemyt alkoholu i gorączka złota.
Placku, z całą moją do Ciebie miłością – Lwów nie był kliprem. Był z urodzenia fregatą, przetaklowaną przez kolejnego armatora na bark i myśmy go kupili już jako bark.
Klipry charakteryzowały się przeżaglowaniem – miały dodatkowe reje tzw. wytykowe, wystające sporo poza obrys burty, na których instalowano dodatkowe żagle. Taka piramida żagli przy stosunkowo wąskim kadłubie sprawiała pewnie niesamowite wrażenie, a statek był prawdziwym ptakiem oceanów.
Już nie chcę pisać o Cutty Sark, bo ją wszyscy znają, ale słynna była kiedyś gonitwa przez oceany dwóch kliprów herbacianych Ariela i Taepinga. http://www.czdan.com/ariel_taeping.html
http://www.arielhighlights.com/taeping/theships.htm
http://www.zzkptiof.nw.pl/jest%20szkola%20musi%20byc%20zaglowiec.htm
A Balzac miał, oczywiście, rację.
http://www.am.gdynia.pl/html/armator/foto.php
Statek kpt Cooka to byl bark, czy nie? Taki okragly, beczka do przewozu wegla nieco przerobiona na podroz dookola swiata. „Endeavour”
http://www.portcities.org.uk/london/upload/img_400/PU5990.jpg
Swoja droga to niesamowicie musialy wygladac porty w tamtych czasach z tym niekonczacym sie lasem masztow.
http://www.anmm.gov.au/site/page.cfm?u=1503&s=shopProductInfo&t=shopProductInfo&productId=675
Tu mówią, ze bark.
Taki las masztów można było zobaczyć w Szczecinie na finale Tall Ships’ Races… i wszędzie, gdzie „tolszipy” się regacą. Jest to nadzwyczajne. W lipcu widziałam to w Antwerpii, gdzie właśnie szykowały się do startu. Rok temu w Gdyni… CUDO.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku też to gdzieś zobaczę.
Ech, żagle!… Dla mojej osobistej przyjemności wystarczy jeden niewielki (samotny biały 😉 ) plus doborowe towarzystwo (i niech jeszcze pozwoli się troszkę tym wiaterkiem pobawić… 😀 )…
…ale nie zapomnę, jak się zupełnie niechcący nadziałam na Royal Regatta w Dartmouth. Był koniec sierpnia 1998, kilka dni (6!!!) wydartych życiu i stacjonarny wyż atlantycki — a ja po Kornwalii i Dewonie wędrująca (Land’s End i Ścieżka Atlantycka, Lizard Point, Plymouth, Dartmoor National Park, English Riviera). Dartmouth polecił mi (na zasadzie must see) Wujek anglista* – przyjechałam zapierającą dech w piersiach widokową trasą nadmorską – a tu to ujście rzeki w dole – wąskie, klifowe; miasto tarasowo wciśnięte w strome zbocza (zwłaszcza spektakularnie od strony zachodniej)… a na dole „las” białych żagli.
Zupełnie niesamowite… – i piękno ‚normalne’, i idealna pogoda, i „iwent”, i moje zaskoczenie (o nocleg było trudniej, ale nie dramatycznie na szczęście 😉 )
_____
*Miał je na świeżo po dwutygodniowym konferowaniu w okolicach Exeter w maju owego roku
Co najdziwniejsze, w potoku fotek, jakie są w sieci z ostatnich kilku edycji imprezy, nie mogę wysupłać tych, o które mi najbardziej chodzi: z góry, od strony zachodniej (czyli ‚od Kornwalii’ 😉 ), żeby były idealne zielenie i błękity ‚fiordu’ i morza oraz ów las żagli a także piętra dachów miasteczka i Royal Naval College (najlepiej na jednym).
Może to najlepiej oddaje kierunek (wspomnień, poszukiwań)…
…Jak się ‚wkurzę’ – zrobię fotki komórkowe moim ‚pamiątkom’ wykonanym tanią idiotenkamerą…
Żartuję tylko… ;] /tanie pogróżki ;D/
– Ale wspomnienia… ach-och-ach — aż ludź głębiej i szczęśliwiej oddycha!… 😀
Co najdziwniejsze, w potoku fotek, jakie są w sieci z ostatnich kilku edycji imprezy, nie mogę wysupłać tych, o które mi najbardziej chodzi: z góry, od strony zachodniej (czyli ‚od Kornwalii’ 😉 ), żeby były idealne zielenie i błękity ‚fiordu’ i morza oraz ów las żagli a także piętra dachów miasteczka i Royal Naval College (najlepiej na jednym).
Może to najlepiej oddaje kierunek (wspomnień, poszukiwań)…
…Jak się ‚zdenerwuję’ – zrobię fotki komórkowe moim ‚pamiątkom’ wykonanym tanią idiotenkamerą…
Żartuję tylko… ;] /tanie pogróżki ;D/
– Ale wspomnienia… ach-och-ach — aż ludź głębiej i szczęśliwiej oddycha!… 😀
[czemu niby komentarz analogiczny do niniejszego miałby czekać na akceptację, Szanowny Panie Adminie? 😀 😀 😀
Co najdziwniejsze, w potoku fotek, jakie są w sieci z ostatnich kilku edycji imprezy, nie mogę wysupłać tych, o które mi najbardziej chodzi: z góry, od strony zachodniej (czyli ‚od Kornwalii’ 😉 ), żeby były idealne zielenie i błękity ‚fiordu’ i morza oraz ów las żagli a także piętra dachów miasteczka i Royal Naval College (najlepiej na jednym).
Może to najlepiej oddaje kierunek (wspomnień, poszukiwań)…
…Jak się ‚zdenerwuję’ – zrobię fotki komórkowe moim ‚pamiątkom’ wykonanym tanią idiotenkamerą…
Żartuję tylko… ;] /;D/
– Ale wspomnienia… ach-och-ach — aż ludź głębiej i szczęśliwiej oddycha!… 😀
[czemu niby komentarz analogiczny do niniejszego miałby czekać na akceptację, Szanowny Panie Adminie? 😀 😀 😀 ]
Jeśli ktoś ma ochotę pooglądać żaglowce, to zapraszam na zdjęciowe wspomnienia z Sail Operation 2000 w Bostonie. Zdjęcia robione z pokładu s/y ULKA, która cztery lata później zatonęła na kotwicowisku Jacht Klubu w Port Chester, NY. Powód: pęknięcie łańcucha cumującego do boji…
http://www.sail-ho.pl/mig.php?currDir=./Janusz_Cichalewski
A system zatrzymał drugiego komcia, gdzie był link do fotki cudzej, przypominającej nieco moje wspomnienia widoku Królewskiej Regaty Dartmouth z góry… 🙁
Poszedłem do sklepu po zakupy. Żona przykazała: kup dobrej herbaty. Kiedy tak stałem przed regałem z herbatami, dobiegł mnie głos z tyłu: co pan tak węszy?
Za mną stał sąsiad z góry, ten, co mi szklankami dzwoni.
– Herbaty szukam, dobrej – odpowiedziałem. Jak pachnie, to podobno niedobrze, bo paczka nieszczelna. Z drugiej strony czasem dobrze, bo mogła się dopiero co poniewierać po plantacji i nasiąkła…
– Sąsiedzie, a może popatrzeć na datę przydatności?
Tu wręczył mi swoją podróżną lupę.
Na pierwszym z brzegu opakowaniu widniało 04.2011.
– Stara – powiedział sąsiad i sięgnął w głąb regału.
– 04.2013, już lepiej, leży dopiero pół roku.
Darjeeling? Do naszej twardej wody? Szkoda. Za dużo garbników się zmarnuje, a na herbacie będziesz pan miał film. A-ssam i Cejlon są mniej wrażliwe.
Kiedy zaczerpnął oddechu, aby poinformować mnie, że Orange Pekoe na opakowaniu znaczy „królewskie liście”, przypomniało mi się, że za chwile zamykają bank…
Dla miłośników żagli:
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/ParadaZagli#
Zeszłoroczna parada w Gdyni. Jakiś kawałek Pitra się wkleił, ale mi się nie chce sprzątać.
Dla tych, którzy chcą zobaczyć las masztów: Tolszipy w Szczecinie 2007
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/TolszipySzczecin2007#
I trochę z pokładu…
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/DarMOdziezy#
No i po prostu muszę dostać pod choinkę szerszy obiektyw, bo ani z dziobu, ani z rufy nie jestem w stanie pokazać całego Daru, tylko po kawałkach! Niech już zaokrągla – szeroki ma być!
Nisiu, stań na wytyku i wtedy obejmiesz:-)
Nisiu – Koliberko morska – tajemnice takielunków i kadłubów są mi obce, poza tym ogrom mej miłości nie pozwala mi na słowo sprzeciwu 🙂
(Pomny czujnym spojrzeniom kamer kręcę głową, robię miny, polemizuję ramionami, podnoszę wydajność z widza)
Klipery to szybkość, szybkość, szybkość, a „Lwów” to chlubny wyjątek od reguły. Jeśli uczniowie niczego w tej cudnej barce nie przemycali, to wstyd.
Początkowo chciałem puścić się w Conrady i Narcyzy, ale blogowicze to młodzież, któż by to pamiętał ?
Herbaciane dylematy – jakie dylematy ? W Anglii sam podatek od funta herbaty był trzykrotnie większy od ceny herbaty w Holandii, stąd głeboka potrzeba przemytu. Raj dla kliperowskich stoczni, ale „im” to przeszkadzało, , parę wynależli, wykopali Kanał Sueski, to samo teraz, fakt, że „Lwów”, przy dobrym wietrze, był w stanie morskim żółwiom dorównać, o niczym nie świadczy. Był nasz 🙂
Niech żyje Polska, niech żyje Nisia, niech herbatą pachnie herbata 🙂
„Jak „Lwów” stary, zapomniany,
Mórz dalekich wielki pan,
Jak młodzieniec zakochany
Imponować „Iskrze” chciał.”
„Ach, piękna, smukła jak kliper,
W jej ramionach znalazłem swój port.
Kiedy nocą w barze tańczyła,
Kochałem, wzdychałem jak czort.”
Miał być „Gwarek”, jest „Clipper”, nie jest kliperem, ale jest piękny, a ten ogromny, rosyjski, ten na „K” też był Kliperem
Nisiu,
mam takie same zdjęcia z parady żaglowców w Gdyni. A paradę ogladałam od strony zatoki. Natomiast Danuśka była w tym samym czasie na Bulwarze Nadmorskim. Jak to miło powspominać tamte letnie dni. A jakie były tłumy na nabrzeżach, zdecydowanie większe niż w Bostonie. 🙂
…piękne jak okręt pod pełnymi żaglami… (inaczej 😉 ) HMS Warrior, Portsmouth – pochlebiam sobie (=pochlebiłam sobie przed chwilą 😀 ), że wrzuciwszy w Google podlinkowane hasło – na stronie „pierwszej w odzewie” 😉 też się dostanie fotkę o zachodzie słońca – wypisz-wymaluj, jak moja 🙄
…a jeszcze steam’n’sail – co zgrabnie aluduje do ‚dalszej’ historii tea-clipperów
Nashachata – picie herbaty pod żaglami jest piękne, ale jednak w domu bardziej bezpieczne.
Córasek jutro przylatuje i jestem lekko nieprzytomna.
Wykonała kolację wigilijną dla tubylców. Niestety, ktoś jej podprowadził pieczołowicie zamówionego i sprowadzanego diabli wiedzą skąd karpia. Zastąpiła pstrągami po Alanowemu (Danuśka, ukłony dla męża 😀 ).
Była zupa grzybowa, pierożki i kapusta z grzybami, nad którą nieufnie wydziwiano, a keks Krystyny rozpoczął triumfalny podbój Wyspy 😀
pod żaglami można pić przez rurkę… tylko wodę przedestylować, bo inaczej się zatka od tych miękko-twardych osadów, co to PRed, Pepegor (i Nemo, której wciąż niemo) (by) powiedzieli…
nie ma 😳 – jak się ludź rozbryka to go PB od razu skarci
Aludując do koloru piżam holenderskiej rodziny królewskiej lub listków – steep and drink 🙂
😀 …
„Niemo” jest o niemo lepsze, a o Nemo myślałem już wcześniej – na „RoyaL Clipper” można siorbać herbatę w „Nemo Lounge” – siorbać i przez podwodny bulaj zerkać. Jeśli podwodne okienko w kształcie bulaja nie nazywa się bulaj, może nazywa się pekoe.
I hope so, Sir… 😐
A jak nosil Znaczy Kapitanowi kawe podczas sztormu jego adiutant nigdy nie rozlewajac kropelki?
Zgadzam się – Przy parzeniu herbaty i blogowaniu najważniejszy jest timing 🙂
Cichal, też jestem taka mądra, ale sam zobacz.
Musi być szerszy!
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/NajszerzejZOka#
Kurczę, chyba jestem gapa i to jednak było od bukszprytu. Już szukam z oka.
Haneczko, 🙂
Dodam w sprawie keksu tylko tyle, że ja ten doskonały przepis tylko rozpowszechniam, a autor jest nieznany.
A jeśli chodzi o karpia, to może i dobrze się stało, że zastąpiły go pstrągi. Kilka dni temu usmażyłam resztę karpia z zamrażarkowych zapasów. I wcale mi nie smakował. Miałam przygotować na Wigilię karpia w galarecie, ale w tej sytuacji zrezygnowałam. Kupię pstrągi i dorsza. Może karp nie jest wart rozpowszechniania…
Timing?
Doroszewski nie wyjaśnia, co to znaczy 🙄
Proszę: z oka, z ogniskowej 18 mm – najszerzej jak mam:
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/NaprawdeZOka#
Pamiętam tylko egzamin o ojczyżnie:
– Jest ojczyzną menażka z kawą ? No ? Siadł i wstydził się!
To chyba nie o kapitańskiej kawie mowa, ale poddaję się, z herbaty rezygnuję 🙂
Alicjo – Mnie to nie dziwi – urodził się w Moskwie i nie żyje.
A wiesz, Placku, tego Gwarka tośmy chyba na Karaibach z daleka widzieli.
Na ostatnim zdjęciu go nie ma, ale jaki spokój ładny…
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/Gwarek#
Alicjo, poszukaj jeszcze u Doroszewicza – tego z 1980 😉 😛
Bo zeby zrobic caly zaglowiec to potrzebujesz „walk the plank”… jak tutaj (ponizej) i po problemie. Z samego konca sie uda. Tylko nie rob tego ostatniego kroku bo ani Ciebie ani zdjecia nie bedzie 🙂
http://www.walktheplank.org.uk/images/footer.gif
Krystyno, przepadło, keks jest Twój 🙂 Może karpiowi zaszkodziło mrożenie? Córaskowi sprowadzali żywego. Ciekawe, kto go pożarł 😕
A ja tego wielgasa gdzies na Polinezji widzialem. On zdaje sie caly metalowy i ma kominy w masztach (tak na wszelki) albo mi sie cos myli. Moze mialem chorobe morska.
He, he na tym zdjeciu (rysunku) to wyraznie Nisia a za nia mnisi 🙂
Wszystko się nam poczyna zlewać w jedną kolektywną całość, ogarnia mnie herbaciany wręcz spokój – tea zen – jeszcze tylko parę słów o skeczu Gołasa, tym o łagodnym krótkowidzu który zgubił okulary, a jednak marzyć nie zaprzestał:
– Panie, to babka ?
-Nie, to transatlantyk „Batory” w dziewiczym rejsie.
Nisiu – Pokój jest piękny.
YYC, jak mnie rozpoznałeś???
Z moim aktualnym obiektywem musiałabym jeszcze wykonać spory krok do przodu. Może dziesiątka wystarczy…
Ja jestem uparta. Po angielsku piszę na forum anglojęzycznym. Po polsku – na polskim. Uważam, że nie potrzebujemy zaśmiecać języka polskiego żadnymi wtrętami obcojęzycznymi, chyba, że jest to uzasadnione, bo tekst, bo tamto i owo. Rejowa taka jestem i już.
Potem narzekamy na „spsiałą” polszczyznę…
Trzeba o nią dbać, i tyle.
O kim mówimy, Placku i Basiu?
Bo ja o Witoldzie Doroszewskim, „Słownik poprawnej polszczyzny”, PWN, 1980.
Str.783 – tam powinno być „timing”, jeśli już – i nic nie widzę. Ślepam?! 😯
Są trzy hasła z poczatkiem „tim”:
timbre
Timiriaziew
Timoszenko
Diabeł ogonem nakrył czy co?
Tak czy owak, jako uparciuch upieram się, że „timing” to jest słowo angielskie. No i zróbcie mi coś, no? 🙄
Po kapeluszu 🙂
No i ile dziewczyn na zaglowcu w danym momencie jest? Tzn w momencie kiedy odbija od nabrzeza? Rozgladam sie dookola i widze…a nie to majtek ..o tu…nie to kolejny majtek..tam z fajka?…a nie to oficer drugi… o tu, tu ze szklaneczka painkilera w dloni z cutla s s em w drugiej na ustach :
„Fifteen men on a dead man?s chest!
Yo ho ho and a bottle of rum!
Drink and the devil had done for the rest!
Yo ho ho and a bottle of rum…”
http://www.youtube.com/watch?v=b5RezdyuSG0
Nisiu, ten Kruzenstern pływa tu, po naszej stronie Bałtyku i robi na ?wycieczkowy?. Emerytowany kolega cieszył się jakieś z dwa miesiące temu z tego, że synowie podarowali mu wypłynięciena nim z Rostocku (a może z Wismar?) na krótki rejs, na cztery, pięć godzin. Ciekawe, czy im się chce wtedy w ogóle wywieszać jakies płachty. Może to robią już tylko na silniku. Było nie było, to jest kawał morderczej roboty, najpierw to wywieszać, a potem zaraz zwijać. Ale o to może chodzi. To są w końcu szkoły kadetów, a ci mają się szkolić i stanowią normalnie poważną część załogi. Tak też było w Niemczech do całkiem niedawna, bo ledwie trzy, cztery tygodnie temu. kandydatka na oficera nautycznego, 25 letnia dziewczyna spadła z takielunku szkoleniowego, czteromasztowego barka ?Gorch Fock? na pokład i zginęła na miejscu. Wiosną tego roku zniknęła z pokładu jednostki mechanicznej, będąca na warcie nocnej rownolatka. Z miarodajnych źródeł można było usłyszeć przedwczoraj, że obligatoryjnych rejsów szkoleniowych na wielkich żaglowcach już nie będzie. Z komentarzy wynika, że zaciągana do szkół oficerskich młodzierz jest już tak mięka, że nie można dłużej ponosić odpowiedzialność, za wysyłanie ich na (w tym wypadku) max. wysokość 47 metrów. Przy pracy na rejach przewidziane są, co prawda, zabezpieczenia poprzez linki na karabinkach, ale ona spadła z drabiny (żeglarze będą wiedzieli jak to się prawidłowo nazywa), a tam nie ma zwyczaju zabezpieczania sie liną bezpieczeństwa. Wychodzi się z założenia, że opadły ją po prostu siły bo widziano, jak obiema rekami puściła szczebel drabiny. Szkoda, jak oni uzasadnią swoje dalsze istnienie.
Nie miałem natomiast wątpliwości co do kompetencji naszego towarzystwa w kwestji znajomości żeglarstwa. Pisząc dziś rano o szybkich żaglowcach wymieniłem szkunery wiedząc, że to nie one, ale że to ta ścieżka. Ten clipper leżał mi na języku, ale mi nie wpadł, a musiałem pisać dalej. W pracy podczytuję ukradkiem i nie pozwalam sobie nieskończone online. Na wyszukiwarki sobie nie pozwalam.
Teraz ale pytam blogowiczów, co z tymi skrzyniami na herbatę. Placek wspominał coś o blasze ołowiannej. Też pewno wygooglował. Placka biorę bardzo poważnie i zakładam, że jego tu czesto udowadniana wiedza jest prawdziwa, szczególnie w kwesti poezji, ale w kwestii blachy ołowiannej w pojemnikach na herbatę jestem tylko pełen podziwu. Do doskonałości potrzebne mi źródło.
Tam mógłbym się może dowiedzieć, jak się te skrzynie nazywały oryginalnie, tzn. po angielsku. Potrzebuję tej nazwy, od której wzięły nazwę zespoły muzyczne, w których za basa robiła taka skrzynia, do tego stylisko z miotły i rzemień, przymocowany do środka dekla i do końcaec styliska. Gracz przeginał stylisko napinając rzemień i szarpał (szarp pan bas). Nie mogę sobie przypomnieć. Te zespoły miały kiedyś nazwę od tej skrzyni właśnie. Wie ktoś coś o tym. Google los!
W dzisiejszych okolicznościach przyrody to ja bardzo proszę o taki…
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_1702.JPG
Chrzanić (kulinarnie) Kruzen i gdzie on tam…byle kołysał nas zachodni wiatr, i ciepło było 🙂
Haneczko-ukłony przekażę 🙂 Pstrąg Osobistego podbija zatem stoły Europy!
Krystyno-to prawda,bardzo miło wspominam ten pobyt w Gdyni,
parada żaglowców była imponująca.Na bulwarze nadmorskim nie sączyliśmy
z moim kuzynem żadnej aromatycznej herbaty,a jedynie chłodne piwo dla
orzeźwienia 🙂
Skiffle?
Wracając z Pekoe, pardon, Pekao spotkałem znowu sąsiada z góry. Stał pod drzewem i czekał. Jego mops Emir Pasza zwany krótko Sapcio obwąchiwał kolejno żółte plamy na śniegu, aż trafił na godną zawartości swojego pęcherza. Sąsiad z ulgą odetchnął i ruszyliśmy razem w stronę naszego domu. Po drodze przypomniało mu się chyba nasze spotkanie przy regale z herbatą, bo zapytał nagle
– A wie pan, jak się po angielsku nazywa herbata najwyższej jakości? FTGFOP. A wie pan, czemu ją trudno kupić? Bo jest Far Too Good For Ordinary People!
http://www.youtube.com/watch?v=qRGRHnljRMg
http://www.youtube.com/watch?v=M11jzGY1N9A
Alicjo, ale polszczyzna od 1980 roku sie nieco rozwinela, jezyk zyje i sie zmienia – przynajmniej tego mnia studiach polonistycznych uczono…
spogladnij prosze na ten link: http://sjp.pwn.pl/szukaj/timing
mnie na – przepraszam za literowke
Pepegorze, nie wiem, jak tam z młodzieżą innych bander: ja latem uczestniczyłam w rejsie szkoleniowym na Darze – tym razem nie byli to studenci Akademii, tylko uczniowie szkół morskich z Gdyni i Świnoujścia. Tyrali przy linach, na wachtach, jednocześnie mieli zajęcia i zdawali egzaminy bezpośrednio na mostku (wlazłam beztrosko na jeden taki i musiałam wiać, przepraszając). Było im ciężko, zwłaszcza kiedy co sześć godzin zmienialiśmy hals i trzeba było brasować wszystkie reje – naprawdę harowali. Nikt nie spadł, nikt się nie uszkodził jakoś poważnie. Były pęcherze na dłoniach, ale zawsze są.
Kruzensztern pewnie po prostu musi zarabiać, rosyjskie akademie morskie cierpią na chroniczny brak kasy, Siedow ma to samo. Kiedy wychodzi się w morze z turystami, to raczej na silniku z prostej przyczyny: żeby zabrać setkę turystów (musi ich być trochę, żeby się opłaciło), trzeba zostawić na lądzie setkę załogi, czyli tych od ciągania lin. Tak było w Wilhelmshaven, kiedy zabraliśmy 80 niemieckich turystów na sześć godzin w morze. Osiemdziesiątka naszych uczniów musiała zejść na ląd. Statek ma określone możliwości. Turyści byli zadowoleni, popływali, pojedli, popili, każdy zostawił ileś tam ojro i kasa Daru się lekko pożywiła.
Dziewczęcia z Gorch Focka szkoda bardzo. U nas na pokładzie młodzież nie rusza się bez zabezpieczenia.
Pepegorze – Odpowiedziałem, w trzech tomach, przepadły, ale dziękuję Ci za życzliwe słowa na które nie zasługuję, podobnie zresztą jak i te, bardzo poprawne, od Alicji 🙂
Powtórzę próbę gdy nieco ochłonę. Tobie także odpowiem, Alicjo.
Dziękuję Magdaleno.
Darowe dzieciaki. Panna w kapeluszu jest z Akademii, a dwie panny w kapeluszach – z Iskry. Reszta to właśnie dzieciaki ze szkół morskich w Gdyni i Świnoujściu.
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/NaszeDzieciaki#
Ja mialem na mysli to:
http://www.walktheplank.org.uk/images/footer.gif
Pepegorze – Jestem prawdziwym dzieckiem szczęścia – instrument o który pytałeś nazywa się „tea-chest ba s s” , czyli na tym blogu używany jest obcy Polakom program WordPress z filtrem-listą robaczywych słów w języku angielskim, a program to nie istota myśląca, dopatruje się dziury w całym, tak odszedł z blogu Pica s s o, na szczęście nie tylko język polski jest piękny – instrument o nazwie „washtub b a s s” (balia na pranie) nazywa się także „gutbucket” (wiaderko na flaki).
„Tea-chest” – skrzynka na herbatę. „Crate” – kawał skrzyni. Brytyjska odmiana „skiffle” to herbata (John Lennon, przed Sławą), amerykańska to radość biedoty. Jeśli to przejdzie, podam źródła 🙂
Magdaleno,
(zaraz zajrzę na sznureczek), ja stoję przy swoim. Nie podoba mi się ciagłe wrzucanie angielszczyzny do języka polskiego. Jest to tak nachalne i tak nieuzasadnione, że mnie się w tej mojej być może durnej i nieuczonej pale nie mieści.
Na przykład – „bo ja takiego pałeru dostałam”.
Przepraszam…czego?! 😯
I to nie z rozmowy kumoszek, kiedy możemy sobie pozwolić na luz-blues i luzik miedzy nami, ale w prasie…no, większego formatu.
Jasne, że język się rozwija i zapożycza, ale są to zapożyczenia zazwyczaj uzasadnione i się wpasowuja w język polski, jak zawsze bywało.
Pałer?! A stuknij ty się w pałę, chciałoby się powiedzieć… Takich przykładów jest więcej, ale akurat to mi przyszło na myśl.
O, i jeszcze chciałam dodać – być w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.
Gorsze?
raczej – wyczuć moment
Timing – wybór precyzyjnego momentu do rozpoczęcia i wykonania jakiegoś działania z maksymalnym efektem
Wyczuć moment też dobre, a nawet bardzo dobre, bo krótsze. Ale jedno i drugie po polsku, a nie jakis pieprzony (kulinarnie) *timing*, którego babcia czy starsza ciocia nie skuma.
A język to jest coś, co warto pielęgnować. Nie wykluczam, że jestem zboczona pod tym względem. Może dlatego, że mieszkam poza Polską i bardzo się starałam, żeby język polski i język angielski były osobno, żeby nie mieszać. Bo język to język. Ojczyzna polszczyzna dla Polaków i ojczyzna innych gdzieś tam skądkolwiek pochodzą.
Zamenhoffowi nie wyszło esperanto, nigdy nie stał się ten język popularny. Ludzie chcą się identyfikować ze swoim domem, nieważne, jak daleko by wyjechali.
Tak czy owak… dla mnie to zawsze było i jest ważne. Nie tonawet, że ważne, ale mam we krwi, albo jakoś tak 🙄
I co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz!
Zasypało nas dokładnie, podobno na drogach horror.
Tylko co to ma do tego, ze internet co chwila sie rozłącza?
Dobranoc!
Alicjo, to jest w Tobie wspaniałe.
Nie kokietuj Ty mi …niedouczona jakaś tam, no proszę !
Pepegorze – Mam nadzieję, że śnisz już o krainach pachnących herbatą, ale u mnie jeszcze wcześnie, a zatem parę słów o herbacianych źródłach, a skoro parę, zacznę od pierwszej wojny światowej 🙂
Ojciec i wujkowie mego teścia założyli w tym burzliwym czasie firmę importującą kawę i herbatę. Tuż przed drugą wojną światową przedsiębiorstwo było już znane, uznane i całkiem spore. W latach 50-tych firma Nestle kupiła wszystko, z wyjątkiem pamięci mego Teścia. Dzięki temu nawet teraz mogę opowiadać o skrzyniach pachnącej herbaty nawet we śnie. To samo dotyczy hoteli i restauracji w Kanadzie, od 1915-go roku aż do lata roku 1988-go 🙂
Skrzynie są piękne, nawet te po maśle. Teśc z kuzynami przerzucili się na mąkę i nabiał 🙂
Chcąc nie chcąc, w googlu się urodziłem, a nieco póżniej świadomie uległem urokowi googla. Poszukiwanie żródełek kryształowo czystej wody nigdy grzechem nie było, grzech był. Clipper na języku, powiadasz ? Herbata z czosnkiem i ćwiczenia oddechu 🙂
Placku,
…w poszukiwaniu niektórzy się udali, a straconego czasu nie znaleźli. To po cholerę zawracać sobie głowę? Czas jak rzeka…
http://www.youtube.com/watch?v=QCn5S5nGGHE
Moi przodkowie nic nie kombinowali, kurza twarz, nie importowali, i tak jakoś opłotkami im się 👿
Mam ich w bardzo poważnym uważaniu, zdaje się, że wszystkie paskudne geny odziedziczyłam i jestem lekkoduchem 😉
Fortuny też nie zrobili, przodkowie, no to co ja się mam wychylać.
Alicjo, uważaj, będę wyznawać.
BARDZO JA CIĘ AJLOWJU z powodu walki o język. Jest to, oczywiście, szlachetna walka z góry skazana na przegraną – ale to wspaniale, że ktoś walczy. Dla mnie język jest szalenie ważny. Czasami sama używam różnych kolokwialnych wtrętów, przeważnie dla urozmaicenia albo tzw. jaj. Nadmierne jednak zaśmiecanie mowy niepotrzebnymi słowami obcymi denerwuje mnie okropnie. Bo jak już mieszkanie jest zbyt zawalone śmieciami, to może się tak zdarzyć, że nie da się ich powymiatać, tych śmieci. I tak zostaniemy na śmietnisku… wysiadując, jak Stara Kobieta u niejakiego R.
Dzień dobry Wszystkim,
Nie mogę nie przyłączyć się do Nisi i Eski w „ajlawju Alicjo” za nasz język, a także chcę powiedzieć „ajlawju” wszystkim innym mieszkającym zagranicą, którzy starają się go nie kaleczyć. Sam włóczę się już długo po świecie i widzę, że takich Polaków jest bardzo mało, wyjątki. Niestety. Nawet to nie zależy od wykształcenia – znam osobę po studiach, z tytułem magistra, chyba ekonomii, która ma trudności w sformułowaniu najprostszej myśli bez wtrącenia jakiegoś „spolszczonego” angielskiego. Dodam tylko, że ona nie może tej samej myśli powiedzieć również tylko po angielsku, bo tego języka też nie zna!
Ale dosyć o tym. Napijmy się herbaty. Poza tym wszystkim co tu dzisiaj i niegdyś o niej powiedziano, można tylko dodać, że słynne „Tea Party” w Bostonie dało początek wielkim zmianom.
Dobrze się też stało, że herbata, jako jeden z gatunków kamelii trafił na salony w inny sposób niż jej krewniaczki przypięte do sukien pań lub włożone w butonierki męskich garniturów. Sam też wolę ją zaparzoną, w filiżance.
Nie zanudzam dłużej.
Dobranoc 🙂
Alicjo – Łyk gorącej angielskiej herbaty był dla mnie, dzięki A capelli, momentem w którym poczułem, że jestem w towarzystwie osoby której także ten łyk herbaty smakuje, a to nieczęsto się zdarza. Wyczuła moment tak wrażliwie, że wybrała jedyne na świecie słowa idealnie pasujące to tego momentu, a ja odpowiedziałem. Rozmawialiśmy z pełnym szacunkiem do wszystkich osób siedzących przy stole, rozmawialiśmy o herbacie, rozmawialiśmy życzliwie. Wyczucie momentu, piękna chwila, a jeśli tak groźna dla polszczyzny, opera po włosku to ogromna hałda śmieci.
Sposób w jaki A capella posługuje się językami zasługuje na siódemkę z plusem, plus C , słowa „aludować” także próżno szukać w wielu polskich słownikach, ale w tych wiekowych nadal żyje, tak polskie jak mój ulubiony słownik, autorstwa niecnego „szweda” i „lutra” , Samuela Bogumiła Lindego, tego samego który czuwał nad polskością Chopina/Szopena/Naszego Frycka – licealisty, tylko po to by oddać go w grożne szpony Ślazaka, Józefa Elsnera. Daj nam Boże takich wrogów polszczyzny, poprawności i kultury osobistej jak A capella.
Co do mnie, jednym z mych pierwszych „wyznań” na tym blogu był
żal, że po spędzeniu tylu lat w Kanadzie moja polszczyzna pozostawia bardzo wiele do życzenia. Autolustracja nie spotkała się jednak z aprobatą paru osób, które uznały, że zagrażam nie tylko językowi, ale wręcz paskudzę piękno. Na obnażenie nagości tych strażników piękna także nie mam ochoty, a byłoby to o wiele łatwe od milczenia czy nudnego i cierpliwego tłumaczenia.
Zdaję sobie sprawę z tego, że od wyroku nie ma odwołania, ale o przepaskę na oczy nie błagam, a w momencie w którym nie będę się mógł oprzeć pokusie by odpowiedzieć pięknym na nadobne, pożegnam się i tchórzliwie ucieknę 🙂
Alicjo – To co powiedziałem o Witoldzie Doroszewskim to prawda, a zarazem prośba o to, byś nie atakowała momentu polskości ze słownikiem w ręku. Zrozumiałem natychmiast, podobnie jak sześć bitych godzin szlachetnej walki o czystość języka. Nie brałem w tej walce udziału, ale Ty nie pytałaś o moje zdanie. Diaspora to dla mnie wspólna dusza, jest w niej miejsce dla Twojej polszczyzny i mojej.
Bardzo Cię proszę, nie odsyłaj mnie już do archiwum, porozmawiaj ze mną, a ja przyrzekam, że nigdy Ci nie powiem – „taki już jestem, prosty człowieka, jak się nie podoba, nie czytać” 🙂
Alicjo – Nawet wtedy gdy zachowam się po chamsku nie musisz używać słów takich jak pieprzyć, chrzanić, a ja nie mam ochoty sugerować byś się w pałę stuknęła – możemy, bo mamy wolność wyboru 🙂
Nisiu – Także z miłością – Walczny ramię w ramię, zacznijmy od polskiego słownika dla żeglarzy – przecz z obcością 🙂
Pepegorze – Na niczym się nie znam, zwłaszcza na poezji, ale donoszę, że swego czasu, tu, na tym blogu, pewna Polka mieszkająca w Polsce podzieliła się z nami całym wierszem, po angielsku. Kolejny okruch polskości, w środku nocy. Paradoks, tajemnica, wzruszenie. Śmieci to zupełnie inny zapach.
Przodków mojej byłej Żony proszę zostawić w spokoju – ja się obronię.
Jeśli zasypie mnie śnieg, cały mój majątek przechodzi na Śławka. On ma to „coś” co Francuzi zwą „to ..no to …to ” . Pyrze pozwalam na jedno rosyjskie słowo dziennie, ale i o tym można porozmawiać 🙂
Nemo – Jesteś dla mnie ważniejsza od wszystkich owiec świata.
Cichalu – Piękne zdjęcia, głebokie za nimi uczucia….podpisy bez ogonków, jeden francuski błąd, na zdjęciu 7-mym zbyt mało wody, chętnie bym wpadł i odwiedził, ale nie mam za co, do jasnej cholery. Pozdrawiam 🙂
Pana z Austrii informuję, że jest zdrowy.
Koniec wyznań. Szczęśliwej środy. Wrogów języka poznamy po koszulach.
Tylko dla tych, którzy lubią ciekawostki ze świata –
w ostatnią niedzielę obchodzono tutaj bardzo uroczyście święto Santa Maria Guadalupe, patronki Ameryki, głównie Meksyku. Piękna legenda o tej postaci Maryji sięga daleko wstecz, a opowiadane zdarzenie miało miejsce na terenie dzisiejszego Meksyku. Było tak silne i wiarygodne, że wkrótce około 6 milionów Azteków przeszło na katolicyzm.
Na zdjęciach pokazuję nie tyle obchody, co twarze i postacie bezpośrednich potomków tamtej wielkiej kultury, uważam, że mają w sobie coś niepowtarzalnego.
Starsi wciąż mogą sie porozumiewać w języku nahuatl, ale ten język bardzo szybko zanika (no właśnie, strzeżmy swojego!). Statystyki mówią, że zna go już niewiele ponad milion osób.
Na marginesie dodam, że byłem jedynym białym zaproszonym na uroczystość.
http://picasaweb.google.com/takrzy/MeksykanskieUroczystosci#
Nie wiem po co wam o tym truję, przecież zaraz zagadka. Trudno, napisało się, niech idzie.
Nowy – To ja trułem, nie Ty, ale liczę na wyrozumiałość ludzi lepszych ode mnie, a jest ich zdecydowana większość.
Placku,
nie żartuj. Życzę wszystkim na Blogu, by zawsze było tutaj tyle Placka w Placku,
a sobie wiedzy i swobody jej przekazywania, jaką Ty masz.
Nowy – Nie żartuję, często myślę, że się już nigdy nie uśmiechnę.
Z języka który wspominasz ukradliśmy słowo „czekolada”, ale może nam kiedyś to wybaczą. Nie było mnie wtedy na świecie, nie wiem kiedy i kto tym słowem naśmiecił. Wykręcam się jak piskorz. Nie mam już siły na walkę.
Mizerykordia, czyli puginał.
Podobno także kakao, awokado i coś jeszcze oraz wiele nazw geograficznych. Wybaczyć wybaczą, bo to dobrzy ludzie. Inni ukradli im znaaaaaaacznie więcej i jakoś im się upiekło.
Muszę się kłaść, rano do pracy 👿
Dobranoc, uśmiechnij się 🙂
Placku, piątą pięćdziesiąt pięć oprawię w ramki (pogrubiwszy wpierw niektóre frazy 😉 😆 )…
I trzymajmy się! — bakcyl dżumy nie umiera a redłocze wszelakie zawsze mają więcej wolnego czasu, niż oracze na – żyznych bądź mniej – gruntach zdrowego rozsądku, porozumienia i afirmacji…
Pozdrawiam Cię serdecznie!
🙂 🙂 🙂
P.S. Tak mi się przypomniało… Hasełko „Relax!” – kojarzące się z Nemo i swawolami późnej jesieni 2008…
O tych zapożyczeniach, ich skali i znaczeniu, to my (niektórzy) już od czterech lat… Tu i w okolicach…
…Klawiatura się zużywa, czas się zużywa, nawet energię mentalną podliczyć w końcu należy (w krótkie grudniowe dni rzecz to niezaniedbywalna…) 😉 🙄 😀
Oj Placku…ja nie atakuję ze słownikiem w ręku, ja tylko sięgam po ten słownik w momencie, kiedy potrzebuję się podeprzeć autorytetem albo chcę się upewnić, że mam rację.
Niestety, na tym blogu jak najbardziej będziemy pieprzyć, solić, okazyjnie nawet chrzanić, bo to kulinarny blog 🙄
A propos tego, co napisał Nowy o rodakach za granicą, ktoś określił to zjawisko tak – zapomnieć polski, angielski się nie nauczyć.
Ale mnie nie o to chodziło, tylko na współczesny język polski w Polsce.