Wino lubi czystość
Kieliszek musi być czysty. Po myciu trzeba go dokładnie wypłukać, by nie pozostały resztki detergentów. Lepiej myć kieliszki sodą oczyszczoną, która nie zostawia śladów. Należy wycierać kieliszki czystą ścierką, tak by powierzchnia była wolna od zacieków i plam.
Tuż przed wlaniem wina dobrze jest przepłukać kieliszki wodą mineralna lub oligoceńską, by usunąć aromaty, które wniknęły do szkła np. w kredensie ze starego drewna.
Im większy kieliszek, tym lepiej. Zadbaj, by kieliszki miały 250 mililitrów. Ale napełniać je należy tylko w jednej trzeciej objętości. Ruch wirowy wina pozwoli na wydobycie z trunku ukrytych w nim aromatów.
Nie wolno nalewać do tych samych kieliszków podczas jednego przyjęcia różnych win. Resztki poprzedniego zniekształcą , a nawet rujnują smak kolejnego. Można przepłukać je wodą mineralną ale lepiej wymienić lub umyć.
I teraz już można wznieść toast stosowny do blogowej okazji.
Komentarze
Piotrze,
dziękuję za te wskazówki. Zwykle wkładam dokładnie umyte i starannie wysuszone w zmywarce albo wytarte kieliszki do starego kredensu – jakieś sto lat. Przed podaniem na stół przecieram delikatnie z ewentualnego kurzu. Nigdy nie przyszło mi di głowy płukać ich woda mineralną 🙄
Drogie Panie Organizatorki Zjazdu, przypominajcie, proszę również termin zjazdu. Wczoraj rozmawiałam telefonicznie z pepegorem i on myślał, że zjazd jest w drugi weekend września. Według mojej wiedzy chodzi o pierwszy 🙄
do głowy 😳
A co złego w di głowie? Jako zaprawiony w przekręcaniu chętnie dostrzegam bratnie dusze.
Wino z czystego kieliszka mi nie przeszkadza. Na targach winiarskich, gdy degustuje się jednao wino po drugim, płukanie wodą jest konieczne. Na przyjęciu, gdy się podaje różne wina, zmiana kieliszków jest rzeczywiście potrzebna, bo trudno powiedzieć gościom „popłuczcie sobie, kochani”, choć wśród bliskich osób może to być dopuszczalne..
Stanisławie,
😆 😆 😆
Odkrycie zrodla wody oligocenskiej w srodku nocy nie powinno sprawic mi wiekszych trudnosci. Przy okazji podleje nia kwiaty paproci.
Niezastapionym lokalnym srodkiem do osiagniecia kieliszkowej nirwany jest Restaurant Crystal Clean. Ponura nazwa, ale cud nad cuda. O mitach zwiazanych z krysztalem i o tym jak Kopciuszek myl kieliszki nieco pozniej, teraz czas na polowanie.
” Im większy kieliszek, tym lepiej”. Może i tak, jeśli oddajemy się tylko spożywaniu wina. Ale przeważnie wino towarzyszy jakimś potrawom i duży kieliszek jest niewygodny w użyciu. Przynajmniej dla mnie. Mam czasem okazję picia z takiego kieliszka u znajomych i gdyby mieli mniejsze kieliszki, to poprosiłabym właśnie o taki.
Z dużym kieliszkiem do wina mam taką historię :
nasz kolega stosował ściśle 😉 dietę,która dopuszczała picie
1 kieliszka czerwonego wina do obiadu.
Poszedł zatem do sklepu i kupił największe kieliszki,jakie były
dostępne ! Miał być jeden klieszek,to jest 😀
PS.Schudł 8 kg. Teraz po roku,już znowu dawno je odzyskał !
Owśanka w talerzu po grochówce, albo jagodowa w talerzu po kapuśniaku. Pewnie że myć trzeba i nie nalewać różnych gatunków win do tego samego kieliszka.
Co mnie osobiście złości, to super gościnność gospodarzy i nagminne dolewanie do kieliszka w jakim jeszcze jest wino. Nie lubię tego i basta!
Pora popracować w kuchni. Idę zatem żurek „warzyć”.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Zmierzyłam pojemność moich najczęściej używanych i najporęczniejszych kieliszków: 150 i 180 ml. Uważam je za bardzo proporcjonalne i wygodne. Na większe nie mam miejsca ani na stole, ani w szafce. Duże mogą być podawane w restauracji, ale też rzadko takie się tu widuje. Albo ja za mało bywam 🙄 O, na Węgrzech z Panem Lulkiem piłam wino z takiego wielkiego kielicha, ale napełnionego do 2/3 😎
Dolewanie do kieliszka wbrew woli gościa to jest źle pojęta gościnność, przymuszanie i złe maniery.
Ale też czy to wiadomo, czy gość się nie certoli po polsku i tak naprawdę chciałby, by mu dolać 🙄 Równie irytują mnie goście, którzy każą sobie nalewać, a potem zostawiają w połowie niedopity kieliszek 👿 Mamy takiego jednego znajomego 🙄 Jak jest u nas na kolacji, to instruuję Osobistego, żeby nie lał mu z takim gestem oszczędzając na sobie. Nie zawsze skutecznie, a ten gość notorycznie zostawia ostatni kieliszek na wpół opróżniony, choć mu pierwsze 3-4 bardzo smakowały 🙄
Wielkość kieliszków to między innymi sprawa mody, choć nie można zaprzeczyć, że bukiet zdecydowanie lepiej wyczuć w kieliszku dużym i zwężającym się na górze. Kiedyś królował „tulipan”, obecnie coraz bardziej modny jest kształt kulisty z niuansami dla burgunda i bordeaux. Nie muszą się w tym stopniu zwężać i mogą być nieco mniejsze kieliszki do wina białego. Tylko to podporządkowanie kieliszka bukietowi ma sens, gdy bukiet jest wart wprowadzania wina w ruch wirowy i wchłaniania nosem unoszącego się nad winem efektu. Wina pite zwykle do obiadu specjalnych wrażeń pod tym względem nie zapewniają, o ile ktoś nie przeznacza na to sporych sum lub nie ma dojścia do szczególnych okazji, które się rzeczywiście trafiają.
Nisiu- dziękuję za bardzo ciekawe obrazki i opowiesci z Daru- miło tak podróżować wirtualnie w nieosiągalne miejsca.
a cappella- Jak to dobrze, ze ludziom się jeszcze chce- zwłaszcza tym z KRC. Piekne widoki a kondycje masz do pozazdroszczenia.
Wyjeżdżam na jutro Mazury a później lecę do pracy z moim biurem turystycznym do końca września.
Wszystkim życzę ciekawych wakacji i dobrej zabawy na zjazdach.
jutro na
Kilkanaście lat temu słuzbowo zdarzało nam się gościć na kolacjach ważnego kontrahenta, który lubił bardzo wina bordoleskie i wypijał w trakcie kolacji 6-7 butelek. Mierzył około 2,20 i miał potężną posturę, więc był w stanie wchłonąć niemało. Ponieważ jego upodobania bardzo zagrażały zachowaniu granicy limitu dopuszczalnych wydatków reprezentacyjnych (tzw. reklama indywidualna), przyjęliśmy zasadę, że piata butelka będzie zawierała sofię w butelce po właśnie wypitym bordeaux. Ponieważ zadziałało, następnym razem podrabiana już była czwarta butelka. Też nie było reklamacji. Kształt i wielkość kieliszka w tej sytuacji już nie były istotne.
errata granicy lub limitu – do wyboru.
Stanisławie,
to zgodnie z zasadą biblijną 😉 Cud w Kanie nastąpił również dopiero po wypiciu dobrego wina.
Szata Jakuba, a głos Ezawa? Tak to było Stanisławie? A może odwrotnie. Jakby nie było – podobnie jak z Twoim winem.
Przydarzyło mi się, by sprezentowaną butelkę godziwego trunku (i w smaku i w cenie) przyjęto z radością i zapewnieniem otworzenia niniejszej dla lepszych gości.
Tylko fakt związków rodzinnych i wieku obdarowanych, przymusił mnie do milczenia. Choć przy najbliższej okazji nie odmówiłam sobie drobnej złośliwości.
Jeden incydent zakończył się znajomością. Niestety spodziewałam się tego, bo nie wszystko toczyło się poprawnym torem od momentu wymiany partnera. Nie mojego.
Kiedyś mówiono by nie nakładać sobie na talerz więcej niźli można zjeść. To samo dotyczy trunków wszelakich.
Idę nakładać na talerze!
E.
Dziędobry na rubieży.
Trochę jestem wstrząśnięta, doczytawszy poranne wpisy. Nemo, słabeusze to obrzydlistwo, prawda? Myślę, że na mój widok – a często z trudem poruszam się po równym – zrobiłoby Ci się niedobrze.
To, że jeżdżę tu i ówdzie, oglądam świat własnymi oczyma – w dużej mierze wynika z życzliwości ludzi, którzy pomogą, podwiozą, poczekają aż dojdę, pociągną moje bagaże, podeprą kiedy trzeba. Słabeusz ze mnie bowiem już od lat ohydny.
Właściwie całe życie byłam cienka kondycyjnie. Kiedy chodziłam po Wysokich Tatrach, z pewnością stanowiłam źródło prawdziwej zabawy dla tych Wspaniałych, przebiegających Orlą Perć w jeden dzień. Kilka jej odcinków przeszłam w trakcie kilku pobytów. Kiedy szłam na Granaty, pocąc się i sapiąc nieestetycznie, zatrzymało mnie na Boczaniu moje własne, bezsensowne i głupie serce. Na Granaty weszłam rok później. Żenujące, prawda?
Czytałam wiele książek o Tatrach. Tylko jeden z autorów, Michał Jagiełło, zauważył, że dla słabych wejście na Boczań (użył właśnie tego przykładu, ku mojej radości) jest czasem okupione tym samym wysiłkiem , co dla Wspaniałych wejście na Mount Everest. Jak gdyby nie brzydzili go słabeusze. Dziwny jakiś, nieprawdaż?
Na Darze bolało mnie wszystko przy wchodzeniu – nie na wanty – na schody, bo tam stale trzeba było ganiać w górę i w dół. Przewróciłam się i zwichnęłam ramię, bo przechył statku zbiegł się z zawrotem mojej słabej głowy. Nie usłyszałam ani jednego wzgardliwego komentarza, opiekowano się mną bardzo serdecznie, a kiedy sama się naprawiłam, usłyszałam wiele wyrazów życzliwości. Tam też jacyś dziwni pływają.
Dosyć jojczenia. Poniżej trochę fotek z rejsu.
http://picasaweb.google.pl/108203851877165737961/DarMOdziezy#
Tamto były zdjęcia głównie z Morza Północnego (Bałtyk przeleżałam z tym głupim zwichniętym ramieniem na leżance w kabinie, słuchając, jak mi tupią nad głową brasujący praktykanci…), a tu trochę z naszego pobytu w Antwerpii.
Lepsze fotki w życiu robiłam, ale tym razem głównie uciekałam przed afrykańskim upałem.
http://picasaweb.google.pl/108203851877165737961/DarMOdziezyWAntwerpii#
Granica limitu 😉
Stanisławie, wczoraj wieczorem zawieźliśmy naszych gości na halę górską na wys. prawie 1700 m, aby popatrzyli sobie na lodowce w zachodzącym słońcu. Goście oniemieli z zachwytu, a potem dzisiejszy solenizant wzruszony i przejęty (marzył o widoku Alp szwajcarskich od czasu, jak przed ponad 20 laty zobaczył je o świcie z okien pociągu z Niemiec do Rzymu) tłumaczył mi różnicę między Realitaet i Wirklichkeit 😉
Och, Nisiu, widzę, że trafiłam w czułe miejsce 🙁 Jeżeli z mojego komentarza wyczułaś pogardę dla moich słabych gości, to bardzo mi przykro 🙁
Chciałabym jednak być dobrze zrozumiana. Moi goście są ZDROWI, mają po równo 50 lat i musieli jechać rowerem po PŁASKIM! Ja nimi nie gardzę, tylko byłam zdumiona i zaskoczona, a w końcu przestraszona, że gościowi coś się stanie i nie doczeka dzisiejszych urodzin 😯
A na koniec byli strasznie dumni, że pokonali aż 11 km!
Nisiu- też jestem „słabeuszem”- robisz piękne zdjęcia! i jesteś zawsze miła dla wszystkich- to ważniejsze od najlepszej kondycji. Teraz załatwiam pilne sprawy i już nie będe doczytywać na blogu ale jak masz ochotę stuknij prywatnie apaw9@o2.pl– będe czasem zaglądac do poczty jak znajde internet.
Jeszcze raz przeczytałem wszystko, co na tej stronie i nie wiem, do czego Nisia pije. Chyba nie chodzi o kondycję w piciu, bo ta obecnie już takiej chwały nie przynosi. Choć jeszcze nie tak dawno i owszem. A podział na Wspaniałych i Słabeuszy jest nieco sztuczny. Czyż Wspaniały w jednej chwili nie może stac się Słabeuszem, a Słabeusz po dwutygodniowej zaprawie nie może dorównać średnio wspaniałym? Ale i tak wiem, że nie wejdę w tym roku na Monte Perdido (3,3 tys m), choć dojdziemy zapewne do schroniska poniżej. Nie wszedłem też kilka lat temu na Rysy od Słowacji, tylko odpoczywałem w Chacie pod Rysami, gdy moja córeczka poszła na szczyt. Przy lejącym deszczu i pełnej chmurze dookoła zwyczajnie mi się nie chciało i wcale się tego nie wstydzę. Córeczka po powrocie stwierdziła, że nie widziała dosłownie nic, więc nie żałuję, że zostałem. Bywałem tam wczesniej przy dobrej pogodzie. Nie uważam, żeby stan kondycji swojej, a tym bardziej cudzej, uważać za sprawę wstydliwą.
Nisiu,
(dobrze, że tu – w sieci – jeszcze byłam!)
Osobiście nie chciałam Cię urazić, ale po sobie widzę, że kondycja nigdy sama nie przychodzi, że się ją stale wypracowuje, nigdy na zawsze „ma”!… Niestety… 🙁
Wiem, że natura mi to i owo dała, że nawyk-konieczność pomocy rodzicom od najmłodszych lat, że…
…Ale…
20 lat temu (prawie 21) wróciłyśmy z przyjaciółką uniwersytecką z Grecji… bardzo aktywny koniec wakacji… ciężkie „plecory” autostop, pływanie, dalekie marsze, zrywanie jabłek potem (od świtu do nocy na upale)… polskie wakacje też były długie i wysiłkowe (m.in. rowery długodystansowe z sakwami, jeszcze wcześniej morze, co zawsze oznaczało dłuuuugie spacery – kilkadzieścia km – z Rowów bądź Łeby, potem zbiór truskawek u mnie, wielokilometrowe wyjścia nad Dunajec)…
…I wróciłyśmy z tej Grecji… może 5-6 tygodni siedzenia od świtu do nocy w bibliotekach i czytelniach jak to polonistki… raz w akademiku zepsuła się winda… i my się zdyszałyśmy do naszego saloniku na 3 piętrze (Stary Żaczek właśnie świeżo po remoncie… dębowy parkiet, nowe flizy, listwy, etc. 🙂 )
Czemu zdyszały się dwie dwudziestolatki? – ano bo to akurat był pierwszy rok bez (solidnego u nas) wuefu…
Natychmiast pobiegłyśmy do naszej wuefistki (pasjonatki) i – cudem – wkręciłyśmy się na aerobic dla pracownic UJ…
Nic za darmo… A kondycja to także sprawność intelektualna (dłuższe skupienie w ciągu dnia), prowadzenie auta (dłużej, bez odpoczynku, po skrajnym wysiłku, itd.), mniejsza ‚irytowalność’ w stresie, przeciążeniu termicznym, etc., etc.
…Zatem co drugi dzień wchodzę przez te 5 minut na taboret (najszybciej, jak mogę) i robię ze 100-150 brzuszków co wieczór. Plus rower, góry, narty, rolki… czasem często a czasem tylko czasem…
Siła potrzebna jest ludziowi, więc ludź o nią dba… Poza tym mówią, że leki drogie… coś się oszczędzi… przynajmniej do czasu…
Stanisławie,
dziś rano pozwoliłam sobie skomentować kondycję moich młodszych ode mnie gości, głównie gościa, który dziś kończy 50 lat. Jego żona, choć palaczka nadążała za mną bez trudu. Nie powiem, żeby mi go było bardzo szkoda, bo moje współczucie dla ludzi ze sprawnym układem ruchowym, a poruszających się głównie samochodem, jest bardzo ograniczone. Nikogo nie zmuszałam do wspinaczki ponad siły, a drogę do nas pod górkę rowerem pokonuje moja teściowa, która ma 80 lat i cukrzycę. O 90-letniej sąsiadce już wspominałam.
Mam wrażenie, że moje komentarze czytane są z różnym nastawieniem przez różnych ludzi, a jak się chce psa uderzyć, to kij zawsze się znajdzie 😉
Dopiero teraz zrozumiałem cofnąwszy się do poprzedniego wpisu. Orla Perć w jeden dzień to sprawa np. noclegu w Murowańcu lub w Dolinie 5 Stawów. Ale pamietam, że w bardzo młodych latach, jeszcze licealnych weryfikowałem tzw. książeczkę GOT u tzw. przodownika GOT. Wyraził lekkie powątpiewanie przy trasie wpisanej pod jednym dniem – Kuźnice-Kondratowa-Przełęcz pod Kopą Kondracką-Kasprowy-Świnica-Orla Perć-Krzyżne-Murowaniec. Dla 17-latków nie było z tym problemu, tylko pytanie, po co? Urok gór polega na ich oglądaniu i wchłanianiu a nie na pędzeniu po nich.
Boczań trzeba pokonać, żeby dojść na Halę Gąsienicową i gdziekolwiek dalej. Teoretycznie prosta i łatwa droga nie licząc z niezbyt wygodnym stąpaniem po otoczakach w dolnej części trasy. Ale dla nas obojga w okolicach Skupniowego Upłazu zaczyna być już dosyć. Droga w tym miejscu ciągnie się niemiłosiernie. Gdyby potem nie było odpoczynku w schronisku, trudno byłoby myśleć o czymś dalszym. W dzisiejszej kondycji chcąc dotrzeć do Orlej Perci musielibyśmy nocować w Murowańcu albo w Dolinie 5 Stawów, skąd wejście na Zawrat jest łatwe i mało uciążliwe. Z Gąsinicowej już nieco uciążliwe, jak dla nas.
Parę lat temu byliśmy w Tatrach z kuzynami Ukochanej. On był krótko po wszczepieniu rozrusznika serca i gdy szliśmy na dłuższą wycieczkę, oni szli na krótszą i spotykaliśmy się np. na Rusinowej Polanie albo w Murowańcu, do którego dochodzili drogą jezdną z Brzezin. Ale schodząc z Kasprowego na Kondratową spotkaliśmy się na Kondratowej. Z Kalatówek zaszliśmy na Ścieżkę nad Reglami i zeszliśmy do Doliny Białego. Niby ścieżka, ale mnie kondycja kuzyna wówczas zaimponowała. To naprawdę nie jest spacerek dla rekonwalescentów. Dla mnie był w tym momencie Wspaniały.
Dzien dobry mili blogowicze, ja wciaz Was tylko doczytuje wiec ewentualne komentarze traca na aktualnosci.
Plackowi dzieki za adres rzepaku i wszystkie inne uwagi 🙂
Czytajac opowiesc Nemo o rowerowej przejazdzce ze znajomymi ( i zanim doszlam do wpisu Nisi ) pomyslalam, ze Nemo nie zdaje chyba sobie sprawy z tego, jak aktywny tryb zycia prowadzi i w jak wspanialej formie fizycznej jest na co dzien. Jestem pelna podziwu i zdaje sobie sprawe, ze daleko mi do takiej kondycji choc wydaje mi sie, ze nie jest najgorsza.
Oczywiscie, nie przychodzi to samo, cwicze regularnie bo „w zdrowym ciele zdrowy duch” ale rozumiem tez Nisie i inne osoby, ktore ze wzgledow zdrowotnych nie maja sil i wytrwalosci, zeby dorownac aktywnym czy tez super aktywnym.
Stanisławie (12:51), jak rzekłam, 2 lata temu zrobiłam całość Orlej* z dojazdem i powrotem do krk (środkami publ. komunikacji), odpoczynkami jak zrelacjonowano tu, kilkoma kontemplacyjnymi momentami, na wspomnienie o których nie pozwalała poetyka linkowanego wpisu w moim blogu (ale widać, że były – choćby po treści fotek i reportażu pod nimi… )
Kondycji się nie wypieram i nie wstydzę, więcej, pracuję na nią, bo ważna jest dla mnie nie tylko w górach… 🙂 🙂 🙂
(Btw, pomieszkawszy ca 5 lat w UK oraz ze 2 w Bawarii, podróżując niegdyś sporo z chórem amatorskim i sama (np. autostopem) — mam wrażenie, że w popularyzacji „kultury aktywnego wypoczynku” jesteśmy w Polsce znacznie bardziej zapóźnieni, niż w – przykładowo – koneserstwie winnym (winiarskim)… 🙁 )
___
*co było powtórką z 2003, wówczas wychodziłam jednak po noclegu w Piątce… ale do miasta wracałam wieczorem… i dzień był krótszy w 2003 – pierwszy jesienny. 🙂
Komentarz Nisi pod moim adresem i sugestie, że „Wspaniali” mają zabawę z sapiących słabeuszy albo brzydzą się 😯 ich widoku jest naprawdę bardzo przykry i tendencyjny 🙁
Wspaniali przede wszystkim nie obserwują bacznie swoich bliźnich, raczej mijają ich w pędzie jak głazy przydrożne czy inne przeszkody terenowe, oni nie mają czasu na takie kontemplacje 😉
Osobiście podziwiam wszystkich osobników – starych, młodych, zdrowych i słabowitych za to, że im się CHCE ruszyć 4 litery i spróbować własnych sił w walce z grawitacją 😉
Poza tym słyszałam, że z tą grawitacją to bajka. ZIemia wsysa 😯
Kupilam czeresnie, sezon zbliza sie ku koncowi wiec pojemy jeszcze troche. Zrobie „clafouti” z kilograma owocow. Do trzech jajek ubitych z cukrem (120 lub 150g w tym cukier waniliowy), dodaje 60 maki, 20cl smietanki i 20cl mleka, wymieszane razem i do tego owoce. Zapiekam ok. pol godziny w temp. 200° (sprawdzam patyczkiem).
Praca wchłania, niestety, więc się odmeldowuję
Jakoś mało było żagli w moich sprawozdaniach, więc dla miłośników zrobiłam jeszcze jedną malutką galeryjkę z ubiegłorocznej parady w Gdyni – plus kilka fotek z postoju Daru przy moście projektu Kierbedzia w Petersburgu.
http://picasaweb.google.pl/108203851877165737961/ParadaZagli#
Alino,
bardzo lubię clafouti 😉
Co do mojej kondycji, to znam bardzo dużo osób starszych ode mnie, a co najmniej tak sprawnych jak ja albo i o wiele sprawniejszych. Żadni wyczynowcy, ale przyzwyczajeni do ruchu od najwcześniejszego dzieciństwa.
W rodzinie Osobistego jest starsza o ładnych kilka lat kuzynka (bodajże rocznik 1941) chora na cukrzycę od 13 roku życia. Kuzynka ta maszeruje (dawniej biegała) codziennie kilometrami, ma figurę wysportowanej nastolatki, ale też stosuje żelazną dyscyplinę dietetyczną, pilnuje dawek insuliny z wielką konsekwencją, co dotąd uchroniło ją przed typowymi komplikacjami. Do tego jednak trzeba mieć jej charakter 🙄 Jej mąż towarzysząc jej w aktywności fizycznej jest równie wysportowany i wygląda młodo, aż zazdrość bierze.
Gwoli wyjaśnienia:
Nie występuję przeciwko nikomu i na nikogo nie szukam kija.
Sprzeciw mój budzi nazywanie:
– słabych słabeuszami
– grubych grubasami
– chudych chudzielcami
– kulawych kulasami
– głuchych głucholami
– niemądrych głupolami
– i tak dalej.
Słowa: słabeusz, głupol, kulas etc. same w sobie nacechowane są pogardą. Nawet jeśli używający ich nie zdaje sobie z tego sprawy.
👿
Nisiu, odpuść. Piszę to nie dlatego, że nie przyznaję Ci racji, ale dlatego, że nie wierzę, aby Nemo z rozmysłem użyła określenia sprawiającego przykrość. Jest inteligentna, rozumie w czym rzecz i chyba wystarczy.
Zawsze z przykrością odczuwam wszystkie zgrzyty na tym świetnym i kulturalnym blogu. Wybaczajmy sobie drobne przykrości. A teraz Ty mi sprawiasz przykrość widokiem takiego zasmuconego buziaka.
Stanisławie:
😆
Widzisz Stanisławie, To proste, Isia ma serce i je okazuje…
Aż sięgnęłam po słownik 🙄
słabeusz = pot. (potocznie, nie pejoratywnie) – człowiek słaby fizycznie lub słabego charakteru
Głupich nazywam głupcami, silnych – siłaczami, ale pewnie przestanę używać końcówek -eusz, bo jeszcze się jakiś Tadeusz albo Mateusz albo inny ateusz obrazi 🙄
Insynuacje Nisi pod moim adresem były zbyt wyraźne, aby teraz twierdzić, że nie występuje przeciwko nikomu. Ale niech tam. A mój Osobisty jest chudzielcem 😉 a kot był rudzielcem. Sąsiad zaś wisielcem 🙁
Za to nie nazywam ludzi poruszających się jak małpy – „gibonkami”, a dzieci po chemoterapii – łysolami 😯 Nawet pieszczotliwie.
Juz niedlugo i doszlifuje kamien, wyglada wspaniale. Prawdziwa skala osadowa. Zaczyna swiecic. W dalszym ciagu cesarska a popoludniowa drzemka jest prawdziwa rozkosza. Teraz jeszcze kieliszeczek orzechówki i daje sie zyc.
Popoludniowy jak by nie bylo
Pan Lulek
Ha, a ja jestem głuptas i gapa! Od wczoraj piszę pod wczorajszym wpisem i dziwię się, że nikt na mnie nie pyskuje
Wszystkim naszym Przyjaciołom w drodze , albo szykującym się do drogi Haneczka, Marzena Apaw) życzę najlepszych pod słońcem wakacji. A Pyra – Pyra wytapia się powolutku, ale wcale jej nie ubywa. Cud wcale nie mniemany.
Nie wiem czy to sprawa siodełka, czy brak zaprawy lecz po każdorazowym rowerowym wypadzie, szlachetna część ciała, wdzięcznie przez górali rzycią (życią?) zwana, daje o sobie znać. Nieważne 5 km czy 25 km.
Pod większą górkę – ku uciesze Wombata – rower prowadzę, zawieram bliskie znajomości z płotami, szczególnie wieczorową porą, z górki zjeżdżam ze strachem w oczach i poplątania z pomieszaniem dostaję przez te wszystkie przerzutki i biegi.
Jadąc na rowerze doszłam do wniosku następującego:
pieszy z zazdrością patrzy na osobnika na hulajnodze, ten na hulajnodze zazdrości rowerzyście, rowerzysta z pożądliwością patrzy na motocykilstę, motocyklista marzy o zacisznym wnętrzu samochodu, właściciel Kia marzy o Jaguarze …. itp, itd.
A ja idę spać.
Dobranoc
E.
Nisia, Nemo – baby wy moje kochane, a charakterne. Pyskówki to proszę na stronie. Możecie nawet rąk używać, ale nie przy stole. O konieczności zamówienia egzekwiów za przegraną, poinformujemy całe Blogowisko.
„…rowerzysta z pożądliwością patrzy na motocyklistę…”
Tylko, jeśli motocyklista jest harleyowiec i ma hełm oraz odzieź nie zasłaniającą atrakcyjnych szczegółów anatomii 😉
Poza tym pod każdą górkę 🙄
Pyro, ja nie zaczynałam 🙄
Za mnie – egzekwie dla ateuszy, proszę 😉
Apaw a odwiedź nas czasem. Dobrych wakacji!
Wiecie, co jest piękne na tym blogu? Że zawsze znajdzie się jakiś kardiolog i zaświadczy, kto ma serce, a komu tego organu brak 😉 Czekam, aż pojawi się jakiś androlog 😎
Pamiętacie? W latach 70-tych Józef Nowak śpiewał piosenkę „Takiemu to dobrze” – o tym, że żołnierz zazdrości kapralowi, kapral kapitanowi itd refren zawsze zaczynał się wersem „takiemu to dobrze” W pewnym momencie …”Wtem czarna „wołga” się zatrzymała/ kierowca podwiózł tam generała/ zasalutował dziarsko kapitan/ i taka myśl mu w głowie zaświta : Takiemu to dobrze…. A gdy generał do domu zmierzał/ ujrzał dziewczynę , a z nią żołnierza/ spojrzał spod ciężkich, zmęczonych powiek, a co pomyślał, no – kto podpowie? Takiemu to dobrze, takiemu dobrze, takiemu o dobrze, nie to co mnie!” Wydaje mi się, że już w XVII w mówiono o balladach „obrączkowych” Echidna dzisiaj popełniła kolejną.
Nemo – zawsze do usług!
Czy androlog to ten od erudycyjnych andronów? :))
Jade z wnukami do, jak się tu mówi, Zuuu.
Jedź Cichalu, a pozdrów moje dalekie kuzynki.
Jotko – odebrałyśmy dar Pawłowy i Twoją przesyłkę, tzn poprosiłyśmy mojego omc Zięcia o odebranie. Dzwonił, że odebrał. Jutro przywiezie.
Pyro,
dobrze, że zadzwoniłam rano na mój stały „punkt przerzutowy”, bo tam wakacyjne zmiany. Cieszę się, że dzięki łańcuchowi ludzi życzliwych wszystko „klapło”.
Czy Małgosia W. wyjechała gdzieś daleko? Hej, hej Małgosiu, brakuje mi Ciebie 😥
Dzień dobry Szampaństwu!
Nie miałam jeszcze czasu nic poczytać, już mówiłam, że niby nic nie robię, a czasu nie mam, co za ciekawa przypadłość 🙄
Zatrzymałam się tylko na sznureczkach z Nisi zdjęciami, obejrzałam ze trzy razy i powoli (o, to dlatego nie mam czasu 👿 ).
Piękne te z zeszłorocznej parady – a w ogóle wszystkie są piękne, nie masz więcej? Bo jasne, że kto nie chce, nie musi oglądać, ale głodomorów na te klimaty jest na pewno dużo na blogu Łasuchów 🙂
Podobnie jak na zdjęcia Basi z jej wypraw – jak ktoś nie był, to może sobie powędrować/pożeglować przynajmniej tak.
Nisiu,
sznureczki do Twoich zdjęć podesłałam takiemu jednemu entuzjaście żeglowania i wielkich mórz, ale niestety, los go rzucił w góry, które woli podziwiać z dolin, a nie biegać po, nie mówiąc już o wspinaniu się.
Mam nadzieję, że mnie za tę samowolkę (bez pytania) nie ukarasz, zaznaczyłam kopyrajt 🙂
Niech se chłopak chociaż poogląda…
Jeszcze na temat kieliszkow. Mam takie duze, o pojemnosci 250 ml, w ksztalcie tulipana i okragle (te tylko cztery). Lubie podawac je na stol, kiedy mamy jakies lepsze wino bo przyjemnosc degustacji jest zwielokrotniona. Uzywam je nawet kiedy jestesmy tylko we troje, oczywiscie niecodziennie 🙂 Potem czeka mnie ich mycie i delikatne wycieranie, ale warto!
Wando TX, pozdrowienia dla Twojej Basi, uroczej dziewczyny, filmowanej przyjaznie przez Orke.
I tak oto podrozujemy dzieki Waszym zdjeciom i filmom, sama przyjemnosc 🙂
Danuska ma bardzo duzo pracy ale pewnie zajrzy. A Malgosia W i Barbara? Czy w podrozy?
Jotko, miło mi bardzo, że o mnie pamiętasz 😀
Jestem, ale całkiem bez humoru. Upał mnie rozkleja. Mama niestety coraz gorzej chodzi, co mnie bardzo martwi i smuci, a na dodatek obciąża to boleśnie mój kręgosłup. Na dodatek jej nocna opiekunka wyjeżdża na tydzień i czeka mnie opieka 24h non stop. Sama widzisz, lepiej żebym za dużo nie pisała, bo popsuję i innym humor.
O… kieliszki. Ja mam niewiele – najzwyczajniejsze pękatki 250 ml. do których zazwyczaj nalewam ponad połowę, nawet 3/4.
Mniej gimnastyki z butelką 😉
Miałam piękne „tulipany” z cieniutkiego szkła, 750 ml. bardzo mi się podobały, ale pić z tego niewygodnie. W celach dekoracyjnych – i owszem. Szkło było tak cienkie, że niemal czuć było, wycierając je po umyciu, jak „pracuje”, prawie że się nagina. Jeden nagięłám skutecznie, wycierając 🙄
Drugi wymsknął się któremuś z gości, trzeci rozprasował Jerzor, czwarty stoi samotnie i nie jest używany do niczego innego, oprócz wazonu na konwalie, kiedy kwitną.
O ! Też używam kieliszków w roli wazonu na konwalie !
Malgosiu, wspolczuje i trzymam kciuki, zebys wytrzymala fizycznie bo jestes drobna osobka. Nikomu nie popsujesz humoru, pisz jak najczesciej bo robisz to ciekawie.
Kiedy jest mi nie najlepiej, zagladam tu jak tylko moge. Chyba sie uzalezniam, czy to zle?
Alino – tu sami uzależnieni 😉
Clafoutis bardzo lubię,świetne ciasto na upały.
Nisiu- byłaś w tamtym roku na paradzie żaglowców w Gdyni ?
Ja też ! Chyba nawet o tym pisałam na blogu.Mieliśmy w tym czasie
wesele w rodzinie,a z restauracji,gdzie owa impreza się odbywała
oglądaliśmy pokaz sztucznych ogni,który ową żaglową paradę uświetnił.
Małgosiu- za chwilę wysyłam do Ciebie maila.
Alino i wszyscy – Basia wie, ze ja „na lewo i prawo” rozprawiam o ich wyprawie i cieszy sie z zainteresowania. Tu szczegolnie po spotkaniu z Orką:
Before that, I spent a gorgeous day with „Orca” touring and learning about the city. Not only did Arvin and I get a great tour from someone who knows the city very well, we witnessed a great effect of Texas4000. My mom has told so many people about this ride, and it’s incredible to see how excited people get about it. Orca, who hadn’t really known our family before, showed that excitement by welcoming us with so much kindness in Seattle. We got smoked salmon at Pike Place Market and coffee at the first Starbucks ever built. Now there’s one more place we need to come back to in the future.
Mislalam o tym wszystkim w drodze powrotnej od ladnego dnia z Orka. Mielismy z Arvinem swietna wyprawe w Seattle z pomoca Orki, ktura nie tylko pokazala nam zakatki miasta ale tez pokazala cos swietnego o Texas4000. Dostalismy lososia i dowiedzielismy sie duzo o miescie. Przed wyjazdem, moja mama opowiadala wiele ludziom o tej wyprawie i fajnie jest zobaczyc jak ludzie bardzo zachwycaja sie tym co robimi. Orka wlasnie to nam pokazala przez ten dzien. Teraz mamy swietne miesce i znajomosc do kturego mozemy i chcemy wrucic.
Wiec duzo usmiechow i podziekowan 🙂
A teraz zaraz Kanada i malo kontaktu, bo ponoc tam na zachodnich rubiezach uslugi telefoniczno komputereowe niepewne i drogie.
Po opuszczeniu Vancouver beda glownie zatrzymywac sie na campingach co ma dodatkowy urok „zerwania” z cywilizacja.
i jeszcze mi sie przypomnialo o skurczach nog. Podczas pierwszego wspolnego rajdu z mlodzieza poili nas sokiem z ogorkow w occie, pickle juice, jako remedium na nie. Pierwszy raz zaskoczona smakiem, no … zakrztusilam sie. Po kolejnej godzinie pedalowania w teksaskim sloncu pilam bez skrzywienia 🙂
Danuśko, byłam na paradzie i to na pokładzie Daru Młodzieży, który ją prowadził. Że tam nie pękłam z dumy i szczęścia to jakiś cud. Bardzo mnie też wzruszyło, że Dar Pomorza przyjmował paradę – po latach znowu na wodzie. I tak spotkały się na Zatoce dwie kolebki nawigatorów, ach, ach.
Alicjo, fajnie, że podesłałaś miłośnikowi żagli, to musi być jakaś bratnia dusza, niech SE ogląda. Mam tego jeszcze z półtora tysiąca, hehe. Jak się otrzepię z obowiązków, zrobię spejszyl for Ju albumik z Pitra i rejsu DO.
Nisiu- to znaczy,że Ci machałam z gdyńskiego bulwaru !
Ale Ci zazdroszczę !
Małgosiu,
pamiętam o Tobie cały czas i bardzo proszę pisz i „psuj humor”. Z mojej strony masz na to pełną zgodę i akceptację 😆
Przy stole rozmawia się o różnych sprawach. Nie zawsze da się pomóc w sensie przyniesienia fizycznej, materialnej ulgi, ale przecież fakt wysłuchania, porozmawiania też ma swoją wartość.
Proszę, zagadaj do nas 😆
Danuśko, to ja też Ci machałam… 😆
Małgosiu, pisz ile wlezie, Jotka ma rację! 😆
Jotko, wyściskaj ode mnie swoich obu Rycerzy, dobrze? Bardzo czule wspominam nasze smakowanie Antwerpii. 😆
Popieram Jotkę w sprawie MałgosiW.
Nawet nie chodzi o wygadanie się, ale bywają tu różni ludzie z bardzo różnymi doświadczeniami i czasami potrafią gdzieś skierować, coś podesłać, jakąś użyteczną informację podrzucić, tak już bywało niejeden raz.
To nie jest psucie humoru blogowiczom – przy stole rozmawia się o wszystkim wszakże i w takim stopniu, na jaki biesiadnicy mają ochotę, otwartość czy skrytość. A stopień zażyłości między nami jest taki, że nie czujemy się jak na sztywnym przyjęciu, tylko normalnie, trochę w kuchni, trochę przy stole, najczęściej pomiędzy jednym a drugim 🙂
W relacji Nisi z Antwerpii jest uzyte takie fajne slowo „czekadelko”. Czy autorka pozwoli, ze wpisze je do mojego slownika? Bylam wczoraj z mezem w Auxerre, gdzie zjedlismy obiad w restauracji nad brzegiem Yonne ( to doplyw Sekwany ). Bylo bardzo goraco, zamowilismy przegrzebki popijajc dobrze schlodzonym rozowym winem (Rose de Coulanges la Vineuse) i podano nam wlasnie na poczatku te „czekadelka”, male gaspacho.
Innym razem pisalas Nisiu, ze Twoj pies „chodzi sie bac” do piwnicy. Moj tez! Najgorszy byl dla niego wieczor 14 lipca ze sztucznymi ogniami. Swoja droga spektakl byl ladny, z podkladem muzycznym.
p.s.To znaczy – ktoś jest tak otwarty, jak chce, a ktoś bardziej ceni sobie prywatność.
Wyszłam na ogródek sprawdzić, co tam dojrzewa. Patrzę na te moje czarne porzeczki i jestem zdumiona wielkością owoców. Mieliśmy czarne porzeczki sto lat temu na Bartnikach, owocowały świetnie, ale tak wielkich owoców nie miały. Oczywiście gapa jedna nie zachowałam świstka z nazwą odmiany, bo bym wam napisała. Teraz nie wykombinuję już chyba, co to dokładnie było. Oczywiście garstka, która na dzisiaj zrobiła się na moje oko dojrzała, znowu została pożarta 🙄
Przeze mnie 🙂
Titania jest duża.
Wybywamy na spotkanie z córaskiem. Do za tydzień 🙂 Ciekawe, czego zapomniałam zabrać 🙄
Dzisiaj rowerzysci z Teksasu opuszca stan Washington, przekrocza granice US /Canada i dojada do Vancouver, BC – British Columbia.
Nazwa ‚Beautiful British Clumbia’ jest umieszczona na tablicach rejestracyjnych samochodow zarejestrowanych w tym regionie. Kazdy stan US i kazde terytorium Kanady ma swoj slogan, ktory przewaznie jest umieszczony na tablicy rejestracyjnej samochodu.
Rowerzysci wyjechali
– z Teksasu – Lone Star State
– Nowy Meksyk – Land of Enchantment
– Arizona – Grand Canyon State
– Utah – Life Elevated
– Nevada – Silver State
– California – Golden State
– Oregon – Beaver State (slogan nie jest umieszczony na tablicy)
– Washington – Evergreen State
– British Columbia – Beautiful British Columbia
– Yukon Territory – The Klondike
– Alaska – Last Frontier
W niektorych stanach slogany umieszczone na tablicach rejestracyjnych zmienialy sie przez lata.
Tu zdjecie tablicy rejestracyjnej samochodu z Kolumbii Brytyjskiej
http://www.flickr.com/photos/woodysworld1778/2381405352/
Przypuszczam, ze ogladaliscie olimpiade zimowa z Vancouver, BC i mieliscie okazje zobaczyc piekne okolice BC i miasto Vancouver.
Kilka lat temu przejazd przez granice US/Canada odbywal sie na zasadzie ‚prosze jechac szybciej i nie blokowac ruchu’. Tak mowil straznik graniczny, machajac reka do kierowcow. Teraz to zabiera troche czasu i trzeba miec w reku paszport.
Jak zwykle zyczymy rowerzystom wszystkiego dobrego.
Psy mają chyba (pewności nie mam, ale…) 1000 razy bardziej wyczulony słuch od człowieka. Nie znam ani jednego psiaka, który nie uciekałby w najdalszy kąt na odgłosy burzy i innych okoliczności akustycznych. Dla nich takie odgłosy to fizyczny wręcz ból, można powiedzieć.
Moja znajoma miała pięknego wilczura – mieszkał w budzie i pilnował domostwa. Był to młody pies i jeszzce nie za bardzo wyszkolony, dlatego na noc przypinano go do łańcucha przy budzie. Kiedyś rozpętała się burza – Misiek chciał się ukryć w najdalszym kącie budy. Trzasnął piorun w drzewo, pod którym stała buda, na budę spadła gałąź, ale Miśkowi nic się nie stało fizycznie. Psychicznie – nie było siły, która zaciągnęłaby Miśka do budy. Zamieszkał w domu. A i to na odgłos burzy szukał najciemniejszego i możliwie najdalszego kąta, pod schodami na pięterko.
Orca,
„Ontario – yours to discover” 🙂
Paszporty i szczegółowe przeszukiwania na granicach – po 9/11 w Nowym Jorku,
przedtem wystarczyło prawo jazdy dla urodzonych na tych ziemiach Kanadyjczyków czy Amerykanów, my jako świeży w miarę narybek musieliśmy się okazywać kartą obywatela (citizenship) albo paszportem kanadyjskim. I już nie ma – do przodu, tylko sprawdzani są wszyscy, mniej lub bardziej. To samo zauważyłam na wszystkich lotniskach, gdzie bywałam. Macanki, buty obowiązkowo z nóg, przechodzenie przez elektroniczną bramkę, a potem jeszcze pani z wykrywaczem … i inne takie przyjemności. No ale trudno się mówi i leci się dalej…
Alino, „czekadełko” nie moje. niestety. Nie pamiętam, kto je wymyślił, może Gospodarz by wiedział?
Nemo, mała poprawka co do cytatu z mojej książki. Nie „łysole”, a „łysolki” – mówił tak o swoich małych pacjentach lekarz, który je leczył i który je kochał. One naprawdę były łyse. Też go kochały i mówiły do niego „wujku”. To akurat jest z życia wzięte, znam tego lekarza i byłam na jego oddziale. To, że nazywał dzieci żartobliwie „łysolkami” w pewnym sensie im pomagało, odczarowywało to zjawisko, którego one przedtem się bały. Zaczynały rozumieć, że bycie „łysolkiem” to nic takiego. Wiedziały, że przez jakiś czas będą „łysolkami”, a potem im włosy odrosną. Uczyły się śmiać do własnego nieszczęścia – że na chwilę popadnę w patos.
Nie „gibonek”, tylko „gibon” – tak na własny użytek nazywała wymyślona postać drugą wymyśloną postać. W myślach jedynie. I nie chodziło tu o porównanie do małpy, co jest w tekście wyjaśnione, tylko o kolebiący, czyli gibiący chód. Niejaki Niepiera się gibał. Ot co.
Dzięki, spłakałam się jak bóbr ale już mi lepiej!
Wymiękłam i za przykładem Nisi kupiliśmy mały klimatyzator. To znaczy na razie wirtualnie, jutro powinniśmy go dostać. Może jak już będzie to okaże się niepotrzebny, oby!
Nie miała baba kłopotu to kupiła łubiankę czarnych porzeczek i teraz bawi się w Kopciuszka. Część na galaretkę, a reszta chyba na dżem. Macie jakieś inne propozycje?
Małgosiu, czy WYPESTKOWUJESZ porzeczki? Słyszałam o jednej pani, która nie wyobrażała sobie dżemiku z NIE WYPESTKOWANYCH porzeczek.
Chyba chodziło o czerwone. Na pewno to była praprawnuczka Kopciuszka.
MałgosiuW,
łubiankę czarnych porzeczek to ja bym za jednym posiedzeniem wtrząchnęła na żywo sama, bez pomocy:roll:
Kompot zrób, jest bardzo pyszny – naprawdę, nawet dla tych, co nie przepadają za czarnymi porzeczkami, świetny na upały bardzo ochłodzony. A cukru do smaku, ja nie lubię za dużo.
Alicjo, sporo lat temu nabyłam krzaczek o nazwie „porzeczko-agrest”.Rośnie w naszym ogródku do dziś i latem dojrzewają jego owoce, które wyglądają jak powiększone czarne porzeczki i smakują bardzo podobnie. Jak są już dojrzałe, trzeba ostrożnie zbierać, gdyż podobnie jak czarne porzeczki mają tendencję do opadania.Zrobiony z nich kompot na zimę właściwie nie różnił się smakiem od kompotu z czarnych porzeczek.
Malgosiu zrób nalewke na czarnych porzeczkach. Oto przepis.
Nie obierac z lodyzek tylko zalac kremem miodowym. W dowolnych proporcjach a nastepnie czysta wódka tak zeby zakryl zawartosc. Zapomniec na jakis czas, nie próbowac. Potem dodawac coraz mocniejszej wódecznosci dochodzac do 70% przy pomocy na przyklad wódki o mocy 70%. Jesli jest pod reka spirytus rektyfikowany dla celów domowych i leczniczych, uzupelnic zawartosc na przyklad 5 litrowego sloja i zapomniec o istnieniu nalewki. Czasami przemieszac lyzka z lipowego drzewa. Dzisiaj bylo rozlewisko orzechówki. Mocnej ca 70%. Dla doroslych a nawet karmiacych matek. Dzieci wtedy spia spokojnie.
Cesarska, cesarska, spokojna glowa i pozdrowienia dla blogowiczów i innych kibiców. Nastepna odmiana, orzechówka jasna lecz równiez mocna.
Potem zobaczy sie.
Pan Lulek
Panie Lulku, dziękuję, ten przepis uwalnia od żmudnego przebierania. Tylko ja nie wiem co to jest krem miodowy?
Malgosia W. Wpadnij do mnie, otrzymasz kilka sloików prosto od Pani Pszczoly.
Pozdrowienia
Pan Lulek
Panie Lulku z radością bym wpadła, ale na razie nie mogę …
Nisiu, bardzo nie lubię ‚wypestkowywać’ czegokolwiek, a porzeczek to sobie nawet nie jestem w stanie wyobrazić, nie prościej je przetrzeć???
Małgosiu,
człowiek musi czasem popłakać, czasem zakłąć, ale przede wszystkim potrzebuje przyjaznych ludzi, pogadania, pośmiania się … dobrze, że jesteś 😆
Przypuszczam, ze rowerzysci zblizaja sie do granicy z Kanada.
‚Evergreen State’ zegna Texas 4000.
Wszystkie losie, lososie, niedzwiedzie, orly, swistaki, sarny i orki zycza Wam szczesliwej podrozy.
Upały znowu, po południu 42°C.
Zaszumiało tu znowu dzisiaj. Nie doczytawszy na razie wszystkich wpisów mam propozycję. Funduję stróża porządku:
http://picasaweb.google.de/pegorek/Basehund?authkey=Gv1sRgCIzx687wnfOykwE#5496418482316086546
Alicjo proszę trzymaj go gdzieś w schowku, a jak bedzie trzeba wyślij, by dopilnował spokoju.
Poza tym,
za Danieli i Wiktorów!
Małgoniu przytulam ..
krem miodowy robiono i u nas ale mało kto kupował i prawie nikt nie produkuje .. mam od Pana Lulka 2 słoiki to mogę Ci Małgosi podarować jeden ..
Małgosiu, przypomniałam sobie. To była KONFITURA i musiała mieć całe owocki…
Oczywiście ani Ciebie, ani nikogo nie namawiam do naśladownictwa. Wrzuciłam ciekawostkę. Tamta pani nie wyobrażała sobie pestek w konfiturze. No mówię, praprawnuczka Kopciuszka, musiała się ćwiczyć na wybieraniu maku z popiołu… albo na czym tam ten cały Kopciuszek się ćwiczył…
MalgosiuW – Kochana jestes i na dodatek kochajaca. Przez Ciebie mam lzy w oczach, ale mysle ze z czasem Ci to wybacze. Bardzo tesknie za swoja Mama, mimo tego, ze pod koniec jej wedrowki byla grubasem, chudzielcem, lysolem i skarabeuszem czyli slabeuszem do kwadratu
Przepis ktorego uzyl Stworca by ulepic moja Mame.
Przednia glinka, ale nie ta do fajek.
Powiew wiosennego wiatru.
Kosc ogonowa.
Szczypty Nemo, Nisi i wszystkich innych kobiet ktorych imiona zaczynaja sie od litery alfa a koncza na omega.
Ani kropli oleju rzepakowego.
Niedomykajace sie zastawki.
Dziadek, Babcia i wiosenny piknik na wislanym piasku.
Butelka wina.
Patefon.
Grono przyjaciol.
Na Twoje i Mamy Twej zdrowie 🙂
Teeee, Placek, bo Ci kruszonkę zdrapię… 😎
Kiedyś Chmielewska pisała coś o o drylowaniu porzeczek w jednej ze swoich książek (chyba w „Najstarszej prawnuczce”). Poważnie się zastanawiałam czy to fikcja na użytek literacki a tu ludzie mają takie pomysły 😮 😯
Jolinku 😀
Czy ten krem to jest tak zwany miód mielony? Kiedyś dostałam taki, ale syn z uwielbieniem cały pożarł.
Małgosiu chyba tak … jutro nie idę do Amelki to mogę Ci porzucić … jeszcze zadzwonię do Ciebie to się umówimy ..
Daję słowo – pamiętam z dzieciństwa dwie panie Janiszewskie, które drylowały porzeczki i agrest. Porzeczki czerwone i białe w całych gronach, były kunsztownie dziurawione szpilami do włosów. Nie były to wskuwki, tylko te duże, w U wygięte do upinania koka. Na dwa słoiczki robiły całe przedpołudnie. Drylowały owoce starając się nie rozgnieść ich, potem skrapiały spirytusem, potem nalewały na półmisku syropem itd itd i gdzieś po tygodniu miały w ślicznym, czerwonym syropie gałązki porzeczek „do garnirowania tortów i mazurków”. Konfitura agrestowa też im wychodziła przepięknie zielona. A ja nie umiem – zawsze mi zbrunatnieje. A popytajcie Żaby – szanująca się kucharka szumując dżem malinowy zbiera pestki malin pływające po wierzchu.
Jeśli kogoś interesuje parada w Bostonie z Sail Operation 2000. Brałem udział na mojej „ULCE” (już Jej nie ma, zatonęła) Był to jach 12m. Najmniejszy w Sail Operation 2000. Trzy serie zdjęć umieszczone na stronie Sail-Ho.
http://www.google.com/gwt/x?wsc=yq&wsi=de248237d348923f&source=m&u=http%3A%2F%2Fwww.sail-ho.pl/mig.php%3FpageType%3Dfolder%26currDir%3D./Janusz_Cichalewski&ei=EUNHTMCEM6qcwAWwkLSXDw
Ja tam się w ogóle nie szanuję 😎
Czarne porzeczki mają tę zaletę,że po rozmrożeniu zachowują kształt i prawie nie puszczają soku, w przeciwieństwie do czerwonych. Bardzo lubię zimową porą zjeść na śniadanie płatki z czarnymi porzeczkami i jogurtem. Można też wykorzystać je inaczej. W każdym razie doskonale nadają się do mrożenia. Bardzo prosty jest też do wykonania dżem, który potem można wykorzystać nie tylko do smarowania pieczywa, ale i do przełożenia piernika, czy tortu / dolna warstwa/. Nie potrzebuje zby dużo cukru.
I teraz Małgosi zabraknie porzeczek na te nasze pomysły.
Postępuję zgodnie z zawołaniem Gospodarza: „Gotuj się” – no to się już ugotowałam. Jak się zastalę to może się zgarnę do kupy?
Na moje wielkie szczęście udało mi się znaleźć odpowiednie kieliszki do wina przywiezionego przez paOlOre, było czerwone i białe (przy podziale porozwodowym kieliszki – w dużej obfitości – zabrał mój były jako swój wkład, a mi zostały marne resztki)
zestalę
Cichal, fajne! No, mówię, że najładniejszą rufę na świecie ma Dar!
Kruzio – wyobrażasz sobie? Tak go nazywają familiarnie! – A więc Kruzio zawsze jest wspaniały. Jeden mój znajomy powziął taką ideę, żeby na jego burcie zrobić koncert Chóru Aleksandrowa. Toż by był efekt!
Kramiki na burcie zrobiły się popularne. Osobiście za jakąś horrendalną cenę kupiłam na rosyjskim Mirze dwa cudne kubki z tymże Mirem i Twierdzą Pietropawłowską. Jeden z nich ma, niestety, złocony brzeżek.
Może mi się będzie chciało, to wyciągnę trochę fotek z naszych szczecińskich Tolszipów. Pur Wu, Mesje i pur Alicja-Admiralicja.
Nisiu – Zdrapuj do woli, dryluj – piekne zdjecia, zwlaszcza landszaft z zachodem slonca i kolem ratunkowym przypominajacym miedzynarodowy znak pokoju. Podejrzewam, ze przy mnie jestes okazem zdrowia, poza tym Twoj syn z sympatia (tak sie w XIX wieku mowilo) zawsze moga splesc rece w koszyczek i zatargac Cie gdzie trzeba. Poza tym jestes powabna i madra bialoglowa…A CO JA MAM POWIEDZIEC ?
Bedac niepoprawnym optymista marze o tym by byc obrazonym przez Nemo, przez Ciebie, w zamian za kawalek (4 kawalki) boskiego clafoutis wjade rowerkiem na trzech kolach pod mglista spodnice Czomolungmy.
Opowiesc Nemo o probie eutanazji byla pelna humoru i teutonicznego ciepla. Swoja droga radzilbym ofierze losu sprawdzenie czy naprawde jest zdrowy, a jesli jest, to pasy z niego drzec, czego i sobie zycze.
W miedzyczasie proponuje kompromis; uzywajmy slowa Szlemiel, ten legendarny mieszkaniec Chelma (Chelmna), nie glupi ale i nie madry.
Uklony dla panow Singera i Chagalla ktorzy beda fruwali na rowerach po wsze czasy.
Muze sie napic wina ze skorzanej kobzy bo na ceremonie mycia nie mam sily.
Do psiny Pepegora – Dobry piesek, dobry, to nie ja to ONI.
Kochani, nie jestem aniołem i dużo mi to tego brakuje. Od 13 lat, od śmierci Taty zajmuję się Mamą, od 3 lat ciągle. Wieczory są moje, Mama śpi u siebie z opiekunką, ale całe dnie spędza u mnie, przywożę ją do siebie. Z przerażeniem myślę jak ten układ runie jak Mama przestanie chodzić. Już od ponad pół roku nic nie mówi, a twarz niestety jest kamienna i nie wyraża żadnych uczuć. Czasem jak zacznę za dużo myśleć o przyszłości wpadam w dołek i tak akurat jest teraz. Ale jutro też jest dzień, trzeba będzie wziąć się w garść.
Wysłałam Małżonka po wódkę i spirytus, jak usłyszał, że po litrze to się złapał za głowę i stwierdził, że przez całe swoje życie tyle nie wypił!
No to już teraz mam za mało tych porzeczek 😀
Nisia,
byś się wstydziła, jak to – nie drylować?! 😯
Ja też… bym się…tego-tam…
Z tym drylowaniem – moja Babcia i jej pokolenie drylowały wisnie, czerseśnie, śliwki, ale obowiazkowo jakaś ilość niedrylowanych musiała być dla specyficznego smaku.
Drylowanie porzeczek?! Pierwsze słyszę 😯
Zrobie zdjęcia tych moich czarnych porzeczek, są takie mieszanki agrestowo-czarnoporzeczkowe (josta berries), ale nie wydaje mi się, żebym to kupowała, chciałam czarną porzeczkę i tak była oznakowana. No nic, czekam z niecierpliwością, kiedy dojrzeje jak trzeba, wtedy nie będzie wątpliwości w mojej głowie. Agrest w moich stronach rzadko i nie bardzo poplularny 🙁
Nisiu ta narzeczona syna to jakoś podobna do Ciebie … 😉
chorych nie poganiać ale zdrowych należy mobilizować by się ruszali i dbali o kondycję …
Małgosiu trzeba mieć dołki by z nich wychodzić .. i płakać też trzeba jak ściska żal … dzielna kobieta jesteś …
Drylowanie porzeczek to kara za palenie w piecu weglem brunatnym, ale Cwierciakiewiczowa tak robila, A Francuzi dryluja gesim piorem.
Nie mam czasu na takie swawole – dryluje mak.
Małgosiu – teraz, kiedy jeszcze Mama chodzi, weź u pielęgniarki z oddziału zabiegowego kilka lekcji obracania i podnoszenia chorego bezwładnego. To jest technika, która bardzo ułatwia pracę i chroni kręgosłup. Ja tego nie zrobiłam i od kilku lat jestem kaleką – poszło 5 kręgów i to poszło nieodwołalnie – obłupały się. Ponoć w W-wie są dwa ośrodki pobytu dziennego dla alzheimerowców – może załatwisz?
Jest coś w żaglowcach, co wyzwala tęsknotę za włóczęgą, przygodą, swobodą. Dar jest piękny, ale i ta ruska potęga jest imponująca.Cichalu , szkoda Ulki
Pyro,
Był oddział dzienny w instytucie na Sobieskiego, ale nie działa. Ponoć buduje się coś takiego od lat ale to jest niestety na południu Warszawy, dojazd ode mnie około godziny, więc 3 godziny dziennie na przejazdy w korkach nie mają sensu. Poza tym moja Mama już się tam nie kwalifikuje 🙁
Placek, rozbroiłeś mnie. Nic Ci nie zdrapię. 😆
Jolinku, HAHAHAHAHAHA, za przeproszeniem, chciałabym ja w połowie być taka ładna!!! Ale dzięki serdeczne, dzięki. Oni nie mówią „narzeczona”, nawiasem. Dziewczyna. 🙄
Pepegor, piesia masz fajnego! Uorra, uorra.
Alicja, Cichal, przez Wasze żeglarskie „podpuszczki” zamiast czytać powieść młodego zdolnego, zajmuję się pierdołami, jakby powiedziała moja śląska babcia mojej kujawskiej mamusi!
Parę klimacików na dobranoc i idę do roboty!!!
http://picasaweb.google.pl/108203851877165737961/TolszipySzczecin2007#
Małgosiu, resztę tego, co i owszem Ci zostanie, zawsze możesz wytrąbić dla kurażu!!!
Nisiu, z piciem problem, ten samochód nieszczęsny … 🙁
Małgosiu, no to klapa, faktycznie. 🙁 Pozostaje siła charakteru. Oczywiście, dasz radę. A jak Cię dołek złapie, nic nie kombinuj, pisz od razu.
A tu kwiatek dla Ciebie i IDĘ DO ROBOTY!!!!
http://picasaweb.google.pl/108203851877165737961/KwiatekDlaMaGosi#
Placku, myslalam, ze zartujesz z tym gesim piorkiem, a tu nie! Koronkowa robota. Chetnie bym Ci podrzucila tego clafoutis, tylko jak? Bedzie wirtualnie.
Tyle w Tobie wrazliwosci.
Malgosiu, zadzwonie jutro do kolegi lekarza, moze cos poradzi.
Nisiu, śliczny kwiatek! 😀
Alino, dzięki, to bardzo miłe, ale na ‚to’ niestety nie ma chyba skutecznego lekarstwa …
Włącze się na chwilkę.
Doroto z P,
ta krzyżówka czarnej z agrestem nazywa się tu josta. Raz miałem dojście i wyszła nalewka, którą do dziś wspominam.
A reszta,
Pyrze dziękuję, że zauważyła poczciwca psa. Mastino napoletano chyba i nikogo nie wystraszy dzisiaj, w obliczu wstędobylskich amerykańskich ras. A miał słynnych właścicieli, z terenu których już nadawałem.
Małgosia, wiesz, że tu możesz zawsze. Ja może nie, ale mamy tu dosyć dusz bardziej zdatnych na to i na których wsparcie możesz liczyć. Ulżyj sobie, jak będzie Ci ku temu.
Wanda TX, urodziwa ta Twoja Basia i zazdroszczę jej tej tego przedsięwzięcia. Zauważyłem, że chodzi za nią w cale, w cale przystojniak. Czy nie za wcześnie. Jeżeli tak mądry jak przystojny, to z moich obserwacji wynika, że lepiej by było, jakby się zjawił jakieś pięć lat później. Niewiem.
Co do kremu miodowego stale jeszcze nie mam ostatecznej jasności.
Malgosiu, mialam na mysli cwiczenia u pielegniarki, sugerowane przez Pyre.
Jasność w kremie miodowym ma Pan Lulek, ja próbowałam i dostałam słoiczek (przekazałam w dobre ręce przy wyjeździe z Polski, bo produkty spożywcze powinny być zapakowane „fabrycznie”).
Mniodzio, chociaż ja słodka nie jestem i przyswajam w niewielkich ilościach. Jeszcze bym się zaraziła albo co? 😯
Basia WandyTX jest w sam raz wiekowo dla wszelkich młodych i mądrych przystojniaków i vice versa, no co Ty, Pepegor… zapomniał wół?! 🙄
Młodość!
Alino,
Dzięki, mam nadzieję, że mam na to jeszcze trochę czasu, ale dobrze być przygotowanym wcześniej.
Raport z Zoo na Bronxie. Pokazuję parę zwierzątek, bo inne to napewno znacie. Najciekawszy leopard śnieżny. Lizał grdułe lodu. Nie dziwie się. Było potwornie gorąco. Pełna sauna! Po powrocie do samochodu było w nim 105F. Ile to na nasze? (Nemo wie)
http://picasaweb.google.com/cichal05/Zoo#
No to co trzeba zrobić, żeby dżem agrestowy był zielony???
Josta kwitnie fiolet-lila, a czarna porzeczka żółto, moja kwitła żółto, więc chyba…ale będę obserwować i fotosprawozdawać (przed chwilą kolejna szybka burza przeleciała, komarcy tną).
Dowalić zieleni brylantowej http://pl.wikipedia.org/wiki/Ziele%C5%84_S tylko potem już nie jeść, bo będzie trujące. 😆
Cichal, klasyczny tapir był na CUKER!
Maupka słodka i taka zagubiona.
Dlaczego ja znowu nie pracuję???
Znalazłam na temat miodu coś takiego, ale nazwa miód kremowany nie bardzo mi się podoba 🙁
http://sklep.bartnik.pl/miod-kremowany-c-1_16.html
Alicjo,
wiem o sobie, że wszystkie te perły, do których wzdychałem swego czasu i ze względu na nie byłem nieszczęśliwy, ze względu na właśnie tego i tam ten, mogą sobie właściwie pogratulować. Ja bardzo późno dojrzałem. Ja mojej LP to czasem przy kieliszku wina / własne przypuszczam, że ok. 250 ml pojemności/, próbuje wytłumaczyć, że jakbyśmy się w jakikolwiek sposób spotkali wcześniej, to mogło to się skończyć tylko katastrofą. A tak jesteśmy z drugiej ręki i dobrze nam się wiedzie
Alicjo – Pepegor próbuje Ci delikatnie tłumaczyć, że najpierw człek musi się wypokusić, a dopiero potem mądrze z pokus skorzystać.
Nisia! To ja Ci tę kruszonkę zdrapię! Będziemy w Szczecinie od 26 sierpnia. Nie mam żony! Dostała od Alicji trzy Szwaje i … nie mam żony. Nawet drinki muszę sobie sam robić, bo Ona zagłębiona…Jak Ją dorwę!
Mam jeszcze ten porzeczko-agrest, sztobry dostałam z Niemiec, wsadziłam i się rozrosły w spore krzaki, owoce duże i słodkie, sok z nich wychodził czarnoporzeczkowy, ale chyba w końcu wymarzły i zmarniały. Specjalnie mi nie żal, konie zza płoty je podskubują.
Przez moment padał deszcz i jest teraz jeszcze gorzej – duszno i parno.
Na temat – niech ktoś „wiedzący” zadedykuje nam „Katastrofę” starych, dobrych Skaldów
Nisia… staczasz się, dlatego pracować Ci się nie chce 👿
Wszyscy (prawie) lubimy pogaduchy na luzie 😉
Mojej Mamy wyroby agrestowe (kompoty, dżemy) były zielono-żółtawe, bardziej po zielonej stronie. Jak nie zapomnę podczas wrześniowego pobytu w Polsce, zapytam, jak to robiła.
MałgosiuW, z moją Mamą jest problem taki sam, jak z Twoją. Co nie znaczy, że akurat tego nie będzie pamiętała.
O, następnę grzmoty i burza 🙁
Pyro…
chcesz, masz 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=DCmlIYO95Bk
Powoli doczytuje i oczom nie wierze. Corka Pyry nabyla trzy kawalki arrasu za jedyne 350 zlotych. Sa ludzie w czepku urodzeni, jestem i ja.
Najbardziej imponuje mi ruska potega zbudowana w Bremerhaven-Wesermunde 🙂
Dwie panie ktore uzyly obrazliwego slowa „gapa” maja sie zglosic u dyrektora liceum. To, ze obrazaly siebie w niczym nie zmienia powagi sytuacji.
Wmawia nam sie, ze zyjemy w czasach postepu o ktorym naszym przodkom sie nie snilo, a prawda jest smutna. Kieliszki powinno sie czyscic ultrasonda, porzeczki laserem.
Byc moze jutro dowiem sie czy bede mogl przyjechac do Europy rowerem.
Nie boje sie, ale chcialbym juz to miec za soba. Potem jeszcze tylko pare miesiecy oczekiwania na zamarzniecie oceanu lub tegoz plastykowymi torbami wypelnienie. Nie ma rzeczy niemozliwych, wszystko jest dobrze i bedzie jeszcze lepiej.
Dobrej nocy.
Przed wyłączeniem kompa (żeby się w nocy sam nie ugotował) donoszę, że jutro jest 22 lipca d. E.Wedel, obecnie kupiony przez Japończyków.
Oj, znowu iskry poleciały…
czyżby kolejna, czytana próba „Brygady szlifierza Karhana’??
Ja też, nie powiem, brałem udział w jakiś starych, ale czy warto, ramota to przecież straszna, choć temat zawsze aktualny…rywalizacja, szukanie wroga, podziały….może nie warto, nie, nie, nie warto!!
Jak będzie szykowana kostiumowa, dajcie znać, dostarczę szlifierkę!!
Ech, będzie warto…
Czekadełko, to smaczne słówko, kojarzę z recenzji gastronomicznej w GW. Było to dawno temu, autor ( pewnie Maciej Nowak, pisuje do dzisiaj) pisał o Chłopskim Jadle. Przy trasie do Zakopanego, gdzieś za MYślenicami w starej wiejskiej chacie była chyba pierwsza knajpa pana Kościuszki. Za czekadełko podawano tam po pajdzie chleba na twarz, do niego w kamiennych garnkach były smalec ze skwarkami, kiszone ogórki i takoważ kapusta. Smarowaliśmy, braliśmy, jedliśmy i czekaliśmy.
Drylowane porzeczki, jak już wspomniał Placek pisze o nich Ćwierciakiewiczowa- spinką do włosów. Spinką też drylowała porzeczki jedna z ciotek Jacka Dehnela, pisał o tym w „Lali”. A konfitury, z czerwonych bodajże, porzeczek lubi królowa belgijska, drylowane gęsim piórem, że to możliwe też Placek wyczaił. Bardzo mnie to intrygowało, jak mozna drylować porzeczki? , gęsim piórem?, ile mieć cierpliwości, ale dla królowej personel gotów na wszystko!
Drylowanie maku… nie prościej kompot ugotować?
Żabo! Błagam! Co kupili Japończycy? Manifest Lipcowy? A na cholerę on im?
Ćwierczakiewiczowa! Antek nie męcz historii!
Antek – to, że iskrzy, a nawet, że parę loczków poleci, to nic groźnego; owszem, smaku przydaje. Obrzydliwie dopiero się robi, kiedy adwersarze skończyć nie mogą : jeszcze jeden komentarz, jeszcze ze dwa argumenty i za godzinę i za dwie… Prościej chyba dać po łbie i spokój.
…o, jak zwykle, ja tu wypisuję, a w międzyczasie ileś-tam wpisów…
Kto by miał czas na wypokuszanie się i „mądre korzystanie”… to już nie to, mądre korzystanie – NUDA! Ale to tylko moje podejście do życia, sama nie wiem, co mi jutro wpadnie do głowy, w końcu tak naprawdę nic nie muszę 😉
No, trochę działam, na zasadzie dobrawoli…ściera, mietła, pralnia i te rzeczy, kuchnia, ale też niekoniecznie codziennie, w końcu każdy wie, gdzie lodówka 😉
Cichal…
mówiłam, że niebezpieczeństwo istnieje!
Powieści Nisi zahaczają o białe żagle i szmaragdową toń! Jak tu nie czytać?!
Alicjo, oby Twoja Mama jak najdłużej pamiętała! U mojej niestety to poszło piorunem.
Żegnam wspaniałe Towarzystwo do jutra. Jeżeli przeżyję noc tropikalną prawie.
Pyro! Ja się juz cieszę! Jak ten Lisek, co chciał być oswojony…
Cichalu, Japończycy kupili warszawskiego Wedla, to chyba jakaś firma od gumy do żucia 🙁
Małgosiu, a nie lepiej było im wcisnąć 22 Lipca?
Chłe, chłe, Cichal, nie boję się Ciebie! Takie Kapitany jak Ty to Żentelmeny, kobiety nie pobiją ani za włosy włóczyć po podłodze nie będą. Panią Żonę uściskaj! Koniecznie musimy jakieś spotkanie wykonać w mieście Szczecinie.
Alicja-Admiralicja chyba nagubiła i naznajdowała z pięć kompletów mojej radosnej twórczości, teraz rozdaje… Ot, pożytek z roztargnienia!
Alicja, będziecie w końcu w Szczecinie? Bo już mi się kompletnie pomieszało, kto i kim, kiedy i gdzie.
Że się staczam, to możliwe. To wynik euforii. Dowiedziałam się dzisiaj, że NIE MAM cukrzycy. Jak to człowiekowi czasem mało do szczęścia potrzeba!
Mam parę innych rzeczy, ale pies z nimi tańcował. Mastino Napoletano.
A w ogóle to pracuję, fajną książkę czytam, wydamy ją na bank! Tylko na chwilkę się oderwałam.
Papuchna!
Ło, jutro rano możemy mieć puree z Pyry naszej kochanej…
Nisiu! jak Cię najedziemy to wtedy dostaniesz, nie cukrzycy, tylko słodysznicy, bo tak Cię nasłodzimy. Cieszę się na spotkania z Tobą, z Pyrą i Żabą. O innych słodyszkach nie piszę, bo nie wiem czy zdążę. Z Jotką śmy już są umówione!
Kazda kobieta ma swoje sposoby. Nazywa sie to technologia obejsciowa. Podaje przyklady z zycia. W domu jest lupacz do orzechów. Jolka zas ma swoja metode. Zawija orzech w sciereczke i buch mlotkiem. Doszla do takiej wprawy, ze skorupa rozlatuje sie a wnetrze jest nienaruszone. Pani Caritasówka rodem z Filipin obiera ze skórki zabek czosnku, kladzie na desce, przyklada na plasko nóz szeroki a potem wali mlotkiem. Podobno najlepsza metoda. Najsmaczniejsza niewatpliwie. Bo gdzie djabel nie moze to baba pomoze.
Srodkowonocny
Pan Lulek
Nisiu,
kiedy co i jak – będę wiedziała za parę dni i mogła podać daty, że wstąpili do piekieł, po drodze im było 😉
Na pohybel cukrzycy!
Nagubiłam książek, ale pożytek z tego ma Ewa C., a moje od Ciebie trzyma Gospodarz i przywiezie na Zjazd.
No co – zawsze ktoś musi coś namieszać w garze 🙄
W tym wypadku na mnie można polegać jak na Zawiszy. Bywa, że spieprzę (kulinarnie jest!).
Tych, co nigdy nie błądzą i niczego nie gubią ani nie robią źle – niech Bozia ma w opiece, nie wiedzą, co tracą 😉
Alicjo! Jak zwykle jesteś bez pudła!
Panie Lulku,
z czosnkiem też tak robię, próbowałam walnąć piąchą, ale nie rozgniatał się tak, jak pod młotkiem.
U mnie w domu do orzechów jest mała żabka hydrauliczna. 😆
Do czosnku mam już z pięć ambitnych rozgniataczy. Jedyny dobry wyrzuciłam, kiedy kupowałam taki ładny, błyszczący i wypasiony… a potem jego czterech koleżków, wszystko do niczego. Ale ten dobry już poszedł do śmietnika. Uroda to nie wszystko! 😎
MałgosiuW,
dzięki. Jak dotąd, nie jest najgorzej i zdrowie fizyczne dopisuje. A co dalej – trzeba będzie jakoś radzić. Lepiej nie będzie, wiadomo 🙁
Pozdrawiam serdecznie.
A ja rąsia. Nieważona…
Admiralicjo, bo najpierw trzeba obciąć ząbkowi stopkę. Ja kiedyś waliłam bez efektu, idąc za radą Jacquesa Pepin. Popatrzyłam dokładnie, urżnęłam draniowi końcówkę, walnęłam w nóż – i ząbek się ładnie rozleciał.
Chyba że rozwalasz całą główkę na ząbki, no to tylko gołą piąchą.
Książka fajna jest. Wracam do czytanki.
Nisiu,
bój się Boga! Żabka hydrauliczna?! A gdzie poczciwy dziadek do orzechów, najlepiej ruski taki?!
Dziadek jest, leży w szubladzie. Nie wytrzymuje konkurencji z żabką.
To taka subtelna żabka, nie żaden grzmot. Ale żaden krakatuk jej się nie oprze.
…na żabki to się podpinało pończochy 🙄
No dobra, nie były one hydrauliczne, tylko gumowe czy jakie tam mieszaniny tego z owym, ale żabki 🙂
Żabka hydrauliczna:
http://londynmoj.blox.pl/resource/09ropucha.jpg
„…Facet wygląda jak gibbon i zachowuje jak gibbon. Gibbon – małpa. Czy słyszałeś, Rambulino o gibbonach? Przez dwa „b” to małpa. Przez jedno „b” to Niepiera i niepieropodobni. Jak chodzą to się gibią. Gibony po prostu…”
Słownik PWN:
gibon, gibbon „wąskonosa małpa człekokształtna o bardzo długich kończynach przednich, bez ogona”
Łysolki
Jeśli prawdziwy onkolog pozwala sobie mówić o swoich młodocianych pacjentach „łysolki”, to jak mówi o dorosłych? Oni także bywają łysi po chemoterapii, czasem im te włosy nawet odrastają…
Placku,
próba eutanazji? 😯 😉
Gość dziś dumny jak paw z wczorajszego wyczynu, w Zermatt podobno pokonał 600 m różnicy wysokości z ponad 3000 m, dokąd wjechał kolejką zębatą, a potem schodził spacerkiem i bez sensacji zdrowotnych. Też uważam, że powinien się dać fachowo przetestować kardiologicznie, a potem więcej się ruszać bez samochodu.
Miłośnikom roweru polecam Les Triplettes de Belleville
A prócz tego, Nemo, dobrze sie czujesz?
Dorosły zdaje sobie sprawę, co go czeka po chemio czy radioterapii. Ten koncept nie trafia do dziecka, a jakoś trzeba to oswoić…Każda metoda dobra, jeśli przegna strach u małego pacjenta.
I znowu masz rację, Alicjo, To jest przewaga empatii nad… aż głupio determinować…
Sting wlasnie konczy swoj koncert w London, Ontario. Niebo czyste, ksiezyca 97.5% blask, powietrze rozane.
Lsniace czystoscia kieliszki, ciche mysli, ciche sny
Dzien dobry,
Placku, ani niebo ani kieliszki sie nie otwieraja. „Vevo not available in your country”.