Mokre imieniny Mistrza Jana

Poprzednie imieniny Jana Kochanowskiego, które odbywały się w Ogrodzie Saskim, były pod względem pogodowym duuużo lepsze. Nie padało, nie wiało i było znacznie cieplej. W tym roku w cudownie odrestaurowanym Ogrodzie Krasińskich (ciekawe, jak się czują uczestnicy protestów rzucający oskarżenia pod adresem ogrodników i urzędników przygotowujących odnowę parku) stanęło kilkadziesiąt namiotów, w których urzędowali wydawcy i autorzy oraz ich dzieła, postawiono także małe estrady oraz zorganizowano punkt zabaw dla dzieci. Zapewniono także udział wybitnych miłośników poezji Jana z Czarnolasu, krytyków literackich i (co dziś jest regułą) tzw. celebrytów. Wszystko zapowiadało sukces.

Tymczasem niebo olało i organizatorów, i uczestników, i miłośników książek. Co kilkanaście minut nad Ogrodem Krasińskich przetaczały się ciemne chmury i lał rzęsisty deszcz. Autorzy dzielnie osłaniali swoje dzieła parasolkami, a nieliczni czytelnicy in spe starali się ukryć pod brezentowymi daszkami, nie wypuszczając wybranych książek z rąk. Gwiazdami spotkania byli m.in. Józef Hen, Wiesław Uchański, Janka Paradowska.

W ciągu półtorej godziny mojego dyżuru z „Jak smakuje pępek Wenus” przemarzłem okropnie i zmokłem także. Nagrodą wszak były spotkania z kilkoma chętnymi do kupienia książki oraz otrzymania dedykacji i autografu. Tak się złożyło, że byli to stali słuchacze moich audycji w TOK FM. Było więc o czym rozmawiać.

Na mokrym stanowisku miała zmienić mnie Hanna Krall, której nie doczekałem, choć bardzo chciałem ją uściskać. Przepędziła mnie jednak olbrzymia chmura rokująca straszną ulewę. Uciekłem więc do samochodu i wróciłem na wieś, gdzie niebo już się wypogodziło.

Na ciepłej werandzie spełniłem toast za cierpiących na zimnym deszczu zaprzyjaźnionych i nieznanych mi kolejnych autorów. Pokrzepiłem zaś nadwątlone czy lekko zagrożone zdrowie wspaniale upieczoną gęsią piersią, do której Rioja była doskonale dobranym dodatkiem. Myślę, że solenizant byłby ze mnie zadowolony.