Stara, pożółkła broszurka
Nie pamiętam, jak ta broszurka trafiła w moje ręce. Pewnie ktoś ze znajomych lub czytelników, znając moje zainteresowania, podarował mi to kilkudziesięciostronicowe wydawnictwo, mając nadzieję, że z pożytkiem je wykorzystam.
Nie przypominam też sobie, od kiedy te pożółkłe ze starości stroniczki znalazły się w mojej bibliotece. Porządkując stare książki, trafiłem na ten zapomniany druk i z pewnym wzruszeniem zacząłem przeglądać.
Sadząc po ortografii i stylistyce, to wydawnictwo z początku lat 30. ubiegłego wieku. Trwała wówczas w Polsce wielka ofensywa, wiążąca obywateli z morzem. Oprócz budowania Gdyni, gdzie dominował rzecz jasna port, propagowano także ryby morskie.
„Moja” broszurka przewędrowała cały kraj, z północy na południe, co można wysnuć z pieczątki (ledwo widocznej, acz jeszcze czytelnej), informującej, że jest ona własnością Tomasza Jarosza prowadzącego „handel kolonialny i spożywczy w Zakopanem przy Krupówkach pod numerem 3 obok Kościoła”. (Ciekawe, czy w sklepie właściciela można było kupić np. flądry lub szproty, czy tylko przepisy na ich przyrządzanie?).
We wstępie zaś czytamy:
Jeszcze nie tak dawno panowało ogólne przekonanie, że ryby należą do potraw mało pożywnych i wobec tego nie mogą stanowić zasadniczego dania, a tylko przystawkę do potraw bardziej treściwych. Obecnie wie już każda gospodyni zagranicą, że ryba obok jarzyn i owoców jest najzdrowszym pokarmem i niewyczerpanym źródłem tych niezbędnych dla naszego organizmu substancyj, jakimi są nie tylko tłuszcze i białka, ale też sole mineralne i witaminy. Dziś śmiało można powiedzieć, że wszelkie ryby, a zwłaszcza ryby morskie, zawierające jod, są najidealniejszym artykułem spożywczym jako najcenniejszy pokarm, wzmacniający nerwy i współdziałający w odbudowie komórek ludzkiego organizmu.
Niestety, w Polsce jemy za mało ryb i większość naszych gospodyń odnosi się do nich z niechęcią, nie doceniając ich wartości. Jedną z przyczyn tak małego zainteresowania kuchnią rybną jest brak przepisów, któreby pozwoliły na urozmaicenie naszych posiłków potrawami smacznymi, pożywnymi i łatwymi do wykonania, zużywając na ich przyrządzenie 1/2 czasu potrzebnego do wykonania skomplikowanych potraw mięsnych.
W pierwszym rozdziale zaś zawarto instrukcje dotyczące czyszczenia i przygotowywania ryb do smażenia lub gotowania, a także rozmrażania, używania sosów i jarzyn oraz tłuszczów.
Najwięcej miejsca poświecono jednak recepturom rybnym. Są więc przepisy na śledzie, dorsze, flądry (ta nazwa wg ówczesnej pisowni zamiast dzisiejszego „ą” miała „on” – „flondry”), szproty, zupy i sosy. Większość z nich chyba przetrwała próbę czasu i można dziś z nich też korzystać. Mnie najbardziej przypadł do gustu ten przepis:
Zrazy z flonder
Oczyszczone średnie flondry rozpłatać wzdłuż, wyjąć kość grzbietową i obrać delikatnie z cienkich ości. Każdą połowę osolić i niech tak czas jakiś polezą. W tym czasie przyrządzić trochę farszu z bułki wymoczonej i wyciśniętej, z mleka, jednego żółtka, łyżeczki masła, soli i pieprzu do smaku i drobno siekanej zielonej pietruszki. Masę doskonale wymieszać i smarować tym farszem każdy kawałek ryby, wysuszony z wilgoci. Zawijać w rulonik, związać nitką, otaczać w mące z sucharkiem i smażyć na tłuszczu. Podawać z sosem pomidorowym lub cytrynowym.
Gdy uda mi się kupić flądry (co w Warszawie nie jest proste), zaproszę gości na takie zrazy.
Komentarze
Ahoj przygodo ! Na chwilę oddalam się od komputera.
Ryby może też znajdę,ale zapewne nie te z Bałtyku.
Mam nadzieję znaleźć przede wszystkim trochę wiosennych temperatur 🙂
dzień dobry …
Danuśka miłego podróżowania …. 🙂
bardzo lubię fladrę a pomysł na zrazy pasuje też do innych ryb ….
Nisiu pyszne spotkanie będzie …. 🙂
Ryby, w poprzednim ryby, choć nie tylko. Lubię smacznie przyrządzone ryby, ale mięsiwa jeszcze bardziej. Na temat skandynawskich ryb nie będę się wymądrzał, choć mało które smakowały mi jak łososie wędzone w Finlandii w specjalnym urządzeniu opalanym wiórami.
Kanapki szwedzkie są dla mnie niezapomnianym dobrem pozwalającym zjeść smaczne i obfite śniadanie za grosze w sklepie spożywczym wyposażonym wszakże w stoliczki i kawiarkę. Na deser skandynawska drożdżówka nazwana tak przeze mnie ze względów wizualnych, bo ciasto w niej francuskie bądź półfrancuskie. Na wykwintniejszy deser, poza smakołykami już przywołanymi przez Gospodarza, dodałbym jeszcze skandynawskie tarty migdałowe lub czekoladowo migdałowe znane u nas z Ikei. No i jeszcze szwedzki smakołyk świąteczny – słodkie ciasto z łojem.
Na obiad z mięs oczywiście szwedzkie klopsiki. Nie są może szczególnym rarytasem, ale w połączeniu z dużą porcją żurawiny zupełnie przyjemnie mogą zaspokoić apetyt.
A wszystkie te potrawy są czymś wielce tradycyjnym i możliwym do odnalezienia na szwedzkich, duńskich i fińskich pożółkłych stronach. Czy Norweskich, nie wiem. Wydaje mi się, że jednak kuchnia norweska różni się od duńskiej, szwedzkiej i fińskiej bardziej niż tamte trzy między sobą.
Dla dopełnienia wspomnę jeszcze fiński likier z moroszki. Akurat moroszkę spotkaliśmy w zeszłym roku w czeskich Karkonoszach. Nie mogliśmy się nadziwić, ale po powrocie wyczytaliśmy, że w samej rzeczy tam występuje.
Dzień dobry, W „realu” często bywają filety z flądry albo z soli (też denna płastuga) bo halibut już trochę za drogi do tych roladek; nie trzeba już się męczyć z filetowaniem.
Stanisławie – Młodsza przywiozła z Finlandii likier z moroszki i jeszcze dwa inne – są słabiutkie i tak słodkie,, że nadal po 1,5 roku stoją sobie w kredensie, służąc za alkohol „gościowy” do kawy.
O, jeszcze chciałam pomachać do dalekiej Australii, bo Wombat, Osobisty Przyboczny Echidny ma urodziny, a ja, jak i kilka osób z naszego grona miałam okazję poznać Jubilata (bardzo sympatyczny i przystojny pan) Wszystkiego dobrego.
To prawda, że jest słabiutki. Lapponia Lakka ma 21%. Jest za to bardzo aromatyczny. Można próbować pewnego wzmocnienia lub wykorzystywania w coctailach
Stanisławie – likier 21% to nie rozpacz wymagająca wzmocnienia, bo likier może być taktowany w kategoriach deserowych. Chodzi raczej o skojarzenie słabego alkoholu z powalającą słodyczą. Jako dodatek do mocnej, czarnej kawy sprawdza się.
Danuśka, miłej podróży! Ach, te wiosenne klimaty.
A dokąd to Danuśka po słońce i wiosenne wiatry?
Ja sam nie przepadam za likierem o mocy 20%. Te wszystkie bolsy moim zdaniem byłyby znacznie lepsze mając przynajmniej 10% więcej. Bardzo mi odpowiada większość francuskich. Chyba najmocniejszy z popularnych, Grande Chartreuse, o mocy 71% już nie jest produkowany ze względu na dyrektywę unijną. Od 5 lat ma „zaledwie” 69% i jest zalecany do spożywania w formie grogu (zamiast rumu) lub w główce cukru po jej nasączeniu. Przywieźliśmy kiedyś kilka butelek z muzeum klasztornego (sam klasztor nie jest dostępny dla turystów, chociaż można go oglądać ze szlaku turystycznego wiodącego ponad klasztorem. Szlak przechodzi też obok klasztoru wzdłuż wysokiego muru). Nawet we Francji ten likier wcale nie jest tak łatwy do znalezienia w sklepach, choć oczywiście możliwy. Ta duża moc trunku sprawia, że butelka wystarcza na bardzo długo. Pije się po kropelce.
Jak przyjechalam do Francji w latach 70 to niedzielne obiady konczyly sie kieliszkiem likieru dla pan i kieliszkiem koniaku dla panow. Raz sprobowalam i wiecej nie pilam . Pozniej ten zwyczj zanikna i teraz jak chodze do znajomych na kolacje to nikt nie proponuje ani likieru ani koniaku. Jest faktem, ze sa ograniczenia spozycia alkoholu.
Wiekszosc boi sie stracic punkty prawo jazdy.
Moje pierwsze francuskie doświadczenia były takie: przed obiadem pernod, w trakcie wino, po obiedzie likier dla pań i cognac lub calvados dla panów. To był rok 1967, nikt nie sprawdzał trzeźwości kierowców, jeśli nie spowodowali wypadku. Później wprowadzono jakiś obniżony limit alkoholu we krwi dozwolony. To budziło protesty, ale bardzo umiarkowane. Dopiero, gdy uchwalono prawo wyrywkowego kontrolowania stanu trzeźwości kierowców, zaczęły się wielkie protesty ze strony restauratorów. Łącznie z blokowaniem dróg. Producenci jakoś mniej protestowali, było im trudniej. A spożycie spadło 🙁
Dzien dobry,
Zakonczywszy poprzednie zapiski gdzies w okolicy listopada, pozwolcie Panstwo, ze przeslizgne sie przez grudzien i styczen.
Z pamietniczka (nie)mlodej posterunkowej.
Grudzien,
Czy juz wspomnialam,ze szkocki sierzant przechodzi na emeryture? Gielda nazwisk na komisariacie, emocje siegaja szczytu. Ogolne oczekiwania i koronki strzeliste w nadziei, ze bedzie on przeciwienstwem zmiennika. Zmiennik sluzbista, przepisy zna, ale humorzasty jak malo kto.
Ze sluzbowych notatek:
popisalam sie pamietniczku doskonala praca detektywistyczna. Dzieki wrodzonej ciekawosci doprowadzilam do ujecia dwuosobowej szajki nekajacej miejscowe sklepy. Panowie kradli czekolady dobijajac do 300-400 funtow za kazdym razem. Przypuszczam ze kryminalisci byli z nich jak ze mnie policjantka, bo poszlo zaskakujaco latwo – rozmowy z kierownikami sklepow, odbior plyt z nagraniami z kamer zwanych tutaj CCTV, mozolne ogladanie w/w, zdjecia podejrzanych z dokladnym opisem, przedzial czasowy wydarzen – pakiecik do sierzanta, ten pchnal zespol w cywilu i voila! nastepnego dnia aresztowani.
Grudzien jest tez pamietniczku miesiacem imprez okoloswiatecznych. Ilosc nietrzezwych przewijajacych (lub przepelzajacych) przez dworzec przerasta moja cierpliwosc. Piatek przed Bozym Narodzeniem dorobil sie juz nazwy ‚Black Eye Friday’, czyli dzien podbitego oka. I zgadnij prosze moj wierny kajeciku kto na sluzbie do pierwszej w nocy. Ze policja angielska jest niezmiernie cywilizowana, to z pijanymi (to pewnego, bardzo wysokiego stopnia) obchodzimy sie jak z jajeczkiem. Od pijakow nieprzytomnych prze agresywnych do kochajacych caly swiat. Wykanczajace psychicznie.
Na szczescie prawie caly okres do Nowego roku wolny, to sie zregeneruje.
Jolly! Pisz!
Dziękuję Pyro w imieniu Wombata. Sam solenizant już smacznie śpi.
„Wydałam” urodzinowy obiad – kaczkę po pekińsku z glazurowanymi w miodzie jabłkami. Do tego rock melon ozdobiony żurawiną oraz pieczone w kaczym tłuszczu ziemniaki (nawet pasowały – te ziemniaki). Było nie tylko kolorowo, ale i b. smacznie.
Dobranoc z mojej połówki.
Echidna
14 lutego 2015 na 112. Aukcji Antykwarycznej w Krakowie będzie można nabyć dzieło Pani Florentyny (ps. Wandy Kwiecińskiej) pod tytułem „100 przepisów przyrządzania ryb morskich”, Nakładem Wydawnictwa „Ryba” z zasiłku Morskiego Instytutu Rybackiego, Bydgoszcz, 1930
Stron 55. Cena wywoławcza – 50 zł.
Przednia okładka spłowiała i zaplamiona, wewnątrz stan dobry.
Nemo – mnie książki kucharskie służą najczęściej do czytania. Im starsze, tym większa zabawa: :weź wołowej pieczeni ileć się zda, a dodawszy cebul parę, serdeli ze trzy i pół funta masła, głumić przy średnim ogniu godzin parę”. Dziękuję losowi, że żyję teraz, nie sto czy dwieście lat temu, ale czytać o dawnej kuchni, dawnym obyczaju – sama radość.
Nie mogli tego opublikować 3 dni temu? Teraz są spóźnialscy.
http://natemat.pl/132791,szwedzkie-bulle-podbijaja-warszawskie-lokale-drozdzowka-juz-passe
Warszawa w liczbie zagranicznych gości zrównała się z Madrytem i Florencją ….
http://weekend.pb.pl/3994932,79921,warszawa-jak-madryt-i-florencja-ranking-turystow
Jolly wrodzona ciekawość doprowadzila chyba też do tego, że jesteś na posterunku … ciekawe jakie masz ambicje zawodowe – Komisarz? …
miałam kiedyś też taką starą broszurkę z przepisami na przetwory ale ktoś pożyczył i przepadła …
moja teściowa robiła takie oszukane jajka faszerowane – 8 ugotowanych jajek, smażone pieczarki (tyle objetościowo co jajek) .. po ostudzeniu mieliła wszystko w maszynce z grubymi okami … wszystko na patelnie, 2 łyżki bułki tartej do tego i 2 surowe całe jajka … po zasmażeniu i po wystudzeniu dodawała siekaną natkę … potem robiła z tego kulki i na talerzu polewała gorącą bułką tartą z masłem …. całkiem dobre to było i chyba sobie zrobię …. sól i pieprz do smaku ….
te kulki polane bułką tartą ułożone na liściach sałaty bardzo ładnie wygladały na stole jako przystawka …
Pogoda pościelowo – barowa i pustki na blogu. Jutro w domu sprzątanie p. Oli, Młodsza ma konferencje do wieczora, a w czwartek c.d. rad pedagogicznych, od poniedziałku ferie. Młodsza i tak będzie pracowała (arkusze maturalne) ale w większości w domu; może na 3 dni do CKE w Warszawie się wybierze. Jutro karmię człowieka pracującego fizycznie, więc obiad będzie solidny ” klops z mielonego z szynki, gotowana, kwaszona kapusta, ziemniaki i sos cebulowy. Na deser owoce.
w Lidlu tydzień azjatycki i wypatrzyłam świeże małże po 9,99 zł za kg … to chyba tanio? ..
Jolinku! Trzy razy taniej niż tutaj.
Jolinku w PiP jeszcze taniej i nawet świeże ostrygi poniżej 4,-/ szt. Natomiast krewetki drogo powyżej 50/kg
Idę sobie skoro wszyscy się porozłazili. Dobrej nocy.
Uffff.
Pojechali.
Nic milszego na świecie nie wymyślono ponad miłych gości.