Wyspę Małgorzaty obmywają fale Dunaju
Ćwierć wieku minęło od czasu, gdy ostatni raz jadłem zupę gulaszową w prawdziwej węgierskiej karczmie nad Dunajem.
Ale moja pamięć smakowa twierdzi, że było to fascynujące przeżycie. Przedtem, w tzw. słusznie minionej epoce, bywałem u braci Madziarów częstym gościem. M.in. z tego względu, że była to stosunkowo łatwo dostępna podróż zagraniczna. Szybko też nauczyłem się gotować podstawowe węgierskie dania i wręcz zakochałem się w tamtejszej kuchni. Nie muszę chyba przypominać, że wszystko to zawdzięczam mojemu wieloletniemu koledze redakcyjnemu (pracowaliśmy razem w kilku redakcjach) i autorowi najwybitniejszych książek kulinarnych o Węgrzech, czyli Tadeuszowi Olszańskiemu. Do dziś uważam, że najwspanialszą książką na ten temat jest jego „Nobel dla papryki”.
Przypomniawszy mego mentora sięgnę i do jego nauk, z których już w tym miejscu nie raz korzystałem.Gdyby nie papryka (fot. Getty Images), kuchnia węgierska najprawdopodobniej wyglądałaby zupełnie inaczej. Jednak sekretem charakterystycznego węgierskiego smaku jest nie tyle wykorzystywanie papryki niemal w każdym daniu, lecz stosowanie jej w odpowiedni sposób, w wyważonych proporcjach wraz z pomidorami, cebulą oraz czosnkiem – pozostałymi filarami madziarskich potraw.
Węgrzy używają papryki w czterech różnych postaciach: słodkiej i ostrej w proszku, suszonej pikantnej, tzw. czuszki oraz świeżej. Słodką, której potrawy zawdzięczają soczysty czerwony kolor i aromat, dodaje się zawsze na początku gotowania. Żelazna zasada nakazuje zdjąć z ognia patelnię lub garnek ze smażącą się cebulą, odczekać chwilę i dopiero wsypać paprykę. Ostrą, tak jak i suszone czuszki, dorzuca się zwykle w ostatnim momencie, często już na talerzu, by wyostrzyć smak. Z kolei świeże strąki dodaje się, gdy potrawa zaczyna się dusić. Często się je również kisi i marynuje.
Kwintesencją węgierskiego smaku jest leczo – subtelna kompozycja papryki, pomidorów i cebuli, którą można wzbogacać kiełbasą lub parówkami. Klasyczne, bez dodatków, wchodzi często w skład innych dań, na przykład gulaszów – zawiesistych zup z wołowiną, ziemniakami, papryką, pomidorami, cebulą i wieloma innymi składnikami. Czy nieco delikatniejszych paprykarzy, przyrządzanych z białego mięsa lub ryby, zabielanych śmietaną. Do rodziny słynnych węgierskich dań jednogarnkowych należy też porkolt, bardziej gęsta i treściwa odmiana gulaszu na bazie różnych mięs czerwonych, oraz zupa rybna halaszle, z karpiem w roli głównej.
Po sycącym posiłku, któremu towarzyszą znakomite lokalne wina, w żołądku zostaje już tylko miejsce na deser. Wspaniałej uczty dopełnią więc słynne słodkości: płonące naleśniki a’la Gundel, z farszem orzechowo-rodzynkowym i sosem czekoladowym, biszkoptowy tort Dobosza czy oryginalny vargabeles – rodzaj strudla z nadzieniem z makaronu i twarogu, z którymi wspaniale komponują się słynne węgierskie tokaje.
Dalej Dunaj toczy swoje modre fale przez krainy, które są mi obce i krajobrazowo, i kulinarnie. Nasi blogowi wędrowcy zaś znają je z wielokrotnych wycieczek. Mam nadzieję, że teraz dopiszą dalszy ciąg tej podróży wzdłuż brzegów pięknej rzeki.
Komentarze
dzień dobry …
ja też w Budapeszcie zakończyłam podróż Dunajem … moj 2 tygodniowy pobyt tam w wieku 16 lat wspominam jak bajkę … no i pierwszy raz leciałam samolotem … z jedzenia tylko pamiętam obżarstwo w fabryce czekolady, która była opiekunem naszej ekipy na zawodach sportowych – zdobyliśmy srebrny medal … 😉
w Warszawie napadało śniegu i ślicznie jest ….
Alicjo miłe miejsce wybraliście do życia … 🙂
Nowy dobrych lotów …
Danuśka jestem za … 🙂
Witam, gulasz na równi z golonką traktuję. Ciekawostka dla tych co mają psa i będą mieli?
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,142076,17349824,Wez_psa__a_pozyjesz_dluzej_i_zdrowiej___dowodza_badania.html
Kto by nie lubił kuchni węgierskiej i samych Madziarów. Też zawdzięczam odrobinę wiedzy i ogrom przyjemności z czytania p. Olszańskiemu. Trzeba jeszcze przypomnieć, że wszelkie obsmażanie wykonuje się w tej kuchni na smalcu wieprzowym, a leczo na oliwie czy oleju to podróbka i fałszywka. Na szczęście naukowcy w kolejnej odsłonie opinii ogłosili, że smalec jest zdrowy (a przynajmniej nie gorszy zdrowotnie od olejów)
Zajrzałam do kalendarza blogowego i zawstydziłam się okrutnie; wczoraj, 4 lutego, obchodziła kolejne urodziny Krystyna! Obchodziła, ale blog nie obchodził, bo zapomniał.
Krystyno – późno, bo późno, ale i tak Ci życzę wszystkiego dobrego.
ojej …. Krystyno wszystkiego dobrego i zdrowia dużo ….. 🙂
Krystyno-wielu ciekawych lektur,filmów i spektakli oraz pysznej kawy podczas nadmorskich spacerów 🙂
Jolinku-co za historia,zatem obie byłyśmy na Węgrzech po raz pierwszy w wieku 16 lat.
Ja też wspaniale wspominam ten pobyt.Byłam na obozie pod namiotami,które rozbiliśmy nad samym Balatonem.Dwa tygodnie cesarskiej pogody,pyszne naleśniki i zrywanie brzoskwiń w ramach czynu społecznego.Spędziliśmy w tym sadzie prawie cały dzień objadając się owocami do wypęku,bo to najbardziej dojrzałe kazali jeść na miejscu. Byliśmy też wtedy na wycieczce w Budapeszcie,w tym również na spacerze na Wyspie Małgorzaty.Na wyspie,razem z moją koleżanką postanowiłyśmy policzyć wszystkie zakochane pary i przejęte tymi obliczeniami zgubiłyśmy się w rozległym parku.Cała grupa czekała na nas w miejscu zbiórki jakieś 40 minut.
Podczas kolejnych pobytów na Węgrzech obyło się już bez takich przygód 😉
Rzeczywiście Kingston wydaje się być bardzo przyjemnym miastem.Ciekawa jestem Alicjo,czy to był Wasz świadomy wybór,czy trafiliście tam trochę przez przypadek?
Na Wyspie Małgorzaty jest wspaniałe kąpielisko termalne. Ładniejsze jest tylko Szechenyi.
Pierwszy raz byłam w Budapeszcie w 1981 roku, kiedy pracował tam przyjaciel, który teraz jest w Tajlandii. Wynajmował on dom od jakiegoś lekarza – ginekologa lub dentysty, już nie pamiętam, ale byłam pod wrażeniem, zwłaszcza wielkiej łazienki, całej w czarnych marmurach i lustrach, podłoga była z szarozielonego kamienia.
Pierwszy raz też wtedy byłam w słynnej hali targowej, która stała się ulubionym miejscem na zakupy przy każdej bytności w Budapeszcie.
Przyjaciel był wielkim smakoszem i oprowadzał nas po swoich ulubionych restauracjach i kawiarniach wspaniałomyślnie pozwalając nam płacić 😉
Nemo, może on też miał profil mózgowy „na biednego nie trafiło”?… 🙄
Krystyno, najlepszego i bardziej! 😀
Sceptyczny, ciekawe szczegółowe uwagi, dzięki! 😀
Na temat a dokładniej a propos węgierskiej kuchni najlepiej znów odeślę do „Gulaszu z turula” 😉 Kilka posiłków tam, kilka w krakowskim Balatonie i własne stereotypowe pichcenia (zawsze aplaudowane) to jeszcze nie powód, by się wymądrzać… 😎
Danuśka byłam w lipcu i też brzoskwinie były dojrzałe a jeden taki Niemiec z NRD zakochał się chyba we mnie bo dostałam od niego dużą torbę tych owoców … owoce były dojrzałe i papierowa torba się rozerwała .. cały autokar zbierał owoce a uczucie rozbiegło się po całym sportowym zespole … 😉
nemo dla mnie wtedy sensacją był ten basen z falami …
no i byliśmy w tzw. wesołym miasteczku ale ku naszemu zdumieniu była to stała siedziba wielu nam nie znanych urządzeń z kołami wielkimi i górską kolejką … dostaliśmy karnet na wszystkie zabawki … jadąc górską kolejką bałam się okropnie …
A cappello,
i to mu zostało 😉
Jolinku,
dla mnie też. I te gorące wodospady na świeżym powietrzu.
Krystynie z najlepszymi życzeniami 🙂
Pierwszy (i ostatni) raz byłam w Budapeszcie w 1976r w ramach kilkudniowej wycieczki „przyjaźni”. U-hu-hu! Prawie Zachód! Można było kupić np 2 plasterki szynki i nikt nie wydziwiał, można było prawie w każdej knajpce napić się doskonałego wina, a objawieniem dla mnie wtedy był krem kasztanowy i krem karmelowy – jedzone pierwszy raz w życiu. Potem, w kraju próbowałam tych specjałów w doskonałych cukierniach i już nigdy nie smakowały mi tak, jak tamte, w Budapeszcie.
Ta górska kolejka była wielką konstrukcją z drewna, skrzypiącą i trzeszczącą „w szwach” na każdym zakręcie. Na drugi dzień była nieczynna…
W Dunaju najciekawsza (dla mnie oczywiście) jest jego delta, po obu stronach granicy. Ukraińska wieś Wilkowo rozokowana w delcie – całkiem niebywała, drewniane kładeczki, chodniki z drewna, a wszystko to zawieszone nad kanałami.
Wspomnienia z Wilkowa tutaj:
http://bajarkowe.blogspot.com/2014/02/archiwalia-kwiecien-2008.html
Suliny po rumuńskiej stronie – miasteczka, gdzie „kończy się kontynent i dobiegają kresu zdarzenia” nie podejmuję się opisać, robił to świetnie Stasiuk.
Jedzenie? Ryby oczywiście. Jako, że do mięsa ssaków mam stosunek ambiwalentny, żywię się rybami. A w delcie Dunaju są świetne, w niezapomnianych okolicznościach przyrody i nie tylko jej.
Postęp techniczny przyprawiał o zawrót głowy nawet zrównoważonych Anglików. Otóż w ramach światowej wystawy w 1851-52r wykorzystano wstrząsający wynalazek Amerykanów : spłuczkę sedesową. Ogromne tłumy (30 – 50 tys dziennie) zwiedzających ustawiały się w karnych kolejkach do toalet – lord obok gazeciarza, a panna służąca obok kucharki, aby osobiście zapoznać się z owym udogodnieniem. W tym samym czasie zniesiono w Anglii podatek od luksusu – okien oszklonych szybami.
Z podatkami od okien było oczywiście ciekawie, ale nie aż „tak” prosto, jak się je czasem przedstawia w popularnych czytadłach.
Tu plus-minus zarys:
http://en.wikipedia.org/wiki/Window_tax
A Cappello – ja ściągam z Brysona; ciekawostka na ciekawostce i rozrzewniające wieści (np, że komin wynaleziono ok 1330 r – w każdym razie od wtedy słowo to pojawia się w tekstach, a krzesło w XII w i to jako oznaka statutu zasiadającego, a nie miejsca spoczynku).
Żeby bezszelestnie wrócić do tematu – postanowiłam sprawdzić, czy czegoś takiego nie było też aby u Bratanków…
—
‚hungarian window tax’?
I ależ owszem
➡ Hungary internet tax cancelled after mass protests; 31 Oct 2014
http://www.bbc.com/news/world-europe-29846285
Ach te okna na świat! Zawsze kogoś skuszą! 😀
Krystyno – 100 lat szczęścia i radości!!!
Pierwszy raz w Budapeszcie byłam 1965 roku i do dzisiaj pamiętam smak bułki z salami.
Krystyno, pozdrawiam Cie urodzinowo i zycze wszystkiego co najlepsze.
Wstyd sie przyznac, ale nigdy nie bylam w Budapeszcie. Musze koniecznie nadrobic zaleglosci a jest ich sporo.
Krystyno – wszystkiego najlepszego!
Ja miałam chyba 14 lat jak pierwszy raz byłam w Budapeszcie z moim Dziadkiem, który trafił tam w ramach wymiany nauczycielskiej. Mieszkaliśmy w pokojach przy szkole. W pamięci zostały mi te lepiej zaopatrzone w sklepy i dużo czerwieni na talerzu i na ulicach.
Krystyno – spóźnione uściski i serdeczności!
Wracając do „adremu”, niewiele jestem w stanie powiedzieć o serbskiej kuchni. Będąc zawsze „w trasie” natykaliśmy się głównie na miejscowy fast-food, czyli cevapi (cevapcici) lub pljeskavicę, szopską albo serbską sałatkę (różnią się obecnością ostrej papryczki) oraz kajmak (ser). Tak wyglądała kolacja na dwie osoby: https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/NowySad#5786249983769434866
Prosto, pysznie i nie do przejedzenia.
W skrzynce pocztowej oferta PiP, a w niej dla miłośników wodnego robactwa: mule 14,-/kg, krewetki świeże, gotowane 51/kg, ostrygi świeże 3,69/szt. Kto lubi, warto tam zajrzeć.
Ech, ta pamięć 🙄
Czułam, że coś się nie zgadza, sprawdziłam w dziennikach Osobistego i mi się przypomniało. Budapeszt, a potem Miszkolc odwiedziliśmy pierwszy raz wiosną 1980 w ramach podróży poślubnej do… Skandynawii 😉
Wielkim łukiem przez Wiedeń, Budapeszt, słowacko-węgierskie pogranicze, Zakopane, Wieliczkę, Berlin, Kopenhagę do Szwecji, Norwegii, fińskiej Laponii… Po trzech miesiącach północnego bezludzia dotarliśmy do rozgorączkowanej strajkami Polski…
Część węgierskich wspomnień już kiedyś opisałam a w Budapeszcie nocowaliśmy wtedy na campingu w Budzie, na zboczu z widokiem na miasto, po którym jeździliśmy samochodem i bez trudu wszędzie znajdowaliśmy parking. Podziwiając ze wzgórza Gellerta pięknie oświetlone mosty postanowiliśmy następnego wieczoru porobić trochę zdjęć nocnego Budapesztu. Ku naszemu rozczarowaniu następnego dnia okazało się, że iluminacja działa tylko w weekendy, a tu już był poniedziałek 🙁
W Miszkolcu przyjaciele – grotołazi uraczyli nas zupą rybną z karpia i kluseczkami z serem. Od tego obiadu zapamiętaliśmy na całe życie, że krusząc palcami czuszkę do zupy nie należy potem dotykać nimi żadnych wrażliwych części ciała 🙄
Potem była Słowacja i kolejny szok – pływająca w salaterce z osłodzoną wodą… sałata 😯 Na szczęście były też smakołyki w postaci przypiekanej na ognisku słoniny z chlebem i palinki na daczy ojca jednego z „jaskyniarów”.
Kiedy jesienią 1981 ponownie wybraliśmy się do Budapesztu, pierwsze kroki skierowaliśmy na Wyspę Małgorzaty, a tam… rozczarowanie 🙁 Kąpielisko było zamknięte, basen pusty, w październiku było już po sezonie. Wtedy odkryliśmy inne, a najpiękniejsze z nich – Szechenyi odwiedzaliśmy później jeszcze dwa razy.
Węgry dla mnie to w pierwszej linii kąpieliska termalne, niektóre nawet dość specjalne, na przykład z wodą barwy jodyny lub dzikie i samoobsługowe, jak to na puszcie, gdzie kąpielowicze wedle uznania dolewali do basenu wrzątku prosto z rury 😉
ile spać …..
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1607809,1,ile-snu-naprawde-potrzebujemy.read
Wracając nad Dunaj – raz błękitny, raz szary, a na południu mulisty, nikt z Blogowiczów jak dotąd nie narzeka ma przykre wspomnienia znad talerzy. Wiele nas z tymi ziemiami łączy i tyle.
Zgago, Misiu – znowu zaginęliście w zimowej, mroźnej mgle? Do roboty blogowe!
A capello,
Chyba juz dziekowalem za „Gulasz z turula”, ale jeszcze raz nie zaszkodzi.
Przeczytalem dwa razy, pierwszy na chybcika, drugi na spokojnie i strasznie mi sie spodobaly poglady na „zamordowane warzywa” w wegierskiej kuchni. Na wegierska nostalgie zreszta tez.
Ksiazka poszla w rodzine, a Ty mozesz sie upomniec o prowizje u wydawcy 😉
Dziękuję bardzo za życzenia. 🙂
W Budapeszcie byłam w 1980 lub 1981 r. Musiałabym obejrzeć fotografie tam zrobione. Bardziej interesowało mnie miasto niż kulinaria, ale pamiętam wizytę w restauracji, gdzie można było obserwować przygotowywanie potraw. Wtedy to była dla mnie nowość. Bardzo mile wspominam ten pobyt.
Z potraw węgierskich w domu gotuję leczo, zupę gulaszową i placki po węgiersku, co do których są poważne wątpliwości, czy to jest rzeczywiście potrawa węgierska. Dla mnie symbolem Węgier oprócz papryki jest salami.
Mój ” Gulasz z turula” czeka w kolejce do czytania.
Yurek mi potrzebny – tu, w mieszkaniu, nie jako „Wujek dobra rada”. I co? I nie ma Yurka.
Mam głośniki, działają; i są to te od Nisi. Wcale się nie zepsuły, tylko zepsuło się gniazdko wtykowe. Niepotrzebnie wydałam pieniądze na nowy sprzęt. Na dodatek po podłączeniu okazało się, że te nowe są duuużo gorsze od poprzednich – nie mają basów i głos jest zbyt jasny, blaszany. No dobra, zostaną w zapasie. A ja po raz kolejny dziękuję Nisi za bardzo dobre głośniki.
Krzychu-dzięki Gospodarzowi oraz Blogowiczom przeczytałam już parę ciekawych
książek.
Pyro,Haneczko-właśnie zamówiłam Billa Brysona „W domu”.
Kolejna cenna podpowiedź-patrz jak wyżej 🙂
U nas w kuchni dzisiaj rozbuchany eklektyzm-tagliatelle nero z kurczakiem w curry i kieliszkiem czerwonego z Hiszpanii. Elementów węgierskich jakoś nie przewidziałam.
Tak, Danuśko – Piotr zarobił sobie na aureolę i – może nawet – skrzydełka, za stworzenie tego miejsca. Nie możemy chwalić Go zbyt często, bo mu nadmiar admiracji zaszkodzi, ale co wiemy, to wiemy.
my też pamietamy bo lubimy Panią Danutę …. 🙂
https://www.premier.gov.pl/wydarzenia/aktualnosci/premier-ewa-kopacz-spotkala-sie-z-danuta-szaflarska.html
Oglądam zdjęcia pani premier z mieszanymi uczuciami. Wiem, że wygląd nie decyduje o wartości człowieka, ani nie jest miernikiem jego kompetencji, ale te opięte, przyciasne żakiety, za krótkie spódnice, T-shirty niezbyt pasujące do kostiumu, czarne grube pończochy (na spotkaniu z Szaflarską jest ubrana jak na pogrzeb) zamaszysty krok na szpilkach jak z kabaretu… Nie wystarczy wzorem Angeli Merkel sprawić sobie 10 jednakowych kostiumów w różnych kolorach, trzeba je jeszcze odpowiednio nosić 🙄
Słońce, ale bardzo zimno, -16 w południe. Piękna zima, ale ja ją wolę oglądać z tej strony okna. Troszkę wiosny – forsycja.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5992.JPG
Nigdy nie byłam na Węgrzech, jakoś mi nie po drodze. Jedzenie znam z restauracji zwanych węgierskimi ewentualnie z własnej kuchni – trzymam się wtedy ściśle przepisów Pana Tadeusza O.
Krystynie NAJLEPSZEGO 🙂
Jakoś czułem od początku dokąd to zmierza.
W końcu, będzie z parę już dni kiedy ustalaliśmy, dokąd to Dunaj ostatecznie spływa. Tak więc po Schwarzwaldtorcie, Tafelspitzu musiał pojawić się niedzowny gulasz, a do czego to prowadzi zdradziła już dziś Bejotka.
Piotrze Gospodarzu, nie zapomnij wiec proszę przypomnieć o tym, jak się robi mamałygę!
Niestety Krystyno, przez opieszałość zwykle bystrych tu dyżurnych mogę dopiero dzisiaj:
Z okazji okazji, spóźnione, ale tym serdeczniejsze życzenia zdrowia i szczęścia!
Oj, Pepe! Jasne dokąd zmierza – do czardasza
http://youtu.be/8Ne1mXUCfU4
Krystyno – wszystkiego najlepszego! 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=6Z0JVH6e8O0
Pierwszy raz odwiedziłam Wiedeń i Budapeszt 22 lata temu (Naprawdę to już tyle lat minęło? 😯 ). Mój pierwszy wyjazd zagraniczny. Wspomnienia z Wiednia 1993: kwitnące kolorowe kwiaty (to był początek marca), ludzie z kolorowymi parasolami (mżawka), szary Dunaj i pierwszy hamburger z McD (rozczarowanie 🙂 ). W kieszeniach mieliśmy po 100 Szylingów. Starczyło na tego hamburgera, parę widokówek i małe pudełeczko cukierków dla rodziny. Nie zwiedzaliśmy miasta z przewodnikiem tylko dostaliśmy kilka godzin wolnego czasu. Po południu wyjechaliśmy do Budapesztu. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie iluminacje, o których pisała już Nemo. Pięknie oświetlone mosty, tysiące migoczących światełek Budy. W Budapeszcie krem kasztanowy i inne smakołyki.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych mój wujek pracował jako kierowca w Gromadzie. Wyjeżdżał tez do Budapesztu. Parę razy przywiózł nam gazowany napój o smaku kiwi! Zielony! Nikt z nas nie znał smaku kiwi. Wtedy w ’93 też przywiozłam ten napój 🙂
Do Budapesztu czuję duży sentyment, bardzo lubię Węgry. Odwiedziłam je ponownie (Wiedeń też), ale nadal znajdują się wysoko na mojej liście i mam nadzieję, że ponownie je odwiedzę.
Już kiedyś pokazywałam 🙂 :
https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/Wegry#slideshow/5620753970239820450
Małgosiu – dziękuję za piękną podróż 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=15KGLkezhzY
https://www.youtube.com/watch?v=YVhJ9npuuKw
Asiu, dzięki za Lakatosza. Nie było Ciebie długo – wyjeżdżałaś?
Pyro – niestety – tylko do pracy 🙂 (ewentualnie na stację Chandra Unyńska 😉 gdzieś w mordobijskim powiecie).
Film retro – Budapest – menjen busszal – a vonat – villamossal. Meglátogatjuk a város, utcák, pályaudvarok. 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=Uc6i2WfsjDY
W porównaniu do Budapesztu i Pragi, Warszawa wygląda z lekka zapyziała.
Komentarz pod Lakatosem 😀 : ”
Megkérdeztem egy virágtól, mely egy síron nőtt magától, Mondd meg nékem te kis virág: Szebb-e, jobb-e a másvilág? Azt felelte a kis virág: Nem szebb, nem jobb a másvilág, Mert akinek bánata van, itt is, ott is boldogtalan. Mondjátok hát kis virágok: Látom-e még akit várok? Vajon hozzám visszatér-e? Leszek-e még boldog vele? Ülök-e még véle szembe? Néz-e mélyen a szemembe? Kis kertemben búsan állok, nem felelnek a virágok”
I jeszcze (gdyby Cię jednak nogi poniosły gdzieś, gdzie nie ma zimy – nie zimy) lepszy byłby inny fragment KIG
„Wciąż uciekamy
z miasta do miasta –
inteligenci – tęskniąca nacja
ginąca klasa”.
Podobno ci ludzie, którzy dawno temu fedrowali krzemień w Opatówku, byli ludem ugrofińskim. Popatrz – omc nie potrzebowalibyśmy tłumaczenia.
Za to mamy wujka G, który tłumaczy to tak:
„Zapytałem kwiat, który jest kwestią grobie wzrosły, Powiedz mi, że mały kwiat: Lepiej być lepiej w innym świecie? Powiedział kwiatkiem: Nie lepiej, nie lepiej w innym świecie, w którym nie ma smutku, tu i tam, nieszczęśliwy. Powiadom mnie kwiaty, widzę, że wciąż czeka? Wróci do mnie? Będę bardziej z niego zadowolony? Mam zamiar mieć mnie? Spojrzeć głęboko w oczy? Małe podwórko niestety nie jestem odpowiedzialny za kwiaty.” 🙂
Całkiem udatne tłumaczenie (mordka). Mogę uwierzyć w to, że można być nieszczęśliwym i na ziemi i w raju.
https://www.youtube.com/watch?v=icjz-GHBx8c
Dobry wieczór 🙂
Krystyno, ściskam Cię urodzinowo 🙂
Spasłam się dzisiaj relacjami MałgosiW i golonką (matko, jak ja lubię te skóry!).
Budapeszt w lipcu 1979. Wielojęzyczny kemping. Bardzo ruchliwie i kolorowo. W sklepach wszystko (tak to wtedy widziałam), istny przedsionek Zachodu 😉
😉 https://www.youtube.com/watch?v=A_rj-fuUpyA
Zawsze kiedy w domu golonka rozglądam się w nadziei, że ktoś zamieni ze mną mięso, na skórkę z tłuszczem. Nie jedzą, a oddać nie chcą (bo ci zaszkodzi)
Pyro, „bo Ci zaszkodzi”, to tylko taka ściema – sami uwielbiają, łasuchy jedne. 😆
Będę raczej rzadko pisać, bo mnie znowu „nosi”, trochę z rozsądku a więcej z chęci pomocy Siostrzenicy. Jak się już okazało, że jednak nie jestem tak stara, żeby sobie nie poradzić z tapetowaniem, to trzeba iść „za ciosem”. 😉 😆 😆 Czytam co na blogu rano i właśnie nocką. 🙂
Krystyno, naj, najserdeczniejsze życzenia radosnych i szczęśliwych dni.
Dziękuję wszystkim za miłe życzenia. 🙂
Asiu,
świetnie trafiłaś z tą piosenką. Bardzo ją lubię.
Wygląda na to, że większość z nas odwiedziła Budapeszt, z którego mamy tylko dobre wspomnienia.
Co do golonki – ja też chcę tylko skórkę.
Zgaga na drabinie…? Ile za wstęp do tego cyrku?
Znalazłam takie ogłoszenie: „W sobotę (7. lutego) o godzinie 17:00 w Wypożyczalni 34 na Zielonym Ursynowie odbędzie się spotkanie w cyklu „Kuchnia i Literatura”.
Gośćmi Ursynoteki będą Maja i Jan Łozińscy, autorzy książek poświęconych historii polskiego obyczaju.
Szczególnie interesuje ich życie codzienne w dwudziestoleciu międzywojennym, a także w XIX wieku. Specjalne miejsce w publikacjach Łozińskich zajmuje historia polskiej kuchni.”
Pyro, za friko. 😆 😆
Warszawianki mogą skorzystać.
Zgaga na drabinie 🙂 http://www.art.com/products/p10478205753-sa-i6006624/woman-snapping-her-fingers-sitting-on-top-of-a-step-ladder-ready-to-paint-grouped-elements.htm
Niech Zgaga złazi z drabiny, bo pan mąż już zlazł. Właśnie skończył tapetowanie pokoju córaska 😆
Asiu 😆 😆 😆 Szkoda tylko, że Zgaga na rysunku jest taka młodziutka a ja już nie. 🙁
Haneczko, ja zdążyłam zleźć z tej drabiny przed świętami, też tapetowałam pokój dzieci. 😆
Jak się okazało, że jeszcze nie stetryczałam całkowicie, to dostałam takiego „kopa”, że odmłodniałam o mniej więcej 20 lat. 😉
Zgaguniu, jesteś w SMS, czyli w Stanie Młodości Stabilnej. Ta panienka na drabinie nie zna tego zachwycającego stanu, do którego my uparcie się przystosowujemy 😉
Haneczko, jak zwykle masz rację. 😆 😆
Dobrej nocy. 😀
Wielbiciele skórek – jedźcie do Danii i zamówcie boczek po ichniemu. Duny nakrawają skórę na boczku w wąskie paski, pieką bosko i zjadają w charakterze deserku, kiedy już zmiotą boczek i wszystko.
A jak nie do Danii, to do Opola, do restauracji Starka. Tam upieczona skórka na olbrzymich golonach jest takiej jakości, że kiedyś z przyjaciółką puściły nam hamulce moralne i oskubałyśmy danie koledze. Trafiło na dżentelmena, więc nie protestował, tylko usiłował zjeść ile się da, zanim pożarłyśmy ostatnie kęski.
Czy wytrzymacie jeszcze relację z Tajlandii, bo dopiero tam kończyły się nasze wakacje?
MałgosiuW,
Też pytanie!
Krzychu, bardzo mi miło 😀 – sama też przeczytałam „prawie dwa razy” 😎
Podziękowania (i sugestie negocjowania prowizji) przekażę tam, gdzie należne, czyli jednemu Panu, który od ponad dwudziestu lat dojeżdża nad Kłodnicę… z niedalekiego wschodu 🙂