Och, Susana…
Mam wydaną przez Universitas w 1999 roku arcyciekawą książkę Susany Osorio-Mrożek „Meksyk od kuchni” z podtytułem, że to „książka niekucharska”, choć czerpałem z niej pełną garścią (a może raczej pełną gębą). Krakowskie wydawnictwo poinformowało mnie, że w maju ukaże się wznowienie tego dziełka, ale mocno rozszerzone i uzupełnione.
Czekam więc niecierpliwie, bo wiem, że będzie to smakowita lektura. A z Autorką – mam nadzieję – spotkam się zapewne na Targach Książki. Przed laty mieliśmy takie spotkanie w Krakowie, gdzie wymieniliśmy się i książkami, i autografami. Jest więc szansa na powtórkę.
Tymczasem sięgam na półkę i przytoczę kawałek rozdziału „Meksyku od kuchni”, dotyczącego gotowania w żeńskich klasztorach przed czterystu laty:
Poeta Alfonso Reyes tak to przedstawia:Pod koniec XVII wieku w mieście Meksyku były dwadzieścia dwa zakony żeńskie, około tysiąca sióstr zakonnych. Do XVIII wieku, kiedy wyszło zarządzenie o wspólnym mieszkaniu zakonnic, każda z nich mieszkała w osobnej celi. Były to w rzeczywistości małe, dwupokojowe dom-ki, z łazienką, kuchnią, pokojem dziennym i ubieralnią. Zakonnice miały też służbę, nie musiały przestrzegać wspólnych posiłków czy wspólnej pracy. Według Gemelliego Carreri, który przebywał w Meksyku w 1698 roku, każda siostra zakonna dostawała od zakonu co tydzień taką ilość pieniędzy, że mogła utrzymać aż sześć służących.
Zakony utrzymywały się z dochodów z nieruchomości, z opłat nowicjuszek, darów, sprzedaży produktów rolnych, szkół dla dziewcząt z zamożnych domów oraz publicznej sprzedaży słodyczy i wyrafinowanych potraw. Wiele z nich miało swoje specjalności i przyrządzały dania na zamówienie na różne uroczystości. Mimo tego że zakonnice miały życie prywatne, to znaczy przyjmowały gości, jadały w swoich pomieszczeniach, były także zobowiązane do pracy w przylegających do klasztorów szkołach dla dziewcząt, a także w kuchni. Kuchnie były prawdziwymi fabrykami słodyczy, a dzięki łakomstwu panującemu w Nowej Hiszpanii przynosiły duże zyski.
Rywalizując między sobą jakością i oryginalnością swoich specjalności, klasztory stworzyły znakomite dania kuchni meksykańskiej oraz najlepsze słodkie specjały w Nowej Hiszpanii. Siostry eksperymentowały z przepisami przywożonymi z Hiszpanii lub otrzymanymi z innych klasztorów, zmieniając skład i dodatki, a kiedy ustaliły ostateczną recepturę, pilnowały, żeby w czasie wyrobu dalej jej nie zmieniano. Przepisy na specjały każdego klasztoru były zazdrośnie strzeżonymi tajnymi formułami.
Mniszki od Niepokalanego Poczęcia robiły pyszne pasztety, od świętego Bernarda – słodycze, marynaty, biszkopty i suchary dla chorych; inne specjalizowały się w chicha (syropie ze sfermentowanej kukurydzy) i miodzie różanym, te od świętego Wawrzyńca w paluszkach karmelowych i cukierkach. Zakonnice z klasztoru Jezusa i Maryi wsławiły się słodkimi imitacjami słonych dań (na przykład plastry indyka zrobione z masy migdałowej).
Klasztory w Morelii, Queretaro i Jalapie były szczególnie znane ze swych deserów: biszkoptów, ciast, ciasteczek, pasztecików, budyniów, karmelków, antes i owoców w syropie, ale bez wątpienia najlepsze wyroby pochodziły z kuchni zakonnic z miasta Puebla de los Angeles. W klasztorze świętej Klary, założonym w 1608 roku, dysponującym znakomicie wyposażoną kuchnią, powstawały grzanki, placki, delicje z rodzynek, marynaty oraz desery z mleka, owoców i jajek z miodem, goździkami, anyżkiem lub cynamonem, ubite na masę, bardzo lubiane w całym kraju. Mniszki z klasztoru świętej Moniki wymyśliły rompope, marcepany z pestek dyni, piekły też babki piaskowe, marcepany, różne rodzaje konfitur, ciastka, tamales, obwarzanki, placuszki kukurydziane, pękate ciasteczka, karmelki twarde jak kamień i inne delicje.
W kuchniach przyklasztornych powstawały również rozmaite słone przysmaki: ryby w marynacie, teresianos, kurczaki carmelitanos, sztufady z kuropatw, placki ryżowe, sos świętego Błażeja, „pijane kurczaki”, caldo de angeles, manchamanteles („plamiobrus”), kotlety w białym sosie paprykowym, flaki, guisado prieto, chalupitas (łódeczki) i niezliczone rodzaje moles (paprykarzy).
Według legendy Mole poblano (wiejskie) lub mole z indyka, duma kuchni meksykańskiej, zostały po raz pierwszy przyrządzone przez siostrę Andreę, zakonnicę z klasztoru świętej Róży w mieście Puebla de los Angeles. Mole to nie tylko ulubione odświętne danie, to także symbol i duma narodowa.
Mole z indyka to podstawa naszej kuchni, to kamień probierczy przyrządzania potraw i delektowania się nimi; odmówić zjedzenia mole to jak zdradzić ojczyznę…
No i który Polak odmówi sobie teraz zjedzenia bigosu?!
Komentarze
Witajcie w ten jesienny i niestety dosyć ponury poranek 🙁
Klasztory słynęły zawsze ze znakomitych przysmaków i jeszcze lepszych napitków 😉
Dzisiaj producenci żywności i handlowcy korzystają z dobrej sławy klasztornego jedzenia i mają dla nas przeróżne „klasztorne” propozycje: http://klasztorne.pl/kategoria-produktu/slodkosci/ciasteczka/
A skoro już od rana o napitkach to przypomnę jeszcze ten dowcip:
Babcia mówi:
Ja na poprawę trawienia piję piwo,gdy nie mam apetytu,piję białe wino,przy niskim ciśnieniu czerwone wino,przy wysokim koniak,gdy jestem przeziębiona,serwuję sobie śliwowicę.
A kiedy pije pani wodę?
-Tak strasznej choroby to ja jeszcze nie miałam…
😀
zdaje sie … ze pan sulek w odcinku 194 byl gotow zerezygnowac nie tylko z jedzeniu bigosu. rozwazal nawet zmiane 🙄 narodowosci
😆
Danuśka – powinnaś codziennie otwierać Blogowisko; hi, hi, ha, ha!
Obleciałam 4 trawniki i pół bloku w koło i dosłownie padam na twarz. Jeden jamnior to chyba z pół mocy silnika samochodowego. Swoje ważę, a jeszcze ciut i zacznę się unosić ponad ziemią wisząc na drugim końcu smyczy. Kupiłam 6 szt wielkich, jak spodeczki zamkniętych pieczarek- ergo: będą na jutrzejszy obiad kotlety grzybowe, panierowane. Na dzisiaj mam ostatni plaster pieczeni i przecudnej urody wielki, pokręcony, dojrzały pomidor. Nad wieczorem wróci Młodsza z ostępów leśnych i życie wróci do zwariowanej codzienności, a ja znowu na etat domowej staruszki. Tfu, na psa urok.
Dzień dobry!
Ciekawe czy klasztorna chicha z kukurydzy ma coś wspólnego z amazońskim trunkiem o tej samej nazwie?
Fiedler pisał, że najlepsza była od bezzębnych kobiet, wie ktoś jak wygladała opieka stomatologiczna w klasztornym Meksyku?
Krzychu-w naszym blogowym towarzystwie największą wiedzę o Meksyku ma Barbara,ale sądzę,że jest to przede wszystkim wiedza o Meksyku współczesnym.
Ja natomiast mam skromną wiedzę o tym kraju,ale za to mogę opowiedzieć jeszcze jeden dowcip i na dodatek zupełnie nie na temat 🙂
W wielu szmoncesach kryje się spora porcja mądrości o walorach ponadczasowych. Oto szmonces, który może posłużyć za ilustrację sposobu funkcjonowania współczesnych rynków finansowych.
Icek kupił za 100 dolarów osła od starego wieśniaka.
Wieśniak miał przyprowadzić mu osła następnego dnia.
Przyszedł wieśniak tak, jak się umawiali, ale bez osła.
– Przepraszam,ale osioł zdechł.
– No to w takim razie zwróć moje 100 dolarów.
– Nie mogę,już je wydałem.
– Dobra, to w takim razie zostaw mi osła.
– Ale co z nim zrobisz?-zapytał staruszek.
– Rozegram go w loterii.
– Ale nie możesz rozegrać w loterii ZDECHŁEGO osła !!!
– Mogę,uwierz.Po prostu nikomu nie powiem,że on zdechł.
Miesiąc później wieśniak spotkał Icka.
– Co się stało z tym zdechłym osłem?
– Rozegrałem go, tak jak mówiłem.Sprzedałem 500 losów po 2 dolary za sztukę i
w rezultacie otrzymałem 898 dolarów dochodu na czysto.
– I co, nikt nie protestował?
– Tylko jeden facet.Ten, który wygrał osła.Bardzo się rozzłościł,no to po prostu zwróciłem mu jego dwa dolary 😀
Danuśka, w międzyczasie sprawdziłem, o co chodzi z syropem z kukurydzy, faktycznie ta sama nazwa, ale produkt krańcowo różny.
Twój dowcip i tak od chichy( i nieważne czy syropu, czy sfermentowanej) lepszy 😀
Oj, u mnie też ponuro 🙄
Dochodzi ósma rano, a na dworze ciemnawo, mokro i paskudnie, temperatura 5C, ale ponoć ma iść z 10C niżej. W nosie mam taką wiosnę 👿
Placku,
nie zrobiło się biało, ale przy takich temperaturach – kto wie.
Danuśka podrzuciła trochę powodów do uśmiechu 🙂
Gospodarzu,
jaki apetyczny indyk! Ja chyba w tym roku zatrzymam się na indyku częściowym, upiekę piersi indycze. Przyzwyczaiłam się do pieczenia całego indyka w worku plastikowym, odpada podlewanie, a indyk jest rumiany i znakomity.
Jak pisałam – tutaj na Wielkanoc króluje gotowana szynka, ale ja wolę indyka.
Danuśka,
podrzuć jeszcze coś z Twojego repertuaru, może chmury się rozejdą?
Alicjo-u nas zaczyna coraz śmielej wychodzić słońce.
Zgodnie z życzeniem podrzucam,oby pomogło na kanadyjskie chmury 🙂
Trzech wędkarzy spotyka się na rybach.
Jeden skarży się:
-Żona pozwoliła mi iść na ryby,ale musiałem obiecać,że pomaluję całe mieszkanie.
Drugi dodaje:
-Moja powiedziała,że ryby ok,ale mam postawić nową altanę w ogrodzie.
Trzeci milczy,zatem koledzy pytają-A Twoja Cię nie szantażuje?
W końcu wyjaśnia:
Nastawiłem budzik na 4.30 i kiedy się też obudziła zapytałem jedynie:
Seks czy ryby?
A ona szybko odpowiedziała-Tylko ubierz się ciepło !
Od razu zaznaczam,że ja Osobistego Wędkarza nie szantażuję,a kiedy ma iść na ryby to budzi się sam i żadnego budzika nie potrzebuje 😉
Danuśko, rozbawiasz nas dziś od rana wbrew tej ponurej pogodzie. Dzisiejszy temat rzeczywiście bliski memu sercu. Ożyły wspomnienia, szczególnie ciepłe na myśl o Puebli, którą miałam przyjemność odwiedzić. Krótkie to były odwiedziny, ale jakże zachwycające. Klasztory, obecnie muzea, zachwycają nagromadzonymi skarbami. Miasto słynie z ceramiki zdobniczej i użytkowej, bardzo żałuję, że miałam tak mało czasu na spokojną kontemplację. Ale trzeba by tam przynajmniej tydzień żeby naprawdę oczy i duszę nasycić. Zdążyłam jednak posmakować tego słynnego mole poblano z indykiem, którym Puebla słynie. Rzeczywiście to było coś pysznego i jednocześnie intrygującego, smak gorzkiej czekolady w zderzeniu z ostrością papryki i licznych przypraw, to jest właśnie to 🙂
Krzychu, nie próbowałam tego napoju i może dobrze, zważywszy na proces przygotowywania…
Barbaro, doczytałem, że chicha z fermentowanej, bezzębnie memłanej kukurydzy to jedno, a syrop z kukurydzy, np.fioletowej jako esencja do wyrobu napojów to drugie 🙂
Wielki tydzień, czas ścisłego postu i ten postanowiliśmy dotrzymać.
Wczoraj zrobiłem połówki dużych papryk wypełnione kaszą gryczanną i podsmażaną włoszczyzną. Zrobiłem w takiej ilości, że myślałem, że będzie jeszcze na dzisiaj. Gdzie tam. Była znajoma i wszystko zostało zjedzone na jednym posiedzeniu. Dziś były naleśniki z nadzieniem pieczarkowo-szpinakowym (Alicja!) i też wszystko poszło. A myślałem, że przy tej okazji trochę się ograniczę. Jutro będzie śledź w śmietanie (za smietane robi jogurt) z cebulką i jabłkami do kartofli w mundurkach.
Jako ciekawostka: Naleśniki zrobiłem z mąki gryczannej – mieliśmy tu już coś podobnego? Ja zrobiłem pierwszy raz, a moja LP też jeszcze nie słyszała. Bardzo dobre!
Wie kto, co jeszcze można zrobić z takiej mąki?
Pepegor, o naleśnikach z mąki gryczanej pisał kilka dni temu Stanisław, w Normandii zowią się galette du sarazin(jak się łatwo domyśleć, saraceńskie, bo ciemne, w odróżnieniu od pszennych crepes, czyli jasnych 😉 )
A z mąki gryczanej są świetne bliny, żeby były postne, to z kawiorem i śmietaną 😉 Albo z wędzonym łososiem.
Tfu,w Bretanii oczywiście, nie Normandii.
Krzychu, nalesniki i galette mozna jesc w calej Francji. Kiedys bylam na nartach w Pirenejach i byla resteuracja gdzie podawano nalesniki bretonskie.
Alicjo, wczoraj po poludniu moje wpisy ginely w czarnej dziurze. Probowalam zrobic zakwas na zurek, ale mi nie wychodzil. Teraz podeslala mi siostra w torebce. Tez dobre
Ja robiłam bliny z mąki gryczanej do kawioru + gęsta kwaśna śmietana. Pyszne. Jutro zamierzam zrobić Terescyne gołąbki z kaszą gryczaną.
A dzisiaj bok choy z prosciuto i serem.
Pepegor,
już nie ma postu ścisłego, prawda? 😉
Danuśka,
leje jak z cebra 🙁
Elap, zgadza się, niedokładnie się wyraziłem. Pochodzą z Bretanii, do nabycia wszędzie. Jak oscypki 😉
Elap,
powinien wyjść, ten żurek. Trzeba tylko zalać mąkę ciepłą wodą i trzymać to w ciepłym, ciemnym miejscu. Nie musi też być z czosnkiem, chociaż ja wolę nastawić razem z czosnkiem, 2-3 ząbki, i ewentualnie doprawić po ugotowaniu.
A z torebki też dobry.
Krzysiek,
bierz się za tłumaczenie 😉
http://allrecipes.kr/
Dzien dobry,
W Meksyku bylam pare razy sluzbowo – kulinarnie ciekawie, tylko trzeba na papryczki uwazac :). Z meksykanskich przysmakow nie lubie tamales – masy z maki kukurydzianej z dodatkami (ser, kurczak, chiles) gotowanej na parze w lisciach bananowca lub w wysuszonych luskach kukurydzianych. Lubie frijoles refritos (fasole ugotowana, rozbita na puree i odsmazona na smalczyku z cebula, czosnkiem i dyzurnymi), kukurydze na tysiac sposobow i jajka huevos rancheros (z papryka, chipotle, kukurydzianymi plackami i pomidorami). Befsztyk podany na nopales (oczyszczonych platach opuncji) cudo, tak samo cuitlacoche – grzyb (pasozyt) rosnacy na kolbach kukurydzy. Nie sprobowalam smazonych lub suszonych cykad – nie potrafie sie przemoc :(. No i chicharrones – platy sloniny przerobione na skwarki, kruche, chrupiace, rozplywajace sie w ustach
http://mimomofuku.blogspot.co.uk/2010/03/day-24-page-231-chicharron.html
Dzień w kratkę. Pada godzinę, godzinę całkiem znośna pogoda i znowu pada.Dość chłodno.
Przejrzałam sobie ofertę cateringu wielkanocnego hotelu Bazar w Poznaniu. Są tam pozycje całkiem do przyjęcia i takie, o których Cichal mówi, że mają ceny z Księżyca.
Porcja żurku 250 ml – 16,-, biała kiełbasa 24/kg, torty wszystkie oferowane 65/kg ale już kaczka z jabłkami 98/kg przed upieczeniem. Kaczka ma jakieś 2,5 kg surowa, to na całość wyjdzie naprawdę wielka suma Inne mięsa „świąteczne” też oscylują ok 80-90/kg. Tanio to nie jest, dokładając nawet sławę kuchni.
Przyszedł z zachodu deszcz razem z zimnem. Na zmokniętych drzewach karteczki – „Z pozdrowieniami od Alicji”…
Cichalu,
pewnie Placek wysłał to zimno i deszcz i podrobił mój podpis, do mnie też zimno i mokro przyszło od Placka 👿
Pyro,
podrzuciłaś mi pomysł, przytaczając ofertę Bazaru, ja chyba te pierwsi indycze zamienię na kaczkę w pomarańczach, daaaaaawno nie robiłam, a taka kaczka dla nas dwojga to akurat na 2 dni.
Jak się zdenerwuję, to nawet wyluzuję tę kaczkę, nigdy tego nie robiłam.
Alicja – aktualnie kaczka w supermarkecie ok 10,-/kg. Hi, hi, hi – muszę Żabie powiedzieć, że litr żurku kosztuje 64 zł, a ona tak rozdaje na prawo i lewo.
Wykonałam robotę techniczną (poskładałam i skręciłam do kupy zakupiony wieszak na płaszcze etc.), teraz odpoczynek.
Dowcip poniekąd kulinarny, przytaczam za Stefanem Kisielewskim (z „Dzienników”).
Przychodzi gość do restauracji, patrzy w jadłospis, a tam wszystkie dania wykreślone, tylko na samym dole jest napisane „Moskaliki”.
-A to dranie – woła gość – nie dość, że wszystko zeżarli, to jeszcze się podpisali!
Alicjo-zdarzyło nam się już wiele,wiele lat temu pochłonąć cała kaczkę we dwójkę na jeden obiad 🙂 Oprócz rzeczonego ptaszyska nie było akurat nic innego do jedzenia.
Była to właśnie kaczka w pomarańczach.
Co do blinów – jestem nimi bardzo rozczarowana. Wspominałam kiedyś, że nie smakowały mi bliny, które jadłam u ” Bliklego” w Warszawie. Ale przynajmniej dodatki były bardzo dobre. Postanowiłam niedawno sama usmażyć bliny. Na jedną porcję mąki gryczanej dałam 1 porcję mąki pszennej. Smak zupełnie nieciekawy, a w dodatku zamiast śmietany wzięłam gęsty jogurt i to dopełniło porażkę kulinarną. Sytuację uratował nieco łosoś wędzony, ale dałam już sobie spokój z blinami. Trochę szkoda, bo kaszę gryczaną lubię.
Nawet nie wiem, ile u nas kaczka kosztuje, ale pewnie niedrogo. Podaż jest, bo jak wiadomo, u nas Chińczycy trzymają się mocno 😉
Te ceny Bazaru są chyba deczko pod sufitem, u nas w Bałtyku na pewno jest o wiele taniej, można kupić różne gotowe zupy w cenie 7-8$ za litrowy słoik. I są bardzo dobre, lubię flaczki, tylko doprawiam je sobie bardziej na ostro.
Gotowy zakwas na żurek zawsze jest do kupienia w słoiku, nie pamiętam dokładnie, ale kosztuje ok.4$, nie wiecej.
O, a teraz deszcz przemienia się w śnieg 🙁
Krystyno,
a czy to nie razem jadłyśmy u Bliklego bliny z mąki gryczanej i z kawiorem? Ja na pewno jadłam tam bliny (tylko raz byłam u Bliklego) i raczej mi smakowały. http://alicja.homelinux.com/news/Warszawa2010/img_2887.jpg
Alicja – ja się zgadzam, że z dobrej restauracji potrawy muszą być droższe, niż z przygodnego miejsca. Szef kuchni kosztuje, dekoracja kosztuje a i opłaty eksploatacyjne są wysokie. Natomiast w cateringu odpada nakrycie i obsługa. Kiedyś liczyłyśmy z Żabą koszt naszych tortów (wagi ok 3 kg) – Żaby z orzechów i z kremem na maśle kosztował w „produkcji” ok 80 zł, mój czekoladowy z malinami ok 50,-. Dodając do tego 100% marży to by było 160: 3 = 53 zł/kg za orzechowy i 33 zł/kg za czekoladowo – malinowy. W obydwu były tylko naturalne, świeże składniki bez śladu chemii. Nie jestem pewna czy współczesne receptury cukiernicze w ogóle przewidują takie składniki. Cena tej kaczki mnie powaliła.
A nie mówiłem?
http://www.gminalyse.pl/pliki/Palmowa2014/73.JPG
Mówiłeś, Misiu, mówiłeś. Gratulacje (1/3 dla Kolegi, 1,3 dla Starosty i 1/3 dla Misia).
Alicjo, wydaje mi się, że tych wizyt u Bliklego, przy blinach, było więcej niż jedna. Pamiętam takie właśnie spotkanie z Tobą, Danuśką, Jolinkiem i Małgosią, ale bez Krystyny. Ale czy to było właśnie to uwiecznione na Twoim zdjęciu, tego nie odgadnę 🙂
Czy Krystyna nie wyjechała dzień wcześniej? To był wtorek 25 maja, następnego dnia wylatywałam (rejsowe loty LOT-u do Toronto są w środę i sobotę).
http://alicja.homelinux.com/news/Warszawa2010/img_2891.jpg
Barbaro,
Ty wtedy jadłaś barszcz czerwony z pierożkami, ja bliny, a dziewczyny jakieś ciacha, no i pożegnalna lampka wina.
Od wczoraj mam trudności wpisać na blogach Polityki jakiś tekst, bo mi ten „kapcia” protestuje po kilka razy, że błąd. Jaki błąd znowu 👿
Witam, miałaś rację Alicjo w ocenie Cugowskiego.
http://kultura.gazeta.pl/kultura/12,132614,15791755,Krzysztof_Cugowski__Carnegie_Hall__Sala_jak_sala_.html#CukVid
Ten wieczór u ” Bliklego” spędziłam w towarzystwie Małgosi, Danuśki i Jolinka na początku września 2013 r. tuż po zakończeniu zjazdu mazowieckiego. Bardzo miło wspominam i ten wieczór, i cały pobyt w Warszawie i okolicach. A te bliny nie były aż takie złe, tylko że ja nigdy wcześniej ich nie jadłam i miałam wyobrażenie, że jest to niezwykle dobra potrawa.
Na święta też przygotowuję kaczkę. Miałam w planach upieczenie schabu w foliowym rękawie, ale zostałam przekonana, że jednak powinna być kaczka. No to niech będzie. Z tym że nie pieczona w całości, choć taka moim zdaniem jest najlepsza, lecz same piersi z jabłkami i suszonymi śliwkami. Dodam też plastry pomarańczy.
Fakt Krzychu, o naleśnikach gryczannych (albo o czymś podobnym) pisał niedawno Stanisław.
Mało tego, to właśnie ten wpis zainicjował, że szukałem w regałach i znalazłem, i kupiłem wreszcie mąkę gryczanną. Nie jednak z tego powodu, że to akurat Stanisław i że akurat się znowu zjawił (co mnie i tak niezmiernie ucieszyło) ale z tego powodu, że gryka i wszelkie jej pochodne tu, gdzie jestem, były do niedawna mocno obecne, i może powinienem coś na ten temat dodać.
Fakt, że zapomniałem przypomina mi, że niebo nade mną co raz mniej jasne.
Muszę wyjść z psem,
cdn.
Tu o żurkach:
http://studioopinii.pl/sto-smakow-aliny-zur-nic-wiecej-mowic-nie-trzeba/
Yurek,
ano właśnie…myślisz, że Polonia pobiegnie galopem na koncerty pana C. Bo ja myślę, że wątpię.
Jakiś nieudany dzień miałam. Jeszcze wieczorem pokłóciłam się z najlepszą przyjaciółką – nie na śmierć i życie, ale zawsze. I żeby jeszcze o sprawy poważne (np wyższość mazurków nad babami drożdżowymi) to nie- o społeczny ogląd rzeczywistości. Dwie stare, a głupie. Teraz jest mi przykro.
Dlaczego o gryce.
Rok temu jeszcze w mojej gazecie była powieść w odcinkach o stosunkach na północny zachód ode mnie, pod Bremą. Tam niepełnosprawny pilnujący posesji był w stanie wyżywić się naleśnikami na mące gryczannej.
Poznałem niedawno bliżej człowieka, który opisał życie swoich dziadków i pradziadków w pasmie moczarów między Emden ku granicy do Holandi. To byli pionierzy, torfiarze, tzn tacy, co żyli z wydobycia i suszenia torfu, i sprzedawania tego gdzieś tam, gdzie im to odebrano. Żyli głodowo, a gryka była jedynym, co można było z tamtej gleby zebrać.
Mąka gryczanna była tam na północy najwyraźniej zawsze, a była używana przynajmniej jeszcze długo w latach słynnego ?cudu?.
Wniosek dla mnie: Jeśli ktokolwiek ma jakieś wyobrażenia o dostatnim życiu na ZACHODZIE to musi sobie najpierw wyobrazić, że i tam było kiedyś siermiężnie, a to wcale jeszcze tak dawno.
Pepegorze – te torfiaste okolice w całej, północnej Europie były obszarami skrajnej nędzy i głodu Irlandia, Część Pomorza Meklemburskiego, u nas Konińskie. Opowiadał mi stary człowiek, który w latach powojennych jeździł po wsiach w sprawach skupu czy innych, że w niektórych wsiach za Koninem, były tak słabe gleby i zbiory, że nie tylko nie mieli czego oddawać ale to do nich władze dowoziły ziarno, mąkę, ziemniaki. Mówił, że takiej nędzy sobie nie wyobrażał.
U nas by na gryce nie wyżył! Kilogram mąki gryczanej kosztuje $8.95. Ale zwykła pszenna – kg jednego dolca. Ciekawe, że razowa jest nieco droższa! To tak jak z benzyna i ropą. I bądź tu człecze mądry…
Ja kupuję kaszę gryczaną w Balticu, polską, prażoną. 10$/kg.
Ceny mąki wypadły mi z pamięci poza pszenną, 8$/2kg.
I widzisz Cichalu tak to jest – niby lichota, a zaraz podwójna cena.
Tu też tak to działa.
A tak zaraz, to będę musiał może pójść spać.
Nie wiem czy jeszcze się włączę.
Wypada mi się na wszelki wypadek pożegnać i życzyć dobrej nocy.
Cichalu, może dlatego, ze pszenica to”commodity” i pewnie na rynkach swiatowych jest „surplus”, a farmerom w US „pasie pszenicznym” się ze spichlerzy wysypuje 🙂