Santa Claus przyjechał i…został
Cejlońskie śniadanie Kurta
Tę anegdotę Mistrz sam chętnie opowiada. Dlatego nie pytając Go o pozwolenie przytoczę ją tu w całej krasie. Kurt Scheller – wybitny kucharz (i tu kłopot z przymiotnikiem: szwajcarski, polski, europejski, azjatycki? – wyjaśnienie wątpliwości poniżej) w jednej ze swych licznych podróży zawodowych wylądował w Kolombo czyli na Cejlonie. Było to w grudniu. Na lotnisku już wisiały dzwoneczki i inne akcesoria Bożonarodzeniowe. Na Kurta czekał przedstawiciel firmy, w której miał gotować. Po przejściu przez bardzo skrupulatna kontrolę i szereg bramek antyterrorystycznych podróżnik znalazł się w hallu pełnym ludzi, w tym tabunów dzieci niemal ze wszystkich stron świata. Na siwego pana z długachnymi sumiastymi wąsami rzucił się tłum małych Cejlończyków z okrzykiem: – Santa Claus przyjechał!
Kurt nowe swoje nazwisko i związane z nim stanowisko przyjął z godnością.
Merill, Dilhan i ja czyli uczniowie Kurta
Na szczęście dla nas – smakoszy znad Wisły – nie zamieszkał na tej wyspie na stałe. Santa Claus przyjechał do nas i… tu pozostał. Mieszka w Warszawie już niemal 20 lat.
Przez ten czas szefował w paru smakowitych miejscach: w kuchni Hotelu Bristol, potem w Sheratonie, na koniec w Rialto. Wszędzie tam odcisnął swoje piętno i zostawił paru bardzo utalentowanych uczniów.
Od siedmiu lat Kurt Scheller robi to, co lubi najbardziej: uczy gotowania. Uruchomił Akademię Gotowania, w której zdobywają ostrogi miłośnicy rondla i patelni, znawcy doskonałych dań i pysznych win. Akademia początkowo mieściła się w Śródmieściu, by wreszcie wylądować na Saskiej Kępie przy ulicy Międzynarodowej. I myślę, że jest to adres właściwy, bo Mistrz uczy właśnie kuchni międzynarodowej: polskiej, francuskiej, włoskiej, arabskiej…
Tomasz otwiera 12-letnie aceto balsamico, Julita zdjemuje patelnię a Basia czeka na swoje zadanie
Wielkie zasługi ma Scheller także w dziedzinie podnoszenia kwalifikacji młodych polskich kucharzy. Przez kilka lat kwalifikował, wybierał i kształcił kadrę polskich uczestników międzynarodowych mistrzostw i olimpiad kulinarnych czy cukierniczych.
Zdejmowanie skorupek z surowych krewetek to proste…jeśli się umie
Ale chyba już dość pochwał. Jeszcze tylko jedna anegdotka, która pokazuje co w życiu tego SzwajcaroPolaka znaczy gotowanie. Byliśmy w ubiegłym roku razem na Cejlonie. Tym razem jako goście rodziny Fernando czyli właścicieli herbacianej firmy Dilmah. Zwiedzaliśmy plantacje herbaty, fabryki przetwarzające ją i wysyłające na wszystkie kontynenty. Mieszkaliśmy w przepięknych miejscach i fantastycznych pensjonatach. Karmiono i pojono nas wspaniale. I oto pewnego dnia gdy nasza pięcioosobowa grupa szykowała się do śniadania na tarasie z widokiem na góry porastające herbacianymi krzewami, przyszedł Kurt i zapytał czy chcemy dobry omlet. Potwierdziliśmy to, myśląc, że złoży zamówienie u obsługującego nas kamerdynera. A tymczasem Mistrz poszedł do kuchni, usunął z niej tamtejszego kucharza i po kilkunastu minutach przyniósł omlety o takim smaku…..no po prostu niebiańskim. I przyznał się, że nigdy tak długo nie pauzował w gotowaniu. To był czwarty dzień podróży.
W pierwszą niedzielę października spotkaliśmy się z Kurtem w jego Akademii. Odżyły wspomnienia z Cejlonu, bo byliśmy w tym samym składzie. Wśród gości – tym razem nie nad Oceanem Spokojnym lecz nad Wisłą – byli Julita i Tomasz Witomscy szefowie firmy Gourmet Foods i polscy przedstawiciele Dilmah, Merill J. Fernando i jego starszy syn Dilhan oraz nasza rodzinna drużyna czyli Barbara i ja.
Żegnał nas ochroniarz o nazwisku Salvadore Dali … marki owczarek
To nie było tylko spotkanie sentymentalne i wspomnienia z Cejlonu. My tu ciężko pracowaliśmy (co choć trochę odzwierciedlają obrazki) gotując pod okiem szefa Akademii. Potem zaś zjedliśmy własne dania i popiliśmy je dobrymi winami. A były to: risotto z grzybami, krewetki w sosie z mleczka kokosowego z chili, wołowina w sosie śmietanowo-ogórkowym i tiramisu.
Komunikat końcowy: wszyscy żyją i są w dobrej kondycji.
I Post Scriptum: w jakim celu przyjechali do Polski Merill i Dilhan Fernando? Oczywiście na Dni Herbaty. Podczas tych Dni organizowane są finały konkursu zawodowych barmanów przyrządzającyh herbaciane drinki i dobierających herbaty do przekąsek (lub na odwrót). Relacja za parę dni. I po herbacie!
Komentarze
Helo …. Helo … wróciłam …. Pan Lulek obiecał trzymać kciuki za pogodę i miałam pogodę cesarską na całej trasie … wycieczka bardzo udana …. 🙂
teraz idę do wnuczki bo w domku jest przez małe przeziębienie … jak wrócę to przeczytam wstecz co tu się wydarzyło i napiszę więcej o podróży …
pozdrawiam wszystkich serdecznie … 😀
Witaj nam, Jolinku!
A u mnie od wczoraj pada. Teraz to po prostu leje jak cebra. Podobno około południa ma przestać
Ale mi Pan Piotr dołożył wczoraj. Gdyby to chociaż było za winność, a to za niewinność całkiem. Przyznaje się bez bicia. Zasiadam w sąsiedztwie często jako meloman a nie tylko łasuch. W tych samych lukach czasowych, co tutaj.
Gdy luki ciasne, na ogół tu się udzielam, a tam nie, chociaż przelecę, co napisali. Ale żebym jeszcze gdzieś :green:
Bywało raz na jakiś czas, w sumie na palcach jednej ręki policzyć, u Bobika. I nie dlatego od paru miesięcy tam nie zajrzałem, że nie warto, tylko tam trzeba dużo czasu poświęcac. Raz albo dwa w życiu wpisałem się u Pani Paradowskiej i chyba raz u Passenta. Ostatnio co najmniej rok temu.
Dlaczego tak się tłumaczę? Wszak nie grzech wpaść tu i ówdzie. Bo nic dla mnie cenniejszego niż prawda. A tymczasem fałsz widze co krok. Na przykład risotto i tiramisu jako dobre wina. A ja takich nigdy nie spotkałem :):
Przepraszam za to ostatnie zdanie, ale dzika żądza odgryzienia się przeważyła 😳
Też bym sobie tak ciężko popracowała !
Co jakiś czas zaglądam na stronę Akademii Kurta Schelllera
i zastanawiam się,czy nie zapiasać się na jakieś zajęcia.
Nie jest to niestety tania rozrywka,ale może jednak
warto ? Mistrz wielki,a dania najczęściej bardzo wyrafinowane.
Artykuł Gospodarza znowu dał mi do myślenia.
Jolinku – bardzom ciekawa Twoich wrażeń,szczególnie tych
alzacko-lotaryńskich. Czekam na sprawozdanie.
Coś mi buziaki nie zagrały, może to dlatego, że w duszy nie tak grało. Nieraz chęć była zjedzenia czegoś u Pana Kurta. Chyba kiedys to się udało jeszcze w Bristolu. Wtedy wydawało mi się, że nie było lepszej kuchni w Polsce. Ale to dawne czasy. Herbatę Dilmah czasem pijemy i wydaje się całkiem niezła. Dobry stosunek ceny do jakości. Ale trudno pić tylko cejlońską, choć ma swoje walory.
Wydaje sie, że producent oferuje ciekawiej niż większość naszych sklepów zamawiających głównie herbaty aromatyzowane, których nie pijamy z wyjątkiem earl grey, lady grey i ewentualnie passiflora, ale wszystkie tylko w stosunkowo małym dodatku do herbaty naturalnej.
Tymczasem Dilmah oferuje w ramach samej cejlońskiej różne ciekawe specyfiki jak single region tea zapewne mocno różniące się efektami, ale tych jeszcze nie miałem okazji spróbować. Pewnie niedługo spróbuję to zrobić.
Jeszcze jedna refleksja. Salvadore Dali. Czy owczarek został chociaż zapoznany z dziełami malarza, żeby zrozumieć, po kim dostał swe imię? A jeśli tak, to czy to malarstwo zaakceptował? Ja je akceptuję z entuzjazmem, ale nie każdy jest do niego przekonany. Jeżeli w ogóle nie został zapoznany, to kwalifikuje się to do skargi do Towarzystwa Opieki. Szkoda, że Bobik już tak rzadko tu zagląda, bo jestem ciekaw jego opinii w kwestii tej wielkiej afery kynologiczno-surrealistycznej.
ja uważam, że Stanisław już się zrehabilitował 😉
wczoraj odebrałem zeszłotygodniową nagrodę konkursową, ale jeszcze jej nie oddałem sprawiedliwości, bo padłem na pysk (jeśli już dziś pieska mowa)
Witam wszystkich serdecznie i (jeszcze) słonecznie 😀
Gospodarzu miły, krewetki ? Toż to mój ukochany i dostępny – choć luksusowy – owoc morza. Mogłabym je jadać 3 razy dziennie (tak jak raki). Pamiętam jeszcze z dzieciństwa, ogromne kosze, wyłożone liśćmi a w nich pełniutko żywych raków. Mama je kupowała i robiła różne pychotki.
Alicjo- serdeczne uściski z racji 27 lat w Kingston !
Na marginesie tylko wspomnę,że my nie urządziliśmy
żadnej fety z okazji niedawnej 4 rocznicy naszej
przeprowadzki do obecnego lokum z widokiem na
pola pokryte dorodnymi dyniami.
Ale Żaba to dopiero miała powód do celebracji-
30 lat w Żabiach Błotach to już duża sprawa !
Zabo, pilnuj zeby te Twoje blota nie wyschly albo zostaly zmeliorowane.
Padla propozycja zeby Zjazdy odbywaly sie zawsze u Zaby w blocie. Jestem zdecydowanie za. Moznaby wrócic do obyczaju zbudowania stosownego gmachu ze znakomicie wyposarzona kuchnia i sala plenarnych posilków.
Osobny pokoik dla sztandaru.
Zaznaczam tylko. ze zalozona przez amerykanskich zolnierzy po wojnie organizacja Kiwanis ma wlasna flage i wlasny dom w winnicy w Perchtoldsdorfie. Znakomite miejscowe wina i proste jedzenie. Ludzie zjezdzaja sie z calego swiata a pieniadze z dochodów ida na dobro dzieci.
Spod cesarskiej pogody melduje, ze niebieskie kwiatki w ogródku Joli zaczely od nowa kwitnac.
Pan Lulek
Stanisławie, rachunki wyrównane więc mogę podzielić się informacją herbacianą. Jesli w sklepach są same herbaty aromatyzowane to wina właścicieli sklepów. Dilmah produkuje (od sadzoenk aż po paczkowanie) kilkadziesią różnych gatunków herbat. Są tam zielone i czarne a nawet herbata biała (tej najdroższej i snobistycznej poprostu nie lubię). Są także herbaty o smaku lekkiego wędzenia (pyszne choć nie na kazdy gust).
Radzę wejść pod adres http://www.dilmah.pl
Ja nadal jestem miłośnikiem jednej herbaty chińskiej czyli black yunan oraz kilkunastu „dilmahów” w tym najbardziej Uda Watte. Zwłaszcza, że parzenie tej ostatniej trwa zaledwie 3 minuty. To ważne dla spóźnialskich.
Tak sobie myślę, że wina leży po stronie konsumentów, bo sklepy zamawiają to, co schodzi. Mam pewne doświadczenie w handlu detalicznym i wiem, że próby zmian gustów klienta są bardzo rzadko wieńczone powodzeniem. Są we wszystkich prawie sklepach czarne herbary Dilmah, ale tylko te najpopularniejsze, a ostatnio właśnie szukałem czegoś z serii Watte i nie znalazłem.
Podoba mi się porównanie poszczególnych wattek do głównych francuskich winorośli – jedno do syrah inne do cabernet sauvignon i tak dalej.
Też bardzo lubię chińska herbatę black yunan i jest ona dobra nawet z importu populrnych polskich firm handlowych. Bywała dobra nawet za socjalizmu, jezeli wsypali do paczki uczciwie, co należało, i nie magazynowali z mydłem.
Za to ciekawa historia z oolungiem. Nawet w podręcznikach towaroznawczych za moich czasów studenckich wypisywano na jej temat kosmiczne bzdury. A w sklepach można było znaleźć trociny sprzedawane w małych paczuszkach z etykietą „Herbata ulung”. Dopiero w ostatnich latach można u nas znaleźć informacje, czym w istocie jest ta herbata.
Witam,
do Łodzi powróciło lato. W moim ukochanym mieście jest przy ulicy Piotrkowskiej, ale nie na deptaku, tylko między Piłsudskiego a placem Reymonta maleńki sklepik – księgarnia i herbata. Cała ściana herbat aromatyzowanych różnymi dziwactwami i słownie cztery puszki z czarną herbatą bez dodatków. Będąc tam dawno temu po raz pierwszy spytałam, dlaczego wybór naturalnych herbat jest tak ubogi i uzyskałam odpowiedź, że jestem pierwszą klientką w tym tygodniu, która o nie pyta. Popyt kształtuje podaż, niestety. Zostają zakupy w almie i koszmarnie droga organiczna herbata w osiedlowym sklepiku ze zdrową żywnością. A dobry oolung nie jest zły.
Pewnie, że dobry oolung nie jest zły. Zły może dla portfela. Ale nie jestem maksymalistą i najbardziej mi smakuje oolung najpodobniejszy do zwykłej herbaty, czyli sfermentowany do 80% fermentacji herbaty czarnej.
Panie Lulku, nie ma chyba szans na to, zeby Błota wyschły. Po prostu nie mam takiej ilości pieniędzy, zeby w końcu któraś kolejna paczka banknotów wrzucona przeze mnie w Błoto nie utonęła. Ale cały czas, już ponad 30 lat, próbuję!
Przykład i wsparcie dało mi „60 minut na godzinę”, gdzie była „Dyrekcja Cyrku w Budowie” i jednym z celów budowy było osuszenie bagna. Otóż bagno było osuszane za pomocą koparek – któraś kolejna koparka wrzucona w bagno nie tonie.
Umknęła mi propozycja organizowania kolenych Zjazdów w Żabich Błotach, ale jeżeli taka jest to ja oczywiście jestem za, co proszę odnotować w stosownym dokumencie.
cd.: ze stosownego gmachu ze znakomicie wyposazoną kuchnią i do tego po śrdku winnicy, to niestety może wyniknąć jedynie kuchnia w Kancelarii z supełkiem sanitarnym i aneksem sypialnym 🙂
Stara Zabo !
Potwierdza kod 4334, ze mówie prawde i byla taka telefoniczna propozycja. Jak zatem moglaby znalezc sie w jakimkolwiek blogu. Przyjmijmy zatem, ze opinia publiczna domaga sie takiego rozwiazania. Wreszcie czas wrócic do zdrowych zasad gospodarki planowej. Jak na razie proponuje kalendarz roczny, potem przejsc na trzyletni a na koncu normalne pieciolatki.
Takie sa niestety skutki wychowania od malego w systemie gospodarki planowej.
Przyszla wiadomosc, ze moja wnuczka Agnieszka zalozyla w Tailandii szkólke plywacka dla sloni. Chyba bedzie dobra nauczycielka.
W dalszym ciagu cesarska. Podobno do jutra.
Pan Lulek
Żabo, ten cyrk w budowie był z życia wzięty. Mój niegdysiejszy zastępczy partner z drużyny brydżowej a późniejszy premier był przez 1,5 roku kierownikiem bazy transportowej na budowie Gazociągu Jamalskiego na Syberii. Był jeszcze bardzo młody i wyjechał z ciemnymi włosami, a wrócił zupełnie siwy. Co najmniej 1 wielka koparka lub wywrotka tygodniowo tonęła w bagnie. Czasem więcej. To były błota mamucie nie żabie.
Witam wszystkich,
kto czytał poprzedni numer „Polityki” ten wie, a tym, którzy nie czytali powtórzę dowcip koniarzy: czy można zostać milionerem hodując konie ? Tak,pod warunkiem, że się wcześniej będzie miliarderem.
To tak a propos mojego uznania dla koniarzy, a naszej Żaby w szczególności.
Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem grzybów. Wyprawa była udana – dwa średnie wiaderka pełne grzybów. Prawdziwków ,niestety , tradycyjnie brak,ale i tak miałam pełno roboty.A co się nachodziłam, to moje. Lekko mżyło,ale rozpadało się dopiero na końcu. Przygód leśnych nie było poza tym,że ciocia koleżanki zamiast trzymać się blisko nas,oddaliła się niechcący i trochę się wystraszyła. Ale to oczywiście,jej zdaniem,była nasza wina, bo pognałyśmy jak jakieś głupie.Wyrzekała na nas długo,ale potem już do końca pilnowała się . Zbyt silna motywacja w zbieraniu grzybów prowadzi nieraz na manowce. Jeśli chodzi o zwierzynę ,to spotkałyśmy tylko liczne żaby.I jeszcze ślady dzików,które zryły ziemię ,zjadając liczne maślaki.
Część grzybów chciałam dać teściowej,ale ona na to, że nie,że woreczek żółciowy boli ją po grzybach,ale że suszonych to mogę jej dać. Tylko,że ja wolałym,żeby sama sobie suszyła te grzyby, bo suszarkę mam jedną. Pytam syna,czy dać mu już usmażonych. Też nie, bo oni/ z synową/ w zasadzie to nie przepadają za grzybami,ewentualnie pierogi z grzybami to chętnie. Ale znalazła się jedna dobra dusza chętna na trochę grzybów. Mąż jej dzisiaj zawiózł. Tak więc sama musiałam się uporać z tym urodzajem.W każdym razie obiecałam sobie,że w tym roku już koniec z grzybami.
Wieczorem zaś miałam babskie spotkanie z okazji inauguracji zajęć z aerobiku.Pierwszy raz byłam w towarzystwie 14 kobiet. W każdym razie było bardzo wesoło,choć bardzo głośno,bo każde towarzystwo w większej liczbie ,siłą rzeczy jest dość hałaśliwe. Ale w lokalu prawie nie było innych gości,więc nikomu ni przeszkadzałyśmy. Genaralnie wolę jednak towarzystwo damsko – męskie.
Dziś na obiad zupa, jakże by inaczej,grzybowa.
Stanisławie, wyglada na to, że brydż ma duże powinowactwo do Syberii. Mój daleki (z pokrewieństwa, ale rodzinne bardzo bliski) wuj, nb z Gdańska, niedługo po wojnie grywał z kolegami w brydża. Jak to przy grze, opowiadali sobie dowcipy, w części polityczne. Jeden z grających zniknął bez śladu, odnalazł sie po 1956, wrócił z Syberii. Wuj się nigdy nie domyślił który z dwóch pozostałych graczy go sypnął, na wszelki wypadek zaczął unikać obu. Tenże wuj (dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych w Powstaniu) – chyba z Powstania – miał taką mądrość: jeżeli twojemu partnerowi raz coś się nie uda, no, to może się zdarzyć, jeżeli drugi raz, no to moze miał pecha, ale jak trzeci raz – to ty już trzymaj się o niego z daleka!
Stara Zabo ty nie wrzucaj kolejnej paczki pieniedzy w blota. Blota wyschnal same jak twierdza „spece” od klimatu ponoc sie robi goraco i z Twoich blot niedlugo juz bedzie sawanna a potem nowa Pustynia Bledowska tylko teraz zwaca sie Zabia. Ziemia spekana i jeszcze moze jakas nafta Ci strzeli jak w Texasie a wtedy paczki pieniedzy bedziesz wiazala sznureczkiem i zalozysz Zabi Bank. Konie zamienia sie w wielblady i osiolki a zaskronce w grzchotniki. Na osuszonych bagnach bedziemy odkopywali stare koparki jak jakowes dinozaury. Pana Lulkowa wnuczka sprowadzi nam slonie do jazdy wierzchiem a z palm beda nam na glowe lecialy kokosy i daktyle. Kto pierwszy zrobi nalewke kokosowa czy daktylowa dostanie nagrode specjalna Polityki. Na horyzoncie pojawi sie pierwszy minaret zwiastun nowych czasow. Wilki przestana zawodzic a czarownice pozamykaja w haremach.
Welcome to Zabia Oaza.
Wlasnie dostalem wiadomosc ze za szybko wysylam i mam zwolnic. Jak pociagi w Polsce. Spozniaja sie 3 godziny ale i tak za szybko jada….
Panie Lulku w jednej, podrzuconej mi przez siostrę, książeczce o wychowywaniu psów, autorka proponuje wyjaśnianie psu własnym przykładem jak należy wykonywać polecenie, np. na czworakach nosić w zębach koziołek do aportowania; nasuwa mi się pytanie, czy tak długo, aż pies pojmie, że to on ma ten koziołek nosić?
Rozumiem, że Pańska wnuczka też pływa ze słoniątkami. Czy one zwracają uwagę na prawidłową pracę kończyn?
skoro bylo dzisiaj toche o herbacie
http://gotowanie.onet.pl/1576884,,prawdy_i_mity_na_temat_herbaty,artykul.html
Witaj yyc’u! Właśnie zjadłam resztę kurczaka i klusek, coście z kolegą nie dojedli. Niestety, dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie podałam do tego borówek (znaczy czerwonych). A stały przygotowane w lodówce! Następnym razem się poprawię. Obiecuję, jakem Żaba!
Dzień dobry Szampaństwu z jesiennego Kingston, pochmurasto, wietrznie i zimno, a ma być zimniej 🙁
Krystyno,
jaka szkoda, że nie istnieje coś takiego, jak teleportacja. Byłabym w myk u Ciebie po ten nadmiar grzybów! I ja bym nie rozdawała – nasuszyłabym, ile wlezie, namarynowała, no, może łaskawie kogoś poczęstowała. To ja oszczędzam, by starczyło do następnego wyjazdu do Polski w przyszłym roku, a tu się okazuje, że są ludzie, którzy kręcą nosem na uzbierane już, ofiarowane za friko grzyby 😯
Nie mam dzisiaj czasu i nie będę miała aż do niedzieli. Ciepło i deszczowo u nas; zaliczyłam aptekę, spożywczy i trawniki. Zjadłyśmy obiad.
Krystyno – też miałam takie doświadczenia z rodziną w „temacie grzybów, słoniny i powideł”. U mnie chętni byli na gotowe. Szkoda, że mieszkamy daleko od siebie, ja nigdy grzybami nie gardzę.
Jolinku – witaj w domu; siadaj i opowiadaj
Moja wnuczka nie plywsa ze sloniatkami tylko doroslymi sloniami które sa okropnie zazdrosne. Na poczatku pojawily sie w okolicach dwa swiete krokodyle. Stado sloni nie spieszylo na ratunek tylko gonily te krokodyle i po chwili woda aczkolwiek zmacona byla czysta. Miejscowi przewodnicy powiedzieli, ze te slonie sa okropnie zazdrosne szczególnie o krokodyle ale czegos takiego to jeszcze nie widzieli. Slonie chetnie plywaja na wznak. Zadna tam zabka albo kraul. Jak kogos polubia to sa bardzo wierne i posluszne. Jak oni wróca z tej Tailandii to pewnie beda fotografie.
Osobiscie jako plywak jestem skrzyzowaniem siekiery i kamienia w wodzie. Nawet karte plywacka musialem nabyc droga wymiany towarowej czyli za pól litroszczaka.
Pan Lulek
No tak Zaba borowek nie dala a ja je tak bardzo uwielbiam. Nie wiem co powiedziec. Chyba sie do Zabich Blot ponownie wybiore dojesc czego nie dostalem.
Zabo moj kolega do tej pory wspomina pierogi. Ja je mam jeszcze na podniebieniu (tzn smak, pierogi juz zjadlem). Pozdrow Basie i powiedz jej, ze jej buleczke z prerii nastepnym razem przywioze. Prosto od Amiszow. A tego wielgachnego siwego co go ujezdzalem zaraz po tym jak do Ciebie dotarl z puszczy augustowskich to miej w opiece. Przetrwal mnie to znaczy dobry kon.
W Calgary byl chyba niezly przymrozek bo szyby rano zamarzniete w autku. A zima sie jeszcze nie zaczela. Gdzie to ocieplenie sie pytam, gdzie. Ponoc na drugiej polkoli lato mowia, co swiadczy o ociepleniu klimatu mowia. A ja sie pogubilem czy tak bylo zawsze czy dopiero ostatnio. U nas lato u nich jesien, u nich wiosna u nas zima. Chyba jakos tak.
Pamietam czasy, gdy trzeba było z dowcipami uważać. Pamietam taki: „Opowiedziałem mu dowcip na 3 lata, a on mi na 5. Więc szybko na UB, ale taki syn znał krótsza drogę”.
Ten przytoczony dowcip trochę mi przypomina zabawy chłopców z CBA. Właśnie trafili na kogoś, kto znał krótsza drogę.
Wizje Żabych Błot kuszace, tylko te grzechotniki trochę nie tego. Zdecydowanie wolę zaskrońce.
Stanisławie, a to pamiętasz?
Co to jest – małe, śmieszne i służy do siedzenia? Kawał polityczny.
A byl taki film. Chyba Kalina Czerwona sie nazywal. Rosyjski. Na poczatku spiewal chor wiezienny i byl taki dialog dwoch kobiet mniej wiecej: ile twoj dostal? 5 lat – padla odpowiedz. A za co? Za nic. To i tak dobrze moj za to samo dostal 10. Takie czasy mowia a ludzie gnili w lagrach. Zachod jedank w dalszym ciagu sie podnieca socjalizmem i ze to tylko wypaczenia. Ciekawe ze „bledy” kapitalizmu to integralna cecha systemu. Tzw. bledy socjalizmu sa zawsze tylko bledami, system jest wspanialy i nie maja znaczenia setki miliony ofiar ktore te bledy pochlonely. To tyle o tym w tym miesiacu jesli o mnie chodzi.
Pyro, chyba tego nie znam. Coś rozum niczego nie podpowiada. Może po prostu dowcip?
yyc, jak pisał Sołżenicyn, mówiło się, że za nic dawali 10, a na więcej trzeba było cos przeskrobac.
Pyro, prosze o rozwiązanie
UWAGA!
Gotuję jajka na półmiękko. Żeby mi znowu nie wyszło na żelazne i wybuchające, przypilnujcie mnie!
Solzenicyn tez opisywal z jaka radoscia zjadali ryby wiezniowie ktorzy wlasnie odkopali strumyk zamarzniety od 10 tys lat i Zachod podniecajacy sie tym naukowym odkryciem bez zastanowienia jak glodni musieli byc ci ludzie.
To bylo nawet kulinarne choc raczej makabryczne.
Alicjo, Pyro,teleportować grzybów nie możemy,ale nasze drogi mogą się jeszcze przeciąć,wszak już znamy się osobiście. Zawsze jakieś grzyby znajdą się dla Was.
Dziś napisałam na komputerze urzędowe pismo,chciałam je wydrukować,potem chciałam wydrukowaś krzyżówkę i jolkę z ” Przekroju „,no i drukuje się,ale co ? -nasze blogowe wpisy sprzed kilku dni,oczy przecieram ze zdumienia,bo przecież to bez sensu. Podobno coś wcisnęłam ,ale ja nic o tym nie wiem. Po poobiedniej drzemce mąż ma to posprawdzać.
Staszku, ależ podałam rozwiązanie : to małe, śmieszne do siedzenia, to kawał polityczny.
Najlepsze kawały przywożono ze szkoleń w KC
Tak, rozwiazanie było na oczach. Ja z takiego szkolenia w Warszawie przywiozłem kawał: „W przyszłym roku będa wieszac komunistów i malować tory kolejowe na biało. Na pytanie: Dlaczego na biało, odpowiedź: A dlaczego wieszać komunistów, nie pytacie, ha, ha”.
Tym optymistycznym akcentem żegnam się do jutra
Ma się ku zimie. Wczoraj nawet z domu nie wychodziłem bo lało i duło. Podobno koło Nowego drzewa połamało. Nic to. Jak zima to śnieg a jak śnieg to narty! Dzięki Owczarkowi (nie temu od Kurta) tyko Podhalańskiemu odkryłem blog narciarski. Zapraszam w imieniu Gospodarza, Krzysia Burnetki dziennikarza, pisarza no i oczywiście narciarza.
http://narty.blog.polityka.pl/?p=41#
Narty ci w glowie cichal? Moze by raczej wodne gdzies na poludniu. Piasek, morze turkusowe, woda +31C. Temp w cieniu +26C. Bar za wydma. Kelner w liberii podaje zmrozone szklanki z parasolkami i slomkami wymyslnie powyginanymi. To sa narty ktore lubie 🙂 Zwlaszcza ogladac z brzegu.
Z jajkami zdążyłam akuratnie na półmiękko, nawet dwa zeżarłam.
Stanisław jezdził na szkolenia do KC i przywoził kawały polityczne 😯
Cichal,
Domyślam się, że Ty z Conncticut nadajesz, bo kiedyś o Zatoce nas dzielącej wspomniałeś. Ja jestem w Suffolk County, w jego wschodniej części.
U mnie faktycznie wieje, wczoraj pojechałem na ryby, ale nawet zarzucić sie nie dało, za to przedwczoraj ładny, nieduży bass – 28 cali, w sam raz „keeper”. Bass kręci się nawet bardzo blisko plaży, bo widzę jak ptaki obsrewują drugą – trzecią falę czekając na resztki z rybiego stołu. Dzisiaj po zachodzie może spróbuje z brzegu.
yyc, oczywiście, że wodne tez! Tylko „drynki” wole inne. Te eymyślne to nieee, parasolki mnie potem w gardle drapią.
Alicja, mnie też oczy wylazły na zewnątrz!
Nowy, dokładnie hrabstwo Westchester. Niezbyt dokładnie na przeciwko, ale po skosie. Jak się znasz na rybach to potem wyślę zdjecie bo nie wiem co to było za cudo
Westchester to jeszcze Nowy Jork, ale niewiele się pomyliłem.
No to zakupilem bagietke u Francuza. Z Polski przywiozlem sobie roznych pasztetow i foie gras i terrine, etc tez francuskich. Piotr i Pawel sie przydal. Teraz bagietka z kaczym terrine z figami, listek zielony dla koloru i mam sniadanko. 10.00 za oknem strasznie zimno i wietrznie a ja sluchajac sobie muzyczki, podjadajac bagietke ciezko pracuje 🙂
Smacznego, yyc , ciężko pracujący człowieku, widzę, że multitasking masz opracowane – harówa, spożywanie i muzyka 😉
Ja też pracuję, siedzę nad zdjęciami… właśnie trafiłam na taką ciekawostkę kulinarną:
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/Polska2009#5390258660979087490
A swoją drogą w latach 70-tych w Rynku była knajpka pod tytułem „Witaminka”, serwowano tam soki owocowe, napoje warzywne i tym podobne zdrowe rzeczy, oraz prześwietny gorący żurek z grzybkami w filiżankach . Nic lepszego na leczenie *zespołu dnia drugiego* po sobotnich imprezach akademickich 😉
„When a man loves a woman” wlasnie w sluchawkach. Bagietka skonsumowana. Teraz juz tylko praca. Wlasnie podrzucilem samochodzik do naprawy hamulcow bo wczoraj nie mieli czegos tam. Prawie naprzeciwko, 5 min a z powrotem mnie podwiozl znany mi juz osobiscie kierowca Pakistanczyk. Na tyle sie zaprzyjaznilismy ze opwiedzial mi w 5 minut o swojej rodzinie, zlych Brytyjczykach i jeszcze gorszych Amerykanach i ze on osobiscie sie czuje juz Kanadyjczykiem i wracac do Pakistanu nie ma po co bo i tak cala rodzina tutaj. Pomyslalem sobie jak to dobrze byc Pakistanczykiem bo Polak do Kanady tak latwo calej rodziny nie sciagnie. Podziekowalem za odwiezienie i pomyslalem, ze jeszcze mnie czeka jedna historia bo ma po mnie przyjechac jak samochodzik bedzie gotowy czyli pozniej. Spytam go o Kaszmir i Bangladesz.
He he…. to też kulinarne poniekąd, z Wrocławia:
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/Polska2009#slideshow/5390273102340568082
o, ale mi Alicja narobila ochoty na pierogi…
No chyba nie z brązu, Żródełko 😉
to za wasze i nasze zdrowie idę zaparzyć sobie czaju z herbatą 🙂
…ja popijam na razie yunnan świeżo zaparzony.
Zdrowie!
yyc się zakochał???????????????? ….
byłam u córki dłużej niż planowałam bo zięć w delegacji a córcia musiała sprawy pozałatwiać … jutro napiszę jak było i co jadłam … dzisiaj już mnie sen dopada …
witam wszystkich nowych biesiadników … 🙂 … jeszcze czytać nie skończyłam … też to jutro zrobię … a jeszcze wszystkim jubilatom najlepsze życzenia i niech się spełnią marzenia …:D
dzisiaj mój najlepszy teraz pomysł to, że jutro o wszystkim pomyślę … 🙂
Jolinku 🙂
Nowy, popatrz z łaski swojej na te ryby. Co to stwory? Pierwsza zlapana koło Kuby w drodze z Ameryki Centralnej a druga na Grand Banks przed Bimini. Byłem wtedy sam jak palec, bo załogant (Czech zresztą) po niezaduzym sztormie dał mi dyla na ląd w Georgetown…
http://picasaweb.google.pl/cichal05/MojeRyby#
Na każdego kiedyś wypadnie…
Nie uwierzycie jaka w tej chwili zawierucha w Calgary. Snieg dmie bokiem i prawie nic nie widac. Mam nadzieje ze przejdzie zanim sie zacznie zbierac.
Zawierucha? Bellew?
Jak zamieć to ja pod kordełkę metodą Alicji. W poprzednim życiu to musiałam być niedźwiedzicą, jak pada śnieg to ja na stojąco zasypiam. Nawet na opowieści o śniegu zasypiam. Nic, tylko wykopać sobie gawrę i spac do wiosny.
Dobranoc…
Żabo! Wyznaj jak bratu. Na czym się Miła Pani nie znasz? Bo widzę, że i w Londonie jesteś kumata!
Ciachal,
to drugie to chyba jakas makrela. Prubuje sie jakos na ten temat przegryzc na google, alba na wikipedii, ale zadnego odpowiedniego obrazka nie znalazlem. Wiem tylko, ze jako dziecko mialem taka strzepiasta encyklopedie i tam byl obrazek z ta ryba.
Milego wieczora za oceanem
pepegor
cholera!
probuje!
Cichal, te drugie zwierze, to znam:
http://fr.wikipedia.org/wiki/Coryphaena_hippurus
to pierwsze, to pewnie jakies czeskie
Dziekuje pepegorowi za dobre checi. Sam szukałem, ale bez rezultatu. Dziekuję Sławku za doradę o Doradzie! Chyba to ona ta „koryfeuyszka” a smaczna była nad podziw! A ta czeska rzeczywiście miesień piwny ma słuszny. Czecha już nie było. Niech żałuje bo była pyszna (pod piwko tyż)
No wlasnie pakowac sie i na Chilkoot Pass w kolejce stanac.
A co do ryb to milo wspominam grouper’a wlasnie z okolic Bimini i conch byly tez pyszne.
Cichal, ja to nie lubie isc spac ot tak sobie, jak czlek o rybe pyta, wiec drazylem i mnie wyszlo, ze to albo
pagellus bogaraveo, albo sparus pagrus, obie tez doradowate
paszcze szmatka w obawie przed zebem okryles i stad na dwoje babka wrozy
Alicjo, nie, nie z brazu 😉 takie prawdziwe! mamine najlepiej 🙂 chyba sie przejade do domu na weekend i zazycze sobie wczesniej pierogi 😉
ahh.. pierwsze video tez zrobione
http://www.youtube.com/watch?v=yPs8XXajsCI
I am done, skonczona na dzis jestem 😉
dobranoc..
(mowie podjadajac ostatnie kesy mozarelki i pomidora)
Właśnie donoszą w dzienniku, że w Calgary -6C i zadyma – przyjmij wyrazy, yyc …
Nas też straszyli śniegiem, ale mówią, że nie dojdzie. No, lepiej niech nie dochodzi!
Dobrej nocy, Störungsquelle
Prostuje,
to zwierze z ryciny przedwojennej encyklopedii wygladalo jednak troche inaczej. Tez krotki pysk, ale inna pletwa grzbietowa, z wydluzonym pierwszym promieniem i z bardziej wcietym pyskiem.
Bylem okragly miesiac temu na Baltyku i lowilismy dorsze. Pomysl mial przyjaciel ze Sopotu, ktorego akurat odwiedzalem. Obaj nie mielismy pojecia o tym co to jest, nie mowiac o wyposazeniu. Szyper na telefon nas zarejestrowal w sobote zapewniajac, ze zadzwoni, gdyby rejs mialby sie nie odbyc. Na pytanie, czy ma wedki owszem potwierdzil, ale na to, czy ma moze jeszcze jakis ekwipunek na pogode juz nie. W niedzele byla piekna pogoda, przynajmnie za Helem, wiec nie widzelismy powodow, zeby rejs mial sie nie odbyc. Szyper potwierdzil w niedziele wieczorem i bylismy, jak umowione, o szostej w porcie we Wladyslawowie. Tam juz byl komplet, a co to znaczylo mielismy sie dowiedziec dopiero potem. Komplet zajal juz wszystkie miejsca z tylu jednostki, wiec nam pozostal tylko przod. Przy wyjezdzie wszystko bylo ok, woda sobie tak kolysala, a my rozpakowalismy pierwsza walowke. Jak tylko lodz wyszla poza falochron, a to nie byl tam jakis kuter, tylko moim zdaniem jaks byla jednostka ochrony przybrzeza /13,5 na 3,5 m i dwa potezne silniki/, a poten sie okazalo, ze w niedziele byl sztorm, to nam tam na tym dziodie zaraz zmarkotniala mina. Bo po wyjsciu z portu morze pokazalo co potrafi. Okazalo sie, ze w niedziele byl sztorm i Baltyk byl jeszcze dobrze rozkolysany. Przychodzily fale typowe dla Baltyku, tzn zupelnie niewforemne, mialem skojarzenie, ze suna szafy odziezowe. A my na tym dziobie, a on tego roku obchodzil 80-tke, i ma niezaleczona proteze biodrowa i uzywa wlasciwie jeszcze laski. Lodz pokazala, ze wyciaga do 40-tu wezlow, a to przy lagodnej trojce, ale pod wiatr dawalo calkiem dobrze, tam na dziobie. Po pol godzinie byl pierwszy postoj na lowienie. Dla niewtajemniczonych znaczy to, ze spuszcza sie wedka taki, ze cwierc kilo wazacy pilker. To jest cos, co ma przypominac rybke, jest z olowiu i jest jaskrawo pomalowane, a na dole jest sztywno wtopiona kotwica wedkarska. Trzeba to spuscic az na dno, a potem jakos rytmicznie podrywac. Czasem na wskutek tego lapie sie na to dorsz. Nikt nic nie zlapal, wiec jechalismy dalej. Przedtem wymoglem na przyjacielu aby udal sie na tyl, gdzie juz byly stare wygi, bo tam, za nadbudowka, na zawyzeniu byl normalny stol i lawy dla wszystkich i tam nie wiajlo juz tak. Mysmy sobie wyciagneli nasze pieczone udka i dobrze nam bylo. Niestety, zameldowalo sie to czego sie obawialem. Wstajac o czwartej mialem zupelnie zachwiany cykl trawienny i nie moglem zalatwic tego, czego sie zwykle zalatwia w normalnym cyklu dziennym. Otoz, owa kabina znajdowala sie tuz przy stole, ale na wysokosci luki sternika, tzn jak najwyzej, wiec amplituda jej wahan byla ekstremalna. Ja mam sklonnosci do choroby morskiej, ale tylko, jak jesten w zamknietym pomieszczeniu. To podejscie bylo wiec dla mnie ciezka droga. Kabina byla szerokosci pudla wiolonczolowego i musialem pokonac dwa stopniedo gory. Wewnatrz zaraz docenilem waskosc tej kabiny, bo wystarczylo tylko troche rozeprzec lokcie, to juz sie mialo stabilizacje jednej osi, aleza to w druga stroge, lupnalem czolem w drzwi i te sie rozwarly, nie zamknalem nalezycie. Opuszczam to co nalezy, siadam, zimny dotyk, bo klapa spadla. Podnosze sie, podnosze klape, siadam, klapa znowu lezy. Uporalem sie wreszcie z tym tematem i zadowolony siadam przy stole.
Zartujemy z przyjacielem, ze ladna wycieczka, bo 200 zl za programowane 9 godzin na morzu, to nie zadna cena,/ bo i trzeci postoj nie przyniosl zadnych rezultatow / i dywagowalismy w tym kierunku, ze gdyby nie te cale ryby, to mogl by to byc w sumie niezly wyjazd. Jeden ze starych wygow wycedzil tylko: ja jeszcze nigdy bez ryby nie wrocilem.
Faktycznie, przy nastepnym postoju zaczelismy lowic ryby. Zlapalismy razem tyle, ze wystarczylo. Stare wygi mialy ze trzy razy wiecej niz my razem, ale co pozostalo: 8 godzin wspanialej wycieczki. Potem, on wyznal, ze na poczatek zesztywnial, bo bral rzeczywiscie pod uwage, ze ta balia moglaby sie wywrrocic, ja natomiast myslalem chwilami, ze albo ja,, albo ryba znajdzie sie za burta.
O proszę, następny rybak w gronie 😉
Cichal,
Dopiero do domu przyjechałem. Ja też nie wiedziałem tak na wyrywki. Jeszcze będąc w pracy znalazłem kilka zdjęć żółtej, ale widzę, że już Sławek też znalazł. Wszystko się potwierdza. Możesz tutaj o niej poczytać.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Koryfena.
Drugą widzę Sławek też już gdzieś znalazł.
Ja widzę Cichal, że Ty wode bardzo lubisz i tam spędzasz dużo czasu. Ja też lubię ocean, ale z łódki bardzo rzadko go oglądam, bo jej nie mam, za to na rybach jestem często, a teraz, czyli w październiku, będę pewnie każdego dnia, a właściwie nocy. Tam odpoczywam od codzienności, uwielbiam być samemu nad wodą, walczyć z rybą uczepioną na drugim końcu żyłki, czuć grozę i wielkość oceanu.
Nigdy nie łapałem w tropiku, ale raz byłem koło Ciebie, na Key West. Było gorąco jak w piekle, to było w lipcu. Około 10, może 11 wieczorem poszliśmy na molo. Tam dwóch brzdąców, może po 10 lat, każdy z krótką deseczką na których mieli nawiniętą żyłkę, grubą jak sznur do bielizny z ogromnym hakiem na końcu. Na hak nadziali równie duży kawał rybiego mięsa i rzucili daleko do wody. Nie trzeba było długo czekać gdy brzdącem szarpnęło mocno, ledwo się utrzymał. Zaczęli ciągnąć we dwóch, na haku mieli dużego rekina. Przyciągnęli pod deski mola, ale i tak wyciągnąć nie mogli, wreszcie powoli zaciągnęli go do piasku plaży. Wokół mola pokazało się zaraz mnóstwo rekinów, pierwszy raz widziałem coś takiego.
pepegor,
Ja raz tylko pojechałem łódka na takie ryby, ze znajomą, która lubi łapać, ale zdrowie nie pozwala jej po piasku chodzić (tez biodra). Ryb to tam było sporo, ale ja wolę swoje łapanie. Na łódkach mają oczywiście elektronikę do wykrywania ryb, ale dla mnie to tak jakby pójść na polowanie na dzika, który jest przywiązany za nogę do drzewa.
Ja wolę dać im szansę, ja muszę na nie polować, a jeśli wrócę bez niczego, żadna strata.
Od kilku tygodni jestem bez aparatu foto, za naprawę mojego starego chcą prawie tyle, ile kosztuje nowy. Dzisiaj byłem w kilku sklepach, coś takiego jest jeszcze w zasiegu moich skromnych możliwości
http://www.pcworld.com/shopping/detail/prtprdid,738335938-sortby,retailer/pricing.html
Może Marek.Kulikowski, albo ktoś inny podpowie, co o tym sądzi.
Polecam nowość Canona.
http://www.pcworld.com/shopping/detail/prtprdid,738470624-sortby,retailer/pricing.html
Myślę, że aparat na kilka lat
Warto dołożyć 200 .
http://kulikowski.aminus3.com/image/2009-10-08.html
Marek,
Dziękuję bardzo, poszperam w necie, ceny mogą być różne.
Na ten aparat cena wszedzie taka sama – $499.
Może jednak się skuszę, trzeba poczekać do rana, może do jutra.