Każdy dzień jest dobry na spotkanie z guinnessem…
… ale okazuje się, że Dzień Artura jest szczególnie dobry. Najwyraźniej Irlandczycy pozazdrościli Francuzom ich bojeaulais nouveau, kiedy to w jeden listopadowy dzień na całym świecie odkorkowywane są butelki z młodym winem i wszystkie gardła drą się: vive la France! Przed dwoma laty ogłosili więc ogólnoświatowe święto swego piwa nazywając ów wybrany dzień Dniem Artura. A że guinness jest – moim zdaniem – doskonałym piwem (w odróżnieniu od francuskiego sikacza, który podbił glob), to ma szansę na propagandowy sukces.
Ja co prawda i bez tego święta raz w miesiącu wypijam około litra tej wspaniałej goryczy ale inni, którzy lubią wszelkie święta i stadne imprezy, być może zasilą szeregi nowych miłośników 250 lat liczącego napoju z Dublina. Dla uzasadnienia wyboru pory piwnego szaleństwa przypomniano, że 23 września to dzień urodzin Artura Guinnessa czyli założyciela browaru. (Nawiasem mówiąc, kto odwiedza Dublin powinien też zwiedzić Muzeum mieszczące się w starym browarze – byłem, warto!) Dzisiejsi właściciele browaru zachęcają nie tylko do picia piwa ale organizują też szereg koncertów, wystaw i innych imprez. Ale niewątpliwym celem tego przedsięwzięcia jest chęć zdobycia jak największej liczby nowych smakoszy.
Podobno w ub. roku w pubach na całym świecie toast za Artura wzniosło piwem guinness ponad 50 milionów ludzi. W tym roku dołączam do nich i ja. Choć zrobię to we własnym domu.
Oprócz guinnessa w butelkach mam też szczególną nowość. Puszkę piwa w której zastosowano supertechnologię widget. W puszce oprócz ciemnego piwa umieszczono specjalne kulki (tzw. widgety) oraz ciekły azot, który z dwutlenkiem węgla tworzy mieszankę gazową. Po zamknięciu puszki azot odparowuje, zwiększa ciśnienie oraz wraz z piwem wnika do środka kulek. Po otwarciu zaś ciśnienie gwałtownie spada, a wydobywające się pęcherzyki gazu tworzą bardzo obfitą pianę. Jednocześnie obniża się poziom dwutlenku węgla w płynie i – jak twierdzi producent – piwo zyskuje wszelkie atrybuty piwa beczkowego.
Popróbujemy! Zobaczymy!
Komentarze
Siemaciezrana!
Jakoś ta supertechnologia kulkowo-azotowa w puszce udającej, że jest beczką, nie bardzo do mnie przemawia…
Placku, marony tyrolskie duże to kasztany jadalne, które w niewielkiej już liczbie wypełniają kapelusz z piórkiem.
Ze wszystkich przysmaków na bazie maronów, najlepiej znam
maronireis i maronieis. A zwłaszcza to drugie. Mmmmniam…
Robotę papierkową mam z grubsza za sobą. Doradca podatkowy zadowolony, że mi się udało wszystko pozbierać. Niestety, zadowolny będzie chyba również finanzminister, bo wszystko wskazuje na to, że muszę mu zapłacić z dziesięć tysięcy eurów haraczu. Czuję się wprost jak ten słomiany Salomon, gdy mu przychodzi z pustego lać. Słomiany, bo kobiety poleciały na dziesięć dni do Barcelony.
Za to my z Młodszym jedziemy na sanki 🙂 Jutro ma urodziny.
PS Chciałem wkleić zdjęcie toru saneczkowego , ale Łotr od trzech miesięcy konsekwentnie odmawia współpracy w temacie trzech liter (po angielsku, bo po polsku wiadomo, że czterech), które występują w linku do mojej Picasy.
Dzień dobry.
Browary nie mają z takich, jak ja żadnego pożytku. Wypije taki osobnik (czka) szklaneczkę piwa raz na tydzień i zadowolony. Mam natomiast piwne dzieci i zużytkowanie napoju wygląda tak, że Mamie nalewa się pół szklanki, resztę zagospodarowuje przychówek i wszyscy są uszczęśiwieni. Ponoć piwosze to ludzie jowialni i przyjaźni. Patrząc na naszą piwną młodzież, która wzdłuż mojego osiedla przeciąga na imprezy nad Maltą, albo z nich powraca – raczej nie daję temu wiary. To obyczaj opilstwa, nie picia piwa i ja jestem przeciw.
Witam z Zakopanego! Pogoda jak chińskiego cesarza! Pierwsze wrażenia, to gigantyczny bazar, ale góry stoją jak dawniej. Parę bezładnych fotek. Potem sprawozda rzetelniej. Wieczorem na Guinnessa jeszcze nie wiemy którą knajpę uszczęśliwimy.
http://picasaweb.google.pl/cichal05/Zakopane?authkey=Gv1sRgCLz2p7a15e2roAE#
Cichalu,kocham Tatry,Zakopane,zazdroszczę…miło obejrzeć Twoje zdjęcia z domowego zacisza i pomarzyć :)proszę o więcej
chociaż prawdę mówiąc w tym roku przekonałam się do Korbielowa i Beskidu,są mniej „ludne” i mają wiele uroku,wogóle taki człowiek jak ja gdziekolwiek się ruszy z domu to jest w siódmym niebie 🙂
obejrzę jeszcze raz cichalowe zdjęcia…
miłego dnia wszystkim Blogowiczom 🙂 🙂 🙂
Fiu – ależ ta wakacyjno – rodzinna Cichałówka ma widoki….
Sablik łypie okiem ku ceperce, pewnie wymyśla dla niej na poczekaniu jakąś baję.
A ja mam już tego dosyć. Przecież wychowałem się na programie majora Słodowego. Nie będę więc więcej Łotra o łaskę prosić.
Mam znowu nick na czerwono, a kliknięcie prowadzi tam gdzie trzeba, czyli do Picasy, mimo że nie pozbyłem się trzech liter z nazwy konta.
Mogę teraz wkleić ten link do sanek 🙂
Pwełku! Ratuj! Wejdź na Skype, jesli możesz
Pawełku to słabo coś wyliczyłeś .. szkoda takiej kasy .. a swoją drogą zawsze się dziwie, że zamiast się rozliczać na bieżąco ludzie zostawiają sobie tyle spraw nie załatwionych …
Pan Lulek jest na dobrym chodzie .. teraz go badają i prześwietlają .. syn ma kontakt z nim …
Paweł a Ty dzwoniłeś może do Ojca Marcelego? .. może są jakieś nowe wieści? … Twoim dziewczynom zazdroszczę tej Barcelony …
Jola, tak, rozmawiałem z Marcelim, czuwaj przy komórce, zadzwonię.
Witajcie,
Powtarzam komentarz spod wczorajszego wpisu.
Zupka Witka była na winie i to w dwojaki sposób:
1. Wrzucił ?co się nawinęlo? czyli resztę opuncji, figi, granaty, jabłka, gruszki, winogrona, etc.;
2. podlał szczodrze białym winem.
Dobre to było 😉
Jeździmy po okolicach. Pogoda się psuje. Borówki (po krakowsku) są kwaśne! Ewa bała się niedźwiedzi, bo w tamtych lasach chadzają.
http://picasaweb.google.pl/cichal05/ZakopaneLasKrzysiu?authkey=Gv1sRgCK7T8Omy67DreQ#
Cichal- Wasze wakacje, choć tym razem na lądzie 🙂 są bogate
w mnóstwo wrażeń.
W naszym domu zakupy piwa jedynie sezonowe – podczas upałów !
Piotrze, to cóś w sierodku puszki to nie kuleczka. Jajowate jakieś. Przypomina olbrzymią, podłużną pigułke Panadolu bo i białe jest. Wiem, bom se wydłubała. Kiedyś. Przy okazji.
E.
Kochamy Tatry i Podhale w ogóle, ale koniec września to dla nas już trochę późno, trudno gdzieś się wybrać bez zimowych ciuchów, a skały bywają oblodzone. Ale dla takiego sportsmana jak Cichal to żadne utrudnienie.
Guiness korzysta z naukowych doświadczeń . Wiedza nie powinna się marnować 😉
takie coś
Już myślałem, że to perła rzucona wieprzom, ale to chyba kulka widget. Może to na jedno wychodzi. Chyba też się zaliczę do wieprzy. Jestem sceptyczny względem pomysłów, żeby coś smakowało zupełnie jak coś innego. A piwo puszkowe i beczkowe to są różne napoje.
Moje było podłużne jakieś. Inny Guinness?
Kapsułki w piwie kojarzą mi się trochę z eksperymentami kuchni
molekularnej – spagetti z buraczków lub wino zamienione w granulki :
http://www.logo24.pl/Logo24/1,86375,7287253,Kuchnia_molekularna__czy_m__to_sie_je_.html
Kuchnia + nauka = efekty specjalne 🙂
Dziędobry na rubieży.
Powiewy lata – na pocieszenie, że przyszła jesień.
Czy te kulki w piwie tak sobie latają?
Artur Arturem, ale przecież już jest dzień Guinessa w przyrodzie – 17 marca, czyli Święty Patryk. Ja normalnie wypijam kieliszek wina albo jedno piwo i jestem ugotowana, ale ostatnio na Patryka wytrąbiłam cztery duże Guinessy i nic – widać dobry święty trzyma pieczę nad wyznawcami.
tym razem nie do konca udalo mi sie pociagnac Alicje i Jerzora w przygode nieznanych smakow
rozszerzenie swiata doznan kulinarnych zaproponowalem w nowo otwartej restauracji. zamowic tam mozna miedzy innymi watrobke w sosie maslanfasolowym, udo badz ramie z grila na ryzym. niby nic nadzwyczajnego sadzac po pozycjach w jadlospisie. tyle tylko, ze nie informuja od kogo pochodzi dana sztuka miesa badz wnetrzosci. prowadzacy ten lokal nie ukrywaja, wrecz przeciwnie, glosza jak tylko glosno potrafia, ze jedzenie u nich jest przygotowywane w oparciu o doswiadczenia ludnosci tubylczej z rejonow amazonki. tradycyjna kuchnia wari znana jest z praktykowania kanibalizmu tu mala wzmianka w trzech jezykach
odwiedzajacy lokal z tradycyjnymi doswiadczeniami maja mozliwosc zadeklarowania, calkowicie ochotniczo, czesc swojego ciala badz jeden z organow, nereczka watrobka boczek itd itp na rzecz lokalu. to tak w ramach czlonkostwa jakze rzadkiej dzis odchodzacej w zapomnienie kultury jedzenia. wlasciciele lokalu pokrywaja calkowicie szpitalne koszta odszczepu, ktory pozostaje do ich swobodnej dyspozycji
przyznam szczerze ze bylem rozczarowany, kiedy ujrzalem kaprysne miny kanadyjczykow i ich zgodne ruchy glowy w plaszczyznie poziomej. poczekamy zobaczymy. moze za rok …. rok nie wyrok
a moze sa wsrod czytatych chetni i otwarci na nowe doznania kulinarnochirurgiczne
ja jak zwykle czuje sie 😎 i jestem 😐 i robie 🙄
Dla polepszenie efektu „bąbelków” w napojach zawierających rozpuszczony gaz wymyślono też szklanki i kufle z laserowo „dziurkowanym” (nie na wylot 😉 ) dnem. Wzorek na dnie może przedstawiać np. jakieś logo.
Plastikowa piłeczka ping-pongowa w puszce z piwem pływa swobodnie, bo jest napełniona cieczą wypełniającą puszkę. Na początku tę kapsułkę przytwierdzano do dna puszki, ale zdarzało się, że w ciepłym piwie efekt pienistości był zbyt gwałtowny 🙄
Firmy recyklingowe nie przepadają za plastikiem w aluminiowych puszkach 🙁
Chciałam dać link do zdjęcia z taką szklanką, ale Łotr nie wpuszcza, rzecz jasna, słowa „gl a s s” 🙄
W tym procesie napełniania puszek azotem chodzi o to, że azot gorzej rozpuszcza się w cieczach, niż dwutlenek węgla. Jego obecność w mieszance z CO2 pozwala na większe ciśnienie w pojemniku, a po otwarciu – daje mniejsze bąbelki, a te – gęściejszą (kremową) pianę o odpowiedniej wysokości w szklance, co cenią sobie zwolennicy piwa. Sam dwutlenek węgla pod takim ciśnieniem daje podobno „an unacceptably large head.” 🙄
Dobry „Plzen” z beczki w Pilznie nie potrzebuje takich stymulatorów. Zostawia 6 obrączek na szklance. Są świadkowie. Ja też.
A teraz cd sagi zakopiańskiej. Stary dom na Gubałówce. Moi wiedeńscy przyjaciele wrócili na emeryturę do rodzinnego domu. Nie widzieliśmy się prawie 40 lat…
http://picasaweb.google.pl/cichal05/ZakopaneLasKrzysiu?authkey=Gv1sRgCK7T8Omy67DreQ#
Cichal,
W takim domku to aż się chce mieszkać!
W takim domu? Bez dwóch pań dochodzących i Jasia złotej rączki nie zaryzykuję. Cichal – to nie wyżymaczka, to ręczny magiel domowy, żeby ścierki, deczki, serwety, makatki i inne płótna pięknie wygładzić. U Babci Anny na strychu stała podobna, a jeszcze patyki do krochmalenia i karbowania tiulowych kryzików i czepków.
Wnętrze przyjemne ale trochę teatralizowane.
Cichal, taki domek to marzenie wariata. Znaczy moje własne. Cudo absolutne. Pyro, to nie teatr, są ludzie, którzy TAK mają. Uwielbiam takie klymaty!
Pozdrów, Cichalu, Przyjaciół. I kłaniaj się górom.
Pyro,
masz rację, że to magiel. Nikt chyba nie wyżyma mokrego na lakierowanym drewnie. I dokąd niby spływała wyżęta woda? 🙄 U mnie w domu był poniemiecki magiel, bardziej skomplikowany, bo z 4 wałkami, ale też ręczny.
Może dom udekorowano extra na cześć amerykańskich gości, a potem stroje do szafy albo pod foliowy pokrowiec 😉 jak to widziałam u amerykańskich górali 😉 A może tak lubią. Moi znajomi na przykład mają piękną kolekcję porcelanowych nocników, a we wszystkich pokojach gościnnych stoją porcelanowe miski i dzbanki na wodę i wiszą stare, haftowane ręczniki – dekoracja. Dotykanie niemile widziane 😉
Cichal – to ja proszę następujący zestaw :
ten piec, ta szafa,te widoki oraz krokiety z własnymi grzybami 😀
No dobra,las też może być.
Bo jak jest las to są ” drzewa, sie ścina, sie rżnie, jest deska, jest sęk ! ”
I jest z czego taką góralską szafę zrobić !
Nie….najważniejsze,że można własne grzyby zbierać 😀
Jak już napisałam o tych patykach do karbowania koronek, to Wam o tym opowiem. Babca Anna mi kiedyś pokazała jak się to robiło. A trzeba było, bo wielkopolski strój kobiecy jest niezwykle bogaty właśnie w karbowane koronki i hafty. Do karbowania służyły zestawy patyków trochę takich, jak do lodów tylko grubszych i dłuższych do kryz i czepców i króciutkich do riuszek. Białe tkaniny (koronki, hafty angielskie) po wypraniu zamaczało się w krochmalu (najlepiej ryżowym, ale można było w każdym) doskonale wyżymało się w ręczniku, ręcznie wyciągało i wygładzało wilgotną tkaninę, rozkładało na stole i przekładało patyczkami, zawijając jednocześnie. W ten sposób jeden patyczek wypadał z prawej, jeden z lewej strony i tak do końca.
Zwiniętą rolkę szczelnie zawijało się w płótno i tak pozostawiało do wyschnięcia. Potem, w sobotę, wyciągało się drewienka i pozostawała sztywna „harmonijka” – igła z nitką i kryzik doszywało się do koszuli świątecznej, garnirowanie do czepca, a riuszki i plastrony do gorsu i rękawów. Czarne, wdowie koronki moczone były w roztworze cukru, bo krochmal poszarzał tkaninę. A wystarczał deszcz, pot itp i z całej roboty guzik z pętelką wychodził.
Cichal-piknie w tym domku i widoki cudne,właśnie,kłaniaj się górom w moim imieniu też,przyjadę do nich jak tylko dutki pozwolą 🙂
Pyro- to ja już wolę blogować,
niż koronki karbować 🙂
Rubens karbował bez wysiłku. Nic, ale to nic nie było problemem. Dowolna tkanina, włosy, skóra, zwierz, człowiek, lekko i swobodnie. Żadna reprodukcja tego nie odda.
Danuśka, sery będą. Nemo, powrzucam kawałkami. Mam młyn i trucie nitro 🙄
Na opakowaniu ryżu znalazłam przepis, letko zmodyfikowałam i wyszły przyjemne placuszki. Ryż „parboiled” z dzikim zmieszany. Ugotowałam woreczek, ostudziłam ryż, sypnęłam łyżkę mąki i jajko, wymerdałam i usmażyłam placuszki na smalcu. Nie chciały się trzymać kupy, ale jak już były na patelni, to się zestaliły, co było do przewidzenia. Zupełnie smaczne, dołożyłam grzybki i miałam obiad. Jeszcze połowa tego ryżu mi została na kolację. Łatwe i proste, a wcale efektowne.
ja piwoszka okazjonalna a z puszki nie lubię …
cichal piękna podróż sentymentalno-smakowa .. miałam być w tym roku w Zakopanem ale plany w łeb wzięły ..
robię śliwowicę .. i paprykę wg haneczki ..
a ja ostatnio ryż z daktylami gotowałam 6 godz .. podobno na zdrowie dobrze wpływa .. jem na deser posypany cynamonem ..
nemo ten dobry cynamon to z jakiego kraju?… bo zapomniałam ..
Przepyszny ryż jadłam w Rotterdamie. Może wieczorem uda mi się coś naklikać.
Guinnessa można jak przyprawę traktować. Zacne to piwo. Więcej niż zacne ale jedna mnie mysl ostatnio nurtuje.
Byłem niedawno w Edynburgu i piłem to piwo w wersji puszkowanej.
Gie to wielkie było i odkryć nie mogę co jest tego przyczyną.
Sądzę, że w tak zacnym gronie ktoś mnie może oświeci?
pozdrawiam Towarzystwo Zebrane serdecznie
Sensacja!!! Pierwszy raz od 20 lat znalazłem w śliwce robaka! Znaczy nie są z czystej chemii! Niech żyją śliwki robaczywki!
http://picasaweb.google.pl/cichal05/ZakopanePennarHafty?authkey=Gv1sRgCK-1gaDF-Mml7QE#
A jaka to jest papryka według Haneczki ?
Cichal, gratulacje.
Następnym razem jak będziesz miał ochotę na śliwkowe robale, to zapraszam.
papryka wg haneczki ..
„robi się tak:
4 kg papryki
2 szklanki octu 10%
9 szklanek wody
30 dkg cukru
2 1/2 łyżek soli
ziele angielskie, listki laurowe, ziarna pieprzu
Upyycham, zalewam na gorąco, kapka oleju na wierzch. Pasteryzuję 5 minut, bo lubię jędrną, dłużej niż 7 minut niewskazane.
Robię i zjadamy w ilościach hurtowych”
Dzięki Jolinku !
Ja akurat też miałam w obróbce paprykę,ale taką na bieżące potrzeby.
Griluję w piekarniku,zdejmuję skórkę,zalewam oliwą,dodaję czosnek
i zioła prowansalskie.Potem dzień lub dwa w lodówce i można zajadać.
Tyle,że ja przerobiłam nie 4 kg,a sztuk 3-zieloną,żółtą i czerwoną 🙂
Przy okazji jakiegoś kolejnego spotkania wymienimy się paprykami !
Potwierdzam wysoką jakość haneczkowej papryki – jadłam , a nawet 2 słoiki w prezencie dostałam. W inne lata też robiłam, tego roku nic, null i pustka. Jedyne od czego nie odstąpię, to zakiszę z 10 kg kapusty – na surówki, bigosy i inne takie. Gotowa kapusta w sklepach jest niemal niejadalna.
w Tesko papryka po 2,49 zł za kg jest .. wszystkie kolory ..
Danuśka ta Twoja też smaczna wydaje się … 🙂
Danusko, tez tak robie tylko dodaje jeszcze troche soku z cytryny. I kroje w pasemka 🙂
W tej sytuacji toast za : zdrowie Pana Lulka,za wszystkich innych
niedomagających,za naszych wędrowców w drodze i za …udane przetwory !
Też kroję w pasemka,a smaczna jest bardzo !
Chyba,że ktoś nie lubi papryki,tak jak Osobisty 🙁
A ja będę się upierał że to lakierowane na Cichalowym zdjęciu to jednak wyżymaczka. Objaśniam jak tylko umiem:
mocowało się ją do krawędzi balii za pomocą widocznych w jej nóżkach zacisków. Wyżymający stawał z boku balii, korbę chwytał w prawą rękę, lewą podawał między gumowe wałki mokre gacie, halkę, kieckę, czy co tam miał i prał. Przykładowe gacie wciągały między siebie gumowe wałki – ze strony widocznej na zdjęciu- woda ściekała po dolnym wałku, z wałka na deseczkę pod wałkiem, po deseczce do balii.
Gdy gacie były między wałkami można było sięgnąć lewą ręką po butelkę Ginessa i łyknąć łyka. Trudna sztuka taka synchronizacja, prawa ręka kręci korbą, lewa podnosi flaszkę do góry…tylko nie pomylić rąk! Odstawiamy flaszkę, odławiamy coś z balii, wkręcamy, łykamy, odławiamy, wkręcamy, łykamy….
Wyżęte gacie wykręcały się z drugiej, niewidocznej na zdjęciu strony wyżymaczki i ślizgając się po odchylanej deseczce-półeczce ozdobionej owalnym logo z napisem : Gwarancja solidnego wykonania, spadały do podstawionej przy balii miski.
Całość wyprodukowana w Warszawie przez firmę LES.
Cichal, sprawdź cy dobze godom!!
A ja sobie idę coś odłowić, odkręcić i łyknąć.
Antoś, pamiętaj :
„Nie potrzeba wiele łykać,
by się przestać lękać dzika,
a gdyby
łyk większy,
to na lwy by!”
Antek ma rację
zmylił mnie ten lakier 😳
to jest wyzymaczka, u mnie w domu tez taka byla z tym, ze walki byly pokryte guma, magiel tez byl i byl to o wiele wiekszy samodzielny sprzet, ktorego nie mozna bylo postawic na jakiejs polce, to co Cichal przedstawia rzeczywiscie montuje sie na brzegu balii albo Frani i siup gacie wychodza wyzete.
Ha, nie widziałam takiej wyżymaczki, a magiel tak. Człowiek się ciągle uczy. Fajnie, że ma jeszcze tyle do nauki.
Jolinku,
najlepszy cynamon jest z Cejlonu. To jest prawdziwy, z drzewa cynamonowego. Rurki są z cienkich warstewek. Ten „gruboskórny” (twarde, masywne rurki) jest z Chin, Wietnamu, Sumatry. Dobry w połączeniu z mięsem.
Co do wyżymaczki, to na usprawiedliwienie podam, że wychowałam się w domu, gdzie najpierw była balia i tara i wyżymanie ręczne, a potem od razu pralka wirnikowa z wyżymaczką, kwadratowa 😯 Nie Frania. Pamięta ktoś taką z lat sześćdziesiątych?
pamientam i wyzymaczke tez
Pamiętam panią, która przychodziła do Babci, nie pamiętam co ile, ze 4 lata wtedy miałam, i wtedy balia i tara niepodzielnie królowały w łazience. Potem się to suszyło na tarasie, a na koniec szło się z tym do magla. Z czasów większej świadomości pozostała w pamięci Frania z wyżymaczką i wizyty w maglu. Magle też przechodziły metamorfozy z zimnych i mokrych, czysto mechanicznych do elektrycznych, prasujących.
U mnie w domu byla taka wyzymaczka jak na zdjeciu nemo (21:01), az sie wzruszylam na jej widok.
antek, zgrabnie to opisales 🙂
Dzień dobry Szampaństwu z Toronto! Już na ziemi i u dziecków, za godzinę ruszamy do się.
A propos szampaństwa, mieliśmy wczoraj w Berlinie szampański dzień 🙂
Podłogi i wyrka wszędzie były zacne, ale już mi tęskno za własnym wyrkiem. No nic, lecim na Szczecin… Nisia, nie bój Żaby, to tylko takie powiedzenie, nie zadzwonimy o północy 🙂
Naprawdę już jesteśmy po tej stronie Atlantyku. Trochę tak 🙁 , a trochę tak 🙂
U nas łącznikiem między tarką a pralką SHL, tą z wyżymaczką już, był tłuczek „diabolo”, też przedwojenny. Dla mamy mojej to był skok kwantowy. Wystarczyło w kotle_bali tlłuc systematycznie materiał przez jakiś czas aby wyjść z założenia, że już starczy, że pranie czyste. Narobiłem się przy tym, bo przyznam, że matka wyręczała sie czasem mną dając szkole do zrozumienia, że jestem nieodzowny w domu, z czego z resztą chętnie korzystałem.
A u mnie tara była i balia, Mama prała ręcznie i wyżymała ręcznie, potem praczka przychodziła, a potem była taka pralka ruska (właściwie białoruska) dwukomorowa – w jednej się prało, w drugiej gotowało, wyżymaczka była na brzegu ręczna z korbą. Kiedy wyszłam za mąż i urodził się Staś, mąż mi zrobił pralkę – basen z cynkowanej blachy, duży u góry prostokąt potem łamany – ot taka głęboka, krótka trumna odwrócona do góry nogami. Zamontowane to było na stelażu z rurki stalowej, u dołu na półeczce silnik, transmisja do koła wirnikowego umieszczonego w 1/3 wysokości przedniej ściany. Bard\o dobra pralka tylko bez zewnętrznej obudowy i wymagała dużo wody ciepłej (nie podgrzewała). Ta pralka służyła mi ponad 20 lat, naprawdę była dobra. Potem zmieniliśmy już na automat. Wspominana już dzisiaj przeze mnie Babka mojego Męża, Anna opowiadała mi z dumą, jak to jej chłop wrócił z roboty w Ameryce i kupił jej tarę do prania (ok 1890) była pierwsza we wsi, co to mogła w ciepłej wodzie prać, przy domu. Wszystkie inne kobiety chodziły nad strumień prać kijankami. Mydło sobie każde gospodarstwo gotowało samo, w sklepie było drogie. Potem dopiero kupowało się mydło.
Za czasów Artura bełtano piwo ręcznie, a wyżymaczka była, na wszelki wypadek, na wyciągnięcie ręki. Miło sobie powspominać, dawniej to dopiero był Guinness, pranie było ekologiczne a wszystkie owoce robaczywe.
Chciałem ponarzekać na wielkie korporacje, marketing, dzisiejszą młodzież ale w porę się powstrzymałem. Pięknie jest, od morza do morza.
Blogowe rozmowy przypominają mi cudowne rozmowy z magla 🙂
A co do lat szesdziesiatych to mialam dzisiaj je live i odczulam je na mojej szczece z przyleglosciami, mialam wrazenie, ze jesetem w szkole i szkolna dentystka stara sie mnie leczyc zab uzywajac wiertla takiego z pedalem napedzanego nozka tejze dentysktki, wszystko oczywiscie odbywa sie bez znieczulenia i boli strasznie. Mam zapelenie okostnej a powodem tego jest zab swiezo zakoronkowany, dzien piekny a mnie sie zachcialo pojsc do dentysty i …. zastrzyk nie zadzialal, dentysta wsadzal mnie jakies swiderki do kanalow zeba, dotarl do centra zapalnego, z bolu to mnie lecialy lzy jak u krokodyla ale bylam zmuszona to wytrzymac, tak sie spielam, ze kregi w szyji mi zesztywnialy do tej pory jestem obolala, mialam natychmiast wziac antybiotyk wg. zalecenia ale… w aptece/kach okolicznych nie bylo, trzeba zamowic a zamowienie dotrze jutro…. tortura to malo powiedziane
Dorotolu – Bardzo Ci współczuję, jutro będzie lepiej.
Placku dziekuje.
Dorotko – przytulam Cię. Pewnie nie pomoże, ale i nie zaszkodzi.
Dzisiaj miałem gorący dzień. Jeździłem saniami! Jutro wyjaśnię. Teraz wyjaśniam, że PaOLOre jest nadal genialnym guru komputerowym! Zdalnie naprawił komputer kuzynce z Pardałówki! Na Jego cześć systematycznie opróżniamy z kuzynem zacny bukłaczek gruszkówki (ręcznie pisanej) „zakanszmy” oscypkiem!
Alicja, nie boję się Ciebie, możesz przyjeżdżać! Z Jerzorem i rowerem.
Te drugie lody, co to pierwsze Jerzor otwierał klapcążkami, otwarły się bez trudności. Jak przyjedziecie, to dokupię.
Moja papryka kłania się Waszej papryce 🙂 Jutro robię 🙂
Teraz będzie o ryżu. Syn przyjaciółki zaprowadził nas do tego http://www.bazarrotterdam.com/read/73?sublist=11&parent2=64&submenu=64 Stronę mają beznadziejną, zupełnie nie oddaje atmosfery miejsca. Nigdy nie byłam na arabskim bazarze, ale już nie muszę 😉 Nabite było prawie do pęknięcia, gwar jak w ulu, różnica taka, że wielojęzyczny. Kucharze w całkowitej czerni. Ewa jadła Dolme, Krzyś Tavuksis kebab, ja Ghorak. Porcje wielkie. Ryż był bialutki w szafranowe (?) kleksy, a co dalej to nie wiem, bo nie chcieli się przyznać. Spokojnie mógł być samodzielnym daniem. Rozkosznie wielosmakowy, z głębokim podtekstami, bajka 😀 Może zajrzy tam ktoś bardziej bywały i wywęszy coś więcej… Moje kurczaczki dość ostre, sosy cudo, reszta też przepyszna. Wszyscy byliśmy potężnie głodni, ale ledwo daliśmy radę. Całość z dyżurnym winem 40 euro z maleńkim ogonkiem.
A, był też wielki Bolo wykidajło. Całkiem nie wiem po co, bo po takim jedzeniu wstać trudno, a co dopiero zwiewać 😆
Doroto,
co za horror 😯
Próbuję sobie przypomnieć markę naszej pralki, która nie dosyć, że była kwadratowa, to miała podgrzewanie i wyżymaczkę, a wirnik nie był na dnie, tylko na ściance. W nazwie miała coś jak El4 (?) Była ewenementem jak na tamte czasy i nigdy u nikogo takiej nie widziałam. Nie wiem, gdzie mój ojciec ją nabył, ale pamiętam, jaka to była ulga dla mojej mamy. I dla nas – pomagających dzieci 😉 Pościel i bielizna wymagająca śnieżnej białości gotowana była w miedzianym kotle wmurowanym w specjalny piec z paleniskiem u dołu. Dom był poniemiecki z porządną pralnią. Z tego kotła wyciągało się gorące i ociekające mydlinami poszwy i ręczniki, ładowało do pralki i płukało kilkakrotnie, wyżymało i wieszało na dworze lub na strychu. Zimą tak pięknie ta wisząca bielizna zamarzała na sztywno, a potem robiła się sucha 😯 Strasznie mnie to fascynowało 😉
Z wpisu Alicji rozumiem, że się uśmiecha, ale pojęcia nie mam z której strony oceanu, a tu letnia pogoda nie będzie trwać wiecznie.
Cichalu – Twój wpis zrozumiałem bezbłednie – PaOLOre nadal geniuszem, a Ty nadal w siódmym niebie 🙂
Nie wiem, jak patrzeć, po której stronie oceanu jest Toronto (dla mnie po tamtej), ale Alicja twierdzi, że już tam jest.
u mnie bylo podobnie najpierw tzw. pranie moczylo sie w jakich lugach, potem bylo gotowanie, prane, plukane i (przed tym zamarznieciem w zimie) jeszcze krochmalone, bielizna pachniala wiatrem i swiezym powietrzem, potrzebowala pare dni aby te nakrochmalenie troche popuscilo, ale biala posciel i scierki kuchenne byly lepiej wyprane niz w dzisiejszych pralkach.
O, zapomniałam o krochmaleniu 🙄 Było, a jakże. Moja siostra robi to do dziś z pościelą i obrusami wypranymi w pralce automatycznej. Krochmali w klasycznym, osobiście gotowanym krochmalu z mączki ziemniaczanej 😉
Jak taka świeżo powleczona pościel szeleściła… I nie było mowy o kolorowej pościeli 🙄 Biała musiała być, najlepiej adamaszkowa.
Placku,
wiem, że to nie Ty, bo Ciebie by zjedli (jak twierdzisz), ale Staruszek ekspanduje i nie tylko go nie zjedli, ale nawet przyznają mu nagrody 😎 A autor blogu potwierdza słuszność wyróżnienia 😉 Ty jesteś bardziej staranny i lakoniczny, ale On musiał się dostosować do tamtejszego poziomu 🙄 Koncyliacyjny, ale i pazur potrafi pokazać… Budzi sympatię, na razie tylko jeden komentator jego postawę nazwał aspołeczną 😉 Czuję, że niebawem się mocniej rozkręci. Staruszek 😉
Nemo – Właśnie myślałem o automacie do kojenia niemowląt i podgrzewania mleka opartym na pralce Frania i mojej nieudanej przygodzie z życiem.
Tak, staranny i lakoniczny to wypisz, wymaluj ja. Gdybyś była mną, a ja nie sobą, posądziłbym Cię o złośliwość 🙂
Guinness prowokuje do intymnych zwierzeń – na tylu rzeczach się nie znasz, a tyle razy się dzięki Tobie uśmiecham. Za Staruszka-Ikara się pomodlę.
Nikt nie wie dlaczego jeden dzień jest bardziej mroczny od drugiego, a co dopiero z piwem.
Automat do kojenia dzieci koniecznie z wyżymaczką.
Jestem już na etapie suszarki, ale nie bardzo wiem co rodzice powinni zrobić z zaoszczędzonym czasem. Obchodzenie Dnia Artura powinni odłożyć do czasu w którym potomek pójdzie do szkoły. Artur niczego nie odkładał, miał ich 21. Artur był przeciwny istnieniu niepodległej Irlandii. W Kanadzie Guinness produkuje rywal, Labatt. Smak wody w Irlandii to nie smak z mojego kranu. Trudno się dziwić, że Niemen się dziwił.
Poprzedniczką Frani była pralka SHL, z bocznym wirnikiem, a kwadratowe produkowano w Poznaniu. Przed nimi prała Emilia. Nieważne, liczy się rozkoszne uczucie czystości.
Mam nadzieję, że politycy nie skorzystają z pretekstu i nie wlepią nam podatku od azotowej piany – Ratujmy Azot Tax.
W domu. Zmęczył mnie ten urlop 😯
Dobranoc 🙂
dzień dobry .. 🙂
pomału blogowicze wracają do domu … i Alicja potwierdza regułę -wszędzie dobrze ale w domu najlepiej – Placek nam dogaduje, że tu jak w maglu … Pan Lulek zadowolony się leczy … tylko Żaby i Miśka mi brak ciutke …
ma być słonecznie .. 🙂 nemo dzięki … 😀
Dzień dobry Jolinku,
Ty już wstałaś, ja dopiero do domu zajechałem. Miałem bardzo miły dzień i wieczór – byłem w City, zrobiłem duzo zdjęć, kilka wkrótce pokażę.
Dopiero pierwsza, więc zachęcony dzisiejszym wpisem Gospodarza otworzyłem butelkę Guinness’a. Nikt chyba nie wspomniał, że Guinness musi być bardzo zimny – u mnie zawsze prosto z lodówki + kufel z zamrażalnika. Tak zresztą piję i podaję każde piwo. Oszroniony kufel robi dodatkowo przyjemne wrażenie.
I tylko takich wrażeń dla całego Blogowiska na dzisiaj. 🙂
A wczoraj, czyli w środę, była bardzo piękna noc – tylko dla romantyków.
http://picasaweb.google.pl/takrzy/MotyleKsiezyc#slideshow/5519942654498168130
chociaż niwiele widać.
Dopiję piwo i kładę się spać.
Witam o świcie. Zakopiańskim. Słońce wdziera się przez okna. Dom jeszcze śpi. Ja nie mogę. Jak napisał Placek nadal jestem w siódmym niebie. Permanentna euforia radosna. Rodzaj upojnego zidiocenia. Podobno to się da leczyć… Dzisiaj do Chochołowskiej a może i na Ornak, jak kolano pozwoli. W przyszłym tygodniu jadę do Wiednia. Też podróż sentymentalna. Pracowałem tam kiedyś. PaOLOre mówi, że może zabierze mnie do Pana Lulka.
Na śniadanie chlebuś prosto od krowy i siedem rodzajów serków. W USA tego nie ma! Niech żyją serki i gruszkówka!
Nowy bardzo romantycznie .. ciepło pewnie u Ciebie to romantycznie podwójnie … 🙂
cichal ja zazwyczaj niezazdrosna jestem ale cosik mnie naszło jak Cię czytam … a Pan Lulek to chyba nie wyjdzie dobrowolnie ze szpitala jak takie wizyty będę .. 🙂
ja też lubię stouta. W ogóle zauważyłem że wolę piwa ciemne typu stout oraz piwa lager od pilsa. Szczególnie te z małych browarów, świeże, niepasteryzowane. Osobliwie od czasu wizyty w Browarze (Lublin, Grodzka 15, www: http://www.grodzka15.pl/ ). Spróbowałem tam lagera i jest to niebo w gębie – przypomniało mi się wspaniałe piwo z lokalnego browaru w Koblencji, które miałem przyjemność próbować lata temu.