Zupy, które wprawiają mnie w stan euforii
Mam kilka ulubionych zup a każda jest z zupełnie innej parafii. Z klasycznej polskiej kuchni najbardziej mi smakuje zupa zwana w naszym domu dziadowską. Jest prosta, z dostępnych cały rok produktów i równocześnie wielce wyrafinowana. Oto przepis:
Zupa dziadowska
6 ziemniaków, 2 szklanki maślanki, czubata łyżeczka mąki, 2 kopiaste łyżki krojonego wędzonego boczku, nieduża cebula, liść laurowy, 3 ziarna ziela angielskiego, 3 ziarna pieprzu, sól, łyżka siekanego koperku.
1.Ziemniaki obierać, umyć, pokroić w kostkę, zalać 2 szklankami wrzącej wody, dodać sól do smaku, liść laurowy, ziele angielskie i pieprz. Gotować aż ziemniaki zmiękną.
2.Wymieszać maślankę z mąką i wlać powoli do gotującej się zupy. Powoli gotować.
3.W tym czasie stopić boczek, dodać posiekaną drobno cebulę. Zrumienioną cebulę ze skwarkami i tłuszczem dodać do zupy, gotować minutę. Podając posypać koperkiem.
Kolejny przysmak na mojej prywatnej liście ulubionych zup jest oczywiście włoskiego pochodzenia. Ale jest równie prosta jak ta poprzednia i także uważam ją za danie wyrafinowane czyli dla smakoszy:
Zupa pavese
3/4 l bulionu mięsnego, 4 żółtka, 5 dag parmezanu, 4 ząbki czosnku, pół pęczka szczypiorku, oregano, 4 kromki pszennego chleba, oliwa z oliwek, sól
1.Czosnek obrać i rozetrzeć z jedną łyżeczką soli. Szczypiorek i oregano opłukać i posiekać. Z chleba odkroić skórkę.
2.Rozgrzać bulion.
3.Na silnie rozgrzanej oliwie zasmażyć roztarty czosnek. Na tej samej patelni, po usunięciu czosnku, podsmażyć chleb z obu stron.
4.Gdy grzanki będą złotobrązowe ułożyć je na głębokich talerzach. Na środku każdej grzanki położyć surowe żółtko. Wlać gorący bulion tak, by wierzch grzanek lekko wystawał.
5.Posypać tartym parmezanem, oregano i szczypiorkiem. Podawać.
I na koniec zupa wymagająca od kucharza pewnego kunsztu. Tej nie ugotuje początkujący adept rondla. Ale gdy się już nieco podszkoli i przypali kilka rondli, to może sięgnąć po przepis, który przyprawia i mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego, i miłośników tamtejszej kuchni przyjeżdżających do Hiszpanii o euforię. Oto przepis:
Zarzuela
4 plastry żabnicy, 4 kalmary, 4 homary, 100 ml oliwy z oliwek, 1,5 kg omułków, 1 cebula, 0,5 kg pomidorów, 4 ząbki czosnku, szczypta szafranu, sól, świeżo zmielony pieprz, kieliszek brandy, 200 ml białego wytrawnego wina, 6 dag migdałów, 2 łyżki natki z pietruszki, 4 kromki chleba
1.Oczyścić ryby i homary, poddusić je w rondlu na oliwie przez kwadrans. Małże wyszorować szczotką pod bieżącą wodą, usunąć wąsy i gotować w innym rondlu w niewielkiej ilości wody aż się wszystkie pootwierają. Te, które nie otworzyły się wyrzucić. Wyjąć małże z muszelek. Obrać cebulę, posiekać i zeszklić na głębokiej patelni.
2.Ryby, homary i małże wyłożyć na patelnię z cebulą. Obrać pomidory, pozbawić pestek i pokroić na małe kawałki. Wrzucić na patelnię dodając wyciśnięty czosnek (2 ząbki) oraz szafran. Posolić, posypać pieprzem, dolać kieliszek brandy. Dusić kwadrans na małym ogniu. Dolać wino i jeszcze zmniejszyć ogień. Dodać zmielone migdały.
3.Kromki białego chleba natrzeć pozostałym czosnkiem i podsmażyć na oliwie. Ułożyć grzanki na podgrzanych głębokich talerzach. Wlać zupę, posypać posiekaną natką. Podawać z białym winem musującym.
I pomyśleć, że wkrótce, bo już w połowie października, będę to cudo miał na talerzu.
Komentarze
dzień dobry ….
uważam oficjalnie Zjazd za zamknięty … Krystyna od godziny w pociągu do Gdyni .. pociąg odjechał punktualnie …. 🙂
poczytam zaległości i tu wrócę …. 😉
Myślę,że Żaba i Haneczka też już dotarły do swoich domów.
Teraz będziemy Zjazd wspominać jeszcze w naszych rozmowach oraz
dojadając różne smakowitości,które mamy w lodówkach 🙂
A rybną zupę też jedliśmy.Znalazły się w niej ryby morskie, słodkowodne i morskie robale.W garnku mieszał wiadomy Wędkarz 😉
No tak pominęłam w wyliczance jedna z głównych atrakcji kulinarnych. Zupa rybna była pyszna, gęsta, kremowa, dodatkowo z krewetkami i szafranem dodawanym hojną ręką przez Danuśkę.
eco-zielona zupa dla leniwych
bulion wołowy – około 1l (może być z kostki)
2 duże ziemniaki (pokrojone w drobną kostkę)
szklanka groszku zielonego (mrożony)
1 marchewka pokrojona w plasterki
sól i pieprz
na bulionie ugotować ziemniaki, dodać pod koniec gotowania groszek zielony i marchewkę, dosolić do smaku, dodać grubo mielony pieprz.
KUNIEC
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Odnośnie Twojego Piotrze atrykułu o śniadankach dla milusińskich,
Ty mnie powiedz kochnieńki, jak pracująca matka po dniu pracy, zakupach, przygotowaniu posiłku popołudniowego (bądź wieczornego), praniu, prasowaniu i innych pożytecznych i jakże przyjemnych zajęciach domowych ma jeszcze siłę i czas na pieczenie zdrowych keksów, babek, przygotowaniu rolad itp dla pociech by mogły pożywić się w szkole.
Proste kanapki i dodatek w postaci sezonowych owoców i chwatit.
W moich szkolnych czasach podczas dużej przerwy można było nabyć wiadomą drogą „bułkie ze srem” i dostać – tak DOSTAĆ – kubek gorącego mleka względnie „cieńkiej hierbaty”.
Że nie wspomnę o drobiazgu – nie każdego stać by dziecina dostawała do szkoły świeże anansy, mango itp.
E.
Dzien dobry,
Zjazd na zdjeciach – cudo :)! Szkoda, ze zdjec troche malo …
Zupy: dziadowska i pavese z pewnoscia wyprobuje, do ostatniej, jakkolwiek pyszna musi byc sie nawet nie zabieram.
Jedna z ulubionych zup to najprostsza: ziemniaczano-porowa (ziemnaki pokrojone w talarki poddusic na maselku, dodac talarki porowe, poddusic, zalac bulionem, pogotowac na malym ogniu, podawac z grzankami, serem).
A Echidna strzelila w dziesiatke (przepraszam Gospodarzu).
Juz sie widze jak po dniu pracy i obiedzie czyli kolo 21 zabieram sie za pieczenie zdrowego keksika, ktory moze zostanie zjedzony ;).
Z owocami w kawalkach (mango, ananas, brzoskwinie itp) jest taki klopot, ze po pieciu godzinach w pudelku traca lekko na swiezosci. Jablko, mandarynki, czy winogrona/ sliwki/morele/pomidorki koktajlowe w pojemniku daja rade. Mlody na szczescie lubi tez owoce suszone, a grahamka z szynka, serem i salata zla nie jest.
Szanowny Panie! Czy aby naprawdę w przepisie chodzi o 4 HOMARY!? Pozdrowionka!
Bułkę nie – ja chleb razowy „ze srem” tylżyckim (ulubiony mój do kanapek) i kiścią winogron, które skubię od 2 godzin po trosze. Sama sobie posmarowałam ów chlebek czarny nadzwyczaj poręcznym, drewnianym nożem do masła, o jaki wzbogaciła dom Młodsza po wizycie w Finlandii. Dzieciakom dawałam zawsze po 4 kanapki + owoc albo pomidor. Domowe ciasta służyły za deser, ale najczęściej były zżerane tego samego dnia do ostatniego okrucha, a nawet często z awanturą (Ja tylko 2 kawałki! Kto zjadł resztę?)
Zupa opisana przez Gospodarza jako „dziadowska” w Pyrlandii nazywa się białe – kwaśne i jest odmianą polewki. Na bazie tej zupy gotuje się zupę podrobową, zupę z flaków i zupę ze świeżych grzybów. Mam obawę, że gosposie z mojego pokolenia są ostatnimi, które taką zupę potrafią ugotować. Moje córki nie jedzą, więc i nie gotują takich zup. Jedynie jeszcze zupa ze świeżych grzybów bywa łaskawie zjadana. Po wczorajszych chłodach i kapuśniaczku z nieba, dzisiaj jest pogodnie i tem. 19 stopni. Pies chce co pół godziny wychodzić, bo mu się na trawnikach podoba. Nic z tego, pieseczku. Byłeś już dwa razy, a teraz dopiero ok 15.00 dłuższy spacer. Bbcia nie daje rady – trzeba było wybrać sobie dom z ludźmi spacerującymi często i daleko.
Jolly Rogers-wszyscy czekamy jeszcze na zdjęcia robione przez Marka.
Natomiast z przyjemnością obejrzałam te zamieszczone przez Ciebie 🙂
Bardzo lubię zupę z dyni,a sezon już nadchodzi.
Gości czasem zaskakuję zupą z cukinii.Okazuje się,że odpowiedź na pytanie z czego jest ta zupa wcale nie jest taka prosta.
Jolly, tez bardzo lubie zupe ziemniaczano – porowa. Dorzucam grzanki.
Pyro,
Relacja będzie pod koniec września. Dopiero 24 września mam być w pracy.
Zupa dziadowska przypomina mi troche zupe, ktora moj tata gotowal sobie w niedziele. On ja nazywal ” kapunka „. Czy komus cos mowi ta nazwa. Tato pochodzil z Radomia i to jest chyba z tamtych okolic. W domu nie bylo zle, bo mieli duze ogrodnictwo.
Elap – z tą kapunką Twojego ojca to zasugeruję etymologicznie, że na Śląsku serwatkę nazywaliśmy kapołka (od kapania). Moja matka robiła zalewajkę na kapołce głównie, a potem dopiero, pod koniec zabielała maślanką i zagęszczała mąką gotując jeszcze chwilę. Pamiętam, że ta zupa miała wyraźnie kwaśny smak, ze względu na tą serwatkę. Niestety, nie mogę sobie przypomnieć nazwy tej zupy, a zapytać już niema kogo.
Pepegor, smaku nie pamietam , nikt inny w rodzienie nie chcial tej zupy jesc. Przez mgle przypominam sobie, ze byla tlusta, ale nie kwasna.
Polewka – zupa z kwaśniego mleka (ja tu robię na maślance, też dobra), bardzo szybka. Podgotować kwaśne mleko, podsmażyć drobno skrojoną cebylę na smalcu lub boczku. Osobno ugotować ziemniaki, zalewać je polewką na talerzu. Dyżurne do smaku.
To kieleckie jest (chyba), od Kłobucka.
Uwielbiałam polewkę, właśnie była wyraźnie kwaskowata. Tłusta, jeżeli nadużyło się tłuszczu, u nas cebulkę podsmażało się na łyżce smalcu ze skwarkami. To była rzeczywiście dziadowska zupa, bo nawet nie na boczku!
Burza wielka przeszła od północnego zachodu na południowy wschód. Mrusia wskoczyła na moją poduszkę, tak błyskało, jeszcze o siódmej rano było zupełnie ciemno + błyskawice.
A teraz idzie gorący front, temperatura odczuwalna ma być ok.45C, a ta na termometrze ponad 30C. Zapowiadają, że to może być rekordowo gorący dzień, tropiki, bo nie dość, że celsjusze w górę, to jeszcze bardzo wilgotno (burza była ulewiasta).
Przeżyjemy, zima za rogiem!
Z zup na pobyt Szwagrostwa zapisałam sobie peruwiańską, afrykańską orzeszkową z krewetkami, rybną po mojemu („gęste rybne”), gulaszową, mam własny zakiszony barszcz czerwony.
Serwatka była znakomita do picia schłodzona, z odrobiną koperku, ale dziś prawdziwych serwatek już nie ma, przynajmniej w mojej okolicy, ani u mojej rodziny czy znajomych w Polsce 🙁
Alicjo, serwatek Ci u nas od groma. Połowę wypijamy albo dodaję do chleba a resztę trza wylać. Zainstalujmy rurociąg…
Młodsza dzisiaj do nocy tyra, więc nie robiłam obiadu, a na kolację będą drożdżowe racuszki z jabłkami. Dorzucę jeszcze do ciasta drobno krojoną brzoskwinię (zalega w owocarce ale nie mięknie) i garść rodzynków. Ciasto posłodzę bardzo skąpo – kto chce niech gotowe racuszki posypuje cukrem. Jutro ugotuję wielki gar fasolki szparagowej i mały garnczek ziemniaków. Dopokąd jest świeża fasolka, należy ją jeść – tak mi oznajmiła Haneczka przez telefon. Ona ciężko zapracowana: w ogrodzie porządkowała, a po południu będzie sporządzała paprykę marynowaną na zimę, przy czym część słoików wg patentu Jolinka – z cukinią.
Rurociąg!!!
Ale, Cichalu – owszem owszem, ale to jednak mleko nie prosto od krowy, a homogenizowane! Co mnie osobiście nie przeszkadza, stwierdzam tylko, że to już nie to samo, co od krowy Minki mleko.
Straszny bałagan w domu robię, to znaczy sprzątam.
Rozmontowałam właśnie stary fotel i wyrzucam, a do wyrzucenia czeka jeszcze wiele różnych takich.
Za oknem parówa.
Z opinią Haneczki względem świeżej fasolki zgadzam się w 275% procentach.
Też jadam w sezonie do upadłego,a nawet jeszcze dłużej.
Natomiast co do patentów Jolinka podrzucanych,ot tak,dyskretnie prawie co rano,
to proponuję ogłosić i zadekretować,że Jolinek jest Królową Patentów 🙂
Chciałam przy okazji zgłosić bardzo dobry patent Magdy-bób dorzucony do ratatuja.
Dobrze robi kolorystycznie i smakowo.Francuzi na to nie wpadli 😉
Ugotowałam wielki gar sosu pomidorowo-warzywnego – z zamiarem zamrożenia. Po czym okazało się, że jest go tak dużo, że mi się nie zmieści. Blogu, co byś zrobił w obliczu takiego embarras de richesse???
Misiu – część bym odlaa, rozwodniła bulionem albo wodą, dodałabym ze 2 łyżki masła i zjadła z drobnym makaronem albo ryżem w charakterze zupy.
Nisiu zawekuj …
Krystyna dojechała szczęśliwie … 🙂
a ja jeszcze nie miałam czasu poczytać Was i może jutro będę aktywniejsza …
Witam, zrobiłbym party lub odparował co, by zmywarki nie przeciążać.
Nisiu!
Ja bym otworzyl okno i
zawolal.
Chodzcie i bierzcie
wszystko!
Buzka jesi niestosowne.
Jak bulion, to po co masło, Pyro?
Przepis Yurka – zrobić party, podać w charakterze zupy bądź z ryżem, bądź z drobnym makaronem. Party zupiane tyż może być, a co 😎
Skoro temat zupiany, to właśnie – dlaczego by nie robić takuch imprez kulinarnych, tematycznych. Dzisiaj zupy!
Nalewek każdy próbuje 🙄
Jaki problem, żeby pozupować na imprezie, żdziebeńko każdej, co tam kto przedstawi i przyniesie, zwłaszcza w jesienno-zimowe chłody!
Jolinku, jak to się robi? W życiu niczego nie wekowałam…
A poza tym dzięki za rady i porady.
Zupkę zrobię, ale gdybym miała rozwodnić i uzupić całość, to jadłabym toto codziennie trzy tygodnie. A potem już nigdy w życiu ani jednego pomidorka…
Nisiu-blog gotów przyjechać i znowu pozjazdować.Szczecin piękne miasto !
Zjazdowanie i łasuchowanie mamy ostatnio świetnie opanowane 😉
Nisiu do wyparzonych słoików wlewasz gorącą potrawę zostawiając 2-3 cm do pokrywki i zakręcasz a potem albo stawiasz do góry dnem i następnie zimne słoiki kładziesz w zimne miejsce (wytrzymuje krótszy czas) … albo zakręcone słoiki wstawiasz do garnka z gorącą wodą i gotujesz ok 15- 20 minut potem wyjmujesz przez ściereczkę i dokręcasz i znowu stawiasz do wystgniecia i w chłodne miejsce kładziesz ….
a tu pomysł na pomidorową sól …
http://www.matkawariatka.net/?p=5049
Zupa dla bidoköw.
Jedyn talyrz.
Dwie sznity starego chleba
pokroic w kostka i na talyrz.
Dwa zabki czosnku.
Jedna lyzka tustego ze
spyrkami.
Posolic, popieprzyc dac ,,maggi´´
Zaloc wrzatkiem .
Gotowe
Jeszcze odczekac 5 minut.
Ale nie wim czy docie rade.
Doczekac.
Heinryczku – ady fanzolisz synek. Jak to mój Vater pedali : jok ci pizna, bydziesz czorny!
Pyro !
Do uslug.
Jo je twardy chop.
Skoro temat zupiany, to właśnie – dlaczego by nie robić takuch imprez kulinarnych, tematycznych. Dzisiaj zupy!
Nalewek każdy próbuje 🙄
Jaki problem, żeby pozupować na imprezie, żdziebeńko każdej, co tam kto przedstawi i przyniesie, zwłaszcza w jesienno-zimowe chłody!
Henryku,
ja bym dodała z 10 ząbków czosnku 😉
Na wielkie mrozy zupa czosnkowa! Jest wiele szkół, jak robić, ja juz nie pamietam, jak robiłam swoją, ale gdzieś mam zapisany przepis. Podstawa – wszyscy powinni ją jeść 😉
Alicjo!
Gdyby tam bylo 10 zabköw czosnku
to byla by zupa czosnkowa.
A to ma byc ,,WODZIUNKA´´
Henryk 47, jak do czosnku dodasz wody 2 krople?
jurek!
Jeszcze raz prosze pytanie.
O co chodzi z tymi dwoma
kroplami?
Ja nic takiego nie pisalem.
O czym ja tu mówię…o zupie czosnkowej na mrozy, a za oknem tropik 😯
Henryku,
z wodzionki zawsze można zrobić wykwintną zupę czosnkową, posypaną żółtym serem i co tam jeszcze komu się nawinie 😎
Dobry wieczór 🙂
Nareszcie padłam i doczytałam.
Pozjazdowo.
O jedzeniu było, dodam tylko, że zaraz przechodzę na wegetarianizm, gdyby ktoś gotował mi tak jak Magda 🙂 No, na częściowy wegetarianizm 🙄 Krystyno, nie został Ci aby kawałek pasztetu?
O Gospodarzach też było. Danuśce i Alainowi jeszcze raz Wielkie Dziękuję 😀 Byliście przecudownie gościnni, wyrozumiali i znakomicie zorganizowani, co „u nas w Polsce” 😉 nie jest tak powszechne. Danuśka, ściskam Ciebie, Alaina i tuje 😀 Niech Bug darzy, a śliwowica użyźnia 😀
Wszystkim współzjazdowiczom dziękuję, że mogłam z Wami pobyć. Niedosyt mam potężny. Nie nagadałam się z Wami tyle, ile bym chciała, ale tak mam po każdym Zjeździe…
PS. Żadna, ale to żadna siła nie zmusi mnie do zdejmowania skórek ze śliwek!
Alicjo!
Mozna .
I bedzie super.
A jak sie nic nie nawinie?
A jak sie nawinie wino ,
to bedzie na winie.
Wyszłam z Mrusią na ogródek. Najpierw trzymałam ją na kolanach, potem ostrożnie na trawę. Dla niej to nowe doświadczenie, wąchała wszystko, podskubywała trawę (to akurat dobrze, podobno stymuluje „wypluwanie” kulek sierściowych), słuchała odgłosów z lasu, świerszcze i te rzeczy. Dojrzała małą ważkę z daleka (ze 3-4 metry), od razu oczy zafiksowane na niej, ważka odfrunęła dalej, Mrusia za nią, ale tylko parę hopsów.
Poskubała jeszcze trochę trawy i hybnęła się pod drzwi kuchni. Chyba za dużo wrażeń!
Mnie się ciągle wydaje, że ona się nudzi, no i jak to, żeby kot nie znał zewnętrznego świata? Choćby troszeczkę 🙄
Ach, ta „wodziunka” w pisowni Henryka.
Zajrzałem do wiki po „ślunsku” w kwestii kapołka i kleszczunka: Nie mają bidacy wiele do zaoferowania. Zadzwoniłem na koniec do brata i wyjaśniłem, że kleszczunka, to woda po gotowaniu klusek śląskich.
Nawet byłbym gotów coś wnieść, ale ta ich pisownia mnie na razie odstrasza.
Alicjo! Masz racje ,kocisko tez
pragnie troche wolnosci.
W moje bliskiej odleglosci od
domu jest moze okolo 10
niewolniczych kotow zamknietych
w mieszkaniach PANOW wlascicieli.
Troche straszne.
A moze sie myle , ja wiem ?
Pepegor!
Masz racje ,ta pisownia odstrasza.
Ale dlatego ze pisownia a wymowa to cos
innego.
U Was w Zabrzu mowi sie inaczej
w Michalkowicach , teraz to chyba
dzielnica Semianowic Sl. tez inaczej.
Jesli razi to damy sobie luzik.
A dziadowska zupa mojej galicyjskiej Babci była tylko z ziemniakami i zacierkami (boczek! boczek to była świąteczna rozpusta!) i na słodkim mleku. Zasmażana cebulka owszem, ale nie zawsze 🙂
Kiedy mój Starzyk chodził na szychty, Oma musiała mu w garnczku zabezpieczonym dawać do roboty wodzionkę. Ona nie była z tustym ze szperkom, tylko z łojem wołowym, rozpuszczonym w tym wrzątku. Ojciec mi mówił, że górnicy wierzyli, że ten łój wymaści wewnątrz tchawicę i przełyk i ochroni przed pylicą. Niezależnie od kawy w butelce, zawsze zabierali gorącą wodzionkę i sznytki.
Alicjo, Koty nie wiedzą, co to nuda, za to robią wiele,żeby Personel się nie nudził 😉
Jasne Alicjo, wyprowadzaj Mrusię na zewnątrz.
Genialny pod tym względem jest kocur Dorotola. Ona zabiera go ze sobą wszędzie i też tam go wypuszcza. Nawet u Żaby, gdzie psich smoków jest bez liku i które wściekały się na niego, on wychodził o bezpiecznej porze (psy Żaby cenią sobie nockę w domu) i wchodził przez okienko rankiem, i nie było problemu. Przykładowo u Jagody w zeszłym roku. Kot tam nigdy nie był, a na miejscu dwa kocury i suka. Owszem, ta ostatnia już mało co łączyła i nie odgrywała żadnej roli, ale te dwa, szybko pogodziły się z jego obecnością (zauważę, że wszystkie trzy, to byłe kocury) i skończyło się na krótko nastroszonej sierści. Kot Dorotola wyszedł wieczorem i wrócił rankiem na taras.
A ja muszę każdego wieczora karmić przy wyjściu z piwnicy naszego bloku uciekinierkę, co wybyła nam przez balkon w maju jeszcze.
Na moim sosiku też moglibyście przejść na wegetarianizm.
Robi się tak: rozgrzałam w garze oliwę i dawałam po kolei: cebulę, czosnek, marchew, pietruszkę, seler, por, cukinię i nie za dużo papryki, wszystko w małych kawałkach. Jak się poddusiło dowaliłam bezczelnie pięć puszek pomidorów (trzy Pudliszkowe i dwie pelati Cirio). Sól, pieprz, cukier. Toto się pitoliło na małym gazie dwie godziny. Jest przepyszne.
Wszystkie składniki na oko kucharci.
Ci, co lubią na gładko, mogą sobie wszystko zmiksować i będą mieli dowolne veloute. Ja nie lubię, więc użyję tego narządka do tłuczenia ziemniaków, co to nie jest praska z dziurkami, tylko rodzaj sprężyny.
Może być bazą zupową albo sosem.
No i chyba jednak zamrożę… upchnę jakoś siłom woli.
Ale może jeszcze kiedyś w życiu coś zapasteryzuję…
Co do Waszych kluchowych rozważań – u mnie w domu istniało pojęcie kluszczanki, wody po kluskach, dowolnych.
Henryku, Pepe, śląskiego nigdy dość!
Panowie znają piosenkę „Jakem jechoł do Gliwic”?…
Nisiu,
„Jak jo jechoł do Gliwic?”!
Wybacz, pojęcia nie mam jaka była reszta do rymu.
Wszystko to śpiewałem jako dziecko. Zapewniam, że w poniedziałek zacytuję resztę.
Nisiu.
Ta piosenka jest mi obca.
Moze ktos inny zna.
Dobrej nocy.
Oj Nisiu, zaszczepiłas mnie.
Z wapiennych złogów wydobywam:
„Jak jo jechoł do Rybnika
słyszołech tam (ta?) muzyka
tańcowoł tam Ślepy Jurek i Matylda, i mazurek…”
To była przyśpiewka z cyklu tzw biesiadnych i przykro, że nawet refrenu, raczej przewyższenia, już sobie nie mogę przypomnieć.
Już chciałem się wyłączyć, ale wpadła mi ta końcówka do Matyldy:
„…nie wyskakuj tak do góry,
bo wybijesz w niebie dziury,
bo by święci spadowali
i z Matyldą tańcowali”
Teraz dobranoc, jutro pracuje
Zmyłka nastąpiła, bo pytałam towarzysko. Piosenka bywa śpiewana jako „śląska szanta”, a to z powodu rześkiego ahoja na końcu każdej zwrotki.
Jak jo jechał do Gliwic (Pepe, masz rację!),
sztrudi-lalala,
ni mioł ja piniondzów nic,
sztrudi-lalala.
Jak jo jechał do Gliwic, sztrudi-lalala,
ni mioł jo piniondzów nic, ahoj, ahoj, ahoj!
Leg jo żech se pod płotem…
nakrył żech sie szałotem…
Prziszed pies, powonioł mnie…
podniós noge, ojscoł mnie…
Może niedokładnie zapamiętałam wymowę. Śląscy szantymeni śpiewają pieśń z dużym wdziękiem i dziarskim ahojem.
Dobranoc!
PS.
Ja poszukuję piosenki śpiewanej w moim domu, nieznanej przez żadnego z moich śląskich przyjaciół. Zaczyna się:
Do Bytomia prosta droga, strączkami wysadzona…
Roz a dwa!
A któraś ze zwrotek brzmi tak:
Tę chusteczkę, coś mi dała,
jo jej nosił nie byda, roz a dwa!
Wytrę nią se szablę i karabin,
i zaniosę ją do Żyda…
Śpiewała to moja babcia (pół-Ślązaczka, pół-Zagłębianka).
A hoj a hoj…
http://www.youtube.com/watch?v=BVo4OVnG73k
Chłe chłe chłe…
Rozwinęła się dyskusja pod artykułem Gospodarza o drugich śniadaniach w internetowym wydaniu „Polityki”. Niejaka izka próbuje wszystkich przekonać, że surowe warzywa/owoce są be bardzo dla młodego organizmu. Cholerka, to jak ja przeżyłam?!
Katar to ma się z przeziębienia, a nie od surowizny warzywno/owocowej 🙄
Jesienią połowę mojego tornistra szkolnego zajmowały śliwki węgierki, jabłka i tym podobne, nie dlatego, że mi mama zapakowała, tylko za mną to chodziło i sama to pakowałam!
Nieznany był wtedy seler naciowy, papryka w ogródkach przydomowych nie istniała, a marchewkę wyrywało się z grządki, ocierało o trawę (komu by się chciało iść do domu i wypłukać pod kranem) i spożywało, nie zważając na trzeszczący w zębach piasek i tem podobne.
Zostało mi do tej pory – warzywa i owoce najchętniej na surowo zajadam. Czego nie lubiłam, to kanapek z pomidorem, bo zanim co, to pomidor mi rozmiękczył swoim sokiem chleb i to mi zostało do tych pór, wolę pomidor osobno.
W skład kanapek na drugie śniadanie wchodziło to, co akurat było w domu, może to nie było wytworne i wykwintne, ale naonczas jadło się wszystko, bo młody organizm = wiecznie głodny organizm. Przynajmniej mój. A miłość do słodkiego przeszła mi po zjadaniu niezliczonych ilości landrynek, dropsów i oranżady, także tej w proszku 😉
U pani T. (mieszka nieopodal mojej Mamy, z 500 m) w sklepie kupowałam też za złotówkę kawałek marmolady, krojonej ze sporego bloku i zjadałam po drodze ze szkoły. Wspominałyśmy to w tym roku z panią T. Przyszła w odwiedziny, wiedziała, że jestem, ale nie mam czasu przyjść do niej na doroczne pogaduchy i wiadome wspominki. Nawet Mama się nieco rozkręciła w towarzystwie 🙂
Z panią T. wiąże się wiele wspomnień z dzieciństwa, wszak sklep był we wsi najważniejszą instytucją!
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_8021.JPG
Ujarzmiona euforia – kartoflanka ze słodkimi gruszkami, odrobina danish blue.
Toronto – tiff – Julia Roberts wyobraża sobie zupę ogórkową
Śląsk
Zdjęcie Roku – Plenum VII Zjazdu i Śpiąca Królewna czyly Straż Dzienna
Zasłyszane w szkole – Seler naciowy? Hurrrrrrrrrrrrraaaa.
Nisiu – Kupiłbym większy zamrażalnik 🙂
…witaj Pyro.
U mnie domu się jadało kwaśne mleko z ziemniakami i oczywiście z omastą skwarkową i koprem, albo z nacią pietruszki – czasem ze szczypiorem.
Po mleko się chodziło do ‚naprawdziwnej’ krowy po wieczornym udoju. Z kanką się chodziło. Nie było odtłuszczane.
Wczoraj moja Lepsza kupiła 1 dkg liści czosnku niedźwiedziowego. Teraz to się w oliwie marynuje. A jutro zaprawię tym sałatkę z fasolki.
Pozdrawiam, G.