I Żaba została sama?

Przymiarka do podróży (chyba w trójkę nie da rady) Fot. A. Haliński

Prawie sama, bo przecież towarzyszy jej Sylwia oraz kilkadziesiąt koni oraz cztery psy. Ale blogowa banda dotarła już do własnych domów.


Zjazdu nie będę relacjonował, bo robił to na bieżąco „młodzieniaszek” Cichal (widzisz smarkaczu jak Cię starcy oceniają młodo?!) oraz wypowiedziały się już koleżanki. Pokażę więc tylko zdjęcie zbiorowe (fot. Mistrz Marek Kulikowski) z propozycją porównania z podobnym ze Zjazdu nr 1 (na schodach Muzeum w Kórniku).

Tu brakuje tylko Marka-Misia, który jest z drugiej strony obiektywu czyli fot. M. Kulikowski

No i pochwalę się trofeami zjazdowymi czyli konfiturą morelową Żaby (niech żyje wiecznie najsłodsza z żab) a także marynatą z sąsiedztwa, którą dokładnie opiszę po spożyciu i przetrawieniu.


Fot. P. Adamczewski

Żabiobłockie wyroby

Aby jednak nie narazić się na zbyt krótkie teksty, które nie dają pola do popisu komentatorom żądnym przyłapania autora na tym czy owym to dodam jeszcze kilka zdań o Połczynie Zdrój. A właściwie  o tamtejszym życiu hotelowym. Zarezerwowaliśmy wraz z Markiem dwa pokoje w hotelu Gryf, który jest jedną z części wielkiego połczyńskiego uzdrowiska. Widok solidnych gmachów, które obejrzałem w Internecie zachęciły nas do spędzenia tam nocy. Do Gryfa dotarliśmy w sobotę około godz. 13. Panienki w recepcji zawiadomiły nas chłodno, że doba hotelowa u nich zaczyna się o 17 i do tej pory mamy czas sobie spędzić w parku miejskim albo i gdzie indziej. O zostawieniu rzeczy lub – o zgrozo – zakwaterowaniu nas wszystkich na krótko w jakimś innym pomieszczeniu nie było mowy. -Taki mamy regulamin, bo my to NFZ – powiedziała panienka i zajęła się oglądaniem czegoś w komputerze.
Zrezygnowaliśmy więc z pięknego Gryfa i podjechaliśmy do całkiem pospolitego hotelu Polanin. Tam nas przyjęto z otwartymi rękami i już o 13.30 (po prysznicu i przebraniu) mogliśmy ruszyć do Żaby.
Zaletą Polanina było także smaczne śniadanie. I bardzo miłe dziewczyny obsługi.
Tyle przygód podróżnika.