Zgadnij co gotujemy?
Ponieważ ten kucharz na naszym blogu wzbudza wiele kontrowersji, to aby (choć u niektórych) tę, moim zdaniem nieuzasadnioną, niechęć zmniejszyć, wrzucam jako nagrodę film z jego udziałem pt. „Jamie w domu”. Oliver pokazuje tu co potrafi i robi to z wdziękiem. W dodatku można się sporo od niego nauczyć.
1- Czym Oliver zaskarbił sobie wdzięczność i sympatię brytyjskich uczniów?
2 – Gdzie powołał do życia własne Ministerstwo Żywności Jamie Oliver i po co?
3 – Oliver często jeździ do Essex – co go tam ciągnie?
Czekam na odpowiedzi pod adresem internet@polityka.pl Kto pierwszy ten lepszy.
A nagrodą będzie filmowa obecność Jamie Olivera w twojej kuchni.
Komentarze
Jak zwykle spóźniony, ale wysłałem. Po dwóch dniach szkolenia na wyspie, dotarcie na którą graniczyło z cudem, jestem znów w wirze spraw codziennych. Wśród tych króluje oczywiście odśnieżanie
Mojej niechęci nie wzbudza i nie wzbudzał — czasem mnie bawi, czasem lekko śmieszy, czasem lekko irytuje…
Czytam i słucham uważnie to, co ma do powiedzenia, obserwuję los inicjatyw, jakim patronuje…
Byłeś może na wyspie Jamiego, Stanisławie? 🙂
Wierzę Gospodarzowi na słowo. W co wierzę? Że Oliver zasługuje. Sprawdzać nie będę. Jam człek nieoświecony i to dosłownie. Nie mam w domu światła – całe szczęście, że jest zasilanie w gniazdkach, czyli może „chodzić” komputer, lodówka itp. Lampa żadna nie świeci. Zrobiło „pyk” przy próbie zapalenia światła w moim pokoju. Pomyślałam, że żarówka się przepaliła, a to bezpiecznik wystrzelił. Muszę czekać do popołudnia, aż ktoś coś itd.
Doczytałam prześliczną, wczorajszą rozmowę o drewnianych żaglowcach, marynarzach z żelaza (i na odwrót) herbacie i polszczyźnie. Eh! Świetne towarzystwo przy naszym stole zasiada, aż strach się odzywać.
Bywałem (wracałem do domu po szkoleniu) na wyspie spod znaku sasiedztwa, choć PK tam na ogół nie dociera. Wyspa nosi nazwę Ołowianka i była jeszcze kilkanaście lat temu siedzibą gdańskiej elektrociepłowni. Teraz budynki elektrociepłowni zajęte sa przez filharmonię i hotel.
Anglicy z zasady nie budza mojej niechęci, może poza „kibolami”. Znałem wielu Anglików i mam powody być o nich dobrego zdania, choć zdaję sobie sprawę, że nisko cernią inne nacje, w tym i nas. Jednak na ogół nie daja tego odczuć. Cenie m.in. profesjonalizm w tym, co robią, jeśli robią. Np. filmy albo seriale tv. Parę dni temu można było obejrzeć w TV film amerykański pt. „Stan gry” w doborowej obsadzie. Film nakręcono na podstawie angielskiego serialu (6 odcinków) pod tym samym tytułem. Serial był majstersztykiem, w filmie nic nie trzymało się kupy, postaci płaskie, trudno było połapać się w motywach działania. Bryryjski polityk bardzo przekonujący, można go było polubić zanim zaczęły wychodzić różne rzeczy. W amerykańskim od poczatku jest skończonym „dupkiem”. Jego żona w serialu to kobieta z krwi i kości i pomimo meandrów zachowania doskonale ją rozumiemy. W filmie amerykańskim jest kompletnie nijaka i to nie z winy warsztatu aktorskiego. Serial trwa 9 godzin i można go na upartego obejrzeć jednym ciągiem, trzyma w napięciu. Amerykański film niespełna dwugodzinny ma dłużyzny przeplatane strzelanymi gonitwami.
Nie chodzi mi o porównanie tych dwóch filmów. Większość seriali brytyjskich posiada te same zalety, a filmów amerykańskich te same wady. W angielskim serialu często akcja nie ma większego znaczenia, najważniejsze są szczegóły do smakowania. Dlatego można o nich pisać na blogu kulinarnym. Np. Morderstwa w Midsummer. Prawie każda scena jest tam majstersztykiem. Jakże żywe postaci.
O, Elektrociepłownia Gdańska! 😀 Czy to ta sama, na której (pod)stronie jeden z wielbicieli moich włóczęg przekleił-zalinkował górskie foty me?… 😉 😀
…nazwę „Ołowianka” oczywiście zapamiętam! 😀
Nie biorąc udziału w quizie, zapytałam (o 9:05) czy odpiwiedź na pyt nr 3 nie brzmi czasem „E s s e x girl” — i wpadło w czarną dziurę, bo podlinkowałam pojęcie (z wikipedii) – a tego się nie da rozstrzelić, by oszukać cenzora obyczajowego… Tyle, że tą akurat razą cenzor ów ma poniekąd rację… 😆
Zaciekawieni wyguglają sami… 😉 😀
Dzień dobry,
PK ostatni raz dotarła na tę wyspę chyba jeszcze wtedy, gdy filharmonia była w stanie surowym 😉 Tzn. sala była niewykończona, ale funkcjonowała, podobnie jak hotel, w którym mnie zakwaterowali. Jednak fakt, teraz tam nie bywam. A chciałoby się mieć na co wybrać, sala ciekawa, wzorowana na berlińskim Cyrku Karajana.
W mojej rodzinie Jamie jest lubiany. Ja jakoś niespecjalnie oglądam programy kulinarne…
Poczytałem trochę wczorajsze. Szkoda, że mnie nie było, bo temat dla żeglarza ciekawy. Lwów był fregatą, ale był też barkiem. Oba przednie maszty miały ożaglowanie rejowe. Bezanmaszt był poczatkowo stermasztem, czyli też nosił ożaglowanie rejowe.
Klipry herbaciane nigdy nie były (według mojej wiedzy) szkunerami. To były fregaty, a wyróżniała je na tle innych fregat mała szerokość i możliwość postawienia ogromnej powierzchni żagli. Dzięki temu jeszcze do I wojny światowej wygrywały pod względem szybkości z parowcami. Potrafiły przy sprzyjającym wietrze przekroczyć 20 węzłów jako szybkość podróżną w ciągu dnia czy kilku dni.
Klipry prowadziły wyścigi, w których nie chodziło o minięcie linii mety, tylko o przybycie z ładunkiem herbaty przed konkurentami.
W żegludze kapitanowie kliprów wykorzystywali wiedze o stałych kierunkach wiatrów np. w strefie pasatów. Dla żeglugi z Indii do Europy wokół Afryki idealnie byłoby, gdyby równik przebiegał w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei. Wówczas pasaty i antypasaty zapewniałyby pełny wiatr prawie na całej trasie.
Dlaczego na Lwowie zmieniono ożaglowanie tylnego masztu z rejowego na gaflowe? Rejowe na maszcie pełnej wysokości pozwala osiągać większe szybkości, natomiast „trójkątny” żagiel na tylnym maszcie jako jedyny, zapewnia lepszą sterowność, co na szkolnym żaglowcu jest przydatne do ćwiczenia manewrów. Cudzysłów wynika z faktu, że gaflowy żagiel nie jest trójkątny tylko czworokątny, ale należy do typu trójkątnego, czyli z jednago boku obramowanego masztem.
Z tym równikiem napisałem bez sensu. Problem w tym, że na północ od równika pasat wieje z północnego wschodu, a na półkuli południowej z południowego wschodu. Gdzieby równik nie przebiegał, zawsze jakieś problemy powstaną.
moje doznania pokrywaja sie z tym co Stanislaw pisze o plaskich postaciach w amerykanskim kinie. same cieniasy tam graja
jasne: piekni i chudzi graja a pasibrzuchy ogladaja, przy czym nie sa nigdy zmeczeni pozeraniem popkornu
Upiekłam ciasteczka imbirowe wg przepisu, który podesłała Haliczek. Wyszły smaczne, ale trochę twarde. Niestety nie znalazłam w żadnym sklepie melasy – wg przepisu dodaje się melasę, a nie miód i wtedy ciasteczka nie są takie twarde i bardziej przypominają te szwedzkie. Nie wiadomo czy zrobią się bardziej miękkie bo już połowy nie ma 🙂 Pewnie nie zdążą 🙂
Pytajniku, czy już Ci mówiłam, że jesteś genialny?… 😎
…no topsze, topsze – bywasz… – muszę zredukować, obwarować, zakwalifikować i zakwantyfikować komplement — jeszcze zbytnio w dumę urośniesz i pasibrzuchem zostaniesz, co wszak byłoby niewybaczalne… 🙄
😉
😀
Dzień dobry Państwu. Minęła godzina trzecia czterdzieści dwa.
Dzień dobry! Placku dlaczego nie śpisz? 🙂
Przez internet można kupić melasę z trzciny cukrowej, ale jest bardzo droga. 680 g firmy Silver Spoon kosztuje ok. 18 złotych + dostawa. Opakowanie ponad 7 kg tej samej firmy kosztuje prawie 100 złotych. Wychodzi taniej za kilogram, ale po co komu tyle. Kiedyś dostawcy buraków cukrowych mogli w cukrowniach odbierać część zapłaty w melasie (na paszę). Cukrownie nadal melasę produkują, ale nie wiem, co teraz dalej z nią się dzieje.
nie do konca a cappello. nie potrafie przyjmowac przesadnych pochwal
ale mile, ze nie czepiasz sie za ogonki
Znajomy mojej siostry pracuje w cukrowni, muszę zapytać co robią z melasą. Stanisławie dziękuję za podpowiedź 🙂
Wiesz, Pytajniku, jestem filologiem – patrzę w tekst (sprawność, spójność… – te rzeczy)… potem między słowa patrzę… i na konteksty…
…last but not least – staram się nie uprzedzać a już zwłaszcza – nie iść za uprzedzeniami innych (nie daj PB – za uprzedzeniami stada!)…
🙂 🙂 🙂
Asiu – Martwię się o losy drugiej połowy Twych imbirowych ciasteczek 🙂
Najkorzystniejsza oferta melasy, jaką znalazłem, to 680g za 16 złotych z możliwością odebrania osobistegoi w Łodzi przy ul. Bojowników Getta 16
Można też zamówić dostawy całocysternowe z cukrowni.
Witam wszystkich.
Stanisławie, przepis na rybę po żydowsku podałam 13.12. o godz. 9.56.
Specjalnie dla Ciebie.
Placku, właśnie mama mi przekazała przez telefon, że już nie ma 1/3. Ale nie martw się – mogę specjalnie upiec dla Ciebie drugą porcję -jak kupię tę melasę buraczaną. Przekażę przez Mikołaja albo Gwiazdora (jak się u nas mówi) 🙂
Kod – cztery jedynki. Dobrze, że nie zera.
Świetne są ciasteczka na melasie, a melasy ani, ani.
Amerykańskie filmy? Przez lata jedna kategoria bohaterów /-ek/ doprowadzała mnie do ataków wściekłości : blond słodka idiotka. Nie mogłam się nadziwić, że Amerykanki tolerują taki obraz kobiety w filmie, że nie wytaczaja procesów itp. Potem trochę pożyłam, popatrzyłam na ludzi wokół i doszłam do wniosku, że jest to odpowiedź na rzeczywiste zapotrzebowanie społeczne; panowie naprawdę preferują takie bohaterki, a kobiety? No cóż, próbują dorównać mitowi.
Asiu – Nie znam przepisu, ale bardzo dziękuję 🙂
Cysterna melasy….może tym razem parę ciasteczek doczeka wiosny.
Ze mną jest inaczej, nie dyskryminuję, wściekam się na lewo i prawo – Obecnie na równik i elektrownię w Poznaniu, być może elektrownię farbowaną na jasny orzech – żeby tak kobiecie perfidnie prąd wykradac, tylko na suficie.
Natychmiast poczyłem się mniej źle 🙂
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,8819100,_Ali___czyli_jedyny_czarnoskory_powstaniec_warszawski.html
Konkurs rozwiązany. Nagrodę wygrał Stanisław, który pierwszy przysłał prawidłowe odpowiedzi. A są one takie:
1 Wywalczył z odpowiednimi urzędnikami zmianę diety w szkolnych stołówkach;
2 W miasteczku Rawmarsh gdzie uczył mieszkańców gotować;
3 Uprawia tam swój ogród (co opisał w ciekawej ksiązce), który stał się jego pasją, no i pochodzi z tego miasta.
Gratulacje dla Stanisława! Płyta w drodze.
Z tą sympatią brytyjskich uczniów to nie jestem do końca przekonana – cały czas mam przed oczami odcinek w którym dzieci wyrzucały niezjedzone, zdrowe obiady i głośno domagały się powrotu paluszków rybnych i frytek. Czyżby w dalszych odcinkach był happy end?
Krysiade, dziękuję, zapisałem.
Placku, chyba bezpiecznik to wyjątkowo nie wina elektrowni. Ale z innych tytułów im się należy parę słów do słuchu.
Pyro, słodka blondynka, o której można rozpowszechniać dowcipy, to jest to. Jeszcze jak się wabi Sugar Kane, a naprawdę nazywa się Kowalczyk. Na to nie ma mocnych. Podejrzewam, że te płaskie postaci z amerykańskich filmów to pokłosie komiksów. Ale przecież są filmy amerykańskie na świetnym poziomie. Zaliczam do nich filmy Woody Allena, Clinta Eastwooda i kilku innych, w tym Polańskiego. Eastwood to ciekawy przypadek. Robi filmy mistrzowskie z postaciami wprost z komiksów, a efekt genialny. Albo filmy z bardzo pogłębionymi postaciami, w których każdy najdrobniejszy szczegół ma kapitalne znaczenie (np. Mosty w Madison County, Północ w Ogrodzie Dobra i Zła). Polski tytuł podają małymi literami, ale to jest nazwa własna ogrodu. Pierwszy z tych filmów to prosty romans w podróży. Ale właśnie, jak to jest zrobione i zagrane. Drugi to kryminałek, ale znowu – jak zrobiony, zagrany i jak krwiste są postaci.
Też widziałam odcinki, w których młodzież nie chciała jeść innych posiłków niż burgery i paluszki rybne. Dzieci chętniej jadły potrawy, które same przygotowały. Stanisławie – gratulacje 🙂
Gratulacje dla Stanisława i dzięki za odpowiedź na moim blogu 🙂
Garkomanowi i Plackowi dziekuje za odpowiedzi na wczorajsze pytania, a szegolnie za skiffle. Byla tu wiele, wiele lat temu kapela o nazwie „The Burbon Skiffle Company” i u nich to pierwszy raz widzialem tego basa z tej drewniannej skrzyni. Teraz tez rozumie ten nadruk na niej, bo nie wiedzialem, ze to tez jest rodzaj herbaty. Mieli tez tarke do prania i grali na niej.
To jest ale inny rozdzial, bo tu to blog stolowy.
Milego dnia nam wszystkim!
pepegor
Gratulacje dla Stanislawa!
No, udało się pomimo odrobiny spóźnienia. Dziękuję za płytę.
Przyznam, że nie znam kuchni Jamego Olivera ani jego programów kulinarnych. Ale mam szacunek dla wszystkich, którxzy walczą o coś pożytecznego. A zarówno szkolne stołówki jak i całokształt kuchni angielskiej to pole, na którym dużo było do zdziałania. Chętnie więc z płyty skorzystam.
Dwa lata temu nabyłem w sklepie Marks@Spencer w Warszawie Plum pudding jako Christmas Pudding (pojęcie nieco szersze niż plum pudding) i sam musiałem go spożyć, ponieważ nikomu innemu nie smakował, a mnie smakował co najwyżej umiarkowanie. Był jednak sporządzony na bazie cydru zamiast brandy i bez twardego sosu. W tym roku nabyłem to samo w wersji „luksusowej” czyli na bazie brandy. Postaram się sporządzić jeszcze twardy sos, też na brandy. Chyba dokładniej na metaxie albo sherry brandy, bo te napoje posiadam.
Dziękuję z gratulacje.
Popatrzyłem w internecie na Twardy sos i nie ma nic takiego. Trzeba więc szukać po prostu barndy butter albo sherry butter czy rhum butter. Po angielsku to wszystko występuje jako „Hard sauce”. Podawane na zimno do ciepłego puddingu albo ciepłego ciasta owocowego, np. szarlotki. Ale można też do podgrzanych ciasteczek imbirowych. Pół na pół wagowo brązowy cukier i masło. Masło w temperaturze pokojowej uciera się z cukrem albo spienia z cukrem na śmietanową masę, a potem powoli dodaje rum, brandy lub sherry brandy aż smakuje, jak trzeba.
Aha, skąd nazwa „hard”. Ten soso po zrobieniu przechowuje się w lodówce, nawet parę tygodni.
Z sosu jest soso. To dopiero uzasadnia nazwę „twardy”
Masz wiec nadzieje Stanislawie, ze tym razem pudding bedzie lepszy i dolacza sie inni?
Cos tu pustawo dzisiaj. Widac, zblizajace sie swieta sa coraz bardziej absorbujace i nikt niema na nic czasu.
Osobiście absorbuję się: a) gościem, b)pieczeniem chleba, c) panią gosposią, która skręciła nózię przy, cholera, posypywaniu solą śliskiego…
Coś uroczego z zakresu naszych rozważań lingwistycznych. Mój gość przyjaźnił się swego czasu z ostatnim szantymenem, Stanem Hugillem, który mu opowiadał rozkoszne kawałki, jak z Londona zupełnie, na temat mórz południowych i tamtejszych tubylców czyli tambylców. Pięknie i twórczo mówili oni po angielsku. Bodajże u Polinezyjczyków (czy jakoś tak) apostrof oznaczający przynależność miał swój odpowiednik słowny – będę pisała fonetycznie – beelonga (bilonga – belong). Zgadnijcie na przykład, co oznaczało rozkoszne wyrażenie: basket beelonga tipi tipi beelonga one legga fella Mary…
Pepegorze, cała przyjemność itd.
Ta grupa, którą słyszałeś w dawnych czasach, ciągle chyba jeszcze istnieje (od 38 lat), choć już nie w Hanowerze.
http://www.bourbonskiffle.com/
Jak nakliknąć jedną z tych niebieskich gwiazdek, to pokaże się galeria i stare zdjęcia. Może kogoś rozpoznasz.
Mój sąsiad z góry pływał kiedyś jako mechanik na statkach PLO. Mówi, że aby szantymen nie utopił się sztrandując, musi zważać na timing i w odpowiednim momencie wziąć głęboki wdech. Zwłaszcza gdy fala jest wysoka.
Garkoman, a tos mnie ustrzelil!
Faktycznie, 38 lat temu tam (tu) przybylem na studia, a oni grali na kazdej potancowce. Ten Sw. Piotr ze zdjecia juz wtedy mial taka brode. Nie siwa jeszcze, ale poza tym niewiele sie zmienil. I to on wlasnie szarpal ten bas.
Tego roku czytalem, ze sie spotkali i mieli jakis wystep. Musze sobie zobaczyc te strone dokladniej, jednak dopiero jutro, bo dzisiaj juz lece, a do domu wroce bardzo pozno.
Jamie jak Jamie. Nie śledziłam, czy nadal wydaje swój miesięcznik, ale jedną z pierwszych czytelniczek byłam ja, bo akurat wyszedł pierwszy numer, jeszcze ciepły, a ja przypadkiem byłam w Londynie. Sporo tam ciekawostek było, między innymi taka „rozkładówka”,, którą sobie można było wyciągnąć z magazynu i powiesić na ścianie, bo spore to było. To było przykładowe menu na cały miesiąc i odpowiedź na pytanie – co dzisiaj ugotować?
Dla mnie Jamie to taka raczej kulinarna instytucja medialna, niż kucharz.
Ale tacy są potrzebni, bo skąd wiedzielibyśmy, co dzisiaj ugotować? 🙄
Idę poczytać do góry…
http://picasaweb.google.com/alicja.adwent/RPALondon02032009#slideshow/5316671078602870850
Calgary zamieszkuja same elity. Polskie elizty znaczy sie. Nie spotkalem Polakow kaleczacych jezyk. Po angielsku z akcentem (jak wszyscy) ale poprawnie (jak wszyscy). Zawsze mam pecha poznac niewlasciwych ludzi 🙂
Za to w Kraju slychac oj sychac wiele. Nawet Polityka sie chwali, ze to oni wymyslili to piekne slowo „celebryta”. Zaiscie powod do dumy. Innych targetow co niemiara ale zawsze uzyte we wlasciwym celu, dla podkreslenia lub sarkastycznie. Najwazniejszy jest zawsze timing.
Czy szantymen to on czy oni?
Moze kiedys natkne sie na plackow emigracyjnych co jezyk nasz tak kalecza chociaz z ogonkami. Poki co brak szczescia (poza blogiem ma sie rozumiec) 🙂
Kino swiatowe….ech sie przypomina inzynier Mamon. Zycie nasladuje film 🙂
Dzisiaj Mikolaj w pracy. Jedzenia w brod ze wszelkich stron swiata, Akcenty sie przeplataja ale dogadujemy sie jakos w pidgin english. Gude, yu stap. Amamas Krismas 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=sCMOLTyjW_w
Córasek przyleciała 😀 i natychmiast zamarzła 😎
Stanisławie, gratulacji i ukłony dla Żony 😀 W kwestii amerykańskich filmów, osobliwie Eastwooda, zamaszyście kiwam głową.
Na chwilę wrócę do wczorajszej dyskusji na temat słowa timming.
Alicjo, to słowo wymienia Władysław Kopaliński w Słowniku Wyrazów Obcych i Zwrotów Obcojęzycznych / wyd. 1994 r./ jako pochodzące z j.angielskiego i oznaczające wybór najlepszego/z uwagi na skutki/ momentu na rozpoczęcie jakiegoś działania, przedsięwzięcia.
Osobiście godzę się z tym, że polszczyzna rozwija się, przyswajając wyrazy z innych języków. To było i jest nieuniknione, szkoda tylko, że jest to proces jednokierunkowy/ zawsze do nas, chyba nigdy od nas/.
Ale skoro timming wkracza do naszego języka, choć nic mi o tym nie wiadomo/ ale u nas na wsi o wielu sprawach nie wiemy 😉 /, to dobrze by było, gdyby pisownia i wymowa były takie same. A zatem niech będzie albo timming/ w mowie i piśmie/ albo tajming.
Wszystkie te lingwistyczne uwagi i tak są niewiele warte, kiedy słyszę, że w województwie zachodniopomorskim znów pada śnieg i zawiewa drogi, jakby mało było wczorajszego horroru. Myślę o Żabie i Esce, jak one sobie dają radę.
A u mnie był całkiem przyjemny dzień, bo nie trzeba było odśnieżać. Chwycił wprawdzie mróz, ale to nie problem. Oby tylko nie padało.
A jeszcze mam jeden powód do radości – w lipcu w Gdyni na Openerze wystąpi zespół Coldplay. Takiej gwiazdy jeszcze tu nie było. I oczywiście mam zamiar wybrać się na koncert. Oby więc do lipca, ale i po drodze będzie , mam nadzieję, dużo miłych zdarzeń.
Asiu, przykro mi , że pierniczki do których podałam Ci link nie spełniły Twoich oczekiwań 🙁
Blog, na którego podałam Ci namiary ma raczej dobre przepisy, a ja wielokrotnie sama je z powodzeniem wykorzystywałam. Ciasteczka o ile się zorientowałam, powinny leżakować i z każdym dniem nabierać smaku (jak to u pierniczków bywa).
Jeśli natomiast chodzi o melasę, to w komentarzach pod przepisem była informacja gdzie można ją kupić. Dzisiaj sama sprawdziłam – można ją kupić w sklepach ze zdrową żywnością. Były nawet dwa rodzaje melasy: z buraków (ok. 6,5 zł – 300g) i z trzciny ( ok. 14 zł – 650g lub coś koło tego)
Wróciłam na memłon 🙂
Po dospaniu, rozpakowaniu i innych -aniach sprawozdam jak było cudnie 😆
Witaj, Jotko Opalona.
Szybko zleciało. Miło, że znowu jesteś.
A ja mam dzisiaj dzień klęskowy: chleb mieszany się nie udał (usiłowałam drania wytresować w koszyczku, żeby się ładnie upiekł, ale on się rozleciał, jednak tylko foremki!), a po drugie moja biedna pani Irenka, soląc schody, pojechała i trzasnęła jej jakaś kostka. Biedna Ircia teraz cierpi, a ja zostałam na święta bez niej.
Uuuuh…
Połaziliśmy z Pikselem prawie godzinę po naszych ursynowskich zaułkach.
Krystyna ma rację,mróz(niewielki) to nie problem.Mamy tylko -8oC i bezwietrznie,wszystko przykryte śniegiem,ścieżki wydeptane,światło ulicznych latarni tworzy lekko różową poświatę na niebie.Pięknie jest po prostu,wcale
nie chciało się wracać do domu.
No dobrze przyznam się ,dlaczego jestem w takimi miłym nastroju 😀
Dzisiaj Osobisty wkroczył do domu z bukietem róż- moich ulubionych,
herbacianych.Nie,nie zrobił tego bez powodu ! To z racji rocznicy ślubu.
Kto zgadnie,która to była rocznica,ten wygra nagrodę niespodziankę.
Dzisiaj środa-konkursy od rana do wieczora 🙂
Danuśka,
najlepsze życzenia z okazji p i ą t e j rocznicy ślubu ! 🙂
Danusiu gratulacje! Wiele radości dalej!
Krystyno 😀
Już nie po raz pierwszy zauważam,że Krystyna bardzo uważnie śledzi wszystko,to co piszemy i na dodatek ma świetną pamięć !
Słowo się rzekło! Krystyno,czy możesz przesłać mi maila ze swoim adresem.
Niespodziankę wyślę pocztą.
Małgosiu-dziękuję 🙂
Danuśka,
pamiętałam, że jest to niewielka liczba i że rok temu była mowa na ten temat. Zajrzałam do tamtych wpisów i udało mi się szybko znależć tę miła informację. Zaraz do Ciebie napiszę.
Danuśko – mnóstwo, mnóstwo szczęścia i samych słonecznych dni na długie lata wspólnego życia – życzę Wam z całego serca
Danuśko, Alanie – 100 lat. Krystyna odpowiedziała prawidłowo
Jotko, witaj na mymłonie.
Zdrzaźniłam się dzisiaj okropnie na Łotra i jego idiotyczną pruderię programową. Otóz przed południem trzy razy skasował mi niewinny komentarz i kilka godzin myślałam i dumałam : 2 x s nie było… Wreszcie dociekłam przyczyny, a jako, że nauczyłam się tych trzech zdań na pamięć powtarzając, to przytoczę. Z kropkami.
Na stronie „Przekroju” opublikowany został artykuł dwojga autorów „Po co kobietom s.e.k.s.” Warto przeczytać choćby dla polepszenia nastroju. Pomiętacie hit wydawniczy lat 70-tych? Pozycja „Co mężczyźni wiedzą o kobietach”. Tom omotany ciasną, papierową opaską, a wewnątrz ok 150 białych kart. Świetnie się sprzedawało.
Danuśko, serdeczne gratulacje i szczęśliwych następnych rocznic bez liku 😀
Dziękuję za życzenia i jeszcze opowiastka związana z kupowaniem tych róż.
Dzisiaj Osobisty wracał pociągiem z Zabrza,a zatem postanowił kupić
kwiaty w przejściu podziemnym pod Dworcem Centralnym.Wchodzi
do kwiaciarni,wybiera róże,drzwi się otwierają,wchodzi kolejny klient.
I co się okazało?Była to nasza sąsiadka z dóbr nadbużańskich mieszkająca,
zimową porą,na drugim końcu Warszawy.Ucieszyła się niezmiernie na widok
Alaina.A z jakiej to okazji te róże itd,itp….Muszę powiedzieć,że miła osoba
z tej sąsiadki,ale plotkara niesłychana,zatem wiosną,jak znowu wszystkich
sąsiadów z naszej wsi spotkamy,to oczywiście zapytają nas o te róże,
o tę rocznicę i o nasz ślub.Mamy,jak w banku 🙂
Czy ktoś wie,dlaczego Łotr dzieli mi zdania w taki dziwny sposób ?
widok- w jednej linijce
reszta zdania – w drugiej linijce ???
I to już nie po raz pierwszy ?
Danuśka i Alain,
niczego innego Wam nie życzę, oprócz:
http://www.youtube.com/watch?v=3cnSbVjojzM
…a łotrem się nie przejmuj. Po to ci on jest, łotr paskudny 😉
Może będę miała szczęście i zdążę złapać Danuśkę, żeby złożyć jak najlepsze życzenia z okazji rocznicy ślubu. Dla Was obojga z Alainem długich szczęśliwych lat razem!
Ostatnio czytam blog z doskoku, tak się składa.
Krystyno 19:40, podpisuje się bo też uważam, że język nie jest statyczny i że przyswajamy niektóre obce słowa, nie przestając szanować naszej ojczystej mowy.
Miłego wieczoru 🙂
Hm…Danuśka, ja tam się nie znam, ale wypytałaś Alaina na okoliczność, co oni tam kombinowali?
Wysoce podejrzane…
http://alicja.homelinux.com/news/img_4260.jpg
Haliczku – ciasteczka spełniły moje oczekiwania 🙂 , a zwłaszcza oczekiwania rodziny. Już prawie zniknęły. Komentarze czytałam, ale w moim, niedużym mieście melasy nie znalazłam. W Bydgoszczy w kilku sklepach też nie było, a przy tej pogodzie nie chciało mi się szukać. Ale ciasteczka są bardzo smaczne i bardzo dziękuję za link. Wiem, że zmiękną po pewnym czasie – tylko one nie mają tego czasu – znikają 🙂
Asiu, no to kamień spadł mi z serca 🙂 Ja także upiekłam pierniczki, ale schowałam je przed domownikami 😉 może dotrwają do świąt 🙂
Danuśko, 🙂 wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu. A propos róż – taki wierszyk fikuśny ściągnięty z sieci na okoliczność 🙂
Róże są piękne, bo kwiaty mają,
lecz są nietrwałe, bo przekwitają.
A wasza miłość niech się rozwija,
Niech trwa na wieki i nie przemija
🙂 🙂
Nie ma chetnych do pogadania? To idę spać albo co
Nowy, dziękuje Ci za wczorajsze opisanie wrażeń z obchodów święta meksykańskiego. Przyznaję z przyjemnością, że podobne odczucia i wzruszenia były i moim udziałem. Niezwykli ludzie, o wrodzonej delikatności i dużej kulturze bycia 🙂
Pyruniu – najlepiej alboco (nie poprawiać proszę)
Dobranoc
YYC – shantyman (chanteyman) – szantymen sztuk jeden,
– shantymen – szantymeni, sztuk co najmniej dwie.
Szantymen, szantymeni – spolszczone.
A g-l-a-s-s of grog for every man –
whisky, Johnny!
And a bottle full for the chanteyman…
Whisky for my Johnny!
O, Pyro, trochę późno, na mnie już chyba też pora, do jutra więc i miłych snów. Myślę o Marzenie, miała trudny, ale i radosny dzień 🙂
Trudny trochę ten czas, kiedy raz po raz odbywają się świąteczne kolacje. Dziś/wczoraj powiedzielismy sobie o 21.50 smacznego i wrociłem w tej chwili. O północy zamówiłem sobie kawę, bo coś wypadało jeszcze popić ale z tym skutkiem, że teraz mowy niema o spaniu. Trudno, tak już mam. A jutro jestem umówiony na 9.00 i nie wypada mi odmówić. Poczytam do tyłu wrócę na krótko.
Dobranoc.
Danuśce i Alainowi dalszych stu lat, co przy danuśkowej pogodzie ducha i zdrowej diecie obojga na pstrągach opartej będzie bradzo łatwe.
Wasze zdrowie!!!!
Barbaro,
To ja dziękuję, że zwróciłaś uwagę na mój wczorajszy wpis. Nie ukrywam, że bardzo lubię tych ludzi.
Dobranoc 🙂
Witam wszystkich serdecznie i życzę „owocowego dzionka”. 😀
Danuśko, życzę Tobie i Alainowi aby każdy dzień był dla Was świętem. 😀 😀
Nowy, ja też wszystkie Twoje (jak i pozostałych blogowiczów) zdjęcia oglądam z niesłabnącym zachwytem. 😀 Tylko nie mam czasu na wpisy. Przez moje niezorganizowanie mam do wyboru pisanie albo czytanie i wiesz co wybieram. 😉
Nie wiem dlaczego, gdy mam cokolwiek załatwiać w mieście, potrafię sobie skutecznie zorganizować trasę tak aby nie wracać dwa razy w to samo miejsce a za „Chiny”mi się to nie udaje w domu i się miotam, tracąc czas.
Lecę się dalej miotać. 👿