Uczta
Już praprzodkowie człowieka zasiadali wokół jedzenia, dzieląc się nim mniej lub bardziej zgodnie. Wspólne jedzenie stało się czymś istotnym, od tysiącleci oczywistym i koniecznym. W całej historii wspólne uczty są ważnymi, niemal jak wojny, momentami, literatura jest pełna, od samych jej początków, opisów pamiętnych uczt, które wykraczały znacznie poza rolę nakarmienia jej uczestników.
W bliższej historii, w literaturze, mamy liczne opisy potraw, które były chlubą mistrzów kuchmistrzostwa. Uwierzcie mi na słowo: przeczytałam wszystkie dostępne obecnie książki dotyczące kuchni wydane w ciągu XIX wieku. Uważam kuchnię tego właśnie okresu za podstawę doskonałej polskiej kulinarnej sztuki .Na naszym rodzinnym stole często gości na przykład kruche ciasto, nazywane „ciastem Prababci”, na które przepis pochodzi z lat 50-tych XIX wieku i pozostaje niezmieniony i ceniony przez kolejne rodzinne pokolenia. Nie jest to zresztą jedyny archaiczny, lecz nadal żywotny przepis. Myślę, że większość rodzin ma takie swoje historyczne perełki.
Ale przecież trudno żyć samą kulinarną przeszłością, chciałoby się zaczerpnąć, skraść pomysły innych, co zresztą zawsze było siłą napędową tworzenia się dobrej kuchni. Ostatnio nie gromadzimy się przy stole nawet przy okazjach godnych kulinarnego uczczenia. Nie ma od kogo ściągać, kraść pomysłów i przepisów. Obracamy się w gronie (czy raczej „gronku”) znanych, bezpiecznych osób. I choć mamy nieco więcej czasu, zaopatrzenie w produkty jest co najmniej bogate, brak nam dopływu świeżych pomysłów kulinarnych. Tak przynajmniej ja to odczuwam. Gdyby trzeba przygotować menu większego przyjęcia nie znalazłoby się wśród zaplanowanych dań nic wystrzałowego a nowego. Muza (bo przecież pomysły wymyślnych dań to jej domena) milczy, bez dopływu świeżych pomysłów .
Przeglądam rubryki kulinarne w czasopismach i dochodzę do wniosku, że nowe pomysły podrzucają tylko pozornie. Od czasu obostrzeń jest przepisów więcej, ale chętka na nie zdarza się tak rzadko. Wymyślne, ale czy smakowite i apetyczne?
Dobra kuchnia to nie zawsze kuchnia wymyślna. Czasem proste danie, z dobrym doborem i to dobrych składników jest tym, co wspominamy z czułością. Zresztą wiecie to sami. Wspaniały pasztet przybrany pawim piórem najczęściej przegrywa z pieczonym ziemniakiem okraszonym świeżym, pachnącym masłem.
Wprawdzie nie uważam, że pomysł, jaki mi przyszedł do głowy jest szczególnie odkrywczy, ale mimo to podzielę się nim: poćwiczmy w tym trudnym czasie tradycyjne, zapomniane przepisy. Wprawdzie nie zasiądą do próbowania dań liczni przyjaciele, ale nabierzemy pewności, co przygotujemy na pewno na pierwsze spotkania z dawno nie widzianymi. Wierzcie mi, praktyka czyni mistrza i jeśli przećwiczymy na najbliższych, w przyszłości, kiedy będziemy mogli się spotkać w większym gronie czeka nas sukces.
Pewnie niektórzy mogą uznać moje ostatnie dokonania za pozbawione kulinarnych ambicji, ale przyznam się: ostatnio przygotowuję różne kluski ziemniaczane. Że nie jest to zadanie wyrafinowane? Ale jakie smaczne są jego rezultaty. Ostatnio ćwiczę tak zwane szare kluski, zwane u mnie w domu dziadowskimi. Powiem wam, że to wcale nie proste zadanie, aby otrzymać kluski zwarte, elastyczne, smakujące prawie jak pyzy, kształtu łódeczek, na których apetycznie zatrzymuje się brązowa warstwa sosu z duszonej pieczeni lub podsmażonego z siekaną szalotką chudego wędzonego boczku.
Proporcje są proste:
1 kg ziemniaków ścieram na drobnej tarce (oczywiście w kuchennym robocie). Na 10 minut przekładam masę do sitka, aby nadmiar roku odciekł. Następnie przekładam nieco odsączoną masę do miski i pozostawiam, aby nieco ściemniała, bo inaczej kluski nie będą wystarczająco szare .Po około 10-15 minutach wbijam jajko, dodaję płaską łyżkę soli i około szklanki mąki. Mieszam. Zagotowuję w dużym garnku wodę z łyżką soli i próbuję, czy nie trzeba do ciasta dosypać mąki: wrzucam jedną porcyjkę nabranego na bok łyżki ciasta. Jeżeli pozostaje w nadanym kształcie, znaczy, że ilość mąki jest prawidłowa. Z doświadczenia jednak wiem, że raczej jedna szklanka nie wystarczy na tę porcję ziemniaków i trzeba będzie jeszcze dodawać po trochu kolejne porcje mąki i próbować.
Wrzucam do wrzącej wody, formując jak kluski kładzione, za każdym razem zanurzając łyżkę. Po włożeniu wszystkich mieszam; kiedy wypłyną na wierzch, niechaj gotują się jeszcze około 2-3 minut. Wyjmuję łyżką cedzakową. No i zbieram pochwały, na razie od domowników, ale wkrótce od przyjaciół, których zaproszę na tradycyjny, wielkopolski obiad.
Komentarze
Wreszcie wiem dlaczego moje szare kluski niekoniecznie były szare. A to takie proste – odstawić aż ziemniaki ściemnieją!
Proste jedzonko zasługuje na pochwałę. Nie musi być wykwintne, podane na przybranych fikuśnie talerzach.
Kto pamięta wiejskie mleko zsiadłe nastawione w glinianych faskach i pozostawione w chłodzie piwniczki? A do tego ziemniaczki z wody z masłem lub polane słoninką i posypane koperkiem? Proste? Proste. Smaczne? Pysznościowe!.
Urozmaicamy obiady jak tylko możemy. Po plackach ziemniczanych, wczoraj Wombat sprokurował risotto (Danuśka – prawdziwe risotto – tu uśmiech szeroki) na czerwonym winie. A dziś poszalałam polskim przysmakiem wielu – zupą ogórkową , na wywarze mięsno-wędzonkowym.
Przy okazji odkryłam, że polskie ogórki kiszone są dużo delikatniejsze niźli miejscowe, firmy Eskal (na marginesie – koszerne). Co nie oznacza, że gorsze. Po prostu inne.
Jutro najprawdopodobniej będzie danie francuskie – gratin dauphinois (przepis od Danuśki).
PS – niezapomniany smak wody prosto ze studni lub źródełka, zimnej aż w zęby „łupało” i wypijanej z cynowego lub emaliowanego kubka. Albo nabieranej dłonią prosto z górskiego strumnienia.
Jolly Rogers – życzę szybkiego zwalczenia choróbska.
Krycha – mam nadzieję, że oboje powoliwróciliście do zdrowia.
Niekoniecznie byłam zafascynowana Kubusiem P., wolałam Muminki. A przygody Mikołajka fascynowały mnie oraz koleżanki i kolegów.
errata…
powoli wróciliście
Uparcie wpisuję się pod starym wpisem, a tymczasem mamy już nowy i to na dodatek kluskowy, a zatem w sam raz dla mnie 🙂
Echidno-urozmaicanie obiadów to dzisiejszych czasach jedna z niewielu rozrywek, jakie nam pozostały. Uśmiecham się do Waszego risotta, do Ciebie i do Wombata oczywiście też 🙂 Co do ziemniaczanej zapiekanki to była u nas obiad całkiem niedawno. Kiedy to danie pojawia się na stole to zjadam dwa razy więcej ziemniaków niż zwykle! Bon courage et bon appetit!
Danuska, dlatego robie zapiekanke z ziemniakow rzadko, tez zjadam dwa razy wiecej ziemniakow. W ubieglym tygodniu upieklam kisz ze szpinakiem, orzeszkami piniowymi i kozim serem. Do tego oczywiscie jajka i smietana. Na plasterki sera dalam mala lyzeczke miodu. Bernard twierdzil, ze jest dobra a mnie silny zapach koziego sera uniemozliwil jedzenie. Jako wieksze dziecko jezdzilam na wakacje do wujostwa a oni mieli koze i ja ta koze pilnowalam aby nie objadala krzewow. Kozi zapach pozostal mi do dzisiaj. Dziwne, bo sa kozle sery bez zapachu a inne maja dosyc mocna won.
Dzień dobry,
Dziękuję kochani za dobre słowa.
Test odesłany. Wyniki będa do 48 godzin.
Imbir z cytryna popijam zdroworozsadkowo. Smaku i zapachu ma nic – pomarańcza, kawa, chrzan, czosnek, kozi ser. Innych objawów niet.
Siostra dzwoniła do lekarza i ponieważ nie ma temperatury i kaszlu od czwartku idzie do pracy. Węch jej wrócił, ale jeszcze nie w pełni, smak nadal zmieniony. Tata czuje się lepiej, zaczyna jeść. Osłabienie powoli, bardzo powoli, mija.
Mój węch i smak już w normie.
Z prostych potraw jutro pomidorowa z ryżem.
Dzisiejszy mróz unieruchomił niektóre pojazdy w pracy. Koledzy, odbierający śmieci od osób przebywających na kwarantannie, nie wyrabiają się, tym bardziej, że spadł śnieg i byli potrzebni na innym odcinku robót, jak mówiono podobno w PRL-u. W związku z tym co chwilę dzwonią zdenerwowani, krzyczący na mnie ludzie. 🙁 Koledzy z działu gospodarki odpadami sprytnie wyłączyli telefon i wszystkie skargi trafiały do mnie. Oprócz tego pozamarzały rury i dział techniczny też miał co robić. Poniedziałek… 🙂
Jolly wracaj szybko do zdrowia.
Asiu, jak widać dziś nie bez kozery Blue Monday. Współczuję.
Ja dziś zrobiłam bez eksperymentów Boeuf Stroganow w towarzystwie świeżej bagietki, zostało mi mięso po wczorajszych befsztykach.
Małgosiu, nawet nie wiedziałam, że to dzisiaj jest Blue Monday. Może dlatego ludzie byli tacy nerwowi.
Będę się powtarzać, ale temat mnie usprawiedliwia – pyszne szare kluski robiła Pyra. Dodatkiem była zasmażana kapusta kiszona. Moje podejście do tych klusek nie powiodło się, chyba za dodałam za mało mąki. Może jeszcze raz się skuszę, bo nie znam miejsca, gdzie mogłabym je zjeść.
Małgosi Boeuf Stroganow kiedyś był dość popularny, dziś trochę zapomniany, a dla gości może być nowością.
Przeczytałam komentarz Asi i jakoś całkiem dobrze poczułam się na tej mojej emeryturze 😉 Asiu-trzymaj się!
Asiu,
odcinki i fronty robót jeszcze pamiętamy 🙂
Echidno,
Mikołajka nie znałam w dzieciństwie, za to teraz chętnie oglądam jego przygody w wersji filmowej. Obsada znakomita. Szczególnie lubię pierwszego Mikołajka/ z 2009 r./ to znaczy chłopca grającego tę rolę i jego mamę/ Valerie Remercier/, ale wszyscy są świetni. Okazuje się, że książka jest lekturą szkolną w 3 lub 4 klasie, mój wnuk czytał ją.
Mróz nie dokucza, choć wczoraj wieczorem było – 15 st. C, ale w dzień tylko – 5 st. i bezwietrznie. Idealna pogoda na spacer w kijkami.
Krystyno-kiedyś jadłam szare kluski w wykonaniu Młodej Pyry, też bardzo dobre 🙂
Nigdy nie jadłam szarych klusek.
Z dziecinnych smaków – w święta zrobiłam do pieczeni kluski šlaskie. Połowa zamrożona.
Mikołajka uwielbiam. Kubusia również. Wracam do tech ksiażek. Muminki czytałam ale jakoś do mnie nie trafiły.
I Mikołajek i Kubuś i Muminki 🙂
Szare kluski to specjalność taty, wcześniej babci. Obowiązkowo z kapustą i boczkiem.
Dziewczyny – na szczęście jutro będzie już wtorek i nie Blue, więc powinno być spokojnie. 🙂
Wczoraj ruszyłem na polowanie. Pogoda dopisała i mój stary aparacik z czarną szybką sprawdził się znakomicie.
https://www.facebook.com/photo?fbid=420204406063803&set=pcb.420205232730387
Miś zaserwował nam zimową ucztę. Fotografie czarno- białe, ale wiernie oddają kolorystykę przyrody: biel i szarości. W rzeczywistości jest tylko trochę zieleni świerków i sosen i czasami bladoniebieskie niebo.
Dla użytkowników Netfliksa- przeczytałam na blogu Marcina Zwierzchowskiego o dokumentalnym serialu: Fran Lebowitz. Udawaj, że to miasto. O pisarce/ w Polsce nietłumaczonej/, ale przede wszystkim o Nowym Jorku. Obejrzałam pierwszy odcinek z wielką przyjemnością, choć Nowy Jork mnie jakoś szczególnie nie fascynuje. Ale osobowość Fran Lebowitz , jej odczucia i opinie zauroczyły mnie. Obejrzę pozostałe odcinki. Może Wam też się spodobają.
Misiu – piękne zdjęcia pięknej zimy.
Uparty świstak!
https://v.redd.it/t4ui94a784c61
Moje zdjęcia są zrobione w podczerwieni czyli w tej części światła niewidocznej dla ludzkiego oko. Dopiero obróbka powoduje, że zaczynają przypominać to co znamy w fotografii czarno-białej zrobionej na kliszy. Nawet Sławek u którego wiszą moje dawne zdjęcia zrobione tym samym aparatem się nie zorientował . Warunek udanych zdjęć jest taki, że musi być dużo słońca. Sam byłem zaskoczony efektem robienia zimowych zdjęć moim przerobionym aparatem z czarnym szkiełkiem na cyfrowej matrycy.
Długie, piękne życie…
https://www.youtube.com/watch?v=2cbE3KC0oj0
-8c, śnieży.
Dzisiaj fasolka po wiadomemu. Klusek szarych nigdy nie robiłam i nie przypominam sobie, żeby w domu bywały. Ja za kluskami niespecjalnie… ale kiedyś spróbuję.
No proszę – a ja z uporem godnym zresztą sprawy, bo smak lepszy, ucieram w maszynie ziemniaki na placki z cebulą, żeby mi czasem nie ściemniały!
Przeciwniczką placków ziemniaczanych z dodatkiem cebuli była Pyra.
Jerzor zakupił mus jabłkowy i podobno to ma być dobrym dodatkiem do placków ziemniaczanych. Zobaczymy – placki dopiero co były, więc mus poczeka.
Kto zasiał mak?
Cisza, jak makiem zasiał albo inne, znane powiedzenie: dobrali się, jak w korcu maku czy też wierszyk-siała baba mak…
Całkiem ciekawy ten mak w polszczyznie, poniżej trochę więcej na ten temat:
https://www.wilanow-palac.pl/mak_lekarski.html
Ja posiałam natomiast resztkę ziaren zielonego groszku, która to resztka została gdzieś w szufladzie, w małej, napoczętej torebce. Posiałam tak, jak rzeżuchę-na niewielkim talerzu, na warstwie mocno namoczonej waty. Rośnie rachitycznie, ale rośnie, zbiory nie będą oszałamiające, dorzucę skromną garść do jakiejś kanapki.
Lubię, kiedy Miś udaje się na swoje fotograficzne polowania 🙂
Misiu-proszę częściej!
Alicjo-mus jabłkowy jest delikatny w smaku. Myślę, że może być całkiem dobry z plackami ziemniaczanymi.
Ja zasadziłam imbir – w sieci jest przepis na imbir w doniczce. Doniczka powinna być dość głęboka, ten pierwszy mi wyrósł, ale nie poszedł w korzeń, bo nie miał gdzie iść.
Z tym musem to Jerzor gdzieś wyczytał. Dawno temu jadłam placki z cukrem, ale mi odeszło. Podejrzewam, że te z musem to też deserowo, ale myślę, że będzie pasował.
Szczerze mówiąc, to ja smażąc placki podżeram, i jak ostatni już zejdzie z patelni, to jestem najedzona i nie mam po co zasiadać do stołu. Jerzoru też podaję na talerz systematycznie, jak schodzą z patelni i trochę odsączą się na ręczniku papierowym.
Detale na rzeźbach czy zabytkowych meblach jakoś uchodzą mojej uwadze. Przyjrzałam się dokładniej rzeźbom z Wilanowa i oprócz makówek dostrzegam winogrona i szyszkę chmielu/ chyba/.
Ponoć kiedyś małym dzieciom na sen dawano wywar z maku. Ale to chyba bardzo dawne praktyki.
W filmie przyrodniczym widziałam dziś łasiczkę. To rzeczywiście maleństwo.
Smażyłam dziś mężowi placki ziemniaczane/ oczywiście z cebulą/ po węgiersku. Oprócz gulaszu był jeszcze sos na bazie jogurtu z posiekanym korniszonem, cebulą i grzybkami marynowanymi. Sporo przy tym zachodu, ale gulasz będzie jeszcze na jutro, może z kaszą gryczaną i ogórkiem kiszonym.
Trochę przypadkiem byłam dziś w sklepie Makro i kupiłam kieliszki do wina, głównie dlatego, że odpowiadała mi ich wielkość, czyli nie za małe i nie za duże. Najczęściej spotyka się kieliszki duże, a nawet bardzo duże. Nie lubię z nich korzystać, bo są niewygodne. Te, które kupiłam wykonane są z dość grubego szkła, wolałabym delikatniejsze, no ale nie można mieć wszystkiego.
Do sadzenia imbiru nie przymierzam się, bo jest wszędzie do kupienia w dowolnej ilości. Można kupić tylko mały kawałek. Zresztą parapety mam pozajmowane przez inne rośliny. Mam stanowczo za mało parapetów 🙂
Placki/ oprócz tych po węgiersku/ zawsze z cukrem i nie zanosi się na zmianę. Naleśniki też tylko na słodko, czyli albo z twarogiem, albo z dżemem.
Koleżanka pożyczyła mi ” Nie ma” Mariusza Szczygła.
Jolly,
Zdrowia życzę.
Do tej pory borykam się ze skutkami częściowej utraty węchu: po dwóch miesiącach Earl Gry zaczął znów pachnieć bergamotką, grzyby suszone wyczuję dopiero jak wsadzę nos w słój z wyżej wzmiankowanymi, do tej pory nie wiem jak pachną trufle (kompletnie nic nie czuję), za to rozmarym wciąż niemiłosiernie cuchnie.
Zdjęcia zimowe – piękne.
Imbir to ja dla samej rośliny, bo zawsze mam świeży na stanie, ale że wypuścił pączek, to z ciekawości wsadziłam do ziemi. Ot, zielsko, bo nie przypuszczam, żeby zakwitł, to nie ta odmiana.
Na parapecie mam miejsce, zostało po Mrusi, bo przecież ona się tam wylegiwała, zajmując sporo miejsca. A parapet mam długi na ponad 3 metry i szeroki na 30cm. Miało kocisko wygląd na świat! „Liczyła samochody” 😉
https://photos.app.goo.gl/qEFYyppTaQi6gste9
Placki ziemniaczane jada się w Niemczech tradycyjnie z musem jabłkowym.
Chciałam kiedyś zrobić szare kluski ale mi nie wyszły, bo starte ziemniaki nie chciały zciemnieć.
Placki robię zawsze z cebulą. Lubię same , takie prosto z patelni. I też jak Alicja podjadam, jedna patelnia dla mnie druga dla Roberta. Ja na ogół wymiękam po dwóch, to co zostanie i tak szybko znika. Cukru nigdy nawet nie próbowałam użyć. Pyzy robiła moja Babcia, pamiętam , jak kręciła kulki i że pozwalała mi robić te wgłębienia paluszkiem. Pyzy były szare. Spróbuję kiedyś zrobić te szare kluski, może jak będę robiła jakiś gulasz.
Koty moich dzieci też często urzędują na parapetach, albo pod nimi na kaloryferach, jak one się tam wciskają to nie wiem. W stosunku do mnie są dzikie i nieufne, ale z gospodarzami to zupełnie inna bajka.
A! Placek węgierski – taki na cały talerz, z ostrym gulaszem i sporą łychą kwaśnej, gęstej śmietany! Do tego hop-szklankę piwa. To było dawno, w knajpie „Czardasz” w Kłodzku. Zawsze , za każdym pobytem trzeba było tam wstąpić, tym bardziej, że to było po drodze na dworzec kolejowy i autobusowy. Teraz jest tam jakiś drobny pub bezwyrazowy, ciekawe, jak długo pociągnie. Czardasz był odkąd pamiętam, nie wiem, kiedy się zamknął, pewnie w latach 80-tych lub później.
Czardasz specjalizował się w kuchni węgierskiej, znakomite jedzenie. Było 🙁
A nie – jeszcze w 1997 istniała, tutaj zdjęcie z powodzi tysiąclecia, która w Kłodzku przewaliła się wielką falą:
https://polska-org.pl/5449782,foto.html
Nie wiem, co mnie bardziej kusi i nęci: szare kluski czy placki kartoflane. Te ostatnie robiłam nie raz, ale bardzo dawno. Szare kluski pochłaniałam bez opamiętania, zawsze , gdy tylko się pojawiały się na stole, ale nigdy nie były moim dziełem. Robiła je mama mego męża – Wielkopolanka, a przy tym niedościgły wzorzec teściowej. Nie żyje już 11 lat,. Jej szare kluski, podawane z boczkiem i zasmażaną cebulą były tak dobre, że nigdy jeszcze nie ośmieliłam się choćby spróbować swoich sił. Jednak czytając Wasze wpisy, chyba nabieram odwagi , chociaż obawiam się, że w rezultacie mogę też nabrać wagi, bo szare kluski jadłam bez opamiętania.
U nas dzisiaj kolejny eksperyment, tym razem pt. pasztet w kruchym cieście.
Przepisów na to danie w internecie co niemiara, my postanowiliśmy jednak skorzystać przede wszystkim z podpowiedzi francuskich kucharzy, tym bardziej, że kulinarnymi działaniami dowodził wiadomy Francuz 🙂 Najpierw wyłożyliśmy formę kruchym ciastem, dokładnie ze wszystkich stron. Następnie ułożyliśmy
warstwę mielonego mięsa, potem mięsiwo w kawałkach i znowu warstwę mięsa mielonego. We francuskich przepisach używa się zawsze mięsa surowego. Całość przykrywa się starannie kordełką 😉 z kruchego ciasta.
Po upieczeniu pasztet powinnien wyglądać mniej więcej w ten sposób:
https://tiny.pl/r1tmm
Nasz eksperyment stygnie i nie jest jeszcze gotowy do pokrojenia.
Poniżej jeden z pomysłów na „pate en croute”, w którym całość mięsa została zmielona: https://kuron.com.pl/artykuly/przepisy/kielbasy-i-wedliny/pasztet-w-kruchym-ciescie/
Często oprócz mięs różnorakich dodaje się do tych pasztetów grzyby(w wersji wytwornej smardze) lub orzeszki piniowe.
Alain pojękiwał i napomykał o tym daniu już od dawna, jako że to jeden z jego przysmaków. We Francji ów pasztet jest do kupienia u każdego szanującego się rzeźnika, a także we wszystkich, dużych supermarketach. Pamiętam, jak wiele lat temu przywoziliśmy „pate en croute” w walizce do Warszawy, jako że zaraz przy przyjeździe mieliśmy zaplanowaną sporą imprezę i ów pasztet w kruchym cieście miał być, może nie tyle gwoździem programu, ale ważnym składnikiem menu 🙂
-7c w południe, słońce.
Pierogi z kapustą i grzybami, poświąteczne.
W czytaniu znakomita książka Michała Rusinka „Bez zahamowań”. Świetne analizy tekstów współczesnej „poezji śpiewanej” disco polo i tym podobnych. Uchachać się można po pachy – polecam, zwłaszcza w ponure dni 🙂
Danuśka,
bardzo ciekawa potrawa. Jak długo należy piec ten pasztet ? Trochę obawiałabym się, że zanim mięso w środku ” dojdzie”, ciasto za bardzo się spiecze. Choć na zdjęciu wygląda to dobrze.
Na dworze odwilż, ale śniegu jeszcze dużo.
Danuśka, zgadzam się z Krystyną, że pasztet wygląda ciekawie, a nawet zachęcająco. Czy mogłabyś napisać coś więcej o tym, co do środka i jak zrobić, żeby czas pieczenia tego co na zewnątrz był wystarczający dla tego, co w środku?
Daleko od Kuchni, czyli Uczta Inaczej
Od dość dawna jestem na tzw.facie. Można tam spotkać co kto lubi i pisać na co komu przyjdzie ochota. Myszkując po nieprzebranych zasobach FB natrafiłem, też już dawno, na stronę Pani Magdy Umer. Nie trzeba mnie tam było ciągnąć siłą, bo Panią Magdę uwielbiam od lat niepoliczalnych. Wszem wiadomo o przyjaźni Pani Magdy z Agnieszką Osiecką. Nagrała z nią dziewięć rozmów „Rozmowy o zmierzchu i świcie”. Z wielką przyjemnością zagłębiam się w ten wspaniały świat Pani Agnieszki, słucham jej ciepłego głosu, podziwiam lekkość wypowiedzi, talent wysławiania, taki, bez żadnego jakby wysiłku. A poza tym wracam do historii mi znanych, ale czasami zapomnianych….
Nazwałem to Ucztą Inaczej, a wiadomo, na uczcie każdy skosztuje co chce, pominie co chce… Jak wspomniałem odcinków jest dziewięć.
A może wszyscy je już znają, a ja dopiero odkrywam dawno znaną mi Amerykę.
„Niech żyje bal” to według Pani Agnieszki najlepsza jej piosenka. Podzielam, wszyscy znają.
Odcinek ósmy rozmów dzieje się na krakowskim Kazimierzu. Oglądałem, żałowałem gdy się skończył.
https://www.youtube.com/watch?v=m7-sMh4x8SU&feature=share&fbclid=IwAR32Hdxdv3IpuzCXCGc6SMApRpCTJVjtli0FndjCDEqBPXMZdF_7MeIdq5k
https://www.bing.com/videos/search?q=umer+miasteczko+Be%c5%82z+youtube&&view=detail&mid=D79E363037DD1B6CA620D79E363037DD1B6CA620&&FORM=VRDGAR&ru=%2Fvideos%2Fsearch%3Fq%3Dumer%2520miasteczko%2520Be%25C5%2582z%2520youtube%26qs%3Dn%26form%3DQBVDMH%26sp%3D-1%26pq%3Dumer%2520miasteczko%2520be%25C5%2582z%2520youtube%26sc%3D0-28%26sk%3D%26cvid%3D62F8824F1E684A64895602B2ECC60238
Marek,
Jesteś artystą fotografii, to dzisiaj coraz trudniejsi do znalezienia ludzie.
Dzięki
Czy szare kluski to pyzy ? U mnie jedlismy pyzy ale o szarych kluskach nigdy nie slyszalam. Siostra twierdzi, ze to jest to samo.
Wczoraj u mnie na zatoce były takie okoliczności:
https://www.kingstonist.com/news/kingston-firefighters-rescue-deer-from-thin-ice/
Dzielni strażący pospieszyli z pomocą! Przy okazji, jeszcze jakieś 10 lat temu na Collins Bay o tej porze roku stały już chatki wędkarzy i bezpiecznie jeźðziło się snowmobilami. To se chyba ne vrati…
Od kilku lat lód jest kruchy i jedynie przy niektórych domach dzieci budują małe lodowiska do grania w hokeja.
To był ostatni raz, kiedy widziano chatki na Collins Bay – 9 lat temu. Wiem, bo obserwuję:
https://photos.app.goo.gl/FPjsjd6EMGavQKwdA
Zdjęcia Marka są magiczne. Wiem, bo na jedno z nich patrzę codziennie. Jeszcze raz dziękuję, Marku.
Pyzy to pyzy. Szare kluski robię także do żeberek. Kochamy wszelkie kluchy, pyzy, knedle.
Dzisiaj ucztujemy z indykiem z warzywami i pyzami jak najbardziej na parze.
Tego to nie byłabym pewna Alicjo. Pewnie „se vrati”, pytanie tylko kiedy.
Bigosowo ucztowaliśmy. Jutro planuję czerwony barszcz z krokietami nadziewanymi kapustą z grzybami. Poświąteczne dania z zamrażalnika.
elapa,
szare kluski to starte ziemniaki plus mąka/ tak w skrócie/, natomiast pyzy robi się tylko z ziemniaków – 2/3 startych i odcedzonych oraz 1/3 ugotowanych i przepuszczonych przez praskę. Pyzy są jaśniejsze i można je nadziewać. Na drugi dzień też ciemnieją.
A pyzy na parze to chyba inaczej pampuchy, ale nie wiem jak się je przyrządza. Oczywiście można je kupić gotowe, podobnie zresztą jak pyzy z mięsem. Jadłam i były całkiem smaczne, te z mięsem, bo za tymi na parze nie przepadam.
Zapasy poświąteczne u mnie też stopniowo opuszczają zamrażarkę.
Nowy-dzięki za Ucztę Inaczej 🙂 Też bardzo lubię Magdę Umer.
Elapa-na zdjęciach różnicę widać chyba najlepiej:
pyzy-zgrabne, okrągłe, bywają szare lub białe, choć powinny być szare:
https://static.gotujmy.pl/ZDJECIE_PRZEPISU_ETAP/pyzy-z-gotowanych-ziemniakow-342425.jpg
Szare czy też żelazne kluski są nakładane łyżką do wrzącej wody zatem kształt mają mocno nonszlancki, by nie powiedzieć z lekka byle jaki 😉
https://zpierwszegotloczenia.pl/obrazek/438373.jpeg
Za chwilę napiszę jescze parę słów wyjaśnienia o pasztecie w kruchym cieście.
Krystyno dziekuje za wyjasnienie. Moja siostra, tez Krystyna chyba nigdy nie jadla szarych klusek. U mnie w domu jedlismy tylko pyzy.
Pogoda u mnie fatalna, zimny wiatr i dosyc czeste opady. Szukam pomyslu na niedzielny obiad, perliczka a moze schabowe, bo dawno nie jadlam .
+1c, lekko śnieży.
Pampuchy są robione na drożdżach – https://smaker.pl/przepisy-dania-glowne/przepis-kluski-na-parze-pampuchy,153568,patigotuje.html
Echidna,
ja niczego nie jestem pewna, dlatego dodałam „chyba”. Niemniej jednak równo od 9 lat nikt już na Zatokę się nie wypuszcza, poza tą biedną sarną, co to ją zuchy ze straży pożąrnej uratowali wczoraj.
Jutro robię gołąbki według Tereski Pomorskiej – kasza gryczana plus grzyby!
Krystyno, Leno-w naszym pasztecie znalazło się mięso z udźca indyczego, łopatki i polędwiczki wieprzowej, dorzuciłam też kawałek słoniny.
Część mięsa zmieliliśmy, a kawałki w środku to polędwiczka wieprzowa i mięso indycze pokrojone w długie paski i ułożone wzdłuż formy. Po przekrojeniu nasz pasztet wygląda tak:
https://photos.app.goo.gl/obxh6RgsxBNE1Q898
Mięso w kawałkach zostało poprzedniego dnia zamarynowane w białym winie z dodatkiem szalotki, czosnku, liści laurowych, ziela angielskiego i czosnku.
Całość piekłam w temperaturze 180 stopni, grzałki góra i dół, plus termoobieg.
W momencie, kiedy ciasto od góry zaczyna się mocno rumienić należy wyłączyć górną grzałkę i przykryć pasztet kawałkiem folii aluminiowej, tak by całość dotrwała całą godzinę w piekarniku. We wszystkich przepisach autorzy podkreślają, by zrobić otwory w wierzchniej części ciasta, pozwala to odprowadzić nadmiar pary. Ja po prostu ciasto ponacinałam. To ważne, jako że mięso zamknięte jest w naszym cieście niczym w skorupie. Skorupa z kruchego ciasta powoduje, że mięso piecze się w środku bez problemu.
Podaje przepis na salatke sycylijska, jest bardzo dobra na gorace dni ( obecnie dla Echidny ), ale teraz tez ja mozna zjesc, byla u mnie w ubieglym tygodniu.
6 pomaranczy sanguine ( czerwone w srodku )
1 srednia fenkula
3 lyzki posiekanych wloskich orzechow
2 lyzki oleju z oliwek, sol, pieprz.
Obrac i pokroic na cienkie plasterki pomarancze sanguine, pokroic rowniez na cienkie plasterki fenkule. Wymieszac razem, dodac 3 lyzki posiekanych orzechow, olej, sol i pieprz. Wymieszac ponownie i odstawic na godzine aby sie przegryzlo. Posypac posiekana gorna czesc fenkuly ( przypomina to koperek ).
To jest na 4 osoby.
https://www.ekologia.pl/styl-zycia/zdrowa-zywnosc/fenkul-warzywo-wlasciwosci-witaminy-i-wartosci-odzywcze-fenkulu,21058.html
Co prawda mają być pomarańcze sycylijskie, ale myślę, że każde pomarańcze mogą być, albo i mandarynki. Fajny pomysł – przechodzę obok fenkułu w sklepie i nie mam pomysłu, teraz wiem, choćby ta sałatka. Wiem, że pachnie trochę anyżem, bo wąchałam 😉
Alicjo, oczywiscie moga byc inne pomarancze, ale czerwone z bialym ladnie wygladaja w salaterce. Pomarancze lagodza zarowno smak jak i zapach fenkuly.
Danuska, miska salaty do paté i kolacja gotowa. Nigdy nie kupowalam paté en croute i chyba teraz sie skusze. Nie bede sama robila, bo nas tylko dwoje i bedziemy jesc przez tydzien.
Elapa-u nas Latorośl już zapowiedziała się z odwiedzinami, planuje przemieścić kilka plastrów pasztetu do swojej osobistej lodówki, nie zapowiada się zatem, byśmy jedli to danie przez tydzień 😉
A sałatka sycylijska odnotowana, fenkuły widziałam dwa temu z Lidlu.
Alicjo-fenkuła często podaje się z rybą, to oczywiście propozycja dla tych, którym nie przeszkadza ten anyżowy smaczek. Tu całkiem ładna kompozycja-fenkul, pory i plastry czego? No właśnie- pomarańczy!
https://tiny.pl/r195m
Cos zanosi sie na ograniczenie i tak juz ograniczonej wolnosci. Za chwile bedzie minister zdrowia w wiadomosciach i pewnie potwierdzi ograniczenia.
Wieczorem ogladam seril australijski Mystery Road.
Dzień babci: https://ninateka.pl/audio/lala-jacek-dehnel
Propozycja dla tych, którzy „Lali” nie czytali i dla tych, którzy książkę przeczytali. 🙂
W słuchowisku występują: Elżbieta Kępińska, Marcin Hycnar, Danuta Stenka, Leon Charewicz, Halina Skoczyńska, Mariusz Benoit.
Kulinarnie zrobiłam jeszcze śliwki w czekoladzie, niestety, nie miałam Grand Marnier pod ręką, coby je uszlachetnić nieco – następnym razem.
Suszone śliwki + czekolada francuska 70% – to jest to!
Lali czytali. Książki pasują mi w czytaniu, ale kiedyś podobne słuchowiska bardzo były przydatne, na przykład towarzysząc prasowaniu stosu bielizny i tym podobnych.
Już zapisuję, że do ryby się nada, chętnie spróbuję. Tymczasem dręczę was kiszonymi cytrynami – kto raz spróbuje, ten pojmie, dlaczego 🙂
https://photos.app.goo.gl/U3hvmxeo3Q162PDy7
Lali czytali, nawet dwa razy. Książki wolę czytać, niż słuchać, aczkolwiek słuchowiska radiowe bardzo się sprawdzały przy nudnych robotach typu sterta prasowania czy inne sprzątanie bezodkurzaczowe.
Dla mnie Dehnel skończył się na Lali, no, jeszcze Matka Makryna. Potem już nie bardzo, „Dziennik roku chrystusowego” taki sobie, a Szymiczkowa to taka wersja Agaty Christie „Miss Marple”. Mam cztery, dopiero jedną przeczytałam, ale już mam pojęcie, co to mniej więcej jest.
Aha. Powtórzyłam się z prasowaniem, bo mi tu w trakcie Jerzor coś przestawiał i myślałam, że nie poszło, a poszło. Od przybytku głowa nie boli, chociaż co za dużo, to niezdrowo 😉
Fenkuł nie dla mnie, chociaż ładnie wygląda.
Pasztet Danuśki wygląda smakowicie i bardzo ładnie.
Udało mi się dziś kupić chłodzone ciasto francuskie na maśle, teraz muszę pomyśleć jak go wykorzystać.
Spacer z kijkami był po śliskim ubitym śniegu co znakomicie go utrudniało i spowalniało, ale kijki na szczęście pomagają zachować równowagę.
Mnie też z fenkułem całkiem nie po drodze.
Dobry wieczór,
Zima Misia piękna.
Wynik testu pozytywny. Nie ma co narzekać, póki co poza wspomniana utrata węchu i smaku – co dla smakosza jest nieprzyjemne – nie jest najgorzej.
Nie ma na szczęście kaszlu, goraczki i problemów z oddychaniem. Prosto stan określiwszy, czuję się jak na sporym kacu bez uprzedniej przyjemności nadużycia alkoholu.
Za fenkuł dziękuję, nie lubię anyżu.
A pasztet Danuśki przypomina mi tutejszy specjał, ‘gala pie’, czasami, jak w przepisie pieczone z jajkiem.
https://www.deliciousmagazine.co.uk/recipes/gala-pork-egg-pie/
A z ciasta francuskiego Małgosiu, na pewno jadłaś u siostry sa pyszne – z braku lepszego tłumaczenia – paszteciki obiadowe, na przykład z gulaszem wołowym.
Asiu,
wysłucham ” Lalę” w spokojniejszym czasie, choć myślę, że w tym wypadku książka zwycięży. Bardzo lubiłam te dawne słuchowiska radiowe.
Danuśka,
jak widać, pasztet udany i wcale nie spieczony. Dzięki za dokładny opis.
Dzisiejszy spacer nie należał do przyjemnych, bo bardzo źle chodzi się po śniegowej brei, a ubity przedtem śnieg przestał być ubity. Chyba na kilka dni trzeba będzie zawiesić spacery.
Rano przed lekcjami telefonował wnuk z życzeniami na Dzień Babci. Myślałam, że na tym koniec, a tu wieczorem niespodzianka – przyjechał syn z chłopcami/ synowa w pracy/ z bukietem tulipanów i ciastem od Sowy. Młodszy wyrecytował wierszyk i wręczył wykonaną w przedszkolu świeczkę w słoiczku. Bardzo mile nas zaskoczyli. Szkoda, że w tym roku nie było uroczystości w przedszkolu, bo to są naprawdę niezapomniane spotkania.
Fenkuł duszony w dodatku w towarzystwie innych warzyw traci swój specyficzny smak. I w takiej postaci smakuje mi; na surowo nie bardzo.
Wiecie co? Jakoś tak źle się czuję. Draństwo dopada bliskich mi ludzi, bliskich blogowo też. A ja nic. Mnie nic nie jest. Nie żebym do świństwa tęskniła, ale doświadczam tylko przez szybkę. Nie dzielę parszywego doświadczenia. Nie mogę w pełni współodczuwać. Jestem na aucie i mogę się tylko martwić, a chciałabym być jak najbliżej dotkniętych.
Takie pokrętności latają mi po przeciążonych szarych zwojach.
Danuśka, dziękuję. Zgromadzę trochę mięs i spróbuję, bo bardzo mnie kusi, a do niego rzeczywiście sycylijska sałatka. Nas też jest dwoje, ale we względnym (tj. samochodowym) pobliżu jest reszta rodziny i jest się z kim dzielić.
Alicjo, po ostatniej Szymiczkowej („Złoty Róg”) albo i bez niej warto przeczytać „Panny z Wesela” Moniki Śliwińskiej. To już nie powieść, a opowieść bazująca na dokumentach. listach, prasie o towarzystwie przedstawionym w Weselu, o rodzinach Tetmajera i Rydla, ale przede wszystkim o ich żonach – Annie i Jadwidze siostrach Mikołajczykównych. I nie jest to historia o chłopomanii, a o wspaniałych kobietach i trudnych, ale chyba wielkich uczuciach. Ta opowieść nie kończy się w początku XX w., a sięga czasów powojennych, tj. po drugiej wojnie.
Haneczko,
pomyśl, jak bardzo martwiliby się o Ciebie Twoi najbliżsi, gdybyś była chora. Chociaż i tak pewnie się niepokoją. Jestem umiarkowaną optymistką, nie panikuję, ale zdaję sobie sprawę, że mnie też może to trafić. To, albo i co gorszego. Ale nie miejmy wyrzutów sumienia, że omija nas to.
Jolly oby jak najszybciej Ci to przeszło. Niestety mojej siostrzenicy już od trzech miesięcy dokucza ten brak smaku i węchu. Podobno dobrze jest jednak stymulować węch wąchając olejki eteryczne, kawę, intensywnie pachnące rzeczy.
Krystyno, i tak się o mnie martwią, nadmiernie.
Nie mam wyrzutów sumienia, tylko takie pokręcone poczucie niewspółuczestniczenia.
Dzisiaj nie poszłam na spacer. Wczorajszy wymęczył mnie śliskością. Dzisiaj intensywnie spływało. Jest nadzieja na jutro.
Masz faktycznie pokręcone poczucie, haneczko – ja nie wstydzę się powiedzieć, że nie chciałabym współuczestniczyć, to znaczy chorować. Nie mam żadnych (tfu-tfu!) chorób współjakichśtam, o których bym wiedziała, ale mimo wszystko nie chcę zachorować i czekać, jak to-to na mnie sobie poużywa i czy przeżyję. Bo na dobrą sprawę to mało o tym wirusie wiadomo, jednych traktuje lepiej, drugich gorzej, a jeszcze innych wysyła w zaświaty. A mnie się tam, im bliżej – wcale nie spieszy!
Nie mam w rodzinie ani wśród znajomych (wyjąwszy blog), oprócz jednej pary z Polski, intensywnie i zbiorowo podróżujących w czasach pandemii, nikogo, kto by zachorował. Bombardowanie statystykami kilka razy dziennie via media nie pomaga „morale”, że tak powiem, wbija w dołek.
U nas we wsi jest (na wczoraj) 6 zachorowań, 2 osoby z tego względu hospitalizowane. Nie jest to zła statystyka na tak spory obszar (204.116 osób według spisu 2016), dzięki czemu jesteśmy w tak zwanej „szarej strefie”, gdzie prawie nic się nie dzieje, ale reżym sanitarny ludzie zachowują i ja też. Gdzie mnie nie sieją – nie idę, a jak idę, to ostrożnie i zamaskowana niczym złoczyńca jakiś.
Mamy nadzieję, że dotrwamy bez spotykania się z zarazą aż do czasu, kiedy się zaszczepimy, aczkolwiek nie wiemy jeszcze, kiedy to nastąpi. Czekamy.
Współczujemy wszystkim i nawet sobie, bo mamy poczucie, że mija rok, który w sporej części możemy zaliczyć do zmarnowanych turystyczno-towarzysko.
Lena2,
dzięki za podpowiedź, skorzystam, jak już się powspinam ze wszystkimi znakomitościami na najwyższe góry świata, bo właśnie sobie uzupełniłam nowościami półkę za pomocą publio.com z tej dziedziny. Z okazji ostatnich wzmożonych działań w Himalajach promocja różnych książek na ten temat, więc uzupełniam i moją półkę w tej dziedzinie. W czytaniu „Berbeka”, przegląd osiągnięć tego wspaniałego wspinacza. Przy okazji – książki o zdobywcach, włóczykijach, żęglarzach i wspinaczach czytałam od dziecka i ciągle mnie to pasjonuje, większość z nich ma w sobie dużą dozę dramatyzmu, ale… najważniejsze, żeby autor przeżył!
Idę dospać.
Barszczyk był, a jakże. Zrezygnowałam natomiast z krokietów. Zamiast podałam paszteciki z nadzieniem kapuściano-grzybowym w cieście francuskim.
Na deser z mrożonych (bo kupiłam mrożone płaty ciasta francuskiego) upiekłam ciasteczka z morelami.
I tu podpowiedź dla MałgosiW: chłodzone ciasto francuskie możesz wykorzystać do różnych nadzień w formie pasztecików, „zawijajców” i co Ci fantazja podpowie. I oczywiście do słodkości różnorakich. Najlepiej z owocami.
Pomysły znalazłam między innymitutaj . Może da i i innym natchnienie. Mnie dało.
haneczko nie poddawaj się takim nastrojom. Po co? Zamiast poddawać się uczuciu niewspółuczestniczenia, pomyśl ilu osobom możesz pomóc w różnoraki sposób. Ot choćby swym humorem i ciepłym słowem. To bardzo ważne.
zgubiłam odstęp w :
Pomysły znalazłam między innymi opis odsyłacza.
chyba jestem już zmęczona, prosze zlekceważyć poprzednią poprawkę. Poniższa powinna być poprawna:
Pomysły znalazłam między innymi tutaj.
Jolly Rogers-życzę Ci jak najszybszego powrotu do pełni zdrowia!
A haneczkę proszę, by cieszyła się bezstresowo swoją świetną formą!
Też uważam, że słuchowiska to świetne tło przy różnych domowych robotach. Zresztą w kuchni, podczas gotowania mam praktycznie zawsze właczone radio.
To zwyczaj wyniesiony jeszcze z domu rodzinnego, moja Mama kręciła się po kuchni przy włączonym odbiorniku. Pamiętacie ten peerelowski sprzęt?
https://ireland.apollo.olxcdn.com/v1/files/65d2mvm96jxd2-PL/image;s=1000×700
W obecnych czasach młodym ludziom, co wiemy doskonale, do wszystkich celów wystarcza jednie komputer.
Małgosiu-mam w zamrażalniku ciasto francuskie, które też czeka na swój dzień.
Wymyśliłam, że zrobię takie roladki:
https://www.youtube.com/watch?v=yOukCn2_ZLc
Szybkie i proste, a farsz można wykombinować dowolny.
Jolly Rogers-gala pie w wersji z jajkiem przypomina z kolei naszą pieczeń rzymską 🙂
Tyle, że w tej ostatniej nie ma otoczki z ciasta:
https://aniagotuje.pl/przepis/pieczen-rzymska-z-jajkiem
Otrzymałam dzisiaj kolejną porcję różnych memów, dowcipów i złotych myśli.
Podzielę się tymi:
Lenistwo jest najlepszym z siedmiu grzechów głównych. To ono powstrzymuje cię przed popełnieniem pozostałych sześciu.
-Piszą, że mózg upiększa człowieka, a przecież mózgu nie widać.
-Ale jak go nie masz to widać.
-Babcia mówiła, żę kiedy ona była młoda to nie było internetu.
-Tak, a przez ile godzin?
Pewnie młoda już nie jestem, ale też często słucham radia przez internet 🙂 Teraz chętnie uciekinierów z Trójki, są już dwie stacje.
Danuśka , Echidno, zapisuję propozycje, a co z tego wyjdzie dam znać.
https://youtu.be/u4HkM6WzmFY
Malgosiu-uciekinierów z Trójki też słucham przez internet, inaczej się nie da 🙂
Też słucham radia przy pracach kuchennych. Stara ” wieża” jeszcze działa.
Chętni mogą kupić nowoczesne radioodbiorniki w stylu retro, niewielkie, takie do postawienia na półce.
A z ciasta francuskiego można upiec też ciasteczka w formie faworków.
-2c, szaroburo.
Radia nie słucham – czytam, a jak coś robię, włączam muzykę z youtube.
Przypominam sobie lata 60-te, były wtedy bodaj dwa programy i pamiętam, że oprócz jakichś tam programów „mówionych” i Matysiaków i W Jezioranach oprawę muzyczną stanowiły zespoły „Śląsk”, „Mazowsze” oraz inne ludowe, a w porywach muzyka klasyczna, najczęściej Chopin, Moniuszko i tym podobne. O, i był też słynny „Cie, choroba…”, czyli Jerzy Ofierski. Z szansonistek pamiętam Marię Koterbską, Jakubczak, Kunicką, Santor…
Dopiero w latach 70-tych radiem zatrząsł rock! Aczkolwiek najpierw big-beat, spokojnie…Oraz powstał ulubiony program III oczywiście!
Pojawiły się też programy satyryczne (słynne 60 minut na godzinę) i dobre programy publicystyczne. A w soboty o 17-tej na Trójce leciały odcinki sensacyjnej powieści „Dzień tryfidów”… to tak mniej więcej w połowie lat 70-tych. I w ogóle radio zaczęło być ciekawe i przyjemne do słuchania. Z „kultowym” „Lato z Radiem” na czele 🙂
Zjedzono ostatnią porcję poświątecznych pierogów z kapustą i grzybami, z poświątecznych zostały mi jeszcze dwie spore porcje uszek (porcja na dwie osoby!) oraz oczywiście barszcz, który mam na okrągło.
Jutro czas na gołąbki, o ile mi się zechce.
Jerzy Połomski! Jak mogłam o nim nie wspomnieć… mnie do dzisiaj zachwyca głosem, podobnie jak Irena Santor.
Vegetariańsko:
https://noizz.pl/jedzenie/dostep-do-kuchni-roslinnej-nigdy-nie-byl-latwiejszy-startuje-styczniowe-wyzwanie/c57dwrk
-14c, słońce wzeszło.
Wczoraj wieczorem w ramach wzmożenia kulinarnego zrobiłam sałatkę jarzynową, pretekstem było wykorzystanie resztek dobrego majonezu, a poza tym miałam wszelkie inne składniki, groszek, ogórek kiszony itd.
Nie robię dzisiaj gołąbków, przesuwam na jutro. Mam inny pomysł.
U nas już słońce zaszło , +6 i pada.
Dziś kotleciki jagnięce, tylko dla nas, tym razem nie ma głównego podjadacza.
Ja jeszcze o radiu:
to dużym stopniu radio sprawiło, że zaczęłam interesować się Francją. Na początku były piosenki-najpierw „Rewia piosenki”Lucjana Kydryńskiego. Wyszperałam poniższy artykuł, jest w nim fragment poświęcony tej audycji:
https://kultura.onet.pl/muzyka/wywiady-i-artykuly/arystokrata-sceny-mija-90-rocznica-urodzin-lucjana-kydrynskiego/082bqc6
A potem kolejny program, też już nieżyjącej i nieocenionej Barbary Podmiotko „Pod dachami Paryża”:
https://www.polskieradio.pl/9,Trojka/719,Pod-dachami-Paryza
Przy okazji przeglądania różnych artykułów dotyczących radia znalazłam informację, że nadawanie transmisji pierwszej radiowej imprezy estradowej (Podwieczorek przy mikrofonie) oraz emisja pierwszej „mówionej” powieści radiowej („Dni powszednie państwa Kowalskich” Marii Kuncewiczowej) miały miejsce już w roku 1936.
U nas do godzin popołudniowych mocno padał deszcz i było bardzo ciemno. Na obiad rosół.
Ostatnio trafiłam na piosenkę do tekstu Władysława Szlengla śpiewaną przez Hannę Klepacką. Bardzo ciekawy głos.
https://youtu.be/x8xLxo5p-LQ
https://youtu.be/SO5_mLKLaPU
https://youtu.be/TB2MEcBCcxs
https://youtu.be/iLsfstVT9zQ
https://youtu.be/3h5zlTVyCOY
https://youtu.be/IX2pnKnNIFU
Danuśka, niekoniecznie dykteryjki z życia związane z internetem lecz generalnie z nie tak znowu odległą przeszłością są doskonałą pożywką dla wszelkich humoresek.
„… kilkanaście lat temu poszliśmy z wnukami do Galerii Mokotów wybierać mikołajkowe prezenty. Kuba i Antek strasznie marudzili „Dziador, tu nic nie ma”. W końcu powiedziałem im, trochę wkurzony, że nie wiedzą, co to znaczy „tu nic nie ma”. Że za mojego już dojrzałego życia w sklepach był tylko ocet. Na co Antek, młodszy wnuk, dzisiaj mistrz świata w walce na miecze, powiedział coś, co później krążyło jako anegdota w internecie: „Dziador, oszalałeś!? W całej Galerii Mokotów tylko ocet?!”.
Martyna Bunda
„Daniel Olbrychski o władzy, która powinna zostać rozliczona”
Polityka, 26 grudnia 2020
Molgosia W,
Malgosiu podaje przepis na bardzo dobre kotleciki jagniece zapiekane z ziemniakami.
Podsmazyc na masle kotleciki i cebule, w tym czasie obrac kilka ziemniakow, pokroic ich na bardzo cienkie plasterki. Podsmazone kotleciki z cebula, dac do zaroodpornego naczynia, dodac zabek czosnku, lisc laurowy, tymianek i podlac szklanka goracego bulionu do wysokosci kotlecikow, dodac sol ( troche, bulion jest slony ), pieprz i wstawic do goracego piekarnika. Po 10 minutach dodac ziemniaki w plasterkach. Podlewac czesto. Danie jest gotowe jak ziemniaki sa ugotowane i nie ma znaczenia, ze sie lamia , nawet lepiej. Ja sobie ulatwiam zycie i bulionem przykrywam ziemniaki abym nie musiala podlewac w trakcie i parzyc sobie reki przy okazji co mi sie zdarza . Bardzo lubie ziemniaki, dla mnie kotlecik jest dodatkiem do ziemniakow a nie na odwrot.
-16c, słońce (przynajmniej z rana…)
Powyższa zapiekanka brzmi smacznie, ja też dzisiaj robię coś w stylu, ale to potem, bo na razie jem owsiankę, a pomysł obiadowy (autorski!) zostawiam na potem, degustację też.
Opowieść o tym, jak nie zrealizowaliśmy dzisiejszego planu pt:
Zwiedzamy park Moczydło
Bez maseczek można spacerować w parkach oraz w lasach. Jako że od marca do grudnia 2020 roku spacerów po lesie odbyliśmy niezliczoną ilość razy uznaliśmy, iż nadszedł czas na warszawskie parki. Parków w stolicy niemało, nuda niegroźna, orzekliśmy z przekonaniem i z optymizmem. Parki w naszej dzielnicy znamy bardzo dobrze, te historyczne i najsławniejsze nam nieobce, park Praski zapamiętany dobrze z dzieciństwa, Skaryszewski zwiedzony z przewodnikiem oraz bez, a park Żeromskiego na Żoliborzu to miłe wspomnienia z czasów studenckich i jakaś kawa nawet całkiem niedawno czyli może dwa czy trzy lata temu. Opowiadałam już w tym gronie, że w czasach zarazy odwiedziłam też park bródnowski. Dzisiaj wybór padł więc na park Moczydło, który na mapie wydaje się całkiem spory, a na letnich zdjęciach prezentuje się całkiem przyjemnie. W niedzielne przedpołudnie przejechanie samochodem przez pół Warszawy, by tam dotrzeć to pestka, bo ruch niewielki. Już kiedy skręciliśmy w ulicę Górczewską zastanowiły nas liczne grupy przechodniów u celu naszej eskapady. Ki diabeł, toż to przecież niemożliwe, by takie ilości ludzi gnały do parku o tej dosyć rannej porze i przy byle jakiej pogodzie…? Na porozjeżdżanych trawnikach, które teoretycznie powinny być już częścią parku urządzono wielki, płatny parking. Dlaczego parking i skąd aż tyle samochodów na tym parkingu? Poprosiłam pana parkingowego o odpowiedź i wszystko stało się jasne: w niedzielę odbywa się w tej okolicy targ! To tereny bazaru Olimpia, o czym nasze Koleżanki mieszkające w niedalekich okolicach-Małgosia i Jolinek na pewno wiedzą doskonale. A zatem zaparkowanie samochodu w tym rejonie w niedzielne, targowe przedpołudnie graniczy z cudem. Cud się nie wydarzył! Objechaliśmy teren parku samochodem i wycofaliśmy się jak niepyszni na z góry upatrzone pozycje, czyli na trasę prowadzącą do domu. Zrezygnowaliśmy ze spaceru w jakimkolwiek parku, bo rozpadało się na dobre.
Kawa w domowych pieleszach smakowała znakomicie a deszcz za oknem wydawał się całkiem niegroźny
Teraz…
https://www.cityofkingston.ca/explore/webcams/springer-market-square
Danusiu, nawet nie myślałam , że w okresie pandemii ten targ działa. Rzeczywiście , koło Stadionu Olimpii rozkładali się tam handlujący. Byłam na tym bazarku tylko raz , dawno temu. Zdarzało mi się bywać po drugiej stronie Górczewskiej na basenach, ta część parku jest mniej zadrzewiona. Tereny parkowe ciągną się aż do Wolskiej.
Ela, zapisuję oczywiście przepis na następny raz 🙂 Wczoraj zjedliśmy je z patelni grillowej, zamarynowane wcześniej w czosnku, rozmarynie i tak zwanych dyżurnych, polane oliwą i w tej zalewie czekały sobie parę godzin na patelnię.
…odbyliśmy spacery, a nie spacerów 😳
Alicjo-te ślizgawki w centrum miast kojarzą mi się z amerykańskimi filmami, których akcja rozgrywa się zimą, to zresztą znakomity pomysł. W Twoim mieście, jak widać na filmie, na lodowisku tłumów nie ma. Tym lepiej dla tych, którzy dzielnie się ślizgają 🙂
Przypomnialy mi sie lata jak jezdzilam na lyzwach. W moim miasteczku nie bylo lodowiska tylko zamarzniety staw i na szczescie plytki. Pod niektorymi lod sie zalamal i mokrzy wracali do domu. Jezdzilam tez we Wroclawiu kolo Hali Stulecia wtedy Hali Ludowej. Byla muzyka, kolorowe zarowki i czlowiek byl mlody. Ach, kiedy to bylo !
Danuśka,
w południe jest pora lunchu, więc… poza tym nie wiem, czy przy „total lockdown” (a taki mamy do końca miesiąca) lodowisko nie jest zamknięte – bardzo możliwe, że jest.
Kingston to jedna z niewielu miejscowości, która ma prawdziwy Rynek – szkoda, że front Ratusza jest odwrócony w stronę jeziora, bo byłoby całkiem jak w Europie 😉
To lodowisko istnieje od jakichś 10 lat.
Nie umiem jeździć na łyżwach – kiedy miałam chęci, to nie miałam sprzętu, a jak sprzęt by się znalazł, to mnie się już nie chciało 🙄
Lubiłam jeździć na łyżwach i jeździłam dosyć długo. Kiedy Latorośl była w wieku szkolnym chodziłyśmy często na ślizgawkę razem, od nas było najbliżej na Stegny.
No – ludziska się najedli i jeżdżą 😉
A i mróz też zelżał (-7c). Zazwyczaj najwięcej amatorów jest wieczorem.
https://www.cityofkingston.ca/explore/webcams/springer-market-square
…i zawsze są ustawione trybuny przed lodowiskiem, ale chyba teraz z powodu pandemii nie ustawiają, żeby ludzie nie gromadzili się w kupie.
Akurat zambone wjechało wyrównywać lód, więc znowu ludziska zeszli z tafli.
p.s. Jest to darmowa przyjemność, są też kibelki gdzieś dyskretnie schowane. Z powodu pandemii limit 25 osób na tafli. Maski obowiązkowe. Czynny do 22-giej, 7 dni w tygodniu.
Danusiu, dziekuje za sznurek do Kydrynskiego!
Pieknne wspomnienia, juz zwlaszcza ta Ertha Kitt, z jego „r“– bezdzwiecznym(?!) moze, za to dla mnie ryczacym – ktora mnie wtedy normalnie, nudzila.
Za to on, rzeczywiscie sie wtedy potrafil przelamac i puscic np, creedens cleewatter revival i inne. Nie jeden raz ustawialem wtedy moje plany na niedziele na godzine 15.00. No, nie bylo wtedy wiele mozliwosci posluchania rajcujacej nas muzyki, chyba ze: radio luxenburg i niemieckie stacjedla mnie.
A jesli dalej o niego chodzi to, pozostal mi sentyment do Berta Bacharacka i jego ikony, Dion Warwick. Tak mi ich wpajal, ze nie zapomne i do dzis czasem sobie puszczam.
Dziekuje
Park na Moczydle jest miejscem wielce urokliwym dla spacerowiczów. Nawet w niedzielę lecz zdecydowanie po południu.
Bazar na Olimpie – ładnie brzmi i to by było na tyle. Zapewnie ma swych zwolenników jaki i oponentów. Osobiście, po pierwszej wizycie, byłam niemile zaskoczona. Targi w małych miasteczkach miały swój urok, tu organizatorzy (właściciele stadionu) wydzierżawiają tereny zupełnie nie przygotowane do tego typu działalności. Kwitnie handel nielegalny tuż przy lub poza ogrodzeniem z siatki. A że sprzedający czasem muszą ze swym towarem uciekać przed strażnikami, siatki bywają przecinane.
Tłumy niebywałe, czyli bazar cieszy się dużym powodzeniem. Oprócz regularnych stanowisk z typowym misz-masz od cebuli po sprzęt gospodarstwa domowego, rozkładane na plandekach starocie:
https://heliotropvintage.pl/2018/04/bazar-na-olimpii/
Zaś wieczorem, na opustoszałym placu i okolicach sterty śmieci.
Jak wspomniałam na początku, Moczydło jest miejscem wybitnie spacerowym.
Jedyny pomnik to Figura Chrystusa Miłosiernego stojąca na skraju parku u zbiegu ulic Górczewskiej i Elekcyjnej.
erata:
Bazar na „Olimpie” – koniecznie w cudzysłów ujęta nazwa, taka była ma intencja
Dzisiejsza przewidywana temperatura – 39 stopni. Wczoraj było stopni 35. Zaznaczam, że mowa o temperaturze powietrza w cieniu. Co przy bezchmurnym błękicie nieba znacznie przewyższa stopnie Celsjusza w słońcu.
W domu, choć nasłonecznione od rana do popołudnia, chłodno. Klimatyzacja włączona już od rana.
Kulinarnie – danie obiadowe w sam raz na taką aurę: chłodnik. Zrobiłam porcję na dwa dni. Wczoraj wyśmienity. Dziś smaku nie zmieni, a i ulgę przyniesie.
Moja Bunia w dni „gorączki”(a takie dni drzewiej latem bywały) podawała zupę NIC. Pewnie znacie – chłodne przegotowane mleko połączone z żółtkami ubitymi z cukrem oraz dodatkiem kropli wanilii. Na końcu dodawane ubite białko. Ocean waniliowej żółtości z lekko słodkimi górami lodowymi na talerzach.
Echidno-znamy, znamy 🙂 ale jako deser podawany nad Sekwaną i Loarą pod nazwą pływające wyspy-iles flottantes:
https://www.duracuire.com/wp-content/uploads/Ile-flottante-1140×641.jpg
Kiedyś już rozmawialiśmy o tym deserze, który, tak jak piszesz, jest świetnym pomysłem na upały. Póki co, dla ochłody posyłam Ci okołozerową szarość i marne resztki śniegu. Z naszą pogodą bardziej kojarzy się drożdżowy, babciny placek z kruszonką.
Pepegor-to może tego monologu też chętnie posłuchasz? Tu wprawdzie Kydryński nie występuje w roli popularyzatora muzyki, ale też jest znakomity 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=X1sPl5WYhPE
Danusiu to my dyskutowałyśmy na ten temat, bo mój syn był wielkim miłośnikiem tego deseru, tylko jakoś inaczej nazwanego.
Tak, drożdżowy placek z kruszonką i kubkiem kawy z mlekiem.
Urocze.
-3c, pochmurnawo
Proszę się częstować 🙂
https://photos.app.goo.gl/mjToaxUTqCdJJTjw9
Do zdobienia potrzebne suszone śliwki oraz gorzka czekolada, ja kupuję French Dark Chocolate 70% cocoa.
Rozpuścić czekoladę w niewielkim naczyniu, wstawionym do gorącej wody. Zanurzać śliwkę po śliwce, odkładać na papier pergaminowy.
Wersja dekadencka – namoczyć śliwki w likierze typu Grand Marnier na parę godzin, odsączyć i po kolei zanurzać w czekoladzie. Likier wypić!
Po dzisiejszej prasówce – bałwan bałwana bałwanem pogania. Jak to dobrze, że policja ma tylko takie problemy 😉
Serdeczne dzięki za Kydryńskiego. Też go mile wspominam. Na estradzie przeżyłam go tylko raz w Hali Parkowej w Katowicach.
Zrobiłam fuczki z kiszoną. Zjadliwe, ale jednak nie powtórzę. Wolimy z różnymi warzywkami.
haneczko – wyjaśnij proszę bom niezorientowana w tej materii.
Fuczki to ponoć bieszczadzkie danie z kwaszonej kapusty i mąki, smażone jak placki ziemniaczane. Czy to oznacza, że zamiast ziemniaków ucierasz warzywa, dodajesz mąkę i smażysz? Jeśli tak, to jakie warzywa?
Echidno,
haneczka zamiast KAPUSTY KISZONEJ dodaje warzywka różne 😉
A smaży się to jak racuchy lub placki ziemniaczane, tak jest. Mnie fuczki smakują z kapustą kiszoną (posiekaną dość drobno), ponieważ wszystko, co się kojarzy z kapustą kiszoną mi smakuje.
Ale wyobrażąm sobie fuczki z grubo startymi warzywami rozmaitymi plus ziemniaki w tym, a jakże. I troszkę kapuchy kiszonej 😉
Echidno,
czy zwiedzałaś kiedykolwiek sąsiednią wyspę, Nową Zelandię? A jeśli – to jakie wrażenia? Pytam, bo czytam opowieści naszych wspinaczy, Wielickiego i Cichego, kiedy to Wielicki wspomina Mount Cook i wspaniały z tej góry widok na Morze Tasmańskie… to musiał być widok! Zwłaszcza, że z dość wysokiej góry! (3724mnpm).
Echidno, na przykład pokrojone drobno: papryka, pieczarki podsmażone z cebulą, cukinia. Mąka pszenna i ziemniaczana, jajka. Można do tego dodać surowe kawałki drobiowego mięska.
Byłam z kijkami na „lodowisku”, ścieżki w lesie pomarzły po roztopach i gdyby nie to, że jest nierówno to można by było pojeździć na łyżwach. Ale zrobiłyśmy zwykłą trasę, co kosztowało nas trochę więcej wysiłku i czasu. Mniejsze ulice jak wracałam były już posolone, ale rano też były pokryte lodem, co nie ułatwiało jazdy.
-6c, ledwo-słonecznie.
Polecam, tym bardziej, że tytuł nieco kulinarny:
„Kiełbasa i sznurek” – rozmowy Ogórka (Michała) z Jurkiem (Bralczykiem).
Niestety, od zachodu idzie nawałnica śnieżna, już się zachmurzyło.
Haneczko,
mąka, woda lub mleko oraz jajo – to ciasto na fuczki. Bez płynu nie rozrobisz 😉
eva47 🙂
A my wybraliśmy się na kolejny spacer po nadbużańskich lasach. Szło się bardzo dobrze, bo większość leśnych ścieżek jest zupełnie nieuczęszczana, a na dodatek była pokryta świeżym śniegiem. Po powrocie do Warszawy zaczęliśmy studiować różne strony ze śladami leśnych zwierząt, bo śladów w lesie mnóstwo, a nie zawsze łatwo odpowiedzieć na pytanie kto zacz je zostawił. Gdyby ktoś z Was też chciał się pochylić nad śladami różnych łap to proszę uprzejmie:
http://www.bezogrodek.com/2016/01/slady-zwierzat-na-sniegu.html#
Drobna niespodzianka dla Alicji:
„-Nie będą drukować mojego nazwiska przy artykułach i w dodatku wysyła mnie w teren.
-Kiedy?
-Jeszcze dzisiaj. Do Kingston, żebym napisał o jakimś gościu, który zwiał z więzienia. To tylko pięć-sześć godzin pociągiem, ale nie wiem, ile czasu będę musiał spędzić na miejscu…..
……Ernest wrócił z Kingston zmęczony i podenerwowany, a po kilku dniach znowu wyjechał zbierać materiał na temat zagłębia Sudbury leżącego dwa razy dalej niż Kingston.”
To fragment rozmowy Ernesta Hemingwaya i jego pierwszej żony Hadley Richardson z książki Pauli McLain „Paryska żona”. Młode małżeństwo dotarło do Toronto, gdzie Hemingway znalazł pracę, jako reporter. Oboje uznają, że popełnili błąd przyjeżdżając do Kanady i po czterech miesiącach wracają do Paryża. Całej książki oczywiście nie będę opowiadać, ale fragment, w którym jest mowa o Kingston czułam się w obowiązku zaprezentować Alicji 🙂
Chłe chłe… 🙂
Trzy godziny pociągiem to góra, nawet w tamtych czasach chyba. A Kingston słynie z ilości więzień. No, trochę ich polikwidowali, ale ciągle jeszcze są jakieś, w tym ciężkie. Czemu nie gdzieś pod kołem podbiegunowym, a w miejscowości letniskowej – pojęcia nie mam.
W jednym jest muzeum, od lat wybieram się zwiedzić, ale że jest pod ręką, to wiecie, jak to jest – jeszcze zdąże!
Poszukam książki.
A to więzienie, było największe, jest takie:
https://en.wikipedia.org/wiki/Kingston_Penitentiary
p.s.Zwróćcie uwagę na celę, rok 1992:
https://en.wikipedia.org/wiki/Kingston_Penitentiary#/media/File:Day53cpenitentiary12.jpg
Lepiej niż w niejednym hotelu…
Co do placków to mogą być ziemniaczane, kapuściane , jarzynowe czy jabłkowe!
Każde, zawsze i chętnie 🙂
Danuska, jak udal sie pâté en croute i czy Osobisty Wedkarz byl zadowolony z rezultatu ?
Haneczka skutecznie odwiodła mnie od fuczek. Ale placki ziemniaczane z kapustą kiszoną cały czas za mną chodzą.
Danuśka,
wspominałaś, że Alain pasjonuje się rozpoznawaniem tropów zwierząt. Teraz są dobre warunki do takich rozrywek, tym bardziej że w Waszych lasach o tej porze roku nie ma za wielu spacerowiczów i psów.
Odwilż się skończyła, spadło trochę śniegu i znów można wędrować po lesie. Wybieram się jutro po śniadaniu. Moje nakładki przeciwpoślizgowe na buty sprawdzają się bardzo dobrze.
Alicjo, cztery jajka wystarczą dla uzyskania stosownej konsystencji.
Danuśka, z wszelkimi plackami jesteśmy zaprzyjaźnieni, tylko fuczki jakoś nam nie podeszły.
Sypie śnieg, służby jakby się ociągają, na kuchni smaży się sola – filety.
Robiłam placki ziemniaczane z dodatkiem startych, odsączonych ogórków kiszonych (przepis Gospodarza), z kapustą kiszoną nie. Innym razem!
Wracam do ryb.
Nie Alicjo, nie byliśmy. Wyprawa na Nową Zelandię nadal przed nami. Jak i wiele miejsc jakie chcielibyśmy zwiedzić.
Nam też została Australia i Oceania do zwiedzenia… no i ciągle mam worek australijskich $ w monetach! Zapomniałam zostawić w hotelu przy wyjeździe z Kiribati, a monet w banku nie przyjmują. Na kilka piw by wystarczyło 😉
Planować można, ale kiedy?????
Haneczko,
owszem, 4 jajka, tylko po co? Mąka, woda i jajo tym bardziej wystarczą , no, ewentualnie mleko zamiast wody. Oszczęðniej pieniężnie i kalorycznie 😉
Człowiek planuje, a PB patrzy na te plany z wysokości i się śmieje 🙁
Oj. Dobranoc!
Alicja,
ja też robię często placki z różnych, startych na tarce jarzyn, doprawiam solą, pieprzem, papryką i kurkumą. Dodaję jaja i trochę mąki, tyle żeby masa trzymała się kupy.
Mąka, mleko lub woda i jajo, jak piszesz, to ciasto na naleśniki. A mają być placki.
No i ile można zaoszczędzić na jajkach? I po co? Wszystko zamknięte, nie ma gdzie tych pieniędzy wydać.
Echidno-pate en croute wyszedł cokolwiek suchawy i Osobisty Wędkarz nie bardzo był zadowolony z efektu naszych pionierskich działań. Wspominał z rozrzewnieniem pasztet w wykonaniu babci, który był oczywiście najlepszy na świecie! Następnym razem musimy podejść do sprawy mniej dietetycznie i użyć więcej tłustych kąsków (babcia nie żałowała).
Przy okazji przypomniała mi się uwaga Basi Adamczewskiej, której pasztet, w tradycyjnej, znanej nam dobrze odsłonie, znamy ze zjazdu(ów?) u Żaby. Otóż nasza Gospodyni dodaje do swojego pasztetu KOSTKĘ masła!
A tu całkiem niezły pomysł na placki z czerwonej soczewicy:
https://www.blendman.pl/przepis/placki-z-czerwonej-soczewicy/
Oj, Jolinku, brak Twoich porannych ciekawostek kulinarnych 🙁
Restauracja z Sosnowca zdobyła ogólnopolską sławę, menu należy przestudiować bardzo starannie 🙂 Klientów nie brak, wszystko zgodnie z przepisami, dania tylko na wynos: https://www.polskinierzad.pl/
Pisze też o niej Jan Dziadul w „Polityce”.
Porannych wpisów Jolinka też mi bardzo brakuje 🙁
Informację o tej restauracji widziałam już na FB , a dania rzeczywiście mają nietypowe nazwy, ale bardzo na czasie .
FB jest rzeczywiście źródłem różnych ciekawych informacji. Przed chwilą znalazłam zdjęcia Przemysława Krzemienia, który ze starych desek, ram okiennych i wszystkiego co zostało wyrzucone robi takie wieszaki na klucze:
https://tiny.pl/r16wf
Nie wiem, czy Wam, ale mnie pomysł się podoba.
Bardzo ładny ten wieszak na klucze.
-6c, słońce, spadło jakieś 5-7cm świeżego śniegu.
hi hi hi… ten czytałam ten artykuł 🙂
Miejmy tylko nadzieję, że nie zaaresztują tych restauratorów, co w świetle ostatnich poczynań (z bałwanami i śnieżnymi kaczkami) jest przecież całkiem możliwe 😉
Danusko, moze ponizszy filmik da Ci kilka pomyslow na nastepny pasztet pâte en croute
https://youtu.be/K18jYTOY5ho
To jedno z nagran Julie Andrieu, ktora znacie z audycji kulinarnych.
Jak widac, ciasto jest dosc scisle, wczesniej podpieczone , calosc przykryta ciastem francuskim i wazny detal, kominki ! Danusko, naciecie ciasta chyba nie wystarcza bo w czasie pieczenia te naciecia znikaja. Kiedys, dawno temu, przymierzylam sie do tego pasztetu i pamietam, ze robilam cos w rodzaju kominka, zeby para mogla odchodzic a na tym filmiku kucharz wlewa przez ten otwor troche galarety.
Dziekuje zà przypomnienie Kydrynskiego.
Nowy, ze wzruszeniem wysluchalam rozmowy Magdy Umer z Agnieszka Osiecka.
Alino-dzięki! Tak, komin na pewno ważny i rodzaj mięsa też. Następne podejście do do tego pasztetu za jakiś czas.
Alinko dzięki, Tobie Danuśka taż!
Rozmowy Magdy Umer z Agnieszką Osiecką są dla dusz wrażliwych tylko.
-14c, słońce.
Zagwozdkę mam – czy moja dusza jest wystarczająco wrażliwa, tylko?
Wczoraj, trochę zainspirowana Echidny makaronem z pieczarkami, wykombinowałam własną wersję.
Wstawić wodę na makaron typu muszelki, śrubki, kokardki itp.
W międzyczasie podsmażyć na złoto pokrojoną drobno całą, sporą cebulę, odłożyć na talerzyk.
Na patelnię po smażeniu cebuli wrzucić pokrojone w dość duże kawałki (plastry) pieczarki. Ja wrzuciłam ok. pół kg. Makaron śrubki – też ok.pół kg (pół torby).
Makaron ugotować w mięðzyczasie i odcedzić, wysypać do wysmarowanego oliwą (masło może być!) naczynia żaroodpo-rnego. Na to lekko przesmażone pieczarki, wymieszane z przesmażoną cebulą, popieprzone i pochlustane pod koniec smażenia sosem sojowym*.
Na grubej tarce zetrzeć ser żółty – ja starłam goudę, cheddar i trochę gruyere (ten smak!). Posypać, wstawić do piekarnika i wyjąć za kilka, kilkanaście minut, kiedy ser jest stopiony.
* Sos sojowy stosuję od dawna zamiast soli, smażąc pieczarki. Dodaje specyficznego smaczku, ale to już próbujcie sami, by zdecydować, czy może być.
Dzisiaj o 18:00 „Żona pianisty”
https://fb.me/e/EHUIRNrq
Asiu,
obejrzałam wywiad/ dostępny dla wszystkich/. Dziękuję. Może uda mi się przeczytać też książkę.
A jak Ty się czujesz po chorobie ?
Ci, u których niebo jest bezchmurne, mogą obejrzeć pełnię Księżyca, tym razem wilczą. U mnie teraz niego jest zachmurzone, ale Księżyc obserwowałam już od godz. 16.
Jolly Rogers,
jeśli możesz, daj nam znać co u Ciebie. Mam nadzieję, że nie jest źle. Pozdrowienia.
Krystyna,
niestety, z tym księżycem. Zawsze w okolicy pełni mam wielkie kłopoty ze spaniem, i to nieważne, czy za chmurami, czy przy bezchmurnym niebie.
Piękny widok, ale…
Dzisiaj zrobiłam demolkę. Zerwałam hoję z powały, pięła się z obu stron ćwierć wieku i chociaż nawoziłam doniczki, od mniej więcej roku zaczęła mi marnieć i gubić liście. Na tym zdjęciu są tylko marne restki… Jedną nad schodami zlikwidowałam, a tę na oknie słusznie poobcinałam. Wszystko z belki podsufitowej poszło do kompostera. Tego i tak nie udałoby się bez szkody przesadzić.
Nad schodami planuję zawiesić wielką paproć, zakupię w przyszłym tygodniu. Miałam kiedyś taką gęstą, wiszącą, bardzo ładnie się sprawowała do czasu, aż ją zatopiono podczas jednego dłuższego wyjazdu, ale człowiek chciał dobrze, tylko nie wyszło 🙄
Poszłam za ciosem i zrobiłam porządek z kaktusami, poprzesadzałam niektóre, mimo że kaktus wiele ziemi nie potrzebuje, jednak raz na wielki czas wymiany chociażby. Na kaktusy zawsze można liczyć, są nie do zdarcia! Zakładając, że się ich nie potopi…
https://photos.app.goo.gl/113MxLRV1uMBZzZ58
U mnie hoja pnie się po drabinkach od dołu pod sufit; często obcinam nowe pędy. Liście też żółkną i schną. Co kilka lat trzeba odnawiać tę roślinę. Do porządków doniczkowych poczekam do lutego.
Nie wiem, co winić za moje problemy ze snem, bo nie tylko księżyc. Pewnie wiek, ale narzekają też o wiele młodsze osoby.
Dobry wieczór,
Krystyno,
Dziękuję za troskę, przepraszam żem prosiak i się nie odzywam. Nie jest źle. Dzisiaj pierwszy raz od dwóch tygodni wyszłam na spacer. I powiem wam kochani, że po pięciu kilometrach spaceru czułam się jak po przysłowiowej dniòwce na kopalni. Muszę popracować na odzyskaniem kondycji. Na szczęście mam jeszcze tydzień wolnego. Maż i Odsas negatywni. Smaku i węchu niet.
Byliśmy na proteście w Gnieźnie. Frekwencja niewielka, niestety.
Księżyc rewelacyjny. Pełnia działa na mnie wyłącznie widokowo, żadnych zaburzeń czegokolwiek.
Nasza hoja od lat utknęła. Rośnie malutko i malutko opada. Od lat nie kwitła.
Nie umiem sobie wyobrazić braku węchu i smaku, co nie znaczy, że chciałabym tego doświadczyć.
Jolly,
życzę pojawienia się smaku i węchu 🙂 Dobrze, że lepiej się czujesz. A nad kondycją pracuj powoli, stopniowo. Spiesz się powoli!
Krystyno,
u mnie ta hoja to ćwierć wieku tak się pięła i zwisała z powały…Kwitła z tego końca przy oknie, bo ten salon nie jest zbyt widny, słońce jest z rana do południa prawie przy sprzyjających układach i odpowiednich porach roku.
Mam jeszcze jedną w przedpokoju (duży ganek), w półcieniu, też zwisa i ma bardzo piękne liście, ale nie kwitnie, bo ganek niby widny, ale słońce tam nie dochodzi. Ta się trzyma bardzo dobrze, czasem jakiś suchy liść się zdarzy. Mam też jedną w kuchni na lodówce – ta ma takie pogniecione nieco liście, taka odmiana, ale kwiaty ma podobne jak hoya carnosa, tyle żę koszyczki mniejsze.
U mnie w domu nie ma praktycznie miejsca na rośliny wymagające dużo słońca i czasem mam „wyrzuty na sumieniu” względem kaktusowatych, ale one sobie radzą jakoś.
Księżyc pięknie świeci, zobaczymy jak będzie mi się spało, bo ja podobnie jak Alicja miewam kłopoty, nawet jak nie wiem, że jest akurat pełnia.
Jolly życzę szybkiego powrotu do formy i powrotu zmysłów węchu i smaku. Mojej siostrzenicy nie wrócił jeszcze po 3 miesiącach niestety.
Mnie wrócił szybko, po 6 dniach, ale siostrze po 2 tygodniach. A smak u siostry jeszcze jest nie taki jak powinien.
Krystyno – już czuję się dobrze, tata też powoli wraca do sił, ale nadal ma problemy z układem pokarmowym. Schudł 15 kilo, z czego się nawet cieszy. Już je więcej i bardziej urozmaicone potrawy. Smak też mu się poprawił. Gotuje obiady i od wczoraj wychodzi po drobne zakupy do pobliskich sklepów. Dzięki temu odzyskał chęć do życia. 🙂 Na dodatek, dzisiaj rodziców odwiedziły wnuczki, które wczoraj zakończyły 17 dniową kwarantannę.
Wywiad z panią Izoldą Kiec był ciekawszy. Pan Filip nie ma chyba daru opowiadania, trochę byłam rozczarowana, że tak mało dowiedziałam się o pani Halinie. Stwierdziłyśmy z Danusią, że trzeba przeczytać książkę. Za to pani Justyna ratuje każde spotkanie. To jest bardzo sympatyczna osoba.
Nie pamiętam czy podawałam link do wywiadu z panią Izoldą? Oto on: https://www.facebook.com/DzwiekoweArchiwumKcyni/videos/424378488691038/
Jolly, też życzę szybkiego powrotu do formy. To osłabienie i zmęczenie minie.
Rodzice nadal czekają na terminy szczepień. Są w grupie 70+. Zarejestrowani są, ale przychodnia na razie nie podaje terminów dla tej grupy.
Haneczko,
zmień miejsce dla hoi, może się ruszy. Hoja musi mieć sporo słońca, żeby kwitła. Ale nie bezpośredniego, bo może popalić liście! O, znalazłam określenie – światło rozproszone. U mnie w cieniu… oprócz tej na oknie, która trochę tego słońca ma, ale nie za dużo.
Podobno na zimę powinno się ją przenieść w chłodne i zaciemnione miejsce, ale ja nigdy tego nie robiłam. Moja Mama też – ale miała więcej słońca i u Mamy kwitła. Zapach jest duszący, mocny, słodki, trzeba mieć okno otwarte, 24/7 jak kwitnie.
Ale jest piękna, dlatego warto ją mieć. Nie jest wymagająca.
p.s.W naszym dzienniku mówili o Polsce 🙁
Ach, gdzie te czasy, kiedy o Polsce mówiło się dobrze, a nawet z zachwytem…
Mam czasem taką myśl, by uciec z tego kraju gdzieś na kraniec świata, schować się, nie denerwować i zapomnieć. Wiem, że to niczego nie rozwiązuje, na krańcu świata też mają swoje problemy, a zapomnieć ciężko.
Dla wszystkich rekonwalescentów ziołowa herbata na wzmocnienie:
https://www.izielnik.pl/img/uploads/Blog/2019_02/jakie_ziola_pic_codziennie.jpeg
Kochani-wracajcie do zdrowia z pełnią sił, smakiem, węchem i ochotą, by pojawiać się na blogu!
Tak, to prawda wczoraj wieczorem wymieniłyśmy z Asią 🙂 poglądy na temat wywiadu z Filipem Mazurczakiem i planujemy sięgnąć po tę książkę:
https://wydawnictwowam.pl/prod.zona-pianisty.22387.htm?sku=82505
Asiu-daj znać, kiedy znowu trafisz na ślad kolejnego, ciekawego wydarzenia!
Strawa dla ducha ważna, ale o strawie dla ciała nie sposób przecież zapomnieć.
Kupiliśmy wczoraj w Lidlu pstrąga złocistego z Lejkowa. Szukajcie, a znajdziecie, kupujcie, kiedy traficie! Bardzo smaczna odmiana pstrąga, podrzucam stronę producenta: http://www.zielenica.pl/
Osobisty Wędkarz podał w sposób najprostszy z możliwych- z patelni, na maśle.
Oglądaliśmy wczoraj program o winniczkach, a właściwie przede wszystkim o ślimakach po burgundzku, jednego ze sztandarowych dań kuchni francuskiej.
Prawie dziewięćdziesiąt procent winniczków trafiających na francuskie stoły to ślimaki z Polski. Są zbierane wiosną, głównie na Mazurach. Zbieracze otrzymują w skupie 2,50 zł/kg. W paryskich restauracjach tuzin ślimaków po burgundzku kosztuje ok. 15 euro: https://tiny.pl/rjxwg
Farsz do ślimaków składa się masła, czosnku i zielonej pietruszki i jest w zasadzie najsmaczniejszym składnikiem tego dania. Największa przyjemność to maczanie kawałków świeżej bagietki w roztopionym, zielono-czosnkowym maśle 🙂 Przyzwoite czerwone wino obowiązkowe, ale nie musi być z Burgundii….
Alino-mam nadzieję, że mi wybaczysz 🙂
Do mnie dotarl z miesiecznym opoznieniem moj prezent choinkowy. Jest to ksiazka kucharska bardzo popularnej audycji w niedziele rano ” Bedziemy smakowac, degustowac ” specjalna Wlochy. Na poczatku sie wachalam z kupnem, bo troche droga a pozniej jak sie zdecydowalam to juz nie bylo i cale wydanie zostalo szybko wyczerpane. Wczoraj dostalam telefon, ze juz jest, zaraz pobieglam. Duza, ciezka, droga , ale po pierwszym przegladzie jestem zadowolona z prezentu. Problem z naszymi jarzynami, dojrzewaja czesto w szklarniach i nie maja tego smaku co z poludnia Europy. Papryka czy baklazany z Holandii to nie to samo co z Wloch czy Maroka.
Danuska, w moim rodzinnym miasteczku zbierali i chyba jeszcze zbieraja slimaki, przerabiali i w puszkach byly wysylane do Francji. Co roku na swieta kupuje dka rodziny a sama patrze. Kiedys jadlam, ale mi przeszlo.
Masło, czosnek stanowi dodatek do „pieczywa” pewnej pizzerii koło nas. Z ciasta na pizzę robią paski, pieką i dostarczają z takim masełkiem. Nam smakuje. Myślę, że maczanie świeżego pieczywa w sosach to bardzo dobry i smaczny pomysł. A jak dobrze takie pieczywo czyści talerze! 🙂
-19c, słońce. Zima trzyma mocno, niczym Chińczyki 😉
Będzie kaszana podsmażana oraz bagietka. Ogóreczek kiszony.
Sztandarowe danie z Burgundii omijam wielkim łukiem, próbowałam raz, będąc w Paryżu. Nawet w stanie upojenia wiadomymi płynami nie przechodziło mi przez gardło, ale spróbować należy, bo a nuż…
U nas dzisiaj szare kluski z boczkiem i cebulą.
Nie lubię Lidla, ale jutro zajrzę.
haneczko-wolę Lidla niż Biedronkę.
To może przy okazji wiersz o tym, co woli Wisława Szymborska:
Możliwości
Wolę kino.
Wolę koty.
Wolę dęby nad Wartą.
Wolę Dickensa od Dostojewskiego.
Wolę siebie lubiącą ludzi
niż siebie kochającą ludzkość.
Wolę mieć w pogotowiu igłę z nitką.
Wolę kolor zielony.
Wolę nie twierdzić,
że rozum jest wszystkiemu winien.
Wolę wyjątki.
Wolę wychodzić wcześniej.
Wolę rozmawiać z lekarzami o czymś innym.
Wolę stare ilustracje w prążki.
Wolę śmieszność pisania wierszy
od śmieszności ich niepisania.
Wolę w miłości rocznice nieokrągłe,
do obchodzenia na co dzień.
Wolę moralistów,
którzy nie obiecują mi nic.
Wolę dobroć przebiegłą od łatwowiernej za bardzo.
Wolę ziemię w cywilu.
Wolę kraje podbite niż podbijające.
Wolę mieć zastrzeżenia.
Wolę piekło chaosu od piekła porządku.
Wolę bajki Grimma od pierwszych stron gazet.
Wolę liście bez kwiatów niż kwiaty bez liści.
Wolę psy z ogonem nieprzyciętym.
Wolę oczy jasne, ponieważ mam ciemne.
Wolę szuflady.
Wolę wiele rzeczy, których tu nie wymieniłam,
od wielu również tu nie wymienionych.
Wolę zera luzem
niż ustawione w kolejce do cyfry.
Wolę czas owadzi od gwiezdnego.
Wolę odpukać.
Wolę nie pytać jak długo jeszcze i kiedy.
Wolę brać pod uwagę nawet tę możliwość,
że byt ma swoją rację.
Co złego z Lidlem? Co dobrego z Biedronką?
Mnie żaden nie robi różnicy, bo kupuję (jak kupuję) tylko jadło i picie, w tym trunki.
U mnie w No Frills jest mniejszy wybór, niż w którymkolwiek z wyżej wymienionych sklepów. Wyżej od No frills stoi Metro, a od niego wyżej Loblaws. A potem to już nie wiem co. Zakupy robię w No Frills, bo najbliżej. To taki sklep bez fanfar, gwizdków i dzwonków oraz innych luksusów, a nawet trochę nieporządny, niepoukładany.
Samoobsługa, przebieranie w warzywach i owocach, często nienormatywnych, tzn. jabłka są różnej wielkości i nie poukładane w śliczną piramidkę i tak dalej. Mnie wszystko jedno, czy marchewki są jak spod sztancy, jednego wymiaru – byle były zdrowe i jędrne. W No Frills nie ma też wielkiego asortymentu towarów, ale jak potrzebuję coś ekstra, to jadę gdzie indziej.
Elapa-niezliczone ilości winniczków pamiętamy właśnie z Dolnego Śląska. To były bardzo odległe czasy i nawet nie przypomnę sobie teraz nazwy małej miejscowości, w której nocowaliśmy. Ilości ślimaków, jakie zamieszkiwały najbliższe okolice zrobiły wrażenie szczególnie na Osobistym Wędkarzu. Alain zawsze zwraca większa uwagę na przyrodę niż na architekturę 🙂
Podobnie bylo z siostra Bernarda jak przyjechala na nasz slub., wszedzie widziala slimaki i nie moga sie nadziwic, ze nikt ich nie zbiera. Te ktore przyrzadzala na swieta pewnie byly z Polski. Za pierwszym razem podobnie jak Alicji duzo wina pomoglo mi je przelknac. Poslizgiem polecialy do zoladka. Pozniej bylo troche lepiej ale nie przepadam za nimi. W ogrodzie mam troche slimakow, mimo, ze podjadaja mi kwiatki to zostawiam ich w spokoju.
Ślimaki, przynajmniej te, które ja jadłam, były dość gumowate. Nie wiem, czy takie miały być, w każdym razie z winem poooooszło bez kłopotu i gryzienia 😉
Polecam „Tarabanie w Barbakanie” – autobiografię Papcia Chmiela, czyli niedawno zmarłego Henryka Chmielewskiego. Szczególnie Warszawiakom, bo tam dużo o Warszawie międzywojennej, gdzie się Papcio wychował. Na wesoło i z ilustracjami Autora 🙂
Ach, jak dobrze, że zimą ślimaki zakopały się w ziemi. Winniczki jadłam raz czy dwa bez specjalnego zachwytu, ale gdyby ktoś mi je dobrze przyrządzał, to może polubiłabym je. Kiedyś widziałam u nas ogłoszenie o poszukiwania chętnych do zbierania ślimaków, co oznacza że jest ich tu chyba sporo. Sama widziałam rzesze winniczków i innych ślimaków zmierzające po deszczu do mojego ogródka, brr…
Mnie też ciekawi powód niechęci Haneczki do Lidla. Tego sklepu akurat nie ma w mojej miejscowości, ale czasami wybieram się tam, jeśli ktoś mi coś tam poleci. Właściwie nie mam jakiegoś ulubionego sklepu, w każdym coś mi odpowiada, co wcale nie jest dobre, bo wolałabym kupić wszystko w jednym miejscu i nie tracić czasu na wędrowanie od sklepu do sklepu. A jak w Biedronce czy Lidlu trafi się przede mną klient z pełnym wózkiem, to odechciewa mi się wszelkich zakupów.
W Lidlu i w Biedronce są kasy samoobsługowe, tam rzadko trafiają pełne wózki. W Lidlu nie bywam często, nie mam go w pobliżu, muszę dojeżdżać.
Slimaki tu tez widze, nawet w ilosciach takich, ze mozna by bylo sprobowac. Tyle, ze nie kreci mnie to zupelnie. Ten jeden raz, dwa razy kiedy zamowilem, jakos mnie nie powalilo. Za duzo zachodu, moim zdaniem.
Danusiu, czy pstrag zlocisty ma jakakolwiek przewage nad „normalnym“? raczej watpie, Twoj wybor wiersza Wislawy natomiast: wprost dla mnie! Przeczytalem na glos mojej LP.
Poza tym Danusiu: dla mnie Polska, jaku zrodlo mojego (dwu) jestejstwa zaczela byc klopotliwa w 2005, kiedy Kaczynscy pierwszy raz rzadzili. Wtedy, na pytania rodzaju „co sie tam wlasciwie u was dzieje“ zaczalem reagowac nerwowo i poprosilem mnie nie kojarzyc z tymi koneksjami.
I do teraz nie obnosimy sie tymi bialo-czerwonymi (bo LP zupelnie podziela moje poglady) powiazaniami, a zwlaszcza, przez to, ze nie ma nas juz w przestrzeni polskiego kosciola w Hanowerze, w ktorym kiedys sie nawet bardzo udzielalismy.
Pepegorze-masz rację, ten złocisty to odmiana pstrąga potokowego i smakują praktycznie tak samo. Jedyna różnica to kolor-pstrąg złocisty bardzo ładnie prezentuje się na talerzu i na patelni 🙂 Sam jesteś wędkarzem zatem wiesz, że ważne jest, czy to ryba hodowlana czy też została złowiona w środowisku naturalnym. Jeśli hodowlana to w jakich warunkach prowadzi się hodowlę. Ten pstrąg złocisty z Lejkowa pływał w wodzie bez zarzutu, tak przynajmniej wynika ze strony internetowej, a jego smak też to potwierdza.
W Lidlu podoba mi się duży wybór owoców i warzyw bio. Mają też dni kuchni z różnych stron świata i wtedy trafiają się kulinarne ciekawostki. Po większe zakupy i po większy wybór artykułów z różnych „dziedzin” jeździmy do Leclerca
Zima nie odpuszcza, sypie i mamy bajkowy krajobraz za ursynowskim oknem, a zatem rozgrzewająca herbata bardzo na czasie : https://tiny.pl/rjm62
Przeprosiłam się z Lidlem. Kupiłam ostatnie pstrągi złociste.
Danuśka, pisałaś, że na maśle i już. Niczym nie przyprawione?
Zaraz zrobię rozgrzewającą herbatkę, dobry pomysł Danusiu. Byłam na kijkach, las rzeczywiście wygląda bajkowo, szło się nieźle, bez wiatru , rano było -3. Nadal sypie drobny śnieg.
haneczko-masło, sól, pieprz. Osobisty Wędkarz najpierw smaży na małym ogniu i pod przykryciem, a tuż przed podaniem przyrumienia z obu stron zwiększając płomień, czy też moc elektrycznego palnika. W wersji niedzielno-świątecznej posypuje prażonymi płatkami migdałów.
-18, słońce, śnieg bez zmian.
Odkryliśmy, że pod schodami wejściowymi do chałupy mieszka królik 😯
Teraz wszelkie zielone odpadki będę tam przekierowywać z kuchni. Trzeba pasztet podtuczyć 😉
To żart oczywiście – niech sobie żyje na zdrowie. Odkryliśmy go dzięki wielu śladom, wybiegających spod podestu.
Pozytywne – coraz dłuższe dni. Negatywne – czas goni 😯
p.s.Do jakkolwiek upieczonej/usmażonej ryby, jakiejkolwiek zresztą, pasuje cienki plasterek kiszonej cytryny, albo i dwa plasterki!
U nas bywają pstrągi tęczowe w sklepie (orientacja nie taka?! 😯 ), bardzo dobre:
https://forum.americanexpedition.us/rainbow-trout-information-facts-photos-and-artwork
Tęczowe znamy, złocistych jeszcze nie mieliśmy przyjemności poznać.
Danuśka, rozumiem, że na golasa, bez mąki albo panierki?
Nie wiem, jak Wy robicie, ale ja nie usuwam łusek, tylko bardzo dokładnie myję rybę. Z różnych porad, które czytałam na ten temat, wynika, że usuwanie łusek z pstrąga to banalna czynność w przeciwieństwie do innych ryb. Łuski podobno bardzo łatwo odchodzą, a jak gdzieś prysną, to nawet ich nie zauważymy. Próbowałam i u mnie wszystko było na odwrót. Żeby oszczędzać czas i nerwy, nie skrobię pstrągów, ale też nie jem skóry, więc też jej nie solę. Do środka daję pieprz, sól, masło a także posiekaną pietruszkę lub koperek. Jeśli smażę, to w małych dzwonkach/ czy jeszcze używa się tego określenia ?/, ale przeważnie piekę w całości/ bez głowy, bo nie mieści się w naczyniu żaroodpornym/ w piekarniku. Zawsze jest trochę maślanego sosu do polania ryby. Pstrągi, które kupuję w hodowli to chyba tęczowe.
Złocistych nie znam.
Ja nie skrobię, tylko tak robię – od ogona troszkę łusek usuwam, a potem pod następne łuski wsuwam palce i jadę ostro do przodu. To z rybami o śerdnich łuskach i dużych, bo z okonkiem już tak by się nie dało 😉
Owszem, dzwonko istnieje! Dzwonko śledzia na przykład 🙂 Ja też używam tego słowa, chociaż właściwie nie mam do kogo…
A na końcu Tarabanie w Barbakanie okazało się, że Papcio Chmiel zaliczył tę samą szkołe, co Jerzor, mianowicie szkołę oficerów artylerii w Toruniu i posiadają ten sam podporucznikowski stopie ń, bombardierzy!
Z tym, że Papcio szkołę kończył tuż po wojnie, w innych warunkach, a kadra oficyjerska nie razgawariwała po polskie… Wot żizń…
Moim zdaniem skóra pomaga trzymać rybę w ryzach, kiedy się ją smaży czy piecze wzglęðnie griluje. Jadalna skóra jest tylko smaczna z malutkich okonków albo tym podobnych rybek.
Podobnie jak Krystyna, solę, pieprzę i doprawiam rybę od środka, ale zawsze lekutko obtaczam w mące – to pomaga zatrzymać smaki w rybie i owszem, chronić przed rozpadnięciem. Nie znoszę ryby w panierce – panierka nasiąka tłuszczem niepotrzebnie. A już ryba w panierce w barze szybkiej obsługi to… nie wyrażę się, co to jest. Czteropanierka rybna chyba. Nie jadam.
Panierka dobra to jest na kurczakach w KFC i przyznam, że bardzo lubię, ale jem tylko w podróży. Podobnie jak frytki 😉
https://youtu.be/ADIosc5CBes
Zobaczcie, ile już lat minęło od czasu wpisu Piotra na temat pstrągów i naszej rozmowy na ten temat:
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2013/09/18/rozkoszny-pstrag/
haneczko-Osobisty Wędkarz pstrągów nie otacza w mące i tak jak niegdyś Pyra(i tu głębokie westchnienie….) zjada z przyjemnością przysmażoną pstrągową skórkę
Słońce piękne, komu w drogę temu….czas odśnieżyć samochód. Alain odśnieża, a ja zabieram się za szykowanie wałówki. W planach spacer po nadbużańskich lasach.
Danuśka, pstrąg złocisty rzeczywiście smakowity i bardzo delikatny.