Kolacja we dwoje

To nie była jakaś specjalna okazja. Żadna rocznica, urodziny czy upamiętnienie jakiegoś rodzinnego wydarzenia. Po prostu zwykły wieczór. I nagle poczułem nieprzemożną chęć  przygotowania wieczornego posiłku w specjalnej oprawie.

Miałem dobre ku temu warunki, bo całe popołudnie spędzałem sam. Wszystkie teksty oddane, kolejna audycja przygotowana. Lektura wspaniałej książki Józefa Hena („Dziennika na nowy wiek” – polecam wszystkim) zakończona a nowe dzieło Ludwika Stommy dopiero wysłane przez autora jeszcze gdzieś w drodze. Czyli pełny luz.

 

Przygotowanie stołu a właściwie stolika, to żadna trudność Dwa nakrycia, dwa kieliszki, karafka pełna czerwonego wina libańskiego z Chateau Musar ( mieszanka cabernet sauvignon z grenache), dwa świeczniki i po kłopocie. Żadnej męki także z przekąską. Miałem wspaniałe  małże w sosie własnym  (navajuelas chilenas) oraz  meksykańską sałatkę z tuńczyka z czarną fasolą i chili. Dołożyłem do tego słodką czerwoną paprykę, jajko na twardo z pastą tuńczykową i grzanki z chleba z ziarenkami.

Zachwyt współstołowniczki chciałem wzbudzić głównym daniem. Udało mi się bowiem kupić świeże sardynki dostarczone samolotem wprost z Bretanii. To bardzo delikatne rybki i u nas w zasadzie nie do kupienia. Pierwszy raz je zobaczyłem w sklepie i nie zastanawiałem się ani chwili. Kupiłem całą resztę jaka leżała na ladzie, a było ich siedem.

Oczyszczenie z łusek to żaden kłopot. Nawet nie trzeba specjalnego narzędzia. Łuski schodzą pod strumieniem wody lekko podważane paznokciem. Patroszenie wymaga delikatności, bo łatwo całą rybkę porwać lub mocno uszkodzić. Udało mi się jednak zachować sardynki w całości. Włożyłem im do brzuchów trochę zielonej pietruszki i po parę grudek grubej morskiej soli. Polane oliwą z Sardynii (nie śmiał bym wziąć innej, aby ryb nie obrazić) odstawiłem na godzinę, by nabrały zapachu zioła.
Potem do piekarnika i w temperaturze 180 st C kwadrans. Udało się!!!

Na koniec był krem z patatów i marchewki z imbirem czyli zupa Oli, synowej naszej przyjaciółki Julity z Łomianek.

Nie wypada, by kucharz sam się chwalił. A Basia na blog nie wcina się. Dowodem na jakość dań niech więc będzie to, że Barbara zażądała identycznego menu dla najbliższych gości.