Wcale nie tęsknię do czasów mojej młodości
Niemal wszyscy wokół wzdychają do czasów gdy byli młodzi. A ja nie. Teraz czuję się zupełnie dobrze. Wprawdzie w barku mnie strzyka (nie idzie o szafkę z trunkami lecz o staw, z którego wyrasta ramię) a i nogi czasem się zaplączą lecz widzę w dzisiejszym życiu wiele radości, których przed 40 a tym bardziej 50 laty nie było. Rówieśnice były poubierane w sukienki bądź fartuszki pozapinane aż pod samą szyję. A panienki w nieco starszym wieku na szczeniaka nawet nie chciały spojrzeć.
Jeszcze gorzej wyglądało przy stole. Na śniadanie płatki owsiane (czasem zabarwione na brązowo dzięki kakao) lub kasza manna na mleku. Na obiad barszcz, kapuśniak lub krupnik a dni w świąteczne pomidorowa albo rosół. Do tego leniwe, ruskie pierogi, placki kartoflane a od czasu do czasu kiełbasa na gorąco. Przy bardzo uroczystych okazjach pieczeń z koźlęcia, z którym przez kilka tygodni trzymania go w ogródku zdążyłem się już zaprzyjaźnić.
Do restauracji nie chodziłem, bo byłem za mały. Ale i dorośli bywali tam rzadko, ponieważ z różnych względów woleli spotkania towarzyskie odbywać w domu.
W czasach młodzieńczych lokalami, które poznawałem były głównie bary mleczne albo studenckie kluby, np. warszawska Stodoła, gdzie miałem stały wstęp od czasu gdy pokazałem, że adres Trębacka 7 to była kamienica moich dziadków. A tam przez parę lat ów przybytek studenckiej rozrywki (lub rozpusty jak kto woli) egzystował. Ale i wtedy nie przeżywałem rozkoszy smakosza, ograniczając się głównie do piwa, bo na tyle było mnie stać. A i bufety klubowe nie obfitowały w przysmaki.
Zupełnie więc nie rozumiem skąd się bierze tęsknota za kuchnią czasów PRL i – co za tym idzie – frekwencyjne rekordy powołujące się na tamte tradycje. Wielu twierdzi, że to właśnie tak się przejawia tęsknota za czasami młodości. Cholera! Chyba jestem pozbawiony wyższych uczuć. Nie tęsknie!
Tymczasem w wielu różnych miastach np. w Kędzierzynie-Koźlu, Gliwicach czy Wrocławiu można zjeść schaboszczaka z kapustą w restauracjach ozdobionych szyldem „PRL”. A w katowickiej „Panoramie”, niedawno tu opisanej, podają dania zatytułowane jak wystąpienia sekretarzy Podstawowych Organizacji Partyjnych. Publika łyka je z ochotą. Mimo, że w minionych czasach takich frykasów nie miewali nawet sekretarze powiatowi czy nawet jeszcze wyżsi dostojnicy. Dziś czasem jem te „partyjne” frykasy i choć często mi smakują, to wolałbym, że polędwica nazywała się po prostu polędwicą a nie udawała referatu lub czego innego.
Komentarze
Czasy totalnego niedostatku, to czasy wojny. Potem już były tylko czasy niedoborów. Ja miałam niesłychanie operatywnego Hiniutka mojego i czego, jak czego ale mięsiwa nam nie brakowało. Okresowo brakowało masła i Mama dzielnie stała w ogonach, mając jeszcze naszą trójkę drobnych pomocników. Kiedy przeniosłam się do domu Stasi (Teściowej) ona również była z tych operatywnych, a dodatkowo był spory ogród, kury. Kiedy to wszystko spadło z kolei na moje barki, okazało się, że całkiem sensownie wybrałam miejsce pracy, bo, co prawda, pensje tam były mikro, ale możliwości dodatkowego zaopatrzenia spore. No i te łańcuszki ludzi usług wzajemnych… Nie dalej, jak wczoraj mówiłyśmy z Haneczką jak i co się „załatwiało” – czasem taki łańcuszek liczył i kilkanaście osób. Byłam dobra w te klocki. Tęsknić to ja nie tęsknię, chociaż tamtej radochy, kiedy to na święta była pełna lodówka (miałam malutkie igloo, bo większa się w tamtym mieszkaniu nie mieściła) skrytka i piwniczka ogrodowa, dzieciaki miały nowe, wiosenne butki i kurtki, a Jarek dostawał ode mnie paczkę książek – no więc takiej radochy nie mam wychodząc z supermarketu. Pewnie, że wrócić w tamte realia to już nie chcę, ale sentymentalnie wspominam naszą dzielność, zaradność i zadowolenie z nich płynące.
Pamiętam te czasy, kiedy wszystko było na kartki, kiedy po masło i inne produkty stało się w kilometrowych kolejkach. Tym bardziej myślę z podziwem o mojej Mamie i Babci, które gotowały wspaniale i nasze obiady zawsze były urozmaicone. Dziadek pracował w zakładach mięsnych, więc schabowy czy kiełbaska były nie tylko od święta.
Też nie chciałabym powrotu tamtych czasów, chociaz wiele oddałabym za wyroby, które przynosił z pracy mój Dziadek. Dziś już takich nie ma.
Właśnie zrobiłam bilans tego, co w różnym czasie byłam w stanie wstawić do „łańcuszka usług”. Wyszły mi przedziwne rzeczy. Bo np
– kupiłam ku zdziwieniu koleżanek 2,8 kg pieprzu czarnego, który prawem kaduka był oferowany w żolnierskiej kantynie i którego żaden żołnierz kupić nie zamierzał. Rozważony po 10 dkg stał się towarem silnie pożądanym w dzielnicy, w której mieszkałam. Pani ze sklepu mięsnego wzięła 3 torebki i zaopatrzenie kartkowe pierwszorzędne miałam na 3 mies z głowy;
– miałam kilka wykładów w hurtowni leków – wyżebrałam w zamian kilka worków sanitariów babskich i zaopatrzyłam rodzinę, koleżanki i ze 4 sąsiadki Co dostawałam w zamian, to już nie pamiętam;
– miałam dostęp (też łańcuszkowy) do dóbr kultury wtedy silnie pożądanych – książek, biletów do operetki, do opery (premierowe), mnóstwo rzeczy można było za to załatwić.
Jeżeli dorzucić do tego sprawy tak „poważne” jak skierowanie na wczasy do przyzwoitego ośrodka, a nawet stolik na Sylwestra – no, nie powiem nawet co i jak dawało się uzyskać. Najlepszy dowód – mieszkanie dostałam w 82-gim; tuż po wybuchu inflacji (oszczędności diabli wzięli) mebli dywanów – niczego. Po 2 miesiącah telefon -mam mieć dwa litry wódki, 18 tys zł gotówką i zgłosić się w magazynie… Zgłosiłam się, zapłaciłam, zostałam z paczkami mebli, których wcale nie widziałam na oczy. Teraz wystarczyło się postrać o trasport. I tak to się kręciło. W rezultacie wszyscy wszystko mieli, chociaż niczeo niby nie było. Ot, dodatkowe zajęcia z logistyki.
a ja sie brzydze tym systemem „zalatwiania” kolezenskiego, lapowkarskiego, kupowania spod lady czy wedle rekomendacji
ogromnie jestem wdzieczna losowi za to, ze moglam dorastac i moge zyc w normalnych czasach
Ja nigdy nie umiałam niczego sobie załatwić. Na szczęście mój nieżyjący już mąż miał warsztat samochodowy. Zajmował się głównie naprawami blacharskimi. Ciągle miał dużo roboty, zawsze jednak do domu załatwił, co było potrzeba.
Płatki owsiane na śniadanie często jadł – taki był. Na posesji u sąsiada była prywatna masarnia. Mąż czasem pomagał masarzowi, panu Mietkowi. Ten za to odwdzięczał się swoimi wyrobami.
Dużo to tam oni nie wyrabiali, pod koniec masarnia pracowała zaledwie dwa-trzy dni w tygodniu, bo zaopatrzenie w surowiec było słabe. Do tych płatków na śniadanie mąż lubił chleb z metką. Zawsze pytał:
– Zosiu, jest jeszcze metka od Mietka?
Ale się rozgadałam.
Magdaleno – przecież myśmy sobie tych rozrywek sami nie wymyślili. Po prostu – jak nam historia takie ciekawe czasy zafundowała, to trzeba się było nauczyć je przeżyć. Pamiętam, jak jeden z generałów prawie płakał, bo miał 2 synów 16-latków i mu smarowania nie wystarczało z kartek, a chłopaki chciały jeść. Trzeba było jełopowi podpowiedzieć, żeby kwatermistrz załatwił kilka kontenerków słoniny poza przydziałowej – kupi ze 4 kg, żona smalcu nasmaży ze skwarkami i będzie miał. Załatwili, a my też się przy okazji pożywiliśmy. Ta żona to musiała być z tych niezaradnych, bo potem pytał „i co dalej z tym robić”?
Magdaleno, jakby niekoniecznym jest brzydzenie się systemem „łańcuszka usług” jak to pięknie określiła Pyra. Bądź wdzięczną losowi, że nie doświadczył Cię brakiem na półkach sklepowych codziennych artykułów i związanychj z tym ww akcji. Rozumiem iż bez problemów możesz nabywać na co tylko masz ochotę. Pomyśl jednak o tych których nie tylko że nie stać na przysłowiowe cztery kółka lecz przede wszystkim na zapewnienie rodzinie trzech posiłków dziennie.
Jeśli to są dla Ciebie normale czasy – współczuję.
Echidna
Z zażenoweniem czytam niektóre dzisiejsze posty. Niestety, nikt z mojej rodziny nie pracował w milicji, wojsku czy innym komitecie. Babcia (szczególnie dzisiaj wspominam ją bardzo ciepło) musiała po prostu „iść w kolejkę”.
Witam Szampaństwo.
Każdy by chciał żyć w „normalnych czasach” (definicja zależy od interpretacji), a żyjemy i żyliśmy, w jakich nam przyszło żyć. Instynkt przeżycia jest silny, a jak ma się potomstwo, to zrobi sie wszystko, żeby zapewnić, co potrzeba.
Publika łyka hasełka czasów słusznie minionych, bo to dla niej bajki o żelaznym wilku – powiedzmy sobie szczerze, do knajp chadzają przeważnie ludzie, którzy tamtych czasów nie pamiętają. Przynajmniej ja takie mam spostrzeżenia z okolic wrocławskiego Rynku. To zdjęcie sprzed 3 lat…zapodziało mi się takie stosowne, które chciałabym wam pokazać, ale diabeł ogonem nakrył 🙁
Jak znajdę (szukając czegos innego oczywiscie) to zapodam, na razie to:
http://alicja.homelinux.com/news/img_2863.jpg
Witaj przy stole, reszka 🙂
Idę dospać….
A ja nie czytam tych wpisów z żadnym zażenowaniem.Może inny stosunek
do tych czasów mają osoby,które są młode i nie były zmuszone kombinować,wymieniać sie towarami ze znajomymi,by nakarmić rodzinę lub móc urządzić mieszkanie.Nie znałam w tamtych czasach NIKOGO,kto
mając jakiekolwiek możliwości w dowolnej dziedzienie zaopatrzenia,nie korzystałby z takiej okazji.
Można się oczywiście dzisiaj oburzać na tych,którzy w tamtych czasach „załatwiali”,ale nie robili by tego,gdyby zamiast „załatwiać”można
było iść do sklepu i kupić. Pamiętam,jak udało mi się poprzez sieć znajomości „załatwić ” lodówkę,a trudno sobie wyobrazić kuchnię w mieszkaniu w bloku bez lodówki,szczególnie w lecie,kiedy na dworze upały.
Dzisiaj nie korzystam z żadnych znajomości,idę po prostu do sklepu,
bo czasy mamy normalne.I dzięki Bogu !
Z tych, co nie potrafili „załatwiać” lub nie mieli „dojść” oraz z kilku intelektualistów powstała „Solidarność” i teraz ona (ale już bez intelektualistów) rządzi w Polsce. Tylko ludzie już nie mają „równych żołądków” 🙄 Czasy są normalne czyli nożyce otwierają się coraz szerzej…
Załatwianie było normalnością tamtych czasów. Wymiana barterowa kwitła i nie ma się czym brzydzić. Tak jest zawsze i wszędzie, gdy zabraknie „normalności”. Jeżeli trudno to zrozumieć, to proponuję susz warzywny z octem pod „Uszczelkę” 😉
Dziędobry na rubieży.
Zastanawiam się, czy moja rodzinka była z tych zaradnych, czy wręcz przeciwnie. Załatwianie nikomu jakoś nie wychodziło, stanie w kolejkach nas brzydziło, a i tak jakoś się żyło. Czasem bardzo biednie, ale zawsze wesoło (moja dzielna mama zapewne nie była aż tak wesoła, jak my, dzieci – po śmierci ojca musiała wyżywić z urzędniczej pensji pięć osób – ale i tak zawsze miała poczucie humoru i lubiła się śmiać).
Po biedzie lat sześćdziesiątych przyszło trochę lepsze, potem znowu się pogorszyło. W stanie wojennym też nie staliśmy w kolejkach. No – ja stałam raz, po mydło, bo bez niego naprawdę trudno było się obejść. Przypuszczam, że byłoby inaczej, gdyby w domu byli faceci do karmienia – na przykład ojciec i dwaj synowie stoczniowcy.
Alicjo, Twoje zdjęcie to regularny oksymoron. Na tej markizie obok siebie napisy: PRL i zaraz obok Carlsberg. No – albo Carlsberg, albo PRL!
Tamte czasy nauczyły nie tylko „załatwiania” – nauczyły zaradności codziennej i umiejętności wykorzystania każdej możliwości. Baby same szyły i dziergały (kto miał zręczne ręce) przeciętna kuchnia była okresową przetwórnią – wszystko w słoiki. Nauczyliśmy się, że jeżeli w domu są dwa jajka, ziemniaki, trochę mąki i nieco tłuszczu, to obiad zrobić jest z czego. Nasza wynalazczość kulinarna też zasługuje na wspomnienie. I wiecie co? Do dzisiaj mam zwyczaj oceniać gospodynie domowe w rodzinie, nie po tym, jak urządzi wystawne przyjęcie, tylko jak sobie na codzień radzi z tym, co ma.
Alicjo, dziękuję.
Echidno, serdecznie dziekuje za wspolczucie!
tak sie sklada, ze mam pojecie o problemach, ktore dotykaja ludzi rowniez wspolczesnie – swoja pensja regularnie dziele sie z rodzina potrzebujaca, na szczescie nie musze kombinowac i zalatwiac, wole po prostu uczciwie, choc czasem bardzo ciezko, zapracowac
Słusznie prawisz, Pyro – przypomniało mi się, jak to mama pruła wełniane skarpety, które można było kupić i robiła z tego na drutach piękne swetry. Wyszywała też przepiękne serwetki kaszubskim wzorem – tych jednak nie sprzedawała, tylko rozdawała przyjaciołom. Obie z siostrą też umiałyśmy szyć, haftować, robić na drutach i szydełkiem – już na własny użytek.
A to dopiero!
Moja mama też wyszywała kaszubskim wzorem i rozdawała dookoła. Miało to tą zaletę, że nie musiała zastanawiać się, co komu dać w prezencie tylko wyszywała. Nierzadko na miarę stołu. Wychodziło też sporo taniej niż kupne. Tylko o nici do wyszywania nie było łatwo.
Ja nigdy jednak nie nauczyłam się haftować. Mój mąż mawiał, że do tego trzeba mieć cierpliwość i głowę a mnie tego brakowało.
– Zosiu, orzeł to ty nie jesteś – tak czasem mówił.
Magdaleno – kombinowanie było kiedyś niezbędne. Nie mówię tu o przekupstwie i łapówkach.Państwo zmuszało niejednokrotnie obywateli do nieuczciwości.
Wyobraź sobie na przykład, że masz małe dziecko albo starą babcię, albo jedno i drugie w domu, a Twój przydział węgla nie starcza Ci do lutego. A węgla było skolko ugodno, tylko państwo wymyśliło idiotyczne przydziały. Co zatem robisz? Pozwalasz im zamarznąć? Nie, idziesz na skład, łapiesz wozaka i kupujesz od niego – z pełną świadomością, że on ten węgiel gdzieś rąbnął. Stajesz się automatycznie wspólniczką przestępstwa – ale Twoja babcia i Twoje dziecko mają ciepło.
Inaczej:masz w domu męża i tych dwóch synów stoczniowców. Albo górników, jeśli wolisz. Oni po prostu muszą solidnie zjeść, a Wasze kartki starczają do dziesiątego. Naprawdę nie zaczęłabyś szukać dla nich jakiegoś furażu? Ciężka praca nic by Ci tu nie pomogła. Trzeba było sobie radzić. Pamiętam, jak w stanie wojennym „szmuglowaliśmy” z kolegą operatorem połówkę nielegalnie ukatrupionej świnki z Czaplinka do Szczecina – omijając patrole milicyjne. Gdyby milicja nas dorwała z tą świnią (zajmowała pół małego fiata), mielibyśmy kłopoty – i my, i ten, co ją hodował i ubił.
Nie „załatwialiśmy” (mówię o mojej rodzinie) nigdy niczego kosztem innych ludzi, ale po prostu, jak wszyscy, staraliśmy się przeżyć.
Nie gardź takimi jak my.
Reszko – tak, tak. Pamiętam, jak się uganiałyśmy po sklepach, szukając muliny dla mamy!
Witam, slusznie Pyra powiedziala o „dodatkowych zajeciach z logistyki” i uwazam, ze ludzie w tamtych czasach, w miastach, sprawdzili sie swietnie. I nieprawda, ze jadalo sie tylko barszcz, platki czy leniwe, i, ze odswetnym byl schabowy innaczej nie bylo by dyskusji chociazby na tym blogu nie byly by nam znane przerozne dania, o ktorych tutaj piszemy. Nie musialam korzystac z barow mlecznych, nie jadalam zup mlecznych ani owsianki, kaszanki, pasztetowki i mielonych a leniwe nie byly dla mnie zadnym daniem.
Ja osobiscie jestem zadowolona, ze pierwsze lata zycia spedzilam na wsi z dwoma ogrodami na przeciwo okna. Jak przyjechalam w ´77 roku do Niemiec to bylam zaskoczona, ze tutaj pieczen z wolowiny uchodzi za swiateczne jedzenie a kartofle w mundurkach zalane olejem, ktore w Polsce jadalam raz do roku ze sledziem w dzien postny, sa symbolem pelnej witamin zywnosci.
Mam sentyment do tej wlasnie „logistyki” tamtych czasow, sytuacja na swiecie sie pogarsza, dzieci nawet w Europie chodza do szkoly glodne. W pospolitych sklepach sprzedaja nam chale w postaci ubioru. Uwazam, ze nalezy wrocic do tej zaradnosci typu robienie swetrow, szycie, robienie wekow, pieczenie wasnego chleba i w ogole do wszystkich oznak kreatywnosci urozmaicajacej zycie a nie poddawac sie aktualnej polityce w stosunku do spoleczenstw i zawalanie nas chala, zatrutym jedzeniem i barkiem jakosci.
Witaj Reszko 🙂
Nie tęsknię za szyldem „PRL”, nigdy tam nie jadłem, byłem żywiony w domu, ciało me i duch mój. Musiało być wesoło, zwłaszcza gdy było smutno.
Stan zaopatrzenia spiżarni członków stref rządzących nigdy nie spędzał mi snu z powiek. Zawsze było, jest i będzie nienormalnie.
Jeśli czyjeś dzieciństwo i wczesna młodość przypadło na czasy Gomułki i Gierka to ma zupełnie inne wspomnienia niż pokolenie urodzone dekadę lub dwie później. Kto miał zaradnych rodziców, atrakcyjnych barterowo, ma inne wspomnienia niż dzieci niezaradnych lub nie mających wiele do zaoferowania na wymianę usług czy towarów. Kto miał wysokie dochody (bywali tacy) ten nie zauważał biedy, mógł być nawet „bananową młodzieżą” 😉 Kto mieszkał w dużym mieście, miał inaczej niż ten z prowincji…
Z mojego dzieciństwa najlepiej wspominam smak domowego sera i masła z mleka od sąsiedzkich krów, jaja od własnych kur, owoce i warzywa z własnego ogrodu etc. Nie tęskniłam wtedy za bananami, bo ich nie znałam, jadło się owoce sezonowe i już. Wiosną śledziło się w ogrodzie pierwszy szczypior na cebuli siedmiolatce i jego smak pamiętam dotąd 😎 Pomarańcze były w zimie, najpierw tylko w paczkach na Mikołaja, potem czasem i bez okazji. Odwijane z papierka z Murzynkiem, jedzone nabożnie, skórka smażona z cukrem…
…i to byl Nemo jak najbardziej,zapiewany dzisiaj, „ekologiczny” styl zycia, owoce sezonowe: pierwsze w danym roku truskawki, nawet z piaskiem z grzadki, maliny zrywane samodzielnie, trzy rodzaje porzeczek i dwa rodzaje agrestu, ociekajace sloncem i sokiem wisnie i gruszki, jablka roznego rodzaju, dojzewajace w roznych okresach, te na teraz te inne na zime, no i smak swiezego kartofelka wygrzebanego spod karzka. Pomidory roznej masci koloru i ksztaltu, przetwory w ilosciach na cala przylegla rodzine i na dwa lata zapasu, czy to jest bieda czy swiadome zycie? Oczywiscie bylo zwiazane z praca, zbieraniem, skladowaniem, przerabianiem.
Doroto,
to było takie oczywiste. Truskawki naprawdę dojrzałe, czereśnie prosto z drzewa, pomidor pachnący słońcem…
Reminiscencje z tamtych czasów próbuję ożywiać w miarę możliwości, choć pewnie taniej byłoby zwyczajnie pójść do sklepu…
Sama jestem zdumiona, ile mi wpojono (by the way) w dzieciństwie i teraz wprawiam tutejszych znajomych i przyjaciół, a jeszcze bardziej znajomych w Polsce w zdumienie, czasem podziw, że mi się chce samej robić tyle rzeczy 😯
Mieliśmy raz gości – Slązaków mieszkających w Niemczech, którzy nie kryli zachwytu (mąż) lub kiepsko ukrywali niechęć (żona) na widok własnoręcznie upieczonego ciasta lub konfitur własnej roboty 😯 Aż mi się głupio zrobiło, bo myślałam, że to jest oczywiste 🙄
Wspominałam tu kiedyś sprawę jaj. Mam chyba jakąś obsesję, bo jajko na miękko lub sadzone zjem tylko, jeśli mam gwarancję, że jest świeże, „prosto od kury”. W dzieciństwie brałam do tego celu jaja prosto z gniazda i to pod warunkiem, że nie było tam więcej niż 3 sztuki 🙄 😉 I tylko wtedy jadłam kogel-mogel.
Nie chodziło o znajomości czy pracę w zawodach uprzywilejowanych, milicja, wojsko czy co tam. Miałam kółko znajomych w moim wieku, tak samo jak ja miały dziecko czy dzieci, jedna kupiła to, druga tamto, co której się trafiło po drodze, a potem wymieniałyśmy się dobrami, co której akurat potrzebne. Dla mnie najgorsze lata to koniec lat 70-tych i poczatek 80-tych, Młodemu zechciało się przyjść na świat, kiedy akurat wszystkiego brakowało, a mieszkanie było w perspektywie mniej więcej 10-letniej, lub kto wie, czy nie później.
O szyciu czy, a nawet zwłaszcza, pruciu 5 starych swetrów nie wspominam – u mnie ta umiejętność, jedna i druga, zaprocentowała w zupełnie nieoczekiwany sposób i dalej procentuje 😉
Chyba jestem najstarsza,bo pamiętam powojenne kartki na mięso (chyba około 1950).Pozostało mi w pamięci,że byłam z ojcem u rzeźnika,nie było kolejek i że robiliśmy zakupy w tym słoninę na smalec.Kolejkę pamiętam 2- 3 lata później,po masło.W składzie spożywczym naprzeciwko mojego domu(sklep to w Poznaniu piwnica) była przerwa obiadowa od 12 do 14 .Jeszcze przed przerwą albo trochę później po powrocie ze szkoły ustawialiśmy się w kolejce (z rodzeństwem ) razem z sąsiadkami i ich dziećmi ,aby jak otworzą sklep o drugiej po południu kupić masło -sprzedawali po 1 kostce na osobę ,nawet dziecko było osobą.O drugiej na całej Wildzie słychać było syrenę od „ceglarza” (wtedy Zakłady im.Stalina)oznajmiającą koniec pracy.
Prucie swetrow, pranie welny (a nie akrylu) w bialym (dzis ekologicznym) jeleniu a potem nawijanie tego na klebki to byly „prtnerskie wieczory” -druga osoba musiala trzymac ta welne na wyciagnietych przedramionach. Ja uwazalam moja matke za osobe „niewyemcypowana”, gdyz nie potrafila szyc, szyc nauczylam sie sama i szyla, gdyz „mialam dojscie” do wzorow rodem z Brigitte i bylam dzieki temu ekstrawagancko ubrana.
…te moje literowki to mnie chyba nigdy nie „odstapia”
Wełnę to najlepiej się zwijało na książkę „Konik Garbusek”.
A pamięta ktoś „modę” na gręplowanie starych ,czysto wełnianych swetrów i robienie z nich kołder?
Dorotol-można bylo trzymać wełnę na wyciągniętych przedramionach
lub radzić sobie tak,jak moja Mama.Odwracała taboret do góry nogami
i nawijała motki na nogi taboretu 🙂
Moja Mama umiała robić tylko szaliki,miałyśmy więc obie zatem szaliki we wszystkich możliwych kolorach.Później nauczyła się robić kamizelki,
które składały się jedynie z prostokątnych bądź kwadratowych kawałków.
…i jak pisze wyżej Pyra, myśmy się o to nie prosili, było jak było, ale też nachodzi mnie taka refleksja, że warunki życia zmuszały nas do „radzenia sobie”, jak kto potrafił. Moje pokolenie nie jest pokoleniem wskazywania paluszkiem i kupowania gotowców.
Oglądam się do tyłu i wspominam z rozrzewnieniem młodość, co nieuchronnie łączy się z czasami wiadomo, jakimi. Przypomniało mi się, pewnie już wspominałam o tym kiedyś, jak do naszej przyjaciółki przyjechał zakochany w niej Francuz. Zima stulecia, Francuz jest, Ewa postanowiła się go pozbyć, bo jej nie leżał i tak dalej. Francuz jak to Francuz, niewiele z tego zrozumiał, wylądował u nas na tzw.stancji, na waleta (generacja rozumie…), bo bilet powrotny miał na określona datę, za trzy dni.
W lodówce (wspólna na 3 stancjowe pokoje) pustki, Jerzor poszedł za róg (tamtejszy) na Pawią i zakupił klopsiki w sosie musztardowym, bo nic innego nie było. Już dokładnie nie pamiętam, co z tym nawywijałam, ale wyszło całe danie do makaronu, i to danie bynajmniej nie „z puszki”.
I jeszcze Francuzowi udziergałam skarpetki, podczas gdy panowie poszli podziwiać zamarzniętą Odrę w okolicach Uniwersytetu – Francuz pierwszy raz widział zamarznietą rzeke, no ale w końcu to była zima stulecia 🙄
Dziwił się też, ze dzikie kaczki sobie łażą tak bezkarnie – u nas dawno by je zjedli, oświadczył.
Piękne wspomnienia, szkoda tylko, że restauracja na zdjęciu Alicji nie nazywa się „Dzięki wszystkiemu i wszystkim, tylko nie PRL”, a jeśli toalety w tym przybytku są podobne do przybytków mej młodości, może ktoś ma miłe z nimi związane wspomnienia. To samo dotyczy mundurków szkolnych z podszewki. Nie dosłowny brak zupy grzybowej czy ogórkowej, ale fartuszki pozapinane po samą szyję wycisnęły swe bolesne piętno 🙂
Na zdjęciu widzę garść wyrośniętych już dzieci. Siedzą w ogródku. Trudno im się dziwić, wewnątrz portrety sekretarzy zachęcają do konsumpcji. Z drugiej strony tak wiele osób czuje sentyment do czasów Franciszka Józefa, a on wcale taki kochany nie był. Niech żyją prawdziwa polędwica, powidła i sercem dziergane, wełniane rękawice 🙂
Nie kolder to nie pamietam ale pamietam darcie pierza na pierzynki i poduchy z zaprzyjaznionych uprzednio gesi, teraz ta takim „projektem” idzie sie do telewizji…
A lazienki ogrzewane zwyklym Junkersem na wegiel, w ktorym sie tak gotowala woda, ze mialo sie saune i laznie parowa jednoczesnie.
tak te mundurki z podszewki ( na szczescie my mielismy dostawy z Bazaru Rozyckiego i chodzilo sie w normalnych materialach i rzeczach szytych przez krawcowa), pamietacie „nicowanie” rzeczy, niepasujace nigdy majtki i wlosy myte raz w tygodniu to byl koszmar ale teraz tendecja np. w Berlinie jest podobna, ciuchy jak owczesne mundurki, majtki od Turka lub Azjaty a niechlujny wyglad swiadczy o dzisiajszym alternatywnym nastawienu do zycia
Placku,
ja robię tylko zdjęcia z podróży, mniej lub bardziej udane, nie mam wpływu na nazwy knajp w moim ulubionym Wrocławiu 😉
W tym samym podwórku, co masarnia pana Mietka była również „Gremplarnia i Olejarnia”. Nigdy nie wiedziałam, co tam się robiło.
To znaczy w tej olejarni – to pewnie olej, ale w gremplarni co?
Moj ojciec uruchomil i prowadzil, dopuki mu wladza ludowa tego nie zlikwidowala i zniszczyla, min. gorzelnie i garbarnie pozostala po Niemcach
Poczytałem szybko wczoraj i dzisiaj. Kontrast pewien daje się zauważyć. Zestawienie szynkowych wspaniałości (brakuje mi tam tak polecanego przez Gospodarza specku z Południowego Tyrolu) z PRL-owskim niedostatkiem każe się nieco zadumać.
Barterowe możliwości bywały różne. W latach 50-tych mój ojciec, lekarz, odwiedzał pacjentów w okolicznych wsiach i niejednokrotnie przyjmował wynagrodzenie w kurach, kaczkach, jajach. Ale i w sklepach państwowych miał szczególne przywileje, więc osobiście robił zakupy mięsa. Gdy wchodził do sklepu, cała kolejka grzecznie się odsuwała, a sprzedawca wyciągał spod lady co trzeba, a nikt nie protestował. Wynikało to z szacunku, jakim ojciec się cieszył, i z powszechnej świadomości, że ojciec pracował po 16 godzin na dobę i więcej, z tego tylko 3-4 prywatnie. Ale praca była jego żywiołem, co też było powszechnie znane.
Potem trudno było mi przystosować się do powszechnego systemu „służby zdrowia”, ponieważ spodziewałem się, że wszyscy lekarze tak samo służą pacjentom. Ciekawe, że z takiego wypełniania obowiązków szczęśliwi byli nie tylko pacjenci, ale i sam ojciec.
Mundurki z granatowej satyny z odpinanym białym kołnierzykiem, którego czystość była kontrolowana przez nauczycielki…
Skórzane buty zimowe co jakiś czas noszone do podzelowania, podkówki na obcasach, odmrożone pięty smarowane maścią ichtiolową, pończochy helanco, pasy do pończoch z pończochami zapinanymi na monety po urwaniu gumowych części sprzączek, opalacze plażowe, bawełniane kostiumy kąpielowe na basen, obowiązkowo białe…
Zwijanie wełny – koszmar dzieciństwa. Moje siostry gdzieś znikały, a ja biegałam wokół dwóch krzeseł stojących do siebie oparciami 🙄
Ja pamiętam inne Junkersy, na gaz, które od czasu do czasu wydzielały tlenek węgla, przez co omal się nie potruła moja warszawska rodzinka…
Fartuszki były koszmarem i toalety też. Dla mnie pierwszą jaskółką zbliżającego się kapitalizmu były czyste kibelki.
wyrywanie zielska w tych ogrodach zywicielach – koszmar nad koszmary a teraz to jak ja widze rozwijajca sie roslinke to odzywam
Plewienia też nie znosiłam, ale w wieku 13-20 lat potrafiłam przekopywać sama cały wielki ogród przydomowy. Teraz od plewienia mam Osobistego, a ja sadzę, sieję, zbieram, przetwarzam.
nemo pisze:
2011-01-21 o godz. 11:22
Z tych, co nie potrafili ?załatwiać? lub nie mieli ?dojść? oraz z kilku intelektualistów powstała ?Solidarność? …
no coments
można znać na pamięć wszystkie encyklopedie świata a i tak być człowiekiem pozbawionym elementarnej wrażliwości i mądrości
Alicjo – Zdanie ? co do jakości zdjęć to nie moje zdanie, nie znam też statystyk dotyczących wieku osób odwiedzających restauracje. Spojrzałem na Twe zdjęcie, parę osób wygląda na nim bardzo atrakcyjnie, ale także na tyle młodo by te czasy pamiętać. O tym kto ma wpływ na nazwy knajp we Wrocławiu nie pisnąłem ani słowa. Przyznaję, że gdy wspomniałaś Francuza i kaczki, bardzo mnie kusiło by coś powiedzieć, ale także milczałem jak zaklęty 🙂
Tak toalety to cos potwornego bylo, trudno mowic o toaletach kible ale tutaj to chyba role odgrywala tez po czesci pauperyzaja spoleczenstwa no i brak odpowiedzalnosci, brak anuczycieli, moi nauczyciele w szkole podstawowej nie mieli lazienek i byli brudni, chodzli z luska sypiaca sie z nieumytych wlosow w tlustych lachach.
Musze sie jednak przyznac, ze w roku 1995 weszlam do domu tzw. ludzi bezdomnych w Kolonii aby sie spytac czy mi nie chca pomoc przy wynoszeniu mebli z mieszkania, oczywiscie za pieniadze. Byl to blok z jednopokojowymi apartamentami, pokoj kuchnia i lazienka, poza tym na korytarzu byo takie pomieszczenie kapielowe dla wszystkich i tam… w tym kraju co sie czystoscia chlubi… smord, odor, gory odchodow ludzkich jak w czasach slusznie minionych na dworcu w Rzepinie.
Nemo jemand hat Dich auf dem Kieker aber wie…
Lokali z odniesieniami do PRL jest sporo. W kompleksie Tesco przy wylocie z Gdyni na Chwaszczyno jest bar „Poczekalnia” na przykład. Chyba nie przyciąga nostalgicznie tylko humorystycznie. Lokal Lotos w Warszawie przyciąga wystrojem gierkowskim i potrawami z tamtego okresu – schabowym, bryzolem i innymi daniami, które gościły w prawie każdym menu restauracyjnym. Kiedyś było to jedzenie, na jakie się do restauracji chodziło. Teraz bogactwo kuchni świadowej, u nas łatwo dostępnej, sprawia, że na ogół nie mamy wielkiej ochoty na tamte, z reguły mdławe, potrawy.
Ale i w PRL były oazy ciekawszego jedzenia jak „Szanghaj” czy „Budapeszt”. Było sporo prywatnych restauracji jak Fąsio we Wrocławiu, kilka w stolicy, ileś w Krakowie. Tam jedzenie było nieraz naprawdę dobre
Brawo, sonato 😀 Wiedziałam, że mogę liczyć chociaż na jedną oburzoną na moje szarganie „świętości”. Trochę potrwało i już się obawiałam, że nikt się nie zgorszy 🙄
Mój brak wrażliwości i mądrości jest tu wprawdzie powszechnie znany i jakoś tolerowany, ale dobrze bywa przypomnieć 😉
Po niemiecku to ja ani w ząb.
Innych obcych języków też nie znam. Ja zresztą nigdy nie miałam głowy do nauki. Mój mąż czasem mawiał:
– Zosiu. Eeeee tam.
sonata sie pewnie czuje intelektualista z czasow slusznie miniony i po, a nie kojarzy, ze to byl czesto tzw. cwierc inteligent
Drogie Panie, mam do Was ogromną prośbę.
Ja w „Solidarności” nigdy nie byłam. Może dlatego, że nie pracowałam, jak mąż żył. On przystąpił zaraz w osiemdziesiątym pierwszym roku, paru innych znajomych też się przystąpiło. Nawet organizowali wspólnie coś, chodzili na wiece z opaskami na rękawie.
Potem mąż się z nimi pokłócił i przestał. Po jakimś czasie nawet w telewizorze wiadomości nie chciał oglądać, nerwowy się zrobił i chyba popijał w tajemnicy przede mną w warsztacie.
Oj, smutno mi się robi.
Doroto,
nie dokuczaj sonacie, proszę 🙄
Reszko,
ja też nigdy nie wiedziałam co to znaczy „gręplować”, ale wełna ze strzyżenia domowej owcy zawieziona do tej tajemniczej „gręplarni” wracała w puchatej, watopodobnej formie i po uprzędzeniu przez babcię była przerabiana przez mamę na skarpety, czapki, szaliki i swetry. Wszystkie szare, bo ta owca szara była i nawet na imię miała Szara Owca. Ta przebiegła bestia otwierała sobie sama furtkę od ogrodu, choć zamknięcie było skomplikowane i trzeba było ciągnąć za łańcuszek od skobelka 🙄 Owca gryzła w ogrodzie co popadło, a jej wełna gryzła nas, bo to była owca gryząca pod każdym względem 🙄
Inne tajemnicze miejsce to była „roszarnia” 😎
a co to jest roszarnia czy od niemieckiego „rösten”?
Nie, od rosić czyli moczyć. Len. Albo konopie. W celu przeróbki na włókna. Teraz to ja już wiem, ale wtedy… 🙄
Mój ojciec jeździł w różne miejsca na ryby. Czasami mówił, że jedzie „na roszarnię” i to chyba było gdzieś w okolicach Ośna, pewnie nad jakimś jeziorem. Fantazja 8-letniego dziecka pracowała na wysokich obrotach 😉
O roszarni nic nie slyszalam, u nas bylo nawet piec jezior w okolicy
Nisiu, a gdzie ja napisalam, ze gardze ludzmi?
„ja sie brzydze tym systemem”
przypuszczam, ze wielu ludzi, miast cieszyc sie, ze udalo sie cos „zalatwic” i byc dumnym z tego, czulo wlasnie upokorzenie i wstyd, ze w tym wspoluczestnicza
dlatego tez czuje sie naprawde dobrze ze swiadomoscia: moge wiecej/dluzej/ciezej pracowac – moge wiecej miec
A pamiętacie cud „krempliny”? A jeszcze przedtem czarne spodnie-narciarki w norweskim stylu? Z gumką pod stopą i zwężającymi się nogawkami?
Placku,
uszanuję Twoją prośbę, mimo, że wszystko się we mnie gotuje z oburzenia.
Tylu ludzi straciło zdrowie i życie. I wcale nie dlatego, że nie mieli dostępu do kawałka świńskiego zadka.
Coraz bardziej niesmaczny ten blog.
Proszę mnie nie odprowadzać. Sama trafię do wyjścia.
nie krempliny nie nosilam bo juz wialo sztucznym swiatem ale mialam ortalion jak wielu innych ludzi szczesliwych z koralami z papieru toaletowego na sznurku
Proszę o odrobinę wyrozumiałości.
Mój mąż był w „Solidarności” a jednocześnie był bardzo zaradny. Z drugiej strony ja niezaradna i nie byłam.
Sama już nie wiem.
Sonato – Ciebie witam i zapraszam do stołu.
Kremplina była bardzo dobra. U nas w bloku była krawcowa, co z krempliny wszystko potrafiła uszyć. Nawet nie gniotło się. Chociaż wtedy byłam jeszcze dość szczupła, to wszystko na mnie dobrze wyglądało.
Teraz, to co innego. Zresztą krempliny teraz nie ma.
Reszko – Orłem to ja nie jestwem, ale bardzo mi kogoś przypominasz. Ad absurdum ma wiele odcieni 🙂
Polędwicy też kawałek bym zjadła, takiej wędzonej. Mój mąż czasem chodził do restauracji. Mnie tam nigdy nie ciągnęło ale on chodził.
Jak wracał, to pytałam czasem czy co jadł. Mówił najczęściej, ze bryzol.
Moja mama była zaradna i nie była w żadnej partii, a jak „wybuchła” Solidarność to powiedziała, że z takim elementem (lokalnie) tym bardziej nie chce mieć do czynienia. Może w innych okolicach był lepszy element 🙄
Placku,
Sonata bywa tu od czasu do czasu, dłużej od Ciebie 😉 Sam widzisz, że nie musi godzinami czekać na akceptację. Drogę do wyjścia zna, wejście również, więc nie sądzę, byśmy długo musieli opłakiwać jej nieobecność 😉
Ortalion, koszule non iron, żyletki polsilver (dobre do temperówek), pierwsze długopisy…
Ja kogoś przypominam?
Chyba nie wiem. Ja teraz rzadko z domu wychodzę, bo nie lubię ludzi. Od śmierci mojego męża dziwnie jakoś na mnie patrzą, czasem wydaje mi się, że się litują.
Mąż miał trochę oszczędności, to przeprowadziłam się do nowego mieszkania, nawet niedaleko. Mniejsze, ale za to z internetem. To teraz cały mój kontakt ze światem. No chyba, że rano po chleb pójdę do spożywczego.
Nemo – Dziękuję za informację, ale witam przybyszy których widzę po raz pierwszy niezależnie od ich wysługi lat. Moim ulubionym kolorem jest czarny, ale tylko w piątki, a Tobie nigdy krzywdy nie zrobię, sama sobie z tym świetnie radzisz, Ty…Ty….Ty…cyniczna mimozo, Ty 🙂
Dzień dobry Państwu!
Wróciłem po dłuższej nieobecności, a tu moja żona mówi, że przesyłka jest do mnie, paczka jakby. Otwieram – nagroda. Wygrałem! Wygrałem! Płyta z jazzem – Nahorny gra Chopina. Dziękuję bardzo serdecznie!
Poszedłem do sąsiada z góry, bo on lubi jazz, a on mówi, że słuch mu się ostatnio pogorszył i to o 50 procent.
Dziwne, mówię, zanim wyjechałem, słyszał całkiem dobrze. Zrobimy test, mówię. Szepnę mu coś do ucha, a on mi powie, co usłyszał.
Szepnąłem: czterdzieści cztery.
Pytam, co usłyszał, a on: dwadzieścia dwa 😯
To już tylko gwoli uściślenia – z racji tego, że pracowałam w wojsku, nie miałam kartki większej ani o 1 dkg – te same 2,5 kg mięsa, jak wszyscy. Tylko personel latajcy miał jak górnicy 4,5 kg. Owszem, było kasyno i bufet, obiad czy śniadanie można było zjeść ale to w niczym nie zmieniało sytuacji całej rodziny. Oni też musieli jeść. Jak już mówiłam, pracowało nas tam 5 kobiet, ale tylko ja i jedna z koleżanek „kombinowały” A dlaczego? A, bo 3 pozostałe panie miały mężów od kombinowania. Mój się do tego nie nadawał. Zupełnie. Owszem, porządny i pracowity, ale życiowa fajtłapa kochana i już. To wszystko trzeba było planować, kombinować, pomyśleć co komu innemu może być potrzebne , a do czego ja mam dostęp. W przemyśle ludzie mieli różne przydziały, panie z handlu były w ogóle królewny, księgarze i farmaceuci też. Nigdy żadnych łapówek ani nie dawałam, ani nie dostawałam. To wszystko było uczciwie zapłacone. Ale pamiętam taką sytuaję : Matka koleżanki umierała na raka; potrzebne było lekarstwo, którego nigdzie nie było. Wici po wszystkich znajomych. Zadzwoniłam do znajomego dyrektora Cefarmu, poprosiłam, jak człowiek, człowieka. Powiedział, że się postara. Następnego dnia zadzwonił, że ma jedno opakowanie, dwóch nie da rady. Pojechała koleżanka z receptą, dostała, zawiozła do szpitala. W podziękowaniu w miesiąc później kiedy już ta matka zmarła, posłała temu panu nowy egzemplarz „Kuchni polskiej” – jak raz wyszła. Pan Dyrektor starsznie szczęśliwy, bo miał gotowy prezent na jakiś ślub, wysłał do mnie należność za książkę i 3 butelki multiwitaminy na miodzie. Witaminy dostały dzieciaki moje i tej koleżanki. Tak to się załatwiało – nikt nic nie musiał, wszyscy w tym tkwili.
Każdy ma wspomnienia, jakie ma, i nie ma się co najeżać. W końcu wymieniamy doświadczenia, jakie kto ma, a pochodzimy z różnych środowisk, z różnych miejsc, rózne mieliśmy przeżycia. Dla mnie ciekawe są takie dyskusje, bo ja pamiętam okoliczności z mojego kawałka świata – nie było wtedy komputerów i z kim było poplotkować na temat? Nie z całym swiatem, jak teraz, tylko z kręgiem najblizszych znjomych, którzy mieli podobne okolicznosci, oraz ogląd i pogląd.
Placku,
gdybyśmy siedzieli przy REALNYM, a nie wirtualnym stole, rozmowa byłaby inna, bo wszystkie niedopowiedzenia czy niedorozumienia korygowałoby się natychmiast.
Z tymi wpływami na nazwy powinnam była dodać przymrużone oko, ale się spieszyłam, i wyszło, jak wyszło 🙄
Placku,
tu są prawie same mimozy 😉
Jeśli chcesz być tu portierem i wszystkich witać, to ładnie z Twojej strony. Tylko uważaj, drzwi są obrotowe i od przeciągu można się zaziębić 🙄 Albo saloonowe i z rozmachu można dostać skrzydłem 😉
Za moich czasów wyglądało to tak:
http://alicja.homelinux.com/news/Rzeczpospolita babska1970.jpg
A te panienki z przodu to rozwiązłe takie, nogi pokazują 🙄
(Wszystkie pokazywałyśmy, wszak to czas mini, tylko tych z tyłu nie widać!)
Ale mundurki w porząsiu, także samo zarówno tarcze, przypięte gdziekolwiek bądź 😉
..no, jak zwykle, kulinarnie spieprzyłam, ewentualnie schrzaniłam, bo zdjęcie wyciągnęłam z archiwum, bez poprawy sznureczka…zara poprawię 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/Rzeczpospolita_Babska1970.jpg
Alicjo – Rozumiem, dlatego mrugam jak opętany 🙂
Nemo – Miło mi, że tak o mnie dbasz, przy Tobie czuję się bezpieczny 🙂
Arystotelesa listę błędnych mniemań w logicznym myśleniu znam na pamięć.
Owszem, w mundurze jest mi do twarzy, ale jestem już w stanie spoczynku, siedzę przy stole i pozdrawiam z własnej, nieprzymuszonej woli 🙂
Garkomanie – Cieszy mnie Twój powrót, wybacz, że nie powitałem Cię wcześniej, ale darłem koty z Nemo 🙂
…jeżeli trzeba coś drzeć, to uprasza się o zostawienie kotów w spokoju, a zabranie się o darcie pierza. W końcy poduchy i kordełki trzeba czymś napełnić, podobno pierzyn już nie ma i nikt nie wie, z czym (albo czym) to się je 😯
Ostatnio słyszałam, że skubania pierza też się już zabrania 😯
Tak nam *we krew* weszły te białobluzkowe-kołnierzykowe granatowe, że nawet po odebraniu świadectw maturalnych wyglądałyśmy tak:
http://alicja.homelinux.com/news/25744f90d5.jpg
No dobra, są tam dwie czarno-kolorowe owce, ale kołnierzyki zapięte na ostatni guzik 😯
Nogi jednak pokazujemy, a co 😉
MałgosiuW,
a co z tym skubaniem, jakoś to uzasadnione? A to skubańce…
Kochani,
Moja bratowa mogla zakupic z zakladu drobiowego uszkodzone kurczaki w ilosci jednego wiadra.
Kolega z taxi kupowal gdzies tam puszki z pasztetem.
Sasiadka dostarczala WATE ze szpitala.
Kolezanki tatus robil kielbasy.
Ja udzielalam lekcji matematyki, wiec tez mialam wiele kontaktow.
Ciocia pracowala w sklepie i dawala mi „cynk” kiedy bedzie towar.
Moj dom prawdopodobnie jak Pyry byl „centrum rozdzielczym”
Ciekawe czasy…troche za tym tesknie….wtedy przyjazn kwitla.
Reszko, witaj nawet jesli już tu bywałaś 🙂 Ciepło wspominasz męża, jesteś sympatyczną Zosią. Wspomniałaś o olejarni i powróciło wspomnienie ukochanego dziadka Adama, ktory pracował w jednej z takich olejarni.
Danuśko, u mnie też taboret służył do nawijania wełny. Mama nauczyła mnie robic na drutach ale gdzie mi tam do naszych blogowych mistrzyń 🙂
Mundurki z przypinanymi białymi kołnierzykami były przykrą koniecznością. Ale teraz patrzę na swoje zdjęcie z tamtego okresu z rozrzewnieniem.
Nie oceniajmy zbyt łatwo okresu, którego nie znaliśmy osobiście.
Dzisiaj odbylo otwarcie miedzynarodowych targow Grüne Woche, gdzie min. chodzi o wlasnie walowkie i jej produkcje, krajem gosciem/gosopdarzem jest wlasnie Polska, radio caly dzien donosi w bardzo mily sposob, chawlac sasiadow, o polskiej kuchni i polskich wyrobach, dzisiaj byly nawet rozdawane bilety na metro, za ktore mozna bylo dojechac do wybranego miasta na pograniczu Polski i Niemiec w celu dokonania zakupow.
przepraszam „krajem partnerskim”
http://www.minrol.gov.pl/pol/Ministerstwo/Biuro-Prasowe/Informacje-Prasowe/Polska-Krajem-Partnerskim-n
U mnie w szkole na balu maturalnym musiałyśmy być w białych bluzkach i granatowych spódniczkach (ale już bez tarcz obowiązkowych na studniówce) Na studniówkę nasza „dyrekcja” zaprosiła nam jako partnerów do tańca dwie klasy chłopaków z „męskiej” szkoły.Jak potem żartowano z p.Dyrektor z linijką sprawdzała czy odległosci między tańczącymi nie są zbyt małe.
Alino,to nie były mundurki tylko fartuchy z podszewki+białe kołnierzyki+tarcze. Ja na szczęście miałam z matowej „zerówki” i uszyty przez krawcową. Swoją drogą co to było „zerówka”? Pewnie jakiś materiał z 0% wełny.A i do tego obowiązkowo cieliste pończochy zwane „patentkami”Kolorowe nawet ciemne były zabronione.Swoją drogą np.żółte pończochy do fartucha z podszewki pewnie mocno raziły .A do szkoły trzeba było przyjść w granatowym berecie. Czasami rano p.Dyrektor czaiła się przy wejściu i odbierała wszystkie nakrycia głowy inne niż przepisowe.Do domu wracało się z gołą głową.
Zebrało mi się na wspomnienia ale mogę porównać bo moja wnuczka dzisiaj ma studniówkę.
wspomnienia, wspomnienia… wiele spraw o których piszecie było i moim oczywiście udziałem. Kolejki – koszmar zdobywania rozmaitych produktów, a nawet kolejki kilometrowe do stacji benzynowych, jak pocztą pantoflową przekazywano wiadomość o dostawie paliwa. Jechało się z czymś do czytania, termosikiem z herbatką, czasem nocną porą i spędzało upojny czas licząc, że benzyny wystarczy. A rano do przedszkola w jedną stronę miasta, a do pracy w drugą…
Sięgając dalej pamięcią – studniówka odbywała się w szkole, obowiązywał strój galowy – biała bluzka, granatowa spódniczka. Szpilki, suknia i pomalowane paznokcie – to dopiero na balu maturalnym, obchodzonym także w szkole 🙂
Moneta do zapinania ponczoch mnie rozsmieszyla. Zapomnialam juz o tym.
Ja teraz wspominam te czasy to sie smieje, ale wtedy nie zawsze bylo do smiechu.
Gostuś – widzę, że mamy podobne wspomnienia. A mój wnuk też będzie miał studniówkę w tym roku, ale jakże inną niż nasza 🙂
zapomiałam dodać,że moje liceum nie było prowadzone przez siostry zakonne.
Barbaro,witaj Babciu w dniu świątecznym
Elu, 😉
przypomniało mi się wreszcie, jak się te zapinki nazywały. Żabki!
Aaa, Gostuś – właśnie, świętujące Babcie – łączmy się 😀
a ja na studniowce mialam specjalnie zamowiona spodniczke o nazwie „solejka”, jakie to nazwy byly…
Nemo masz racje . Ja nosilam najpierw fartuszek a pozniej mundurek.
A to w sprawie skubania gęsi
http://www.dw-world.de/dw/article/0,,5834026,00.html
fartuszek granatowy z dopinanymi białymi kołnierzykami nosiłam także, mundurek był zapowiadany jako obowiązujący w liceum, ale jakoś nie udało się go wprowadzić za moich czasów. Natomiast tarczami i beretami gnębiono nas w liceum.
A kto pamięta chustki wiązane „na Kleopatrę”?
Ja pamietam. Sama nie wiazalam, ale kolezanki tak
W tym skubaniu gęsi żywcem chodzi o tzw. podskubywanie w okresie, kiedy gęsi i tak zmieniają upierzenie. Przeprowadzone w brutalny sposób rzeczywiście jest okropnym procederem.
Darcie pierza to już zupełnie co innego.
Nemo, ja odróżniam skubanie od darcia, ale nie co drzeć jak się nie oskubie wcześniej. Oczywiście nie jestem za brutalnymi metodami.
Ten proces wymiany upierzenia u ptaków to tzw. pierzenie.
Wśród ludzi jak i ptaków zdarzają niewypierzone osobniki. Są wtedy niezdolne do lotu 😉
Małgosiu,
większość pierza do darcia uzyskuje się konwencjonalnie, po uśmierceniu gęsi.
Adaś jest wielki… 😀 😀 😀
…za komuny nie było takich sportowców i to jest wystarczający dowód na zdecydowaną lepszość dzisiejszych czasów… 😉 😛 😈
(do czasów mojej młodości nie tęsknię, bo jestem młoda… i mam nadzieję, że ten proceder jeszcze chwilkę potrwa… zrobię wszystko, co ode mnie zależne, by potrwał… 😀 )
Brawo, Małysz!
Za komuny moja 90-letnia babcia namiętnie oglądała w telewizji skoki narciarskie 😯 Nikt nie pojmował, dlaczego? Była całkowicie zdrowa na umyśle. Może lubiła Fortunę? 🙄
Entuzjaści skoków narciarskich,
zrozumcie mnie dobrze. Nie uważam, ażeby do oglądania Małysza w TV niezbędne były jakieś mentalne braki, absolutnie nie! Nawet u 90-latków 🙄
Adam Małysz jest jedenasty sezon na szczytach… A wygrał po raz pierwszy 17 marca 1996…
…to nie Fortuna – damski bokser, itede (któremu się było udało – oczywiście fajnie, że we właściwym momencie)…
Otwarłam bordo… jakoś nie wychodzę ani nie wyjeżdżam dziś wieczorem 😉 😀
Nie, nie zrozumiemy,/a>… jesteśmy tak bardzo dopaminowo-serotoninowo-endorfinowo nabuzowani, jakbyśmy sami przebiegli z Justysią z 50 km… 😆 /bordo zaczyna działać 😉 /
o widać to działanie 😉 😀
Mnie się podoba każdy okres w moim życiu. Dlaczego?
Bo to *je* moje i innego życia nie będzie. Kropka.
bo chodzi o to: http://www.youtube.com/watch?v=fvA8XExD0uE
No cóż, na szczęście nie ma powrotu do starych czasów, jakiekolwiek by one były, chyba że we wspomnieniach. W dużej mierze zgadzam się z Magdaleną. Czasy się zmieniły i my także. Wspominajmy, ale się nie kłóćmy.
Alicjo,
czy Ty także jesteś na pokazanych zdjęciach ? Wypatrywałam Cię, ale nie rozpoznałam. Podawaj na przyszłość Twoje usytuowanie.
A capello,
sportowców także dawniej mieliśmy dobrych i to dość wielu. Oczywiście Małysz jest tylko jeden, niestety.
Ale fajne wspomnienia! Dziekuje wszystkim za podzielenie sie nimi, bo tez w tych czasach wyrastalem, a potem juz zylem samodzielnie z zona. Pamietam, jak wszystko trzeba bylo zalatwiac.
@ Magdalena pisze:
2011-01-21 o godz. 15:17
„przypuszczam, ze wielu ludzi, miast cieszyc sie, ze udalo sie cos ?zalatwic? i byc dumnym z tego, czulo wlasnie upokorzenie i wstyd, ze w tym wspoluczestnicza
dlatego tez czuje sie naprawde dobrze ze swiadomoscia: moge wiecej/dluzej/ciezej pracowac – moge wiecej miec”
Oczywiscie mozna miec i taki poglad. Nie sadze jednak zeby ktos „odczuwal upokorzenie i wstyd”, bo to byla po prostu zaradnosc. Nie bylo praktycznie takiej rodziny, w ktorej choc jedna osoba nie „zalatwiala”. A rodziny byly wtedy wielopokoleniowe, bo mieszkan dla mlodych nie bylo.
Pomijajac to wszystko, to chcialbym Pani i wszystkim zwrocic uwage takze na aspekt spoleczny. Czy dzisiaj osoba na jakimkolwiek stanowisku zna sklepowa z miesnego, krawca, czy kierownika ksiegarni? Nie, bo nie ma takiej potrzeby. Wtedy znac trzeba bylo, bez wzgledu na pozycje. Ba – slynni aktorzy musieli miec swoje znajomosci na takim wlasnie szczeblu, bo innego zaopatrzenia nie bylo. Wiec z jednej strony zaradnosc, a z drugiej egalitaryzm i – co sie z tym wiaze – znajomosci zupelnie spoza kregu swojej sfery. I – jak wielokrotnie tu wspomniano – dziwne ale niezwykle wiezy kolezenstwa i przyjazni. Wiec, Pani Magdaleno, nie zrozumie Pani tego szczescia, jakie ogarnialo czlowieka na swieta – nie dlatego, ze bylo wystawniej niz dzis – tylko dlatego, ze wszystko trzeba bylo zdobyc, jak nie „zalatwic”, to „wystac”. To szczescie, to bylo poczucie zwyciestwa, ze po raz kolejny nam sie udalo. Isc do supermarketu i kupic, to kazdy potrafi.
Pozdrawiam Pania i wszystkich tu obecnych.
Krystyno, znam historię sportu naszego ojczystego dość dokładnie… ❗
Ale dlaczego „niestety”?
Trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno… — na szczęście, na podbudowanie i hurrrrrra 🙂 😉 😀
jest moze jedeyny ale wasik Malysza jest podobny do wasika Lazuki
http://www.youtube.com/watch?v=5W7H0O40nb0&feature=related
a juz bardziej wydoroslaly Lazuka jest prezentowany na tle baru Zodiak, gdzie wlasnie mozna bylo jadac chyba jakies plagiaty lanych pierogow i co.
Zanim zapomne, to napisze jeszcze o zjawisku „kolejkowego obiegu informacji”. To byl dopiero drugi obieg! Poniewaz nikt nie wierzyl w to, co mowia w telewizji, ani co pisza w gazetach (a tabloidow nie bylo), to o wszystkim mozna sie bylo dowiedziec w kolejce. Ktora aktorka przejechala po pijanemu kogos na pasach, gdzie krazy obecnie porywajaca dzieci czarna Wolga i inne tam takie. Frajda byla wieksza, gdy sie plotkowalo w kolejce. Mozna powiedziec, ze byl to owczesny Internet.
O tak, Szczezuka i Łapanik. Pamiętam 😎
I czterej pancerni w telewizji po raz pierwszy!
a capello,
” niestety” dlatego, że Małysz powinien mieć następców. Ale tym młodym zawodnikom daleko jeszcze do czołówki, a oczekiwania kibiców skupiają się na Małyszu. To dla niego bardzo duże obciążenie psychiczne. W drużynach innych krajów stale pojawiają się nowi zdolni zawodnicy, a filarem polskiej drużyny musi być ciągle Adam.
Krystyno,
jestem, jestem…ta w kolorowym, to znaczy wzorzystym okropnie, a na grzecznie-klasowym drugi rządek, czwarta z lewej.
Małe radości, klucz do szczęścia.
A capella jest już na niezłym rauszu, tak jak za dawnych lat, gdy w „Stodole” Siemion śpiewał „W Ołomuńcu, na fiszplacu, jakem w wojsku ***** stał”.
Zdrowie strzykającej w barku młodości 🙂
„…by młodym być, więcej nic”
Moim zdaniem młodość to jest stan umysłu, a nie coś mierzone miarą przeżytych lat.
a skąd Ty to wiesz, Placku… ?… ?… ? (o rauszu, nie strzykaniu 😀 )
btw nie powitałeś mnie po całych trzech dniach nieobecności 😉
O, i nagle każden młodem jest… —
— cudotwórczyni a cappella… … … 😉 😛
To może trochę o gotowaniu dzisiaj.
Nemo,
nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że wspominałaś kiedyś o deserze panna cotta. Ostatnio tak mi smakowała w kawiarni, że postanowiłam sama ją zrobić. Właściwie chciałam wykorzystać stojącą w lodówce śmietankę. Pierwsza próba oczywiście nie była idealna, bo dałam trochę za dużo żelatyny. Śmietanka była 18 procentowa. Przepisy podają także śmietankę 36 %. Która jest lepsza i jakiego sosu używasz ? Ja wykorzystałam zamrożone truskawki, ale sos malinowy bardziej mi smakował.
Taki deser to i w PRL można by bez trudu wykonać, chociaż nie jestem pewna, czy były wówczas śmietanki wysokoprocentowe. 🙂
Nie pamiętam już swego zdania, nawet przez mgłę, ale beżowe pończoszki i żabki prześladują mnie po dzień dzisiejszy. Tak, młodzi mężczyźni także byli niewolnikami niepowtarzalnego stylu epoki.
Kamień spadł mi z serca, a to, że wiem gdzie podziała się szpitalna wata także dodaje otuchy 🙂
Tez nie zaluje tych dawnych dni, jedank z czasem stwierdzam, ze moze nieslusznie odrzucalismy to co one nam jednak, w naszym otoczeniu kreatywnych rodzicow proponowaly, mozna sie bylo duzo nauczyc i zapamietac na cale zycie. Juz na tzw. Zachodzie, pojechalam do Belgii i zostalam zaciagnieta przez towarzystwo do Muzeum Anty-Wojenengo w Bastogne, a tam, co widzie stroje przybory, okrycia i sprzet zolnierski z drugiej wojny, widze wiec cala pownice moja i moich sasiadow w okolicy, te same korzuchy, te same pilotki, gumowe lodzie,przerozne sprzety po aliantach i ten sam amerykanski jeep, ktorym my z ojcem jezdzilismy po lasach przez wiele lat. Nie czulam sie obco.
No dobra…dajmy sobie siana i przestańmy wyliczać, co kto kogo i czego, oraz dlaczego…
http://www.youtube.com/watch?v=M5gpBncR8zI
Nikt do tej pory nie zaproponował mi powrotu mej młodości. Zaczynam się niecierpliwić, a to podobno jeszcze bardziej postarza.
…a to jest nawet lepsze, takie łokropnie stare i chrypiace 😉
http://www.youtube.com/watch?v=0YkLq6J_6cA&NR=1
Te, Placek,
Ty się nie niecierpliw, żyjmy wolno i do skutku 😉
Owszem, w porywach galopem, to nawet zalecane! W celu.
Oczywiście, Dorotolu, o wiele łatwiej było być kreatywnym na wielu polach. Mnie tego też brakuje. Po co robić na drutach, kiedy w sklepie wszystko można kupić, po co zacerować dziecku skarpetkę, skoro nowe sa takie tanie, więc te stare do kosza. Z moją gospodarnością / trochę sobie pochlebiam/ i racjonalym podejściem do spraw domowych /ależ to poważnie brzmi/ czuję się czasem jak przeżytek minionej epoki. Bo im więcej kupujemy, tym produkcja musi rosnąć, a więc i zatrudnienie. Ech, a ja użalam się nad skarpetkami…
A capello – Powitałem Cię radosnym milczeniem, osłupiałem z radości, jak to staruszek portier. Trzeźwą czy pijaną, owocową czy warzywną, byle nie genetycznie zmodyfikowaną………Ooooooooooo, witam Cię A capello 🙂
Alicjo – Już przestaję, ale jeszcze jedno malutkie wspomnienie – pamiętam czasy gdy tuzin jajek kosztował 10 groszy, a wieś była za darmo. Teraz mogę się rozluźnić.
Jednak nie mogę, zastanawiam się czy dziadek Gospodarza nie mieszkał jednak przy Trębackiej 11. Pod siódemką mieszkał Stefan A., malarz 🙂
Krystyno,
panna cotta najlepiej smakuje mi z syropem klonowym albo sosem malinowym. Osobiście nie dodaję do niej żelatyny lecz agar-agar. Na 0.5 litra śmietanki jedną paczuszkę. Miesza się z zimnym mlekiem lub śmietanką i gotuje 1 minutę.
Moja panna cotta składa się z 35 proc. śmietanki na pół z mlekiem, ale ostatnio zrobiłam z samej śmietanki i była super 😉 Nie podam Ci proporcji cukru, bo robię do smaku, ale mogę podać Ci oficjalny przepis „swissconfiseure”
400 g śmietanki
50 g cukru
laska wanilii
3 listki żelatyny
śmietankę z cukrem i rozciętą wzdłuż wanilią gotować na malutkim ogniu przez ca 15 minut. Dodać namoczoną i odciśniętą żelatynę, wymieszać i wlać do przygotowanych foremek. Zastudzić w lodówce przez 2 godziny.
Sos malinowy
200 g malin
30 g cukru
1 goździk
kilka listków mięty
zagotować, przetrzeć przez sito, ostudzić, ew. doprawić likierem malinowym.
Na talerzu zrobić jeziorko z sosu, na tym posadzić pannę, otoczyć mieszanymi jagodami
Też mi nie żal – jak Edith. No, może sprawności ogólnej , bo raczej nie mlodości. Wbrew różnym tęsknotom pierwsza młodość jest pełna i burzy i naporu (że o hormonach nie wspomnę) a druga obłędnie pracowita i uwikłana w pieluchy, przedszkola, bronchity, zapalenia uszu i pomruki rozczarowania własnego, ślubnego męża – miała być wróżka, a jest wiedźma.
Odbyłam kilka bardzo doniosłych „debat” dzisiaj, byłam babcią i pra, a teraz odpoczywam i dobrze mi.
No i jak się oderwać od?
Padam, padam, padam…padać muszę czy chcę, czy też nie…
http://www.youtube.com/watch?v=LfmguyDRBwU&feature=related
tak… mój czas stał się zbyt bezcenny na dzierganki</b tak gdzieś od 1995… ostatnio postanowiłam, pod wpływem Żaby i jej rękwiczek, dokończyć pull-over wówczas zaczęty… jako arkę przymierza między dawnemi a nowemi laty, of cors… 😉 😀
…modo rausho… 😉
niestety, trzeźwy ludź</b nie jest w stanie zamarkować rausho… 🙁 😉 😀
…nawet z okazji pierwszego-od-czterech-lat-zwycięstwa… 😉 😀
Placku,
„wieś była za darmo” ? Rozwiń temat, bo nie łapię, osochozi.
Tuzin jajek za 10gr ? To jest bardzo relatywne, bo w latach 80-tych ubiegłego wieku i systemu także zarówno słusznie minionego moja rodzina, przyjaciele i znajomi nagle stali się milionerami i miliarderami w porywch 🙄
Leny wnusio 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Markusik.JPG
Alicjo – Nie bierz tego dosłownie. Uśmiechałem się do wspomnień tych którzy już odeszli. Coraz bardziej ich przypominam 🙂
Gręplarnia, czyżbym był jedynym który był w takim miejscu?
Od zawsze pamiętam taki łańcuch skojarzeń – stare wełniane swetry, wełniane resztki, scinki – gręplarnia- adamaszek- pracownia kołder-kołdra.
Z bardzo wczesnego dzieciństwa pamiętam wizytę ”u sióstr” na Żytniej, gdzieś za dworcem PKS. Siostry ( w domysle zakonne, nie moje ) szyły kołdry i taka u nich z moją mamą wizyta utkwiła mi w pamięci, mur z czerwonej cegły, drewniane drzwi, pewnie dzwonek, ktoś otworzył, jakieś pomieszczenie gdzieś bliskood wejścia, niedoświetlone pomieszczenie i zakonnica w czymś wielkim na głowie.
I gotowa, dwukolorowa, miękka kołdra!!
Siostra nie wyglądała tak, to byłby pewnie wstrząs dla mojego nieświadomego jeszcze niczego chłopięczęstwia.
Teraz muszę głęboko pooddychać…..wdechh…wydechhh…
o gręplowaniu może innym razem napiszę.
Ciekawe jak ona z tyłu wygląda?
Ciekawe też co ma reszka na awersie, jaki tam wizerunek?
Placku mój dziadek tam nie mieszkał. Ani jego dziadek. Torchalscy (bo tak się nazywali) mieli tam sklep z bronią myśliwską, strzelnicę do jej wypróbowywania i przy okazji całą kamienicę. A tę broń produkowali we własnym warsztacie rusznikarskim. Przybyli do Warszawy z Czech na początku XVIII wieku. Mieszkali w pobliżu, bo na Bednarskiej.
Mój dziadek się wyrodził i został lekarzem. Jego bracia przejęli interes po rodzicach.
A ja tam tylko (czyli na Trębackiej w czasach PRL) tańcowałem zamiast siedzieć na Uniwersytecie, gdzie zajęcia i wykłady odbębniała Basia. Ja korzystałem z jej notatek.
„Rówieśnice były poubierane w sukienki bądź fartuszki pozapinane aż pod samą szyję. A panienki w nieco starszym wieku na szczeniaka nawet nie chciały spojrzeć.”
Jak pan nie umiał zagadać (grunt to dobry bajer) ani pokazać że coś umie to rówieśnice były zapięte pod szyje a panienki wiedziały ze szkoda czasu na niezgułę. Dlatego pewnie tez rodzice karmili pana płatkami owsianymi.
Fakt, dzisiaj prawie cala Ameryka Północna zażera się płatkami owsianymi pod rożną postacią.
Podryw na to ze coś należało do dziadków tez jakoś panu nie wychodził.
Będąc młodym imprezowałem nieraz przez kilka dni a niektóre panienki to do dzisiaj wspominam ckliwie. I nic mi nigdzie nie strzyka tylko zal częściowej utraty libido.
Żarcie tego nie zastąpi.
Pisze pan świetne kawałki kulinarne i niech pan zostanie przy tym w czym pan jest dobry.
Obrzydzanie PRLu nie ma sensu
Placku,
pytam, ponieważ lepiej zapytać, niż mieć wątpliwości 😉
Tych, co odeszli, jest coraz więcej, i coraz więcej odchodzi. Z niektórymi, świadomymi, że za chwilę odejdą umówiłam się, że urządzą odpowiednio niebiańską chałupę, zanim dotrę… 😉
Aczkolwiek zawsze zakładaliśmy, że idziemy do piekła, tam się przynajmniej można (kulinarnie) zająć smażeniem choćby 😉
Nemo,
dziękuję za informacje. Muszę pozostać przy żelatynie/ i to sypkiej/, bo nie natrafiłam nigdy na tę w listkach, ani też na agar – agar.
Małgosiu,
może Ty gdzieś natrafiłaś na te produkty, bo jak wiadomo, masz dobre oko na różne rzeczy i wypatrzysz to, czego tacy jak ja nie dostrzegą.
Adam 2222, kameredzie, z nieba mi tu spadles. oni tutaj obrzydzaja sobie jak tylko moga ten PRL. pieprzu nakupowali po paredziesiat kilo i do dzisiaj pieprza
a to byly wspaniale lata. szczegolnie koniec siedemdziesiatych i maly poczatek osiemdziesiatych. nieraz Alicja pisze to se nie wroci. jak ma racje to ma racje
szkoda 🙁 bo to byla ogromna wygoda
wystarczyl jeden telefon a panienka notowala skrzetnie potrzebne produkty i ich ilosc. nigdy nie marudzila kiedy ilosc byla nieparzysta. mile byly
profesjonalizm byl rowniez w dostarczaniu zywnosci oraz napojow itd pod wskazany adres. to malo powiedziane. oni wnosili zaopatrzenie nie tylko do domu. po jakims czasie wiedzieli juz dokladnie co i gdzie maja postawic. barek lodowka spizarka. piwo zawsze wnosili do piwnicy. rzadko kiedy zdazal sie ( najczesciej jak nowego do roboty przyjeli ) cham co wyciagal lape po napiwek
takich smakolykow ktore dostarczali nam do domu kierowcy czarnych wolg, nie widzialem nawet w zachodnich supersamach. dziwilem sie ze niby kapitalisty na zachodzie ale o cateringu to jeszcze nie slyszeli i pojecia nie mieli. na zgnilym zachodzie targali w plasykowych nosidlach
lezka w oku sie zakreca jak wspomne boskie lata
Witaj Adamie (z dwójkami) przy naszym stole. Ja niczego nie obrzydzam. Tylko dziwię się pewnym zjawiskom. A każdy odczytuje to, czego się spodziewa po tekście lub autorze. Czasem nawet wbrew jego intencjom.
Witajcie,
Mnie PRL kojarzy się głównie z kolejkami. Kiedy ukończyłam 7 lat i zaczęłam chodzić do szkoły, rodzice uznali że jestem wystarczająco dorosła by stać w kolejkach. To były wczesne lata 8o-te i puste pułki w sklepach. Do tej pory mama i brat wspominają jak w lutym 83, w Krakowie „rzucili” pomarańcze i ja te pomarańcze na ostrym mrozie wystałam. Mój brat kończył wówczas 18 lat a młodsza siostrzyczka chciała godnie uczcić TAKĄ rocznicę 😎 .
Poza tym mieliśmy dom z ogrodem a tam drzewa owocowe, warzywa i owoce. Przez jakiś czas były też kury i króliki. Często robiliśmy „wymianę barterową” z sąsiadami. Z rzeczy „załatwionych” (dzięki rodzinie ze wsi) najlepiej pamiętam obornik, którym moi rodzice i brat z pieśnią na ustach 😆 potraktowali ogródek. Mama stwierdziła że nie sądziła że kupa g..a tak ją ucieszy 😉 A jakie potem były truskawki i pomidory!
Problemy zaczęły się w 82, gdy lekarz zalecił mi półroczną dietę wątrobową. Z rzeczy dla mnie dozwolonych, łatwo osiągalne było czerstwe pieczywo (kur już nie mieliśmy) a w sezonie gotowane owoce i warzywa. Nie dało się tego obejść bez załatwiania.
Mimo wszystko, nie wspominam źle tych czasów. Może ze względu na smak TYCH truskawek? 😉
Alinko,
DOSZŁO!!!!!!!!!!!
Szczegóły w mailu, ale dopiero wieczorem.
Całe Blogowisko dzisiaj we wspomnieniach, a ja kilka dni temu nadmieniłem, że młodości mi żal, nawet jeśli wypadła w szarych czasach PRL-u.
Pogodej reszty dnia dla Wszystkich. Do później. 🙂
Krystyno,
bierzesz googla, wpisujesz „agar-agar+zdrowa żywność” i masz
To jest pierwszy lepszy adres. Możesz poszukać więcej, albo pójść do sklepu ze zdrową żywnością w Twoim pobliżu i zapytać, może też mają.
Kartoflanka tez moze byc dobra, bylam u znajomka i od progu przywital mnie zapach zupki z wyrzywami oraz inny bardziej ukryty, okazalo sie, ze gotuje on najnormalniejsza nie za gesta kartoflanke a w rondelku obok dusi sobie w maselku z paroma kroplami oleju sezamowego gambas czyli takie wieksze kreweciary. Zmiksowal ta kartoflanke i po nalaniu do talerzy wlozyl do tego te gambas, pyszne bylo, plecam.
Witam Werbalistę!
Krysiu, Nemo mnie ubiegła 😀 ale agaru dotąd nie używałam.
Nemo, Małgosiu,
dzięki. Na was zawsze można liczyć. Sklepów ze zdrową żywnością trochę jest w okolicy. Nawet jutro tam zajrzę.
Moje wspomnienia kolejkowe są bardzo skromne.
Kiedy w styczniu 1979 urodziła się moja siostrzenica, to ja dla niej „wystawałam” banany we wrocławskim Pedecie. Czasem stałam po 10 dkg baleronu w „komercyjnym” na Kołłątaja, ale to było w czasie pracy i naprzeciwko mojego biura, więc jakoś nieuciążliwe 🙄
Pamiętam, jak byłam zdegustowana nieróbstwem w moim biurowym zespole 😯 Na początku bardzo się starałam pilnie wypełniać moje obowiązki, ale widząc rosnącą niechęć koleżeństwa i nerwowość szefa, który dwoił się i troił w wyszukiwaniu mi najnudniejszych zajęć (np. sprawdzanie wyników analiz chemicznych próbek z odwiertów) nauczyłam się tak jak oni markować „zajętość” i wraz z nimi gorączkowo zarywać noce (po zapewnieniu nadgodzin przez dyrekcję) aby szef zdążył z projektem na nocny pociąg do Warszawy 🙄
Jak to wszystko szlag trafił, to zdziwiłam się, że tak późno 🙄
Trzy dziewiątki i trójka taki kod mi się trafił; szkoda zmarnować.
Zaraz nastawię w zimnej wodzie cynaderki na jutrzejszy gulasz – niech się do rana wymoczą. Wolałabym włożyć w czerwone wino, ale aktualnie nie mam – zostało tylko białe i owszem, jedno czerwone, ale z górnej półki. Takiej rozpusty, żeby w nim marynować nerki, to my uprawiać nie będziemy. Do gulaszu będą gotowane ziemniaki i surówka z kwaszonej kapusty.Wszystkiego dosyć dużo, bo mężczyzna – chudzina 2 metrowa jeść to też będzie. Ja bardzo lubię taki obiad, chociaż to sporo roboty, ale efekt jest. Haneczka smętnie wspominała DS „Hanka” w niektóre dni cuchnący – znak nieomylny, że w stołówce daj „gulasz z nerek” w jakimś szarawym , mdłym sosie. Nigdy nie przyszło mi w życiu jest tego w DS „Hanka”; u mnie nie cuchnie, smakuje bardzo, a sos w żadnym razie nie jest szarawy. Nawet moje rozpuszczone domową kuchnią bachory jadły zawsze chętnie mówiąc „dobre te księżyce” (tak im się kojarzyły plasterki mięsne).
Pyro czy to sie nie nazywa cynaderki?
A pamiętacie zabawy z rówieśnikami? Gry w piłkę w zbijanego, podchody, chowanego, klasy, Indian i kowbojów (po obejrzeniu „Skarbu w Srebrnym Jeziorze” i innych Winnetou), w bandytów i policjantów… Po szkole do nocy na świeżym powietrzu. I nie było żadnego grubego dziecka 🙄
Starsza młodzież zbierała po lesie karabiny i granaty 🙄
@ Piotr Adamczewski pisze:2011-01-21 o godz. 20:52
przepraszam, trochę głupio wyszło, chyba po obu stronach.
Takiej życzliwości i współpracy miedzy ludzkiej to pan dzisiaj za żadne pieniądze nie kupi.
Jako nastolatek nie rozumiałem tęsknoty ZMPowcow, teraz wiem ze oni tęsknili za swoja młodością.
I młodymi pięknymi dziewczynami z ciałami jak z alabastru i tym ze śmieli się często i im w kościach nie strzykało.
@ ? pisze: 2011-01-21 o godz. 20:52
zapomniałeś dodać o czarnych Wołgach w których gwałcono zakonnice.
Pracowałem tam gdzie była większa kasa, W-wa, Śląsk, Zagłębie i zawsze kupowałem owoce i mięso na pobliskiej wsi a warzywa z Rady Zakładowej. Jaja, ser, kury, miód itp. zawsze jakaś „baba” przynosiła. A smak mleka prosto od krowy to do dziś pamiętam.
Bratankowie Węgrzy tez trochę wspomagali.
Tylko trzeba było trochę się ruszać a nie czekać i biadolić jak koń sołtysa ciągnącego wóz pod górkę.
najlepsze jednak byly prawie trzy miesiace w wodzie albo na kajaku i ogniska harcerskie o zmroku
„Gdzie są chłopcy z tamtych lat,
dzielne chwaty?
Gdzie są chłopcy z tamtych lat?
Czas zatarł ślad.
Gdzie dziewczyny z tamtych lat?
Za chlopcami poszły w świat.
Kto wie, czy było tak?
Kto wie, czy było tak.”
oj Adam, Adam2222
popatrz trzezwym okiem przeciez w takim przypadku nie mozna nawet mowic o story lozkowym lecz li tylko i wylacznie o historii milosnej. jak by nie patrzyl 😆
Pyro,
http://www.youtube.com/watch?v=cBaq1ZTTBGQ
Nerki cielęcie dopiero co w tygodniu robiłem, były na deser.
Wykupiłem wszystkie jakie były w supermarkecie,, czyli dwie, wynika to pewnie z tego że zdrowy cielak ma ich właśnie tyle. W domu oskubałem trochę z błony, opłukałem i do garnuszka z klarowanym masłem, obsmażyłem z obu stron, potem się cichutko parkotały paręnaście minut, może więcej, jedynym dodatkiem trochę soli. Jakie one są pyszne!!
Jeszce lepiej jak są w tłuszczu, a jeszce lepiej udusić całą nerkówkę, czyli forszlak. Ale takie cuda to tylko na targu mozna kupić.
I jeszcze jeden warunek by smakowało, trzeba to lubić, bo w takim forszlaku to i kości, chrząstki, tłuszcz, nerka, błona, mięsa też trochę jest.
Ale palce jest po czym lizać!
Nerki, zarówno jak i flaki zbyt wymoczone, wygotowane, wyjałowione, pozbawione tego charakterystycznego, powiedzmy że aromatu….są dla mnie niedokończone w smaku, cuś im brak, smrodku musi troszkę zostać.
Zagapiłam się ale już się posuwam przy stole – siadajcie : Adam dwójkowy, Werbalistka, dziewczyna z mojego Poznania – Gostuś i Garkoman – jeżeli jeszcze kogoś pominęłam, to przepraszam. Wszyscy się zmieścimy.
Alino , dziekuję. Dorotol – masz niemiecki oryginał?
oryginal ale czego?
Antku,
moja teściowa robiła wspaniałą pieczeń „Nierenbraten” cielęcą zawijaną, a w środku była właśnie nerka. Może tak samo, jak to opisujesz. Muszę zapytać.
Pyro,
ja już przestałam witać. Placek robi to lepiej, a ci witani zaraz i tak znikają 🙄
Antek – wiesz co dobre. Jak wygram w totka, to kupię ćwiarteczkę, jak to drzewiej robiłam.
Dla Pyry oryginał niemiecki
” smrodku musi troszkę zostać ”
swiete slowa antku
od dawna, dawien dawna staram wdrazac ten slogan w zycie. gdziekolwiek jestem sikam
Tej ballady „Gdzie są kwiaty z tamtych lat” to niemiecka ballada. Dwie wtedy takie piękne nagrali – tę i „Die Rose war roth” obydwie szalenie mi się podobały.
Nemo – podziękowanie; ależ piękna ta baronowa była „błękitny anioł” czy raczej kobieta nie mieszcząca się w standardach?
teraz pokapowalam
http://www.youtube.com/watch?v=9eSuxYUr6ZI
Pyro,
mam nadzieję, że zauważyłaś, co Ci dedykowałam 😉
OK
Błękitny anioł też miał pończochy na żabkach, ale chyba bez monet 🙄
a to na dokladke
http://www.youtube.com/watch?v=w_6_3Jb7OEE&feature=related
Oj Nemo nie wiem, w Berlinie to byla drobnomieszczanska nedza i takowe horyzonty
Panie Piotrze – Dziękuję, w czasie „przeprowadzki” z Emilii Plater na Trębacką 7 nie miałem pojęcia o co chodzi, ale wiem, że nie jechałem wołgą ale bryczką i mile wspominam ten dzień 🙂
Nemo – Dosyć komplementów, zawstydzasz mnie 🙂
Zbliżam się do granicy wytrzymałości i nic, ni szlaban, ni słup, ni syrena.
1 2 4 7 10…wydech…wdech
Podobno Indie cierpią na niedobór cebuli a Walmart pragnie sprzedawać smaczną żywność. To nie ja żartuję, czytałem w gazecie.
…kartoflanka, biurowa kartoflanka, która mych pierwszych westchnień była świadkiem…
zawsze w niej parę pływało skwarek, ty je ze mną łykałaś(eś) ukradkiem 🙄
Z wszystkich zup nam najlepiej smakowała, przyprawiona z umiarem, acz pikantnie…
Taka posilna, taka przymilna, kartoflanka, kochana kartoflanka…
Je je je!
Miło mi z Wami, ale już się wyłączę, bo mi maszyna wyje, jak potępieniec. Coś tam pewnie wentylatorki niedomagają. Do jutra.
Nemo – oczywiście, że doceniłam, zauważyłam, wysłuchałam. A Lili Marlen jednak nie lubię – podle mi się kojarzy.
A ja nadaL opłakuję biednego profesora-koguta i nie wykluczam, że zacznę pić alkohol w ogromnych ilościach. Nigdy nie jest za późno.
Panika!
Przepadł bez śladu blog Pani Kierowniczki 😯
cierpie niepomiernie kiedy slysze z radia polska schmeckt. wroga propagande sieja. ponownie maja ochote na tereny zaodrzanskie. byc moze sa to tylko wspomnienia z dawnych lat ktore gdzies pozostaly. bylo nie bylo w berlinie mozna zjesc dzisiaj tak samo zle jak w wawie, na hula gula czy hawajach. aloha 😆
w prusach nie jadano lecz odzywiano sie od dawna slonymi kartoflami gotowanymi w lupinach. jako dodatek sluzylo to co dzis ludz kapusta wloska zwie. byly jeszcze kotlety z duza iloscia sosu. potem wchodzil grießpudding. smakowal troche za przenna maka. na mleku byl i z francuzka zwali go ynteligenty flumery, a moze flamerie. sam juz nie wiem.
natomiast golonka z groszkiem pure to bylo swieto. tak na koniec roku i na poczatek nowego.
w niedziele na ogol bywalo dosyc spartansko. jedno danie – entopf – kasza z boczkiem albo zupa z prosa z podrobami. nereczki jak u antka i inne takie smierdziele ktorych juz dzisiaj nikt poza antkiem nie palaszuje 😆
Nemo, forszlak, czyli nerkówkę tak właśnie się piecze, zawija!!
Forszlak to jest taki fragment cielaka, gdzie żebra są w postaci kościo-chrzęstnej, daje się więc zawiąć w rulonik, w rulon, w cokolwiek, ale sie daje, jak dywan. Ostatnio 20 zł/kg na targu, na zamówienie!!
Więc jest to bardzo prawdopodobne ze to to samo co u Twojej teściowej.
@ ? pisze:2011-01-21 o godz. 21:50
na szczęście miłość nie jedno ma imię.
@ # dorotol pisze:2011-01-21 o godz. 21:40
„najlepsze jednak byly prawie trzy miesiace w wodzie albo na kajaku i ogniska harcerskie o zmroku”
Wakacje w PRLu, w klasie 45 osobowej tylko 2-3 osoby nie były na wakacjach. Różnego rodzaju obozy, kolonie, autostop, O każdej porze dnia i nocy można było wszędzie bez obaw pójść, nawet we Wrocławiu na Trójkącie Bermudzkim.
Kółka Zainteresowań Młodzieży, Domy Harcerza, Domy Kultury, Zakładowe Domy Kultury, biblioteki, EMPiK itp itd.
Jak ktoś chciał, zawsze znalazł coś dla siebie by się móc rozwijać intelektualnie bez względu na status finansowy rodziców. Albo chlać ze u nas nie było Zachodu.
Współczuje młodzieży III RP ze musi spędzać czas w Centrach Handlowych albo na klatkach schodowych.
Wszystkim PRLżrecom polecam literaturę angielskojęzyczna z tamtych czasów.
Będziecie zdziwieni ze młodzież z PRLu miała o wiele lepsze i ciekawsze możliwości.
A dorośli mieli bardzo podobne problemy.
Faktem jest ze PRL nie miał kolonii Arabskich, Afrykańskich, Południowo Amerykańskich czy Azjatyckich, które by robiły na nas, oraz przelicznik zł do $ był robiony nie w Polsce.
?, a jak świetnie po sniegu piss…ać można! 😉
…do mojego „je, je je” dorzucam stosowną…
O to mię szło i sie rozchodziło 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=T0YifXhm-Zc
takie panienki antku co pokazujesz na obrazku to spotkalem ostatnio u nas na bülowstraße. fantastyczna sceneria. czesto kreca tam poscigi samochodowe. i inne kryminyly dyrdymaly. ale nie o tym chcialem. bylem tam nie w tych celach by korzystac z innych uslug. dlatego o informacje poprosilem wygladajaca na siostre zakonnice panienke. a ta nie wiem z jakiej przyczyny polacie palta odslania mowiac ze dzisiaj w okazji 35 eurasow. grzeczna byla. nie oplula mnie jak uslyszala ze gdybym mial dwa razy tyle otrzymac to moze sobie tez tylko pomarzyc
Stop, stop Adamie 4×2 to nie PRL, to My i nasza wlasna inicjatywa i to co sie wynioslo ze zwyczajow rodziny przed wojna, my to sobie zalatwialismy, zdrowa zywnosc, dobre przetwory, wymyslny ciuch i latalismy do kina i z naszej wlasnej inicjatywy mielismy znajoma w ksiegarni, ktora odkladala ksiazki, dzieki posiadaniu srodowiska ludzi znajacych sie czesto jeszcze sprzed wojny, spotykalismy sie i czytalismy te ksiazki wspolnie, podawalismy dalej, mialam szczescie, ze nasz glowny druh w szkole nas nie upolitycznial tylko oragnizowal nam podchody, ogniska i proby sil w postaci zdobywania odznak, to tez byla jego wlasna decyza, ze nie zgadzal sie robic z harcerstwa w naszej szkole FDJ-tu. Co do koloni do od wychowawcow dowiadawalysmy sie, ze jesesmy k… a oni kradli nasz prowiant wymienajac go na wode. Z reszta nie bylam w tej sytuacji aby musiec korzystac z panstwowych wakacji. Panstwowe, 6-letnie wakacje to mial moj ojcie w Potylicach i Wronkach, wlasnie za wlasna inicjatywe, nie majaca jednak nic wspolnego z braza kryminalna.
PRL to byla jak w „7 dniu tygodnia” a reszta bylismy my
o cholera, to wy pasibrzuchy to wszystko na powaznie bierzecie?
😮 😯
🙁
Adam2222
wszystko to kwestia podejścia do życia. Zgadzam się, że jak poprzeczka wysoka, to chce się przeskoczyć – choćby przez przekorę. Za czasów mojego pokolenia czytaliśmy książki, biliśmy się o nie prawie, chodziliśmy do kina, teatrów, których dzisiaj już nie ma, nie mieliśmy komputera i internetu…
Teraz wszystko się zmieniło.
Ciekawa jestem, jak wspominać dzieciństwo i młodość będą nasze dzieci. To znaczy…ja już to słyszę czasami 😉
Dla mnie największa przygoda życia było tuż po maturze 300 zł. w kieszeni (pożyczone), legitymacja kolejowa i wielka zniżka (koleżanki legitka, ale byłyśmy podobne) i wyprawa naokoło Polski. Bez planu, wsiadłam do pociągu byle jakiego (kierunek – Poznań! bo tam rodzina), i po drodze jakoś tak wyszło. Szkoda, że tak mało zdjęć z tego okresu, no ale każda rolka i tak dalej, oszczędzało się. Na wszystkim, bo takie były wymogi czasów – były, to były, kto sie nad tym wtedy zastanawiał.
Tu (pokazywałam już na pewno) mój przystanek w Poznaniu (Głuszyna, tam było lotnicze wojo)
I, o zgrozo!- wtedy poznałam niejakiego Mirosława Hermaszewskiego, przyszedł pożyczyć krzesła od mojego kuzyna, bo mieszkał drzwi w drzwi. Jakoś dziwnie mówił zupełnie poprawnie po polsku, wbrew tym, co ci, co wiedzą lepiej twierdzą, że to Rusek…W kosmoczewskije prastranstwo poleciał kilka lat później.
http://alicja.homelinux.com/news/Poznan-73/Poznan1973.jpg
Skoro juz pora na tańce, podrzucę zagraniczną ( zagraniczną dla mnie!) piosenkarkę, która to za pomocą słów i gestów opowiada o wrażeniach z podróży do PRL w roku 1977, jak ją witano na lotnisku, jak u nas jest dobrze, ale jest i o tłoku w pociągu, o kolejkach do rybnego, wizycie w klubie fitness, ciągłym niewyspaniu- odsypia na scenie, o tym co to musiała wyprawiac by ją wpuszczono do Kongresowej, oraz wieszczyła że za dwadzieścia lat odwiedzi Polskę jej skromny, ale o ileż sprawniejszy ruchowo naśladowca Michael Jackson.
Dla chętnych jest wersja 8 minutowa, polecam w słuchawkach.
Coś się zasiedziałem, sobota już.
Tańczcie sami, noc przed Wami!!
Pytajniku…
co nam się zdaje, to się zdaje… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=QCU33C6RHPk
antek
dieses video ist in meinem land nicht verfügbar.
nie wiem komu przykro 🙁 a komu 😆
robie wampa
😉
http://www.youtube.com/watch?v=27-TM3q5-Cc
ops, rychu, a tu?
http://www.youtube.com/watch?v=vFox61M_0Fw
ale chodzi o I Feel Love, z artystką na scenie.
ry
chu, zaczytałem się w tym materiale
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,8988165,PiS_skarzy_na_TVN24___Material_podkreslal_niski_wzrost.html
Przykre, bardzo przykre…powieniem prezes zmienić materiał.
Może pepitka byłaby lepsza?
Obecna, ale nieprzytomna!
Dobranoc!
…mnie się wydaje (co mnie się zdaje, to się zdaje), że będąc w pewnym wieku czyta się wiadomości, pomija komentarze – ma się swoje zdanie, po prostu.
Chyba, że chce się pośmiać gorzkawo…pomarańcze i mandarynki.
sza…
http://www.youtube.com/watch?v=0a3XG0gSQ9w
oraz to… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=E5iWIKCc_S8
*Nie znaleziono
Chyba szukasz czegoś, czego tu nie ma.*
Ekzsjuże mnie?! Szukam blogu Doroty z sąsiedztwa, i ciągle go ni ma (ni ma Mickiewicza i ni ma Tuwima) 🙄
…a jeszcze powtórzę… 😉
nostalgia…
http://www.youtube.com/watch?v=NsVlPkJwndY
… a moze z tego, ze gdy sie wpadalo do znajomych, stoly uginaly sie od jadla, atmosfera byla szampanska bez kropli wina a z herbata w szklance, ludziom sie ufalo, i wierzylo sie w dobro tego swiata…
A ze „rówieśnice były poubierane w sukienki bądź fartuszki pozapinane aż pod samą szyję?” Nie wiem, w jakiej epoce pan Piotr Adamczewski udawal sie na podrywki, ale to na pewno nie byla moja epoka. Natomiast wnioskuje z tego, ze albo jest starszy niz myslalam, albo moze interesowal sie panienkami w bardzo mlodym wieku (czyzby jego rowiesnicami byly maluchy pozapinane w fartuchy ?????) Lecz cokolwiek by mowic o PRLu, atmosfera wtedy panujaca byla niepowtarzalna i to se ne wrati, co nie znaczy, ze chce, by sie wrocilo, bo kazda epoka ma swoje uroki, a juz na pewno kulinarne pokusy.
A jesli chodzi o te „frykasy”, ktore nasz Gospodarz wymienil, to naleza one do potraw, ktore lubilam, szczegolnie placki kartoflane i leniwe, mniam… Jednego na pewno nie bylo w PRLu, bo propaganda pewnie na to nie wpadla, ze mozna tak jawnie, bezczelnie i bez oslonek nabijac narod w butelke, jak sie to usiluje robic obecnie.
Hej Alicja, zdjęcia bomba !
Tak wtedy jak i teraz. Miałem duża przyjemność oglądać je słuchając Twoich linków na YT. Było bosko.
Zdjęcie na głównej mogło być dużo większe tak samo jak te z różą. Chociaż z drugiej strony wyobraźnia działa lepiej przy mniejszych.
The Knit Art, trudno znaleźć słowa na określenie, chyba tylko art pasuje.
Zapomniałem o wielu sprawach z PRLu np. 60 Minut na Godzinę, program I Polskiego Radia z poważną muzyką, słuchowiska, Teatr Polskiego Radia, książki, tłumaczenia pisarzy latynoskich, czy Hoimar von Ditfurth, Desmond Morris itp. to było odkrywanie świata jak Twoja podroż za trzy stówy na lewa legitkę.
Piesze rajdy górskie z nieprawomyślnymi piosenkami, itp.
Czasami rusza mnie jak niektórzy …. głupoty o PRLu.
Za Twoje linki rewanżuje się
http://www.youtube.com/watch?v=L67oxXOyABA&feature=related
@ Tambylka pisze:2011-01-22 o godz. 02:31
Nic dodać nic ująć
Naga Małpa, czyli my…;)
Taki jeden Młody zabrał mi tę książkę, no ale daruję go zdrowiem…
Tambylka,
ja tam sie nie znam, ale na mojej studniówce (1973) nie daj panie, żebyśmy miały nie zapięte pod szyję kołnierzyki. Służę stosownym zdjęciem. Pilnowała tych guzików nasza wychowawczyni. I tak udało mi się odpiąć jeden 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Studniowka'73.Ja,lucyna.jpg
No, jak zwykle…ale poprawiłam!
http://alicja.homelinux.com/news/Studniowka73.Ja_i_Lucyna.jpg
…po raz pierwszy słyszę „na slopkach Mandżurii” (nie łżę, naprawdę!!!).
Wcale mnie to nie wzrusza ni porusza, za moich czasów słuchało się Bułata, nie wiem, czy on zlustrowany i nielzia, wiem, że cokolwiek napisał i zaśpiewał, zrozumiałby człowiek na krańcu świata, nieważny język…
http://www.youtube.com/watch?v=xoRjh-pf5C0
Wielokrotnie juz dochodziłem do wniosku, że ja do tutejszego blogowego Towarzystwa się nie nadaję. Przede wszystkim nie jestem takim smakoszem jak tutaj wszyscy. Lista potraw których nie jem i do gęby nie wezmę jest dłuuuuga, bardzo długa, wielokrotnie dłuższa niż to co jadam.
Dla mnie przejście od PRL-u do czasów dzisiejszych z moim jadłospisem było bardzo łatwe, niezauważalne. Wciąż najchętniej jadam typowo polskie, proste potrawy – właśnie rosół, „kartoflankę”, jarzynową, bitki wieprzowe lub wołowe, schabowe itd., a przecież dostęp do innych, bardziej wyszukanych potraw mam tutaj bez problemu.
Żadnych homarów, krewetek (lubię tylko jedną) małż, ostryg, ślimaków itp. po prostu nie jem. Do tego dochodzą również dania z naszej kuchni – np. wspominane dzisiaj „cynaderki” – brrrrrrrrrrrr, wszelkie inne podroby (serca, ozorki, móżdżki i inne flaki) – to nie dla mnie, nie i koniec.
W moim skromnym kucharzeniu nieoceniona okazała się książka Gospodarzy – „Rodaku, czy Ci nie żal” – proste przepisy na proste dania z naszej kuchni. Jak w PRL-u.
Dobranoc 🙂
Nowy, jestem ogromnym smakoszem życia, ludzi, osobliwości… jadam prawie-wyłącznie prosto (bo przez większość życia mi czasu szkoda na głupoty… i pokusy, które później trzeba gorzko odpokutować 😀 ) — co nie znaczy, że niewykwintnie i że czasem nie potrafię zaszaleć.
Ale ileż się zmienił-wzbogacił mój jadłospis w czasach wolnej Polski!!!
Większość – to pomysły proste-łatwe, nietuczące, tanie, atrakcyjne (też dla dzieci)!
Hasłowo… niektóre:
kuchnie dalekowschodnie (tajska, hinduska, chińska, wietnamska)
bazylia, oregano, wszelkie przyprawy kuchni śródziemnomorskiej… szybkie sosy (nie sklepowe!) do różnych makaronów (potanienie tychże – jeszcze 15 lat temu robiłam (i oczywiście suszyłam) mega-zapasy dla Domu rodz. i na wywóz do krk!) — sos rybny (tuńczyk), grzybowe, pomidorowe, z mięsem mielonym…
pizza… parmezan…
atrakcyjne ryże na ostro, z kurkumą, chili, itd…
krewetki!
stir and fry – szybkie i kolorowe woki warzywne z wkładką mięsną lub bez
słodka kukurydza i ogromne poszerzenie się palety dostępnych mrożonek
różne lecza (wcześniej znałam jedno-dwa) i eintopfy, też francuskie
atrakcyjnie przyrządzony szpinak (podobnie pokrzywy – wiosenny hit osobisty ostatnich sezonów)
marynowanie mięs na sposób wschodni… z tego też ‚schabowe’ tradycyjnie panierowane lub w cieście ‚naleśnikopodobnym’
pomysły i przyprawy meksykańskie
patelniowe pomysły hiszpańsko-portugalskie
quiche (naumiane w UK)
oliwki
śródziemnomorskie sałatki owocowe
jogurty (paleta!!!)
spring rolls z farszem dowolnie doprawianym (np. wyraziście cuminem)
sałaty lodowe, pekińskie, endywie, wszelkie „nowsze nad Wisłą”
seler naciowy
upowszechnienie i potanienie papryk
upowszechnienie szparagów
upowszechnienie soczewic, szerszy wybór groszków i fasoli
mango, avocado i okolice
bogata (i jak jeszcze!!!) paleta serów
sałatki na bazie kasz (kuskus albo jęczmiennej) z ogórkiem świeżym – „afrykańsko-libańskie”
elementy kuchni greckiej – np feta i gołąbki w liściach winogron
ryby, ryby, ryby… stworzenia morskie – wyraziste, zdrowe, przyrządzane migiem
sypkości śniadaniowe (cereals), polenta po mojemu* (zima), śniadanie kontynentalne (to wcześniej, lata 80. – od 20 lat przeszeroki asortyment)
…lepiej przerwę, bo mogłabym jeszcze dość długo…
_______
*3 łyże kaszy manny, dwie kukurydzianej, troszkę mleka reszta wrzącej wody (rozprowadzić zimną, inaczej grudki), łyżeczka masła, rodzynki, kokos, suszone jabłka (drobno pocięte), inne susze… szczypta soli, cukru troszkę, wanilii… zagotować szybciutko, wylać do dwóch salaterek, polać sokiem malinowym (innym) lub przyozdobić konfiturą (dżemem), świeżymi owocami… lub mrożonymi — robię w zimie na śniadanie (nikt mi nie obrzydził w dzieciństwie kaszy manny, manna kukurydz. ‚przyszła’ później 😀
a nawet najzwyklejszy baked potato – niech i w mikrofalówce baked… przecięty w krzyżyk (św. Jerzego 😉 ) z masełkiem, parmezanem lub innym serem, z surówką lub bez, na lekką kolację czy lunch…
czy ktoś za PRLu uznałby taki pomysł za wykwintny per se? — śmiech na sali…
…ale teraz mamy żołądki bardzo nierówne – tzn. niektórzy bardzo lubią mieć płaskie brzuszki a przy okazji pękate portfele (czy pęczniejące-na-inne-cele konta)…
…poza tym frugal lifestyle upowszechnia się nie tylko wśród młodych… czy kryzys maczał w tym palce – nie mi dociekać 😀
Nowy, cóż Ty mówisz. Moje Bliźniaczki nie jedzą nie tylko wielu potraw, ale i całych grup kulinarnych. To efekt przedszkola i szkolnej stołówki i to doskonałych placówek. Koleżanki nauczyły co jest „be”, a co „cacy”. Koleżanek było wiele, a każda nie lubiła czego innego. W rezultacie : obydwie nie jedzą śledzi; żadnych śledzi, Lena nie je tatara – Anka chętnie; obydwie nie jedzą galaret mięsnych i rybnych – słodkie jedzą; nie tolerują octu – nawet zapachu, żadnych białych sosów, szpinaku, zup owocowych i mlecznych, baraniny – a to pewnie jeszcze daleko niepełna lista. Zawsze mówiłam, że kiedy wyjdą za mąż, to je mąż przez okno wystawi. I co? Poszła Lena za Matrosa, a on nie jada tego samego, a na dodatek warzyw gotowanych. O dziwo – w swoim ogromnie zawężonym zakresie, obydwie dobrze gotują. Różne są jenym słowem przypadłości ludzkie.
Ja z kolei pozdrawiam Werbalistę
Pyro,
najważniejsze to się dobrać w korcu maku 😉
A cappello,
w Szwajcaria też chyba nie tak dawno upadła komuna, bo kuchnia tajska, chińska, meksykańska pojawiły się (przynajmniej w mojej okolicy) w latach 70-80. a indyjska to dopiero kilka lat temu 😉 Wraz z hinduskimi milionerami podróżującymi śladem bohaterów Bollywood.
Ziemniak w mundurku jest jednak nader popularny 😉
Osobisty udał się do jaskini, wieczorem przyprowadzi towarzystwo na kolację, ale nie wiadomo dokładnie, o której 🙄 Zrobię spaghetti carbonara.
Na dworze biało, -5, pochmurno.
Pyro,
mam gorzkie pomarańcze. Jak Ci tę skórkę zasuszyć? Z białym czy bez?
Z białym, Nemo, proszę. Do cytrusowej nalewki włożyłam kilka kawałków, ale przesypały mi się goździki i teraz nie wiem, czy ta lekko korzenna nutka to te dodatkowe 3 goździki, czy skórka. Dobrze wyszło tylko niezupełnie tak, jak planowałam.
OK, to się zabieram za obieranie.
Nemo, jeżeli nie wiesz, o której ta kolacja, to jak utrzymasz makaron w odpowiedniej temperturze i kondycji?
Pyro,
Osobisty melduje się telefonicznie po wyjściu z dziury i zanim przyjedzie to ja mam pół godziny czasu, akurat na ugotowanie makaronu i resztę, która czeka przygotowana (podsmażony boczek z cebulką i czosnkiem, jaja rozbełtane z parmezanem, sałata umyta i pokrojona, sos do sałaty w misce etc.)
Jak we włoskiej restauracji 😉 Poza tym melduje mi jeszcze, ile osób ostatecznie przyprowadzi, bo to nigdy nie wiadomo, ilu tę wyprawę przetrwa 🙄
Pyro,jak wiele osób czytam często i korzystam z blogowych rad i wiedzy nie tylko kulinarnej. Wpisuję sporadycznie.
Poznań opuściłam wiele lat temu,ale bywam. Jednak niewątpliwie okres poznański +geny od wielu pokoleń dają znać .
Gostuś – wszyscy jesteśmy „z kądś”; a my z Pyrlandii. To niezłe miejsce na dorastanie.
Dzień dobry 🙂
Przesypana cytrynówka Pyry bardzo interesująca. Najpierw wyraźnie korzenna, a potem piernikowość ustępuje miejsca cytrynie. Udało się Pyrze bogato i wielowarstwowo 🙂
Nowy, jak się miewa Twoja zima? Zdjęcia takie, że aż chciałoby się dotknąć i poczuć 🙂
Nowy, nie musisz być smakoszem 🙂 Do blogowiska pasujesz i tak doskonale.
Twoje kulinarne preferencje przypomniały mi mojego Tatę, który mimo wielokrotnych pobytów we Francji nie zmieniał swoich smakowych gustów. Jedyne co zaakceptował od razu to bylo wino 🙂
Zmartwionych zniknięciem blogu muzycznego Doroty S. uspokajam: to była awaria techniczna. Już, lub za chwilę, felietony Pani Kierowniczki i komentarze jej blogowiczów pojawią się tam, gdzie powinny być zawsze!
Te, Nowy, przestań się wygłupiać, może nie lubisz specjalnie szukać nowych smaków, ale my Cię niezwykle lubimy i podoba nam się Twój sposób patrzenia na życie, a jak sam wiesz nasz blog jest blogiem życiowym. Kum!
Smakosz = ten, kto lubi jeść smaczne potrawy 😎
W świetle tej definicji Nowy jest jak najbardziej SMAKOSZEM i to na dodatek wybrednym 😎
Bezy do tortu hiszpańskiego (do wiadomości dorotola)
http://picasaweb.google.com/zabieblota/Bezy#5564964012879684498
a kiedy ten tort bedzie jedzony?
juz sam widok tego tortu wywoluje wsestchnienie
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/RoznosciKonca2010#5558417866682740450
znowu litery nie tak jak trzeba, to juz chroniczne
Tak, Dorotol – tylko dekoracje na tym torcie są z foremek. Autorka takie foremki różne podaje jako typowe wyposażenie „małej kuchni, bo panie domu nie mają dzisiaj licznej służby”
„Osobisty melduje się telefonicznie po wyjściu z dziury i zanim przyjedzie to ja mam pół godziny czasu, akurat na ugotowanie makaronu i resztę..”
Niektórzy(re) zapalają papierosa, niektórzy(re) odwracają się na drugi bok…
Malkontentom, którzy nie wiedzą, skąd bieże się jeden z wyższych dochodów/jednego mieszkańca – dedykuję.
Bylam u Azjaty – ryby, mieso u Turka, szynka u Wlocha a herbata na zapalenie oskrzeli u zielarza, dlaczego ja tego nie moge dostac w jednym sklepie?
Pyro te foremki to sa do ciasteczek anyzowych, te dekoracje na torcie robila czyjas zgrabna i fachowa raczka, godna poklonu.
Mozna sie przespacerowac
http://www.slideshare.net/CarolinaRen/fly-over-europe
wedlug tego pana (zdjecia w nocy) to Lublin jest na Lotwie
Kochana Pyro,
Widze, ze nie zwrocilas uwagi na ten wpis….
# Alicja pisze:
2011-01-21 o godz. 19:59
Leny wnusio 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Markusik.JPG
Dzień dobry Szampaństwu.
-19C, słońce, błękitne niebo, śniegu troszkę znowu przybyło. ZIMA!
Nowy,
ja się publicznie na tych łamach zarzekałam, że co jak co, ostryg nie tknę. Cichal świadkiem, że prawie z torbami przez te ostrygi poszłam 🙄
Lubię wszelkie podroby, poza dwoma rzeczami – ozorki wołowe oraz mózg wołowy, panierowany w dodatku. To bardzo często (mniej więcej raz w tygodniu) było na stole w Austrii, ale w gościach się nie wybrzydza. Całkiem byłoby zjadliwe, gdyby nie tak często 🙄
Zastanowiwszy się, to spróbowałabym właściwie wszystkiego. Spróbowałam, i wiem, że to nie moja potrawa, ślimaków. Węgorz jest ponoć znakomitą rybą, ale ja przez skojarzenie…i omijam.
A teraz zajrzę do lodówki, co tam można na śniadaniową kromuchę…
Zaeksperymentowałam. Dostałam od Chinki herbatę, przywiozła ją prosto z Chin. Nie wiem, jak się nazywa, bo napisy są po chińsku. Bloczek wielkości pudełka zapałek, mocno sprasowane, prawie zlepione ze sobą liście. Każdy bloczek ponoć na jedno parzenie – pół litra wrzątku. Naciąga. Co z tego wyjdzie – zdam sprawę, podobno nie powinno się pić tej herbaty wieczorem.
No dobra, napijemy się z rana.
Alicjo u mnie tez jest zimno…, a jutro ma jeszca sniezyc…
Buziaki
U mnie niby jeszcze dzisiaj po południu ma śnieżyć, ale na razie bez chmurki jest.
Z tą herbatą…rozczarowałam się. Aromatycznie nieco podobna do lapsang, ale smakowo bez wyrazu, po prostu jak woda. Zaparzyłam yunnan.
Lena – zwróciłam na Maksa, jak najbardziej, tylko nie dałam wyrazu. Zuch chłopaczek i pogodny.
Spałam; przespałam ponad dwie godziny i jeszcze mi się we łbie kręci. Cosik mnie w gardełko drapało – zjadłam aspirin i walnęłam się spać. Czyżbym coś podłapała?
Blogowisko! Mój syn własnie jedzie do domu, czyli do mamusi, w towarzystwie świadkowej i druhny ze ślubu swojego kolegi, czyli syna Eski. Jak rozumiecie wychodzę z żabiej skóry, i kulawo wchodzę na drabinę, zeby stanąć na wysokości zadania. Zrobiłam zupę gulaszową z dzika (po rozmrożeniu wrzuty od Leśniczyny okazało się, że mieso na gulasz to są dwa schabiki z małoletniego dziczka), w pogotowiu mam biusty kurczacze i sos mareczkowy, mizerię, groszek z majonezem i siekanymi orzechami, bezy, bitą śmietankę, jajka i mąkę na kluski w pogotowiu, ciasto upieczone w piecu, chyba już wystygło…
Panika żabia pełna.
Spoko Żabciu. Zjedzą i pogłaskają po Żabiej łapce. Swoją szosą, czy on Cię musi tak zaskakiwać?
Dzień dobry Wszystkim,
Jedenasta już, wstałem. Wczoraj za długo pomarkowałem, wpadła mi książka „Zły Tyrmand” M. Urbanka, trudno się oderwać.
a capella – zawsze smakowanie życia bardziej mnie pociągało niż smakowanie potraw – „życie mozna przeżyć, albo je przesmaczyć” – mawiała jedna z dam mego serca. Miała rację.
Z Twojej długiej listy czasami też coś sobie kupię – mam pod bokiem bardzo dobra japońską restaurację – jak wszystkie inne sprzedają na wynos. Czasami wezmę chicken teriyaki na kolację lub sushi na lunch, ale to raz na kilka tygodni. Zjem też meksykańskie, lubię żydowskie, niemieckie (bo blisko naszego), ale gdy mam wybór zawsze sięgnę najpierw po kapuśniak, placki ziemniaczane i leniwe. Ten typ tak ma.
Jak wspomniała Nemo – jestem bardzo wybrednym smakoszem 🙂 , ale moze stanie się ze mną kiedyś to, co z Alicją – zacznę jeść coś, o czym nigdy nie pomyślałem, że spróbuję. Na dzisiaj – najłatwiej dogadałbym się z Pyry dziewczynami.
Żabo, Alinko, 🙂
ja wpadłem w blogowy nałóg, więc tak odejść to się chyba nigdy nie da 😉
Haneczko, 🙂
dzisiaj zimno, mróz, kilka centymetrów świeżego śniegu, słońce. Chce się żyć.
Wczesnym wieczorem idę na proszony amerykański obiad do dwóch moich starych znajomych, poznałem ich wkrótce po przyjeździe do Stanów, czyli chyba w 1987. Obchodzą 30-lecie pożycia. Muszę kupić jakieś odpowiednie wino.
Witam i o zdrowie pytam.
Pitta placek na to pasta pomidorowa jak ktoś lubi, tarty zółty ser, tarte jarzyny (korzeń selera, pietruchy, marchew, brokuły, kapusta, bakłażan) krążki ostrej papryki, kilka dobrej jakości oliwek, kilka krewetek i zółty ser na górę .
5 min w temp 500C i pizza gotowa. Soli nie dodawać bo jarzyny puszcza sok a placek cienki jest.
Do tego kefir własnej produkcji z mrożonymi owocami.
Alicja pisze:2011-01-22 o godz. 03:17
Alicjo, czyżbyś zapomniała ze od guzików to byli chłopcy a nie nauczycielki ? Bułat to klasyka dla nas i niektórych Rosjan ale znajomi Jankesi czy Cunacks nie łapią tego za cholerę.
Nie chodziło mi o Slopki Madżurii ale o Chworostowskiego, sadze ze jest lepszy od Pavarottiego. Piosenki anglosaskie są fajne ale dusza przy nich nie „gra” tak jak przy naszych czy rosyjskich. A „Oczi czarnyje” nic nie pobije.
Adam 2222,
Jestes pewien, ze to ma byc 500C, a nie F???
Lena – chyba F. – metali wszak topić nie będzie?
Witaj Adamie – Chworostowski to baryton, a Pavarotti był tenorem, ale świat zmienia się tak szybko, że jeśli Lublin jest na Łotwie, wszystko jest możliwe 🙂
Alicjo – Czy kosmonauta zwrócił pożyczone krzesło ?:)
Leno, 14.52,
lubię takie, ale w archiwum Alicji receptury na to nie ma.
Oj…to też za dużo, 250, góra 300Farenheita, i trzeba zresztą wyczuć. Mój fachman od pizzy najpierw pilnuje spodu, a jak jest prawie akuratny, włącza górę.
Chrzanisz Alicjo (kulinarnie)
515 F czyli ponad 260 C jest dla pizzy akurat wporzo. Pięć minut i po krzyku.
Placku,
„nie posiadam wiedzy” na temat dalszych losów tego krzesła. Pewnie zwrócił, bo do końca byli dobrymi sąsiadami 😉
Co do wyrażenia „nie mam wiedzy”, nie ma dnia, żebym się nie natknęła nań w prasie, wychodzi na to, że ulubione przez polityków. Żaden wywiad czy wypowiedź nie może się bez tego obejść. No, prawie żaden.
W piwnicy złapała się szara myszka, właściwie mycha, bo tłusta była. Jakim cudem się wcześniej nie złapała? Otóż na łapkę dajemy masło orzechowe (peanut butter), to je przyciąga najbardziej, serkiem czy kiełbasą gardzą, jak mają do wyboru masło. Stała sobie ta łapka z miesiąc z tym masełkiem i nic – bo mądra myszka się do niej nie pchała – po co, kiedy miała cały słoik masła, Jerzor zapomniał zakręcić. Rzuciła się na łapkę dopiero wtedy, jak w słoiku były już żałosne resztki. Na pewno w ostatnich tygodniach nie przyszła z zewnątrz, bo śniegi by jej to uniemożliwiły.
Jerzor mówi – ustawmy w piwnicy michę z masłem, niech mają bufet, nie będą przychodziły na górę. Bufet bufetem, one i tak ciekawskie i przychodzą na górę. A ja nie lubię, jak mi się takie coś po kuchni pęta…
Zjedliśmy sałatę grecką. Chyba znowu wyciągnę barszcz , bo mam jeszcze solidną porcję uszek. A potem coś jeszcze może. Dozuję sobie tego Michała Komara, bo ciurkiem tego czytać się nie da, to nie powieść akcji. Przepisów smakowitych tam sporo, właśnie czytałam o kuropatwach w sosie śmietanowym. Przypomniałam sobie, jak robiłam kiedyś…znakomite są, ale roboty przy jedzeniu sporo, kości, kosteczek, no i kilka ptaków potrzeba, żeby czuć, że się coś zjadło.
Och, ty, w życiu by mi to do głowy nie przyszło! Znaczy, że Chworostowski jest taki piękny, da no nie za eto my ewo uwazajem!
„…Występuje na czołowych scenach świata, m.in. Metropolitan Opera (debiut 1995), Covent Garden, w Operze Berlińskiej i w La Scala . Magazyn People umieścił go w gronie 50 najpiękniejszych znanych ludzi na świecie.”
2-3 ptaski na twarz Alicjo, ale to najsmaczniejszy „drób” Takiego ptaszka najlepiej wypchać świeżymi, niedosuszonymi orzechami włoskimi, grubo posiekanymi ze sporą łychą masła, trochę bułki tartej do tego, dużo zielonej pietruszki i po „zapięciu” ptaszka owinąć słoninką.
A tu ich dwóch!
http://www.youtube.com/watch?v=TEb3wKlzBys&feature=related
Werbalisto.
powtórzyłam po tym od pizzy, tak mnie naprowadził 🙄
W starym piecu miałam podane temperatury w obu skalach, co zwalniało mnie z obowiązku przeliczania, no ale że od ponad ćwierć wieku jesteśmy już niby w układzie SI, to na skali nowego pieca tylko celsjusze.
O, masz…powiada, że nie powiedział 300F, tylko 250, góra 300C.
Może chciał tak powiedzieć, a powiedział 300F, albo ja chciałam zapisać, a zapisałam, co zapisałam 🙄
Skrucha po przypaleniu pizzy
Lubię barytony i nie padam na kolana przed urodą tego pana. Nie mój typ i już. Widać nie tylko kulinarny gust mam taki prowincjonalny.
300 F to ok 150 C.
W tej temperaturze to można sobie krem brule w kąpieli wodnej w piekarniku trzymać.
Przy dwustupięćdziesięciu F to dopiero niedawno woda zagotowała się.
Liczyć a nie przewracać oczami.
Pyro, a co powiesz na taki duecik?
http://www.youtube.com/watch?v=AYnlfML0ekI&feature=related
ogladam kopie rabunkowa „Autora Widmo”
Werbalisto – Wiem, że to bardzo ważne, ale Adam prawie się z oburzenia ugotował, teraz bitwa o pizzę, a to recepta na pożar – Alicja napisała 300C, a zatem fala gniewu może być mniejsza 🙂
Jeśli ktoś ma ochotę na na bardzo specyficzną temperaturę, niech sobie dogodzi. Tak czy inaczej nie będzie to Pizza Napoletana, która podobno uwielbia temperaturę 485 stopni Celsjusza. Jeden stopień mniej lub więcej i uzbrojeni strażnicy miejscy wdzierają się do kuchni i piętnują śmiałka.
Amerykanie o niczym pojęcia nie mają, im wystarcza 220-230C.
Nisiu – Don Carlos i duet świetny. Tylko – ci wszyscy śpiewający panowie są jakoś tam „kogutowaci” nie „męskie mężczizny” Wizualnie najbardziej podobał mi się ten siwy koncertmistrz.
Nie wiem na czym to polegało, ale Hiolski nigdy nie wyglądał jak pajac albo fryzjer w galowym stroju. Za pana Andrzeja!
Pyro, jeszcze dla Ciebie:
http://www.youtube.com/watch?v=lPEK6z6DExE&feature=related
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ta cała Lenora wolała krzykliwego Manrica od Luny, który jej zaśpiewał TAKĄ piosenkę…
Nisiu; klasycznie, jak u Bułata
„Ja w Panią wciąż wpatruję się,
Pani widzi tylko jego,
a on spogląda w przestrzeń.”
Pyro – może chiński fryzjer przypadnie Ci bardziej do gustu, pajacem nie chcę Cię po nocach straszyć 🙂
Placek ze śliwkami 160 – 170 C
Amerykanom wystarcza zaledwie 110 zamiast 220 – 230.
Werbalisto 🙂
Ach licz, Werblisto, licz, którz Ci broni 🙄
Jam leniwa i dobrze mi z tym. Dopiero jak przypalę, to się będę martwić 😉
Pyro,
robiłam kuropatwy tak, jak u Komara – dyżurne, jałowiec, ziele i listek do środka, owijałam tłustym boczkiem z polskiego sklepu, bo słoniny w mojej okolicy nie uświadczysz. Gdzieś mi mignął podobny farsz, jak opisujesz, ale żem leniwa, to sobie podarowałam. Piekłam w piekarniku, dodawszy do brytfanny masła, ale śmietaną już nie podlewałam, bo generalnie nie przepadam za sosami. Wyszły dobre i już przy tym przepisie zostałam.
Mnie dwie ptice wystarczą, ale panowie zjedli po cztery i jeszcze się rozglądali za…a nie ma więcej?!
Tak, Placku. Podoba mi się. Ma sporo wdzięku i umie zagrać dowcip, a nawet groteskę.
Alicjo – trzeba panów wysłać po. Nie muszą zaraz mamuta, ale ze trzy tuziny kuropatw też dobrze.
Swoją drogą to robię pizzę bardzo leniwą, co się zgadza z moim charakterem – kupuję upieczony, okrągły jak pizza włoski chleb, płaski jak pizza. czasem jest z ziołami, rozmaryn i takie tam, czasem bez. Na to układam plastry pomidorów,
oliwki, sparzony i odsączony szpinak (dość dużo!), można dać szynkę, pieczarki nawet trzeba, cebulę w plastrach (najlepsza czerwona), posiekany czosnek, na to pokruszoną fetę. Dyżurne, bazylia świeża albo suszona.
Zapiekam „na oko” – jak mi się wydaje, że akuratne, to wyciągam. Nie musi być feta, może być żółty ser, ale ja lubię fetę i szpinak.
Chilijskie wino czerwone ulubione (cono sur). Właśnie wyszło 🙄
Zdrowie…la la la
Może to i dobrze, że człek już poza porywami?
Pyro,
zawsze trzeba się porywać, do końca 😉
Nawet z motyką.
Uśmiałam się i puszczam w obieg, bo może ktoś nie widział… W dzisiejszej Rzepie, w kolumnie opinie, pani opisuje, jak to Kalifornijczyk p Hope wpadł w 1980 r na pomysł biznesu. Otóż dokopał się prawa międzynarodowego, że żadne państwo ani korporacja nie może rościć sobie pretensji do żadnego ciała kosmicznego. Nikt nic o osobach fizycznych. W związku z tym ogłosił się właścicielem układu słonecznego (prócz Ziemi i Słońca) opracował konstytucję i puścił ogłoszenia, że sprzedaje działki na Księżycu i Marsie. Tanio – 4$ za akr. Przez 30 lat, do dzisiaj zebrał ponad 80 mln $$. Okazało się, że szczególnie obficie w ciała niebieskie nabici zostali Kazachowie – omi kupowali takie dziłki jko prezenty dla bliskich. Moda taka była. Teraz kacelaria prawna z Astany wystąpiła do Międzynarodowego arbitrażu p/ p. Hope o odszkodowanie w wys. 6 mln w imieniu swoich klientów. Sprawa wzbudza szczere zainteresowanie prawników.
Przepraszam za braki literowe. Pewnie znowu paprochy tytoniowe w klawiaturze i potem literki giną
obejzalam i przy okazji dokonczylam sweterek dla mojej kuzynki
Zjedli zupę gulaszową, na deser dałam bitą śmietankę z bezami (jedna na twarz), wiśniami z nalewki, morelami od Inki.
Na jutrzejszy deser mam ciasto typu biszkopt, przełożone marmoladą mirabelkowo-pomarańczową i posmarowane (a la tort) masą ajerkoniakową z torebki. Trudno, nie miałam inszych składników, do miasta po więcej śmietanki nie miałam chęci zjeżdżać, powinno to się jakos do jutra przegryżć.
Dorotol – pokaż sweterek
Żabo – Laurencjusz też zjadł (ma chłop apetyt – tu buźka)
Ciasto przesuszyłam w piecu, bo ciągle mi się wydawała, ze w środku surowe, patyczek jakis lepki. Może trzeba było pokroić, dosuszyć i użyc jako sucharki? 🙂
Gdzieś mi Skype i Gadu-Gadu uciekły.
Żabo – pewnie dałaś za dużo cukru; wtedy ciasto się lepi.
Pyro pokazuje co moge, tego nie mozna sfotografowac tymi digi-dupkami, wychodza tylko kropki, wiec rekawy reglan, w pasie sciagacz coby dac zludzenie talii a na gorze golf
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/Dzierganko#5565123830856282658
Fajny sweterek, Dorotol; włóczka wygląa na miękką.
dzieki, to jest moj pierwszy po 30 latach, dzierganie przedtelewizyjne, wloczka jest rzeczywiscie mieka
a to lobuzy
http://fotoforum.gazeta.pl/zdjecie/2588796,0,2,kocie-igraszki.html
Dobranoc. Jeszcze się nie kładę, ale i maszyna musi odpocząć.
E tam…moja maszyna chodzi na okrągło od lat, tylko czasami wyłącza się, że dwa razy w roku najwyżej – i chodzi 😉
Psiakość, mroźno, mroźno, mroźno…najbliższe dni bardzo mroźne.
Herbata imbirowa z miodem i cytryną na rozgrzewkę.
Dorotol,
Gdy tak sobie siedze w domaszku to taki widoczek obserwuje kilka razy dziennie. Kotka jest czarna i bardzo lubi panow…a one (te kotki) zachodza tylko w marcu???
@ Lena pisze:2011-01-22 o godz. 18:57
o jej, nie wiedziałem że mówię proza i używam F a nic C, dzięki.
Drogi Placku, ??????? piękniejszy jest, ot co.
Dziewczyny takimi frykasami zabijacie u swoich chłopców „mojo”.
Później dziwicie się że oni nie dostrzegają piękna u Was i muszą się chemia faszerować albo zmieniać na młodszy model
A gdzie w Waszych kuchniach selery, ostrygi, banany, awokado, migdały, mangoes, brzoskwinie, jeżyny, truskawki, wątróbka, jajka, czosnek no i oczywiście czekolada ?
Cebule używajcie jak najrzadziej.
Czy ktoś zna przepisy Kuchni Polskiej na „mojo”, przecież nie możliwe by nasi tego nie znali.
http://www.youtube.com/watch?v=2cehkSxOLNA
Drogi Placku, ??????? piękniejszy jest, ot co.
te „??????” to „Dimitrij” pisane cyrylica
Wiem, ze my z mlekiem Matki wypijamy niechęć do Ruskich i niektórym z nas zostaje do końca życia, ale żeby komputer POLITYKI był na to uczulony to się nie spodziewałem.
Dziwny jest ten świat.
Wspomniałem wczesniej, że wybieram się do starych znajomych na obiad. Byłem. Obiad typowo amerykański, czyli kawał wołowiny z grilla z ziemniakami, sałatą, oczywiście z czerwonym winem, whisky czy co tam kto chciał (byłem jedynym gościem).
Ale w tym nic dziwnego nie ma, jest natomiast, przynajmniej dla mnie, w czym innym. Wychowałem się w omawianym tu na wszelkie sposoby PRL-u i nigdy nie byłem w domu, w którym znaczną część pokaźnej biblioteki stanowiłyby dzieła wszystkie Marksa, Engelsa, Lenina i Trockiego, a tutaj właśnie z takiego domu wróciłem. Mało tego, to jest wszystko przeczytane od deski do deski, znane i omawiane 😯
Trzeba też było przyjechać aż do Ameryki, żeby spotkać ludzi dla których krajem – wzorem, ideałem do którego należy dążyć jest Kuba (byli tam), na drugim miejscu, ale daleko, Wenezuela. 😯
Mniej dziwne by to było, gdyby to byli prości, wywodzący się z brooklińskich slamsów ludzie. Nie – jeden jest bardzo dobrym adwokatem, synem milionera (od wielu lat nie utrzymuje z ojcem żadnego kontaktu), drugi inżynierem.
Znam ich i ich poglądy od ponad 20 lat, więc zupełnie zaskoczony nie byłem, zawsze jednak dostrzegam w tym jakąś nutkę ironii losu.
Te ich poglądy szanuję, chociaż się z nimi w ogóle nie zgadzam. Ich też szanuję i bardzo lubię, to są ludzie o czymś przekonani i swych przekonań broniący, nie ma też w nich krzty hipokryzji, a to dla mnie ważne.
Dobranoc 🙂
Dzień dobry.
Kiedyś, ze trzy lat temu omawialiśmy na blogu pokrewny temat; tzn łatwość przewracania w Polsce pomników, wyrzucanie z pamięci narodowej pewnych nurtów myśli politycznej i ludzi z nią związanych itp. To było przy okazji zmian nazw ulic i porządków w bibliotekach publicznych. To szalenie zuboża tradycję myśli politycznej, a potem zdziwienie, że Polską nadal rządzą dwie trumny – Dmowskiego i Piłsudskiego. Bez jakiegokolwiek żalu odżegnaliśmy się od Róży Luksemburg, to ją sobie przypisali Niemcy wśród twórców myśli socjalistycznej; ustrój słusznie miniony też dokonywał czystek intelektualnych i tak wychodzi, że niezbyt daleko odeszliśmy od władców starożytności, którzy po przewrocie pałacowym najpierw zamazywali wszędzie nazwiska poprzedników.
Witam, Nowy, czy obok tego zbioru stoja ksiazki Solzenicyna z dawnych lat? Tak naogol bylo tutaj, ze Solzenicyna tez sie czytalo, poza tym po zrobieniu kariery w innych partiach i wysokich instytucjach to te ksiazki z czasem lecialy z hukiem na smietnik. Kontaktu z ojcem to sie nie utrzymywalo ale dziedziczyc to sie jego burzuazyjne pieniadze dziedziczy.
Dzisiaj w Polityce jest koszmar artykul o lagrach, uff.
Leno mnie tez chodzilo o te pyski i spojzenie u tych kotow.
Pogadałam sobie z Eską i opowiedziała mi pyszną anegdotę: razem z Mężem, czyli Żabinym Wujem Leszkiem pojechali na Dzień Dziadka i Babci do wnusi. Rodzice panienki, lekarze, wykorzystali okazję żeby podstępnie wykonać badania dziadkowego stadła. Wujek Leszek na widok ampułek i strzykawki w samoobronie wyrzekał „badanie krwi, jakiej krwi; przecież ja mam więcej alkoholu w żyłach, niż krwi”. Następnego dnia wszystkie babcie, dziadkowie , wszystkie dzieci i wychowawczynie zostały gromko poinformowane, że „Dziadek z Babcią przyjechali z bardzo daleka żeby dziadkowi zmierzyć alkohol”. No i tak to jest, kiedy dzieciaczki chcą się pochwalić Dziadkami.
Nowy, przede wojna wielu zażartych komunistów wywodziło sie z bardzo bogatych rodzin w imie przekonania o sprawiedliwości społecznej. Kolega mojej bratowej wyemigrował do USA ze względów ekonomicznych, w Polsce rozmawiałam z jego matką wywodzącą się z bardzo zamoznej rodziny, która mi powiedziala: „przed wojną to ja walczyłam, żeby robotnik nie musiał za mieszkanie płacić 1/4 (moze to było więcej?) swoich zarobków, a teraz mojemu synowi nie wystarczała cała pensja!”
Żabi – i jak wizyta Dziecka z panienką?
Witajcie,
Z innej nieco beczki, ale ślinka cieknie: http://palcelizac.gazeta.pl/palcelizac/1,110783,8982782,Smaki_dawnej_Warszawy.html
Ewo , świetny materiał. Ja też w tych dniah czytałam o dawnej kuchni, bo Haneczka pożyczyła mi numer „Mówią wieki” w całości poświęcony polskiej kuchni XIX. Wszystko tam jest – o napitkach, o jedzeniu w mieście, po dworach i na wsiach; kuchnia regionalna i kuchnia głodowa, żołnierze Wielkiej Armii jedzący konie – towarzyszy walki w mrozie i przy nikłym ogienku (odwrót spod Moskwy). I prawda oczywista – to, co dzisiaj z łezką jest wspominane, to albo kuchnia dworska, albo chłopska – odświętna (weselna itp). Na codzień wieś jadała skromnie, monotonnie i jeżeli tylko do syta, to już było dobrze. Nieco lepiej było w Wielkopolsce, gdzie lud częściej jadał mięso niż od święta i nawet słodził cukrem. Badania przepisów i to, co etnografia wie o kuchniach, sprzętach i warunkach higieny sprawiłoby, że nikt z nas nie miałby ochoty na coś takieo. Tradycje rodzinne przekazały wiedzę i wspomnienia gdzieś z przełomu wieku, a wtedy już było i higieniczniej i nowocześniej.
errata – „zjadłam c w „ch” (dniach) i „g” w słówku „takiego” przepraszam.
Piotr Adamczewski nie tęskni a burmistrz Helu Nie ma radości.
Ja nie posiadam się ze zdumienia.
tutaj tez tradycja, bardzo mily artykul, istnieje jednak inna ksiazka o kawalerii „Lewa wolna” Mackiewicza i tam maniery, jezyk i cala sytuacja w obozie zolnierskim jest inaczej przedstawiona i b. daleka od tych tuaj wymienonych „punktow honoru”, kto pisze prawde?
http://www.polityka.pl/historia/1512444,1,w-sercu-ulana.read
Dziędobry na rubieży.
Ja w sprawie ułańskiej – nie historycznie, tylko przyczynkowo… Z racji zawodu i pokumania się z koniarzami, zetknęłam się zarówno z przedwojennymi kawalerzystami, jak i z ludźmi kultywującymi ich tradycje. Najbardziej wstrząsnął mnie przedwojenny porucznik, który prowadził ostatnią w historii szarżę kawaleryjską pod Borujskiem. W jego obecności nieomal poczułam za sobą ciężar trenu. Ale wszyscy oni traktowali damę z najwyższą atencją, a i w ogóle maniery prezentowali przedniej marki.
Co z przyjemnością stwierdzam.
Podobnie dworne zachowanie spotkałam u lotników i oficerów marynarki wojennej, choć nie tylko.
Podejrzewam, że we własnym gronie maniery im się rozluźniają – ale o tym autor artykułu pisze.
Pan Porucznik, oczywiście, wstrząsnął mną,a nie mnie. Gdzieżby taki dżentelmen trząsł kobietę.
Chochlik.
mnie sie takie trzy K: Konie, Kobiety i Koniak tez bardzo podobaja
Ten artykuł jet w znacznej mierze oparty na wspomnieniach Cydzika „Ułani, ułani…” Mam i lubię. Też znałam „stare wojsko”. I podziwiałam cichutką solidarność ludzi w mundurach. Był w Poznaniu stary lotnik; weteran 20-go roku i 39-go roku też. Poza tym ukończył ASG. W latach 70-tych kiedy tam zaczęłam pracować (od 1971) miał już 82 lata, i malusieńką emeryturkę. I otóż ten lotnik był nieetatowym (to by się nie dało przeprowadzić) doradcą D-cy WL (i to każdego kolejnego dowódcy) d/s bezpieczeństwa lotów. Była oczywiście komórka tego typu fachowa itd ale płk x był w niej przedstawicielem d-cy. Jeżeli zdarzył się wypadek – a zdarzały się – otrzymywał zlecenie na współpracę z BBL. Był wożony generalską wołgą w tym wypadku, miał stałą kartę do kasyna i biblioteki (korzystał) i nieregularny ale liczący się dopływ gotówki + oczywista, leczenie w 11 Szpitalu. Wszyscy mu oddawali honory, a jeżeli pojawiły się w chudych latach 80-tych w bufecie cytryny, to szef kasyna dzwonił i pytał, czy p. płk skorzysta. Zmarł w 1986r. Bardzo był szanowany i bardzo mu pomagano na zasadzie cichej zmowy.
Co do oddawania honorow, to np. tutaj na blogu wyznawcy wyswobodzenia z zamierzchlej kultury tzw. wyemancypowani mezczyzni o zakusach jakich renegatow, uwazaja nawet, ze maja prawo powidziec kobietom, ze sa stare, zawistne a co za tym idzie niewartosciowe jako czlowiek, mielismy tego slynny przaklad, niektore panie nawet temu sekunduja. A ja spotykam sie czasami z moimi znajomymy lub partnerami do rozmow w kawiarni na Wiejskiej, gdzie przychodza pracownicy i inni z Sejmu i Senatu (z”zyyy” a nie w „wyy”, bo tam sie dzieje niestety inaczej). I co widze, widze naogol kulturalne panie, ktore maja dobra 60 z plusem i mlodych mezczyzn, ktorzy i to nie ze wzgledu na podlizywanie sie, uwazaja, iz musza wstac od stolika, uklonic sie i wymienic jakas grzecznosc z taka pania, okazac jej uznanie.
Dorotolu – Nie gniewaj się, proszę, ale wyobrażam sobie salut artyleryjski, szpaler ułanów i oddawanie honorów szablami, przy dźwiękach „Kuba, wyspa gorąca, mlekiem i miodem płynąca” – to zasługa bogactwa tematów 🙂
Na oddawane honory trzeba sobie zasłużyć. Nie wystarczy się urodzić.
Pyro, wizyta przebiegła w stosownej atmosferze 🙂
Poszli spacerkiem do drugiego dziecka (korzystając z nieobecności Laurencjusza, jak sądze, bo nie jest on darzony sympatią – że uzyję eufemizmu), potem Sylwia ich przywiozła, zjedliśmy wszyscy obiad (kurczaki itp…) i panienka pojechała.
Jak dla Ciebie, na ucho, to wszystko O.K. oprócz łokcia na stole przy deserze 😉
W domu już półmrok, ale na dworze jeszcze jasno, dnia przybyło juz chyba na kilka skoków baranich 😀 idzie ku wiośnie!
Honory z werblem?
Żabo – niech już ten łokieć. Przeżyjesz.
Ten nasz blog bawi mnie niezawodnie. Placku – masz u mnie 5 pkt na Oscara; za całokształt. Gdybym miała zbędne 40$ kupiłabym Ci w prezencie działkę u p.Hope – na Księżycu, czy na Marsie.
Placku, a po „Cudzie nad Wisla” juz na cuda nie bylo kogo stac i w konsekwencji tego jak Polska dluga i szeroka przybylo czwarte „k” i niektorzy w tym wyrosli. Dlatego stwierdzilam z stysfakcja, ze cuda nwet przy Sejmie sie zdarzaja.
Witam Szampaństwo.
Siarczystego ciąg dalszy, dobrze, że słońce – Żabo, co Ty mi o „ku wiośnie idzie”, jak u mnie -22C ? Teraz zelżało ze 2 C, ale z rana tyle było.
Tylko 40$ działka? 😯
To ja poczekam, aż mi p.Hope dopłaci drugie tyle i działkę ofiaruje w prezencie 😉
Mróz, śnieg, słońce – taką zimę lubię 🙂 No, śniegu mogłoby być więcej, a mrozu mniej, ale dobre i to. Po tradycyjnej przebieżce na nartach przy -10 stopniach i wymianie najnowszych plotek z napotkanymi znajomymi wróciliśmy do domu rozgrzać się żurkiem i herbatą. Trasa się trochę ciągnęła, bo śnieg suchy i małki jak cukier puder, więc nawet z górki nie jechało samo, poza tym stromymi – tam zjeżdżało 😉 Na trzecim kilometrze spotkaliśmy znajomego, który zawsze z żoną pięknie stylem skatingowym nas wyprzedzał – samego. Gdzie Renata? Ach, rozwiedliśmy się w zeszłym roku 😎 Wiesz, co druga para się rozwodzi 😎
Huch, a my ich mieliśmy za takie okazowe, perfekcyjne stadło 😯 Młodsi od nas o 10 lat, nasze dzieci chodziły razem do szkoły, ale już wyfrunęły z domu…
Na piątym kilometrze – emerytowany leśniczy. Właśnie testuje nowy staw kolanowy wszczepiony w październiku. Bez trudu pognał przed siebie…
Na ósmym kilometrze – znajoma, entuzjastka naszych pomidorów (sadzonek). Myślałam o tobie – mówi. Była niedawno w Karlsbadzie (Karlovych Varach) – zachwycona zimą, pięknymi budynkami, cerkwią, Rosjankami we wspaniałych futrach. Dlaczego myślała o mnie? Bo wie, że jestem z Polski. Czechy, Polska – jeden obóz 😉
A Ty się, Doroto, dziwisz Lublinowi na Łotwie 🙄
Rozumiem, że Werblista okazuje uprzejmość wyłącznie tym, których zasługi uprzednio sprawdzi.
Jest to jakieś rozwiązanie, w przeciwnym wypadku mogłoby się – Boże broń – wykazać dobre wychowanie w stosunku do kogoś, kto nie jest tego godzien.
Pochwalam przezorność. Nie możemy być grzeczni dla pierwszych lepszych.
Pyro – Dziękuję, od wielu już lat wydaje mi się, że mieszkam na Księżycu, w młodopolskiej altance. Instynkt samozachowawczy 🙂
Cóż mi po dolarach ? Co innego prosta, wielkopolska strawa i spacer z jamnikiem. Przed wyjściem na spacer, bez obłudnego entuzjazmu, pozmywam naczynia 🙂
Dorotolu – To była cudów jaskółka, poczekaj do wiosny 🙂
Alicjo – ja wczoraj wieczorem za Rzepą napisałam, że Hope po 4 $ za akr i teraz go Kazachowie skarżą; pomyślałam jednak, że żeby mieć luz dla psa , ogrodu i ptaków, to jednak 10 akrów by trzeba. To co mam Plackowi żałować takiego wirtualnego prezentu?
Nemo niczemu sie nie dziwie, ogladalam reportaze z polskimi zolniezami z wojsk alianckich jako reprezentanow rosyjskiej komendantury w Berlinie a w prawie kazdym filmie Rosjanie mowia „na zdrowie” a Polacy „na zdarowie” inaczej nie moze byc.
Nie zmywam zadnych naczyn, nie przygotuje kuchni na przyjecie nowej pralki, jutro o 6 rano, tylko kazalam sie dziecku przerobic na 16-to latke i idziemy do kina na „Black swan”.
Ad Nisia 17:10 😀 😀 😀
I słusznie, dorotolu!
Nisia mądrą kobietą jest i ma pazur. Na nasze szczęście. Salve!
Salve Nisia!
Pyro,
4$ za akr? Jak takie tanie, to podejrzane, nawet wirtualnie 😯
Przypomniał mi się kawał o naszych braciach-Rosjanach, już w nowej Rosji (z góry przepraszam, ale nasz przyjaciel Aleksiej też go nam opowiadał):
Misza spotyka Wowkę.
-A skądże to tak?
-Ze sklepu, krawat zakupiłem w… (tu nazwa sklepu).
-Ile kosztował?
-500 rubli.
-Ty durak, za rogiem były po 1000$ 🙄
Salve, Blogu!
Znaczy się: czółko!
😆
Alicja – Ty sobie w Rzepie na stronie Opinie przeczytaj o Kazachach „zrobionych w ciała niebieskie”
Dzień dobry wszystkim,
Dorotol 9:54
Nie wiem co się stanie z dziedziczonymi pieniedzmi, jesli w ogóle to się zdarzy. Trudno mi oceniać coś, czego jeszcze nie było.
Żeby zakończyć – z przyjemnością slchałem wczoraj tych utopijnych marzeń, a swoja drogą dobrze, że są tutaj ludzie, którzy widzą i mówią o ciemnych stronach tego kolorowego, zdawałoby się, kraju.
Placku 🙂
Pyro, 1 akr to wcale nie tak mało, bo nieco ponad 4000 m. kw., wystarczy dla psa i ptaszków w ogrodzie. Może miałaś na myśli 1 ar, czyli 100 m. kw.
🙂
Nemo – Rozumiem, że pani Renata już nie tam, nadal nie wiem gdzie, a przede wszystkim dlaczego, ale zima rzeczywiście piękna. Witaj 🙂
Może wybrali się do Klubu Panorama i czytanie menu ich skłóciło. Życie jest polem minowym.
Nie ma to, jak jechać na rowerze i zmnieniać pilotem kanały w tv 😯
Nie Nowy, hojna byłam – akr 0,4 ha? Tak napisali, więc założyłam, że miłośnik przyrody po 1/ nie chce, żeby sąsiad w talerze; po 2/ lubi przestrzeń – a jak p. Hope ogłosił się jednoosobowo właścicielem Układu Solarnego i takie warunki nabywcom działek zaproponował, wzięcie pomysł miał i „właścicielowi” 80 mln przyspożył? Kupowali masow Kazachowie na prezenty, teraz mają pretensje. Lubię Placka; On by prezent docenił. Żadnych pretensji prawniczych do p. Hope. Czysta radość brania i dawania prezentów. Warta chyba 40$?
Może by tak zrzuta i kawałek Księżyca dla blogowiska? Jak szaleć, to szaleć 😉
Nie chce mi się w słownik ortograficzny, ale pt Polonistki nasze : jak się pisze przyspożyć? tj jakie Ż, Rz? Bo jak od źródłosłowu „sporo” to „rz” i wtedy popełniłam. Gniecie mnie niepewność i głupio słówko w druku wygląda…
Placku,
nie wiem, gdzie pani Renata akurat w tamtym momencie była, jej ex pewnie też nie wiedział, choć może chciałby. Gdzie teraz oboje mieszkają (w odległości 20 km od siebie i od nas) wiem, a dlaczego się rozeszli – mogę w Twoim imieniu zapytać następnym razem.
Moje pytanie było: sam jesteś? Tutaj nikt nie pyta tak bezpośrednio, gdzie jest czyjaś żona lub mąż 🙄
Klubu Panorama tu nie ma, ale jest taka restauracja 😉
Dziękuję za powitanie 🙂
Ja nadal nie mam zamiaru nikogo witać, ani żegnać. Kto chce, niech wchodzi albo wychodzi, a Ty strzeż się przeciągu 😎
Pyro,
przez rz.
Przysporzyć
przysporzyć ? przysparzać = powiększyć liczbę czegoś lub sprawić coś
Nisia nie rozumie,
Pisałem o oddawaniu honorów a nie o grzecznościach. Dorotal wychodzi na przykład z założenia, że samo bycie kobietą to już powód, do fanfar, werbli i fajerwerków na jej – puchu marnego – cześć.
Pozwolę sobie być odmiennego zdania.
Nemo – Tutaj także nikt tak bezpośrednio nie pyta, ale szeptom i domysłom nie ma końca. Z reguły prawdziwa przyczyna jest bez znaczenia, ludzie nie znoszą nudy 🙂
Pyro – Nie tylko doceniam, ale ślubuję, że wystawię Ci na mym poletku szczęścia pomnik, coś gustownego, 8-9 metrów wysokości, zamyślona, pieszo. Mam dobrą wiadomość – działka kosztuj zaledwie $19.95 + 1.15 (podatek księżycowy) + $10 za koszty wysyłki (tytuł posiadania, mapa i Karta Praw). Zalety – to najtańsza utopia na świecie, nie muszę brody zapuszczać, zero terroru, a przede wszystkim nie muszę niczego czytać.
Cieszę się i tyle 🙂
Pyro,
jak brzydko na piśmie wygląda dla oka, to prawdopodobnie jest niepoprawnie.
W razie wątpliwości zamiast łapać za słownik, piszę tak i inaczej. I wybieram to, co nie razi oka. Zazwyczaj działa, bo jestem wzrokowcem 😉
Dzięki Nemo – mówiłam, że głupio wygląda. Mea culpa!
Pyro,
masz rację, tym bardziej, że na księżycu waży się chyba 6 razy mniej, to i spacerować można 6-cio metrowymi krokami. Przestrzeń potrzebna 🙂
Też lubię Placka – gdy już określisz miejsce dzialki dla Niego, daj znać, kupię obok. Wystarczyłoby spojrzeć w stronę jego posesji i już człowiek byłby w dobrym nastroju. 🙂
Nowy – ja już jestem w dobrym nastroju, kiedy Was (Ciebie, Placka i resztę – nie mylić z Resztą) na Blogu spotykam. Nawet mi komety, o Księżycu nie mówiąc, do tego nie potrzeba.
Nowy 🙂 🙂
Szkoda, że Jurek Owsiak nie wpadł na zaanektowanie paru planet. Od niego chętnie bym kupiła, bo wiem, na co by wydał. A powiększać kasy p.Hope’a jakoś mi się nie chce jednak (po przemyśleniu sprawy).
Może rozglądnijmy się za czymś poza układem słonecznym? Są astronomowie przy stole?
jak zrobiłem błąd w liście ktoś życzliwy podesłał mi wygodny link
http://so.pwn.pl/
Waldemarze, liczysz , że zostaniesz tu zrozumiany?
http://w457.wrzuta.pl/audio/5Wl6uLa9K9Z/jan_kaczmarek_-_oj_naiwny
A propos Księzyca…ale by nam się poprawiło na skali wagi 😉
Wołałaś mnie Pyro?
http://www.youtube.com/watch?v=mbot9XQn_y8
Od czasu, jak kiedyś przeliczyłem się, to już nie liczę.
Adamie 2222, milo Cie bylo poczytac, bo w obecnych czasach zaklamania ze swieca szukac szczerych wypowiedzi.
Linki fajne, ten taniec, chociaz troszke jakby za zmyslowy na moj gust, ale ladne widowisko, choc musze stwierdzic z obrobinka zawodu, ze dziewczyna prezentuje sie duzo lepiej nic chlopak :)). Podobnych rozrywek w PRLu na pewno nie brakowalo (jesli ktos szukal oczywiscie).
Co do Hvorostowskiego, to podzielam najzupelniej Twoja opinie, on jest super i spiew plynie u niego prosto z serca. Okudzawa… ach, ktoz z nas go nie sluchal i nie spiewal… niepowtarzalny glos z niesamowitym wewnetrznym pieknem, ktore sprawia, ze sluchanie go dostarcza mi o wiele wiekszej przyjemnosci niz delektowanie sie nawet najdoskonalszym brzmieniem wokalu. Szczerze mowiac, dla mnie o wiele mniej wazna jest jakosc ?techniczna? glosu, niz wlasnie to uczucie wlozone w spiew, przez co glos staje sie przepiekny i anielsko uroczy az ? jak to okresliles ? ?dusza gra?. Wlasnie wsrod piesni rosyjskich mozna znalezc takich przykladow mnostwo.
http://www.youtube.com/watch?v=LubOXHRJczA&feature=related (spiewa Igor Talkov)
http://www.youtube.com/watch?v=mugRGFATzig (a tutaj o zabojstwie Talkova)
PS. Wiesz moze, albo ktos inny wie, jak umarl Bulat Okudzawa? Slyszalam tylko tyle, ze pojechal z wizyta do przyjaciol we Francji i tam umarl w szpitalu z… przeziebienia i… samotnosci. Probowalam znalezc cos wiecej w googlach, ale nie udalo mi sie.
Szczęśliwi godzin nie liczą.
Adamie 2222,
dziękuję za link o Wielkim Słowniku Ortograficznym. To bardzo ułatwia sprawdzanie wątpliwości. Warto poczytać też sobie na temat pisowni ” nie” z imiesłowami, bo sporo w tej sprawie zmieniło się od czasów szkolnych. 🙂
Teraz pisownia jest o wiele prostsza.
Propozycja:
– umiesz liczyć?
– to licz do jednego!
proste? i się nie przeliczysz, już dawno to stosuję.
Wyniki po dzieleniu zaokrąglać do pełnych jedności.
Jest jeszcze jedno:
Umiesz liczyć? – to na mnie nie licz.
Niemniej jednak, jako dobrze wychowany młody człowiek, nigdy tego nie stosuję. Przytaczam jedynie dla porządku.
Ja znam inną wersję:
Umiesz liczyć? To licz na siebie 😎
Pan Chworostowski bardzo w moim typie – te usta, ten podbródek, ten głos, te sopki …
Na kolację polędwica z zielonym pieprzem i koniakiem, ziemniaki puree, sałata, amarone. Eh, takie prezenty (amarone) mogłyby częściej się pojawiać pod choinką 😉
Świadomość, że jest się dobrze wychowanym młodym człowiekiem musi doskonale wpływać na samopoczucie.
Żabo 🙂
Sprawdza sie też porzekadło „uderz w stół…”, z pewną innowacją – nożyce, co prawda nieśmiało, ale coś już o sobie dodają. 🙂
Jest pieknie jak u nemo – wybywam popatrzeć. Do później lub do jutra 🙂
Ha, Pyra jest chorutka. W robocie już były: herbatka miętowa, krople miętowe, gorzka nalewka orzechowa, którą trzeba zaraz popić, bo niedobre draństwo i pewnie trzeba będzie węgiel aktywny. Ania tak samo, a obiadu już nie jadła. To chyba nie układ trawienny jako taki, tylko ten wirus grypopodobny. To już te wirusy nie mają gdzie hulać tylko po naszych brzuszkach?
Dla Pyry i wszystkich blogowych Przyjaciół:
http://www.youtube.com/watch?v=jLg6uTT5izo&feature=related
„On est riche que de ses amis, c’est dit”
Pyro,
jak żołądkowo, to mięta+imbir (zaparzyć) potem sok z cytryny i kto chce, można pomiodzić. W dodatku to jest smakowite! Na przeziębienia bez żołądkowych dolegliwości – opuścić miętę. Powtarzam po raz n-ty za Heleną, sama wypróbowawszy niejeden raz.
Żywy imbir w lodówce długo leży, zawsze go warto mieć pod ręką (ja już się nauczyłam).
O masz, to wideo u mnie jest zablokowane 🙄
Wiem, Alicjo, ale imbir wyszedł i nie wrócił; trzeba jutro dokupić.
Wybacz Nisu ale po Salve pod Twoim adresem to teraz wrzeszcze i to jak: Salve! Salve! Vivat Aronofsky!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
To nie jest film, to jest znowu KINO, to jest taki smakolyk przepyszny, szal nie w trampkach ale w baletkach. Cudo! Piekno, taniec, muzyka i psyche, super zdjecia, kazdy kadr wypracowany i grajacy „wspol”. O, ze mi jeszcze dozyc bylo, jak mowia panie starsze.
Film ma dobre recenzje w prasie i entuzjastyczną Dorotola. Trzeba zobaczyć.
jestem az pijana z wrazenia, to jest arcydzielo naprawde
Na „Czarnym Łabędziu” byłaś?
tak na Czarnym Labedziu
Grunt to mieć przyjaciół. Koleżka pamietał o mnie przy okazji Dnia Babci:
W poczekalni siedziała kobieta z dzieckiem na ręku i czekała na doktora. Gdy ten wreszcie przyszedł, zbadał dziecko, zważył je i stwierdził, że bobas waży znacznie poniżej normy.
– Dziecko jest karmione piersią czy z butelki? ? spytał lekarz.
– Piersią ? odpowiedziała kobieta.
– W takim razie proszę się rozebrać od pasa w górę.
Kobieta rozebrała się i doktor zaczął uciskać jej piersi. Przez chwilę je ugniatał, masował kolistymi ruchami dłoni, kilka razy uszczypnął sutki,w pewnym momencie zaczął ssać.. Gdy skończył szczegółowe badanie, kazał kobiecie się ubrać i powiedział:
– Nic dziwnego, że dziecko ma niedowagę. Pani nie ma mleka!
– Wiem ? odpowiedziała ? jestem jego babcią, ale cieszę się, że przyszłam.
Dorotolu, wybaczam Ci niniejszym.
Krzycz sobie na zdrowie, ja tam bardzo lubię, kiedy się ludziom jeszcze chce krzyki wydawać entuzjastyczne.
Niech żyje KINO przez duże KINO!!!
Hura, hura!!!
😆
…a propos kina:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1511526,1,rozmowa-z-jerzym-skolimowskim.read
jeszcze jeden link dorzucam, przepiekna piosenka i wspaniale wykonanie
http://www.youtube.com/watch?v=LFF6FpTVszo&feature=related
PS. Adam 2222,
nie przegap wczesniejszego linku wraz z moim wpisem (z 2011-01-23 o godz. 19:21) , bo widze, ze ten wisial i czekal na akceptacje, podczas gdy wpisy innych blogowiczow pojawialy sie, chociaz byly napisane pozniej. Natomiast moj wpis z godz 22.18 juz nie czekal na akceptacje, tylko odrazu sie ukazal. Ciekawe, czy ten, ktory teraz pisze, bedzie wisial czy wskoczy od razu. Ta niekonsekwencja w sprawie wpuszczania wpisow wydaje mi sie dziwna, bo w ten sposob mozna latwo cos przegapic.
Tambylka,
to WordPress Łotrem zwany, maszyna taka – jak bywasz rzadko (w sensie wpisów), to Łotr odsyła do poczekalni. Spróbuj częściej, niekoniecznie codziennie, ale od czasu do czasu ze dwa razy na tydzień dać głos 😉
Może rzadziej, może częściej, nie znam humorów Łotra na tyle, ale obserwacji wynika, że jak ktoś raz na dobre „wskoczy”, to już nie czeka i Łotr pamięta nick.
Pyro, Radku i reszta miłośników Krótkiego V:
Krótki dostał nowe łóżeczko po kocicy 😀
http://picasaweb.google.com/zabieblota/KrotkiV#5565505491265066226
Krótki w tym łóżeczku wygląda rozkosznie i kulinarnie: jak precelek z nadziankiem.
Swoją drogą zawsze mi się wydawało, że śpiący psiak bije na głowę Śpiącego Stasia…
dorotol – zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości – byłam również i nadal jestem pod wrażeniem tego filmu.
Wando, nie wiem czy nie pojde jeszcze raz, zeby nasycic sie ponownie ta estetyka i jeszcze raz poogladac obrazy.
Zabo, czy to co odziedziczyl Krotk, to bylo dla Salci?
jeszcze jedno z filmu, scena w dyskotece: „czy interesuje pania bialko, tak ale nie panskie…”
Nisiu,
Wyspiański się już raczej nie obruszy, ale matki Stasiów?! Na blogu jest przynajmniej jedna 😉
Ja znam inne śpiące psisko.
http://picasaweb.google.com/alicja.adwent/Polska2010Szczecin#5532774466068155122
Udaję się do zajęcia, dopiero 20-sta. Na jutro zapowiadają nam straszszszszliwe mrozy, w połączeniu z wiatrem to dwa bieguny, ale nie takie my ze Szwagrem…
Jeszcze nie gaszę lampki, bo wrócę za ileś, a nuż Nowy wrzuci jakieś zdjęcia na dobranoc. Mroźne dni to piękne dni, ale mają jedną wadę – MROŹNE są 🙄 Najlepiej ogladać je na fotografii lub z okna ciepłego domku. Dzisiaj u nas jak nie trzeba było wychodzić, to lepiej nie. -20C w pełnym słońcu i przy wietrze to nie jest bardzo przyjazna ciału pogoda.
Psiątko, chciałaś powiedzieć, Alicjo! Psiątulko maniunie. Właśnie zajęło moją poduszkę i będę musiała negocjować, żeby poszło w nogi. Pójdzie grzecznie, a kiedy zgaszę światło, przytuli mi się ciasno do boku. A potem to już będzie chrapać jak stary chłop. Niewykluczone, że rano obudzę się częściowo w zwisie nad ziemią, bo psiątulko się wyciągnie w poprzek łóżka.
No to idę do psiaczka-spaczka.
Dobranoc!
Nowy, dałbyś jaki ładny kawałek oceanu…
Psiątuleńko – może być? Ewentualnie psinka 😉
Jerzora nie przechrapie, już tam Szancie od starych chłopów nie ubliżaj!
Psisko to wyrażenie w sensie w sensie dodatnim u mnie, Nisiu, pies++
Poszłam w zajęcia, ale wróciłam, wypiłam lampkę wina, oblucje, skarpetki na nogi, stary (1959 rok) koc wełniany na kordełkę puchową, magia słów działa – ma być straszszszsznie mroźno! I se idę czytać do łóżka.
I wrócę zerknąć, co tam Nowy wrzuci…
Alicja, Nisiu,
Przykro mi bardzo, ale dzisiaj nie zrobiłem żadnego zdjęcia, nawet aparat zostawiłem w samochodzie, a w ogóle to wyjechałem za późno.
Żeby Was jednak zupełnie nie zawieść wrzucam starsze zdjęcia – dzisiaj było podobnie.
http://picasaweb.google.com/takrzy/BezTytuU?authkey=Gv1sRgCL61ss7qvIeuKA#slideshow/5420725801458145282
Tambylko,
Twój wcześniejszy komentarz czekał na akceptację, bo dałaś dwa linki. Tak jest zawsze. Z jednym przechodzi od razu. Na ogół 🙄
Nowy,
bardzo zimowo na Twoich obrazkach, mroźno i wietrznie – takie mam wrażenie.
Obudziłam się w środku nocy przespawszy Dextera i Rodzinę Soprano 🙁 Eh, to amarone…
Nemo,
bo tak tu dzisiaj jest i tak będzie jutro – temperatura około -15 C i wiatr, jak zwykle nad oceanem, słońce, ale ja staram się zawsze dostrzec coś ładnego.
Teraz z innej beczki.
Kilka dni temu Cichal opowiedział swoje piękne zdarzenie o Amorku z wyciągu narciarskiego. Nie chcę byc posądzony, że komuś podkradam opisy i tematy, ale zdarzyło mi się coś bardzo podobnego, a na imię (przypadek?) tez miała Krystyna, tylko była młodsza 🙂
Mnie jednak udało się zrobić jej kilka zdjęć, po czym małe rączki zabrały mi aparat, minka kazała pokazać gdzie naciskać i rozradowany do granic możliwości mały fotograf robił zdjęcia do końca imprezy. Z tyłu siedział nie mniej rozbawiony tatuś – a rozbawiony był moją nieporadnością i zaradnością córki, która w kilka minut potrafiła sobie na palcu owinąć bardzo dorosłego faceta. Ale czy takiemu stworzonku można czegoś zabronić?
http://picasaweb.google.com/takrzy/CristineII#slideshow/5565564002105073010
Dobranoc 🙂
Powzruszałam się Krysią, zimą i psiakami. Tu chcę powiedzieć, że nasz pies domowy często śpi na grzbiecie, ma rozrzucone wszystkie cztery łapki, a na widok wystawia brzuch i organ męski. Jak śpi w nocy, to nie bardzo wiadomo, bo jest cały zamotany w kocyk. Potrafi mordką tak go pościgać, że ma regularny namiocik i piesa nie ma – zniknął.
Dzien dobry Company!
Jestem juz po dostawie pralki i wstrzasie logistyczno, werbalno, mentalno, pomyslosciowym z tym zwiazanym. Stara maszyna miala, o zgrozo, kabel wlaczony jeszcze do kontaktu i to sie nazywa „nie odinstalowana” w zwiazku z tym chcieli mnie zostawic z pralka po srodku kuchni i perspektywa wynoszenia tej starej (130 kg.) samej. Kosztowalo mnie to troche sliny. Dostali potem nawet porzadnynapiwek ale zostawili rozwalone drzwi wejsciowe do kamienicy, jednak gnoje.
Bardzo tu miło na tym blogu! Nie tylko o żarełku, prawie zero polityki, dużo okazywania sobie wzajemnej sympatii. To jest to! Pamiętacie pierwszą reklamę coca-coli? Kto ją wymyślił, koteczki? Tak już chyba jest, że złe wspomnienia się wypiera. Jasne, ze stałam w róznych kolejkach, również „społecznych” (trzeba było odfajkowywać się na liście co jakiś czas, by móc w tzw. międzyczasie polecieć do innej kolejki, bo „coś rzucili”. W tych kolejkach często było zabawnie i ciekawie. Dzięki temu staniu przeczytałam też niejedną książkę, bo nie zawsze chciało się gadać. Nie wiem jak państwo, ale ja mam bardzo fajne skojarzenia z młodości związane z muzyką. Odrabiałam lekcje, nasłuchując trzeszczącego radia Luksemburg, całkiem jak w ‚Autobiografii” Hołdysa, balangowałam na prywatkach pod Beatlesów, czy Shedousów (kurcze, jak się to pisze?) z pocztówek dżwiękowych, bo oryginalne płyty mieli wybrańcy, którym ktoś dowiózł z Zachodu. ITD, itd, że nie wspomnę o rodzimych – Niemenie, Skaldach, Rodowicz, cudownych piosenkach Osieckiej, Grechuty.( U nas na polonistyce był popularny taki bon mot – panienkom Grechutki prawić). No i późna komuna – wysyp polskiego rocka od Kory po Republikę. To wszystko był też PRL, przynajmniej ta jego część, którą wspominam z dużym sentymentem. Przy okazji gorąco polecam państwu książkę Wojciecha Manna „Rock -mann”
Alicja, Nemo, dziekuje za informacje! Dzieki Wam wiem juz, od czego to zalezy czy wpis czeka czy wskakuje od razu, wiec postaram sie Wasze wskazowki zastosowac, przynajmniej te odnosnie linkow, bo czy nie zapomne sie wpisywac czesciej, to nie wiem, gdyz wpadalam tu raczej sporadycznie do tej pory, no ale postaram sie poprawic:))) Tym bardziej, ze widze tu troche linkow z piosenkami.
Lek z aloesu (tego leczniczego) na gardlo:
Sok z pol kila aloesu, trzyletniego
Miod, prawdziwy, pol kilo
Wino, wytrawne, 1 butelka
Sok zmieszac z winem i miodem, postawic na tydzien w nakrytym pojemniku w ciemne miejsce, mieszac codziennie.
Dorzucam link z Okudzawa… To wedlug mnie najpiekniejsze jego wykonanie „Vinogradnoj kosteczki”… A tam dalej to polskie wykonanie tez jest super.
http://www.youtube.com/watch?v=2TOg2Vh9RDw
Cześć Tambylka,
dzięki za miły list. Chłopak rzeczywiście jest duzo slabszy. Często patrzy na nogi jakby liczył bits. Ale spotkałem sporo Latynosów, którzy są jeszcze bardziej beznadziejni albo w ogóle nie tańczą.
Co do zmysłowości, to nasz katolicki (protestancki/chrześcijański) background w sporym stopniu upośledza nasza wrażliwość na piękno kobiece, zmysłowość, miłość i jest przyczyna wulgaryzmów. Chociaż trzeba przyznać ze język polski jest nieporównywalnie bogatszy od angielskiego w ars amandi. Nasze zmiękczenia nie maja sobie równych.
Tak to dusza gra w nas. Słowa są gdzieś w Tobie i jednocześnie obok i czujesz ze muzyka wypełnia każdy Twój nerw po brzegi Twojego ciała ale tez otacza Ciebie ze wszystkich stron. I już wiesz co to jest nieskończoność. I już wiesz co to jest tęsknota , miłość, pożądanie i … niespełnienie. Wiesz ze cud nigdy się nie stanie i nigdy nie nastąpi spełnienie. Ale cudu żądasz i wierzysz ze spełnienie nastąpi ale znowu wątpisz w to.
To rozdarcie duszy jest w nas i jest czymś pięknym i niepowtarzalnym. Czym co znajdziesz tylko u Rosjan, Ukraińców, Polaków czy Cyganów.
Kultura Latynoska tym się rożni ze wiesz ze spełnienie nastąpi i do niego dążysz i za każdym razem będzie pięknie, niepowtarzalnie inaczej ale zawsze Bosko. Bo to Bóg dal nam zmysłowość.
O Bułacie nie wiele więcej znalazłem niż Ty, choć spędziłem ~ 30 min. Co jest dziwne.
Wikepedia.com „Okudżawa zmarł w Paryżu w dniu 12 czerwca 1997 r. i został pochowany na cmentarzu Vagankovo w Moskwie. Tablica pamiątkowa na budynku nr. 43 przy ulicy Arbat, gdzie mieszkał. Jego dacza w Peredelkino jest otwarta dla publiczności jako muzeum.
Planetoid 3149 Okudżawa odkryta przez astronoma Zdeňka Vávrová Czech w 1981 roku nosi jego imię „.
Twoje linki są świetne, dzięki, w rewanżu boskie Tango
http://video.google.com/videoplay?docid=1971108833364915677#docid=-2798514622862594223
P.S.
Proszę nie odmieniaj mojego imienia bo jak nie mam czasu to nie czytam wszystkich listów i mogę przegapić. A szkoda by bo świetnie nam się rozmawia. (Używam „Find” opcje „Adam 2”)
Jak masz czas to zajrzyj do Jakub Szamalek „Sztuka antyku” w POLITYCE, fajnie pisze o kulturze antycznej.
Tęsknota za kuchnią PRL: mleko, które się zsiadało, chleb bez polepszaczy, całe to jedzenie bez certyfikatów…..pycha.
Tak bardzo koncentrujemy się na zaopatrzeniu i kuchni PRL bo chcemy zapomnieć jak słabe wtedy nasze charaktery były … i jak bardzo potrzebujemy sprawiedliwości społecznej …
Rzadko pisze, ale czytam raczej regularnie, Szanowne Grono.
Dzisiejszy tekst Gospodarza – to dla mnie to nic innego – tylko – wkladanie kija w mrowisko…
Odwiedzilam Polske w tym roku we wrzesniu, bywalam, jadalam w roznych przybytkach, wysokiej i takiej sobie klasy (geologiem jestem, „teren” nie jest mi obcy….
Podobnie jak Alicja – uwielbiam uwiecznianie roznosci na „kiliszy” lubie robic zdjecia dziwotom (w moim rozumieniu) a dla mnie byly to przybytki typu -„Pod Psem” (serwujace glownie kebab) nawet w Kazimierzu Dolnym..
globalizacja, prosze Panstwa.
Tylko dlaczego gotujemy barszcz czewony/zupe grzybowa na Wigilie?
Tradycja.
Ale rowniez smaki dziecinstwa.
Tradycji nie powinno sie zaniechac nawet w obliczu tylu sushi czy gyros serwujacych miejsc – poniewaz to jest polska kuchnia, PRL-owska byla oczywiscie okrojona w skladniki – dlatego wspominacie walki o ich zdobywanie..
Osobiscie uwielbiam saltke warzywna (polska), barszcz czerwony (polski)
i inne naszej kuchni „specyjaly” .
Mamy ten luksus teraz – restauracje w Polsce -cala gama od abisynskiej po wegierska (dla uznania znajomosci alfabetu, BTW – na zet…jakos ??)
Polska kuchnia niech zyje!
Do postu Oli dodam jeszce maslo, ktore skladalo sie z masla, a nie w 5-15%
z masla. Moze kiedys nasz autor smakosz poswieci lamy zachwalaniu pozostalych 80% skaldnikoww obecnie sprzedawanej mazi pod nazwa ‚maslo’. Moze poswiecilbty jakis felieton substancji , na ktorej sie obecnie smazy produkty pokarmowe w restauracjach. Jak mi sie z okazji jakiej grypy wyostrza wech, to z trudem przebijam sie, jadac przez miasto, przez smrod bijacy z najbardziej ekskluzywnych knajp nawet!
A bary mleczne rodem z PRL – dzis, tam, gdzie sie uchowlay pekaja w szwach,a do kas tworza sie iscie peerelowskie kolejki. Nieodmniennie chwala je sobie (bary, nie kojeki) moi goscie z wielkiego swiata. Chyba tylko kompletnej niezaradnosci biznesowej Polakow przypisac nalezy, ze siec Polish Milk Bar nie pusicila dotad z torbami wlascicieli makdonaldsa!
Co do certyfikatow, to za PRL ich nie bylo, ale za to byly receptury i jak sie kupowalo slaska, to byla to slaska, nie wazne w stolycy, czy w Koziej Wolce.
Dzisiaj kupujac slaska kupujesz los na loterii Kielbas Niespodzianka. Dobrze, przynajmniej, ze cos ok. 30% tego produktu znika w gotowaniu!
Tutaj, w Stanach, gdzie mieszkam, polski sklep sprzedaje cudowna salatke z czerwonej kapusty (Red Cabbage Salad). Jak oni ja robia, i czy to wogole jest polska potrawa?
Salatki z czerwonej kapusty ciag dalszy. Poszedlem do tego sklepu kupic sobie wiecej tej salatki, ale juz nie bylo, wiec kupilem taka w sloikach, produkowana na skale przemyslowa. Owszem, wcale nie zla, ale to juz nie to, co poprzednio kupilem, zrobione przez kucharza ktory pracuje dla tego sklepu.
Adam 222
dopiero teraz przeczytalam:))) Wpadne tam do tego Szamalka, zeby poczytac o sztuce antyku, to ciekawy temat, a nie wiedzialam nawet, ze jest taki dzial w Polityce, no ale ja Polityke czytuje, ze tak powiem, baaardzo wybiorczo.
Masz racje, nasza muzyke czuje sie cala dusza, a co do cudow, maja one to do siebie, ze wydarzaja sie o wiele czesciej, jezeli w nie wierzymy:)))))))
…p. Piotr ‚ceresem’ nie był karmiony – znaczy się 🙂