Na wysokiej zamku wieży…
Siewierz – ta nazwa brzmi dla mnie niezwykle smakowicie. To tu od ponad pięćdziesięciu lat można zjeść najpyszniej przyrządzane gęsi. Zwłaszcza żołądki gęsie.
Od niedawna na dźwięk tej nazwy stają mi przed oczyma zupełnie inne obrazy niż tylko rosół czy gęsia szyjka. Na północny wschód od Siewierza rozpościera się kraina zamków. Nic o nich nie wiedziałem i – mimo, ze często tamtędy jeżdżę – nigdy ich nie widziałem. Teraz też znam ten widok z fotografii ale już zakochałem się w Bobolicach i Mirowie. Oba zamki leżą w odległości półtora kilometra od siebie. Legenda mówi, że połączone są podziemnym tunelem pełnym skarbów. Pal diabli złoto czy drogie kamienie. Prawdziwym skarbem są same budowle, ich fantastyczna historia i krajobraz czyli widok rozciągający się na okoliczne lasy, skały i łąki. A i historia obu zamków jest i stara, i fascynująca.
Bobolice zbudował król Kazimierz Wielki (ten co zastał drewnianą a zostawił murowaną) w połowie XIV wieku. W połączeniu ze swym starszym sąsiadem czyli Mirowem stanowiły obie warownie część systemu obronnego na niebezpiecznym pograniczu Śląska, Czech i Polski. Zamki te i sąsiednie – a było ich chyba aż 16 – nazywane są Orlimi Gniazdami. Murowano je bowiem na najwyższych skałach, wyrastających ponad piękną wyżyną.
Bobolice przechodziły bardzo często z rąk do rąk. Ludwik Węgierski podarował zamczysko w 1370 roku Władysławowi Opolczykowi. Ten w dziewięć lat później dał go w prezencie pochodzącemu z Węgier Andrzejowi Schoeny. Zbrojnie przywrócił Bobolice Koronie Władysław Jagiełło a było to w 1391 roku. W następnych latach Bobolice należały do polskich rodów Trestków, Krezów, Chodakowskich, Męcińskich, Myszkowskich.
W 1657 roku zniszczyli go Szwedzi. Od tej pory zamek zaczął systematycznie popadać w ruinę.
Zanim przejdę do współczesności i dzisiejszych dziejów Bobolic przytoczę legendę, która jest zarówno romantyczna jak i tragiczna: „Przed wielu laty, zamki w Bobolicach i Mirowie zamieszkiwało dwóch braci bliźniaków, podobnych do siebie jak dwie krople wody. Bracia żyli w zgodzie i przyjaźni, codziennie odwiedzali się, wspólnie urządzali uczty i polowania. Zawsze razem wyjeżdżali na wyprawy wojenne. Z wojen wracali wozami wyładowanymi po brzegi łupami, którymi zawsze dzielili się równo po połowie. Aby mieć gdzie gromadzić swe nieprzebrane bogactwa, przekopali ogromne podziemne przejście, które łączyło piwnice obu zamków. Lochy szybko zapełniły się niezmierzoną ilością skrzyń ze złotem, diamentami i kamieniami szlachetnymi. Ponoć było tych kosztowności tak wiele, że wystarczyło zaświecić kaganek a blask oślepiał oczy. Skarbów zaś strzegła czarownica o czerwonych oczach, która porażała wzrokiem każdego, kto śmiałby po nie sięgnąć. Rosły w siłę dwa sąsiednie grody dzięki braterskiej zgodzie i miłości a poddanym żyło się dobrze i dostatnio. Zdarzyło się jednak pewnego razu, że tylko jeden z braci wyjechał na wojaczkę. Długo nie wracał. Minął rok, potem drugi, a o panu z Bobolic nie było żadnych wieści. Aż któregoś dnia przed zamek niespodziewanie zajechał orszak z bobolickim rycerzem na czele, a na dziedziniec wtoczyły się wozy wyładowane skarbami. Z wyprawy nie wrócił sam. Przywiózł z sobą brankę – piękną księżniczkę, którą zmierzał poślubić. Urodziwa panna od razu oczarowała drugiego z braci, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Radość znów zapanowała w całej okolicy, a wieczorem odbyła się wielka uczta. Po uczcie bracia jak zwykle przystąpili do podziału łupów równo po połowie. Tylko jak podzielić brankę? Rzucili więc o nią losy, a szczęście uśmiechnęło się do bobolickiego dziedzica. Lecz miłość jest przewrotna. Piękna niewiasta, która przecież nie wyszła za mąż z własnej nieprzymuszonej woli, zakochała się w bracie z Mirowa. Kiedy o romansie dowiedział się małżonek wtrącił do lochu niewierną żonę i rozkazał jej pilnować czarownicy. Ale zakochani nie przestali się spotykać. Nocą, gdy stróżka odlatywała na miotle odprawiać sabat na Łysej Górze, z mirowskiego zamku przychodził pocieszyciel. Pewnej nocy, słysząc w piwnicach jakieś kroki, właściciel Bobolic udał się do podziemi, a tam złapał kochanków na gorącym uczynku. Z wściekłości dobył miecza i zabił swego brata, a niewierną żonę rozkazał zamurować w lochu. Legenda mówi, że księżniczka po dziś dzień przebywa gdzieś w podziemiach, strzeżona przez czarownicę.”
Bobolice przed przejeciem ich przez rodzinę Laseckich…
W bliższych nam czasach, w wyniku parcelacji na mocy carskiego ukazu ruiny Bobolic przejęła chłopska rodzina Baryłów. W mniej więcej sto lat później zamek i okoliczne ziemie trafiły w ręce rodziny Laseckich. I wtedy zaczęły się nowe, dobre czasy i dla ruin, i dla zamieszkujących je duchów. Po inwentaryzacji ruin rozpoczęto prace rekonstrukcyjne i archeologiczne. Uczestniczy w nich spora grupa wybitnych naukowców i architektów, m.in. prof. Janusz Bogdanowski, dr Stanisław Kołodziejski, prof. Leszek Kajzer, prof. Aleksander Bohm, dr Waldemar Niewałd.
Dziś – choć do końca prac jeszcze daleko – Bobolice wyglądają imponująco. Gdyby dziś tamtędy wędrowały wojska Jana III Sobieskiego, to król nie musiałby jak w 1683 roku nocować w namiocie rozstawionym pod ruinami lecz spokojnie zakwaterowałby się w zamku.
… i dziś czyli po częściowej rekonstrukcji
Mimo, iż prace rekonstrukcyjne trwają, to Bobolice można zwiedzać. A warto! W dodatku – jak widnieje na szyldzie przybitym do murów – turyści maja tu wstęp wolny, choć ograniczony tylko do sobót i niedziel.
Gdy prace zostaną zakończone Bobolice będą mogły przyjmować gości przez cały tydzień. Jednak nie wiadomo kiedy to nastąpi. Wszystkie prace są bowiem finansowane z prywatnych funduszy gromadzonych przez właścicieli. Mam nadzieję, że miejscowe władze jeśli nawet nie wesprą tej inwestycji, to chociaż nie będą jej utrudniać. A jak wiadomo urzędnicy łatwo mogą zatruć życie ludziom z inicjatywą i rzutkim a mającym ciekawe pomysły.
Przy nadarzającej się okazji odwiedzę Bobolice i zanim otworzą swoje bramy dla wszystkich głodnych i spragnionych poszukam w okolicy miejsc godnych dla smakoszy i miłośników historii jednocześnie.
Komentarze
…od Siewierza jechał wóz
malowane panny wiózł…
A ja tu jeszcze pokutuję przy zdjęciach z podróży, jestem dopiero w połowie, przy ognisku w Żabich Błotach.
Bobolice są też na Dolnym Śląsku (nawet przejeżdząłam we wrześniu przez), ale nie takie okazałe i nie mają żadnego okazałego zamku, żadnych ruin, co najwyżej jakąś zruinowaną stodołę 🙄
Cichal,
pod poprzednim wpisem nadałam namiary, zerknij.
*przejeżdżałam
ładny un, ten zamek
Bobolice sa jeszcze w sąsiedztwie (prawie) Żabich Błot.
Byliśmy tam 10 lat temu. Objeżdżaliśmy z Małymi Orle Gniazda. Mirów i Bobolice pamiętam bardzo dobrze. Szliśmy na piechotę tam i z powrotem, pięknie było 🙂
Witam !
Nie wiadomo właściwie dlaczego mięso z gęsi jest tak mało popularne. Nie jadłam go od czasu szkoły średniej,a to dawne czasy.Zawsze na Boże Narodzenie w domu była pieczona gęś i bardzo mi smakowała. W sklepie jest gęsina mrożona,ale jak się poszuka na hali targowej, to i świeże mięso można kupić. Ciekawa jestem,czy ktoś z naszego blogowego towarzystwa przyrządza potrawy z gęsi.
Kilka dni byłam w Morągu u rodziny i przywiozłam stamtąd : ładny kawałek udżca z dzika /zamrożony -będzie na gulasz albo do bigosu/,okonie także zamrożone/siostra dostała sporo od znajomego wędkarza i podzieliła się ze mną/, jajka wiejskie kupione na targowisku,jabłka zerwane koło domu i duży bukiet miechunki – do wazonu. Na szczęście przyjechał po mnie samochodem mąż,więc nie musiałam się ograniczać.
Okonie rozmrażają się,usmażę je ,a część dam do zalewy słodko – kwaśnej.Takie ryby z gorącymi ziemniakami to ulubione danie mojego męża.Tylko nie pamiętam już,czy okonie nie mają zbyt dużo ości.
Haneczko,proszę o informację o Twoim keksie.
Orle Gniazda są w dalszych planach turystycznych.
Krystyno, nie pisałam? Gapa ze mnie 🙁 Wyszedł rzeczywiście znakomicie 🙂 Jeszcze nie tak świetny jak Twój, ale potrenuję 😀 Trochę mi za bardzo bakalie opadły.
dawno, dawno temu pieklam pasztety z gesi – pare razy dostalam ges od rodziny i nie bardzo mialam pomysl, co innego mozna by z niej zrobic
a pasztet sie robilo w miare prosto, potem porzadnie upiec i pamietam, ze byl bardzo smaczny
robiony wg tego samego przepisu z kurczaka nawet sie nie umywal
Haneczko,pisałaś,że zabierasz keks na przyjęcie do znajomych,ale wiadomo,że nienapoczęty. Bakalie nieraz opadają na spód, mimo że obtaczam je w mące.Ale najważniejsze, że to bardzo smaczne ciasto.
Krystyno,
maja osci, maja. I nie probuj nawet uwolnic ich z lusek, bo to daremna mitrega. Najlepiej usmazyc z luskami, a potem wyzbyc sie skorki. Rozmawialismy o tym na zjezdzie.
A ges za mna tez chodzi i zrobie chyba za dwa tygodnie, bo w nastepny weekend jestem w Dreznie. Musze tylko wymyslec jakis farsz. A moze po prostu zwykla kwasna kapusta na slonince?
Krystyno,
okonie i owszem, maja duzo ości, i to malutkich 🙁
Ale jest to jedna z najsmaczniejszych ryb, rybek własciwie 🙂
W razie zadławienia sie ością – natychmiast pojeść sporo chleba bez niczego, taka radę kiedyś wyczytałam gdzieś tam. Chleb sie wokół ości „owinie” i wszystko przejdzie gładko 😉
Oj… chyba pójdę spać, toz prawie czwarta nad ranem 😯
I dzień dobry wszystkim , którzy juz wstali
Wystarczy w okienko po prawej stronie u góry wpisać słowo gęś i ukaże się szereg wpisów poświęconych zbawicielkom Rzymu. A w tekście pt. „Co mamy z gęsi” jest parę przepisów. Pokazywałem tez na zdjęciach moją pieczona gęś na sposób janadyjski. Smaczna była!
Danuśka wie, o czym pisałem. Rzeczywiście nazywa się to Batida. Ma jeszcze inne lokale poza Europejskim. I rzeczywiście ciastka prezentuja się pięknie. Czy są do siebie podobne, nie sprawdzałem, natomiast nie są tak dobre jak większość francuskich, choć przewyższają większość warszawskich wyrobów tego rodzaju z ciastkami Bliklego włącznie. Na pewneo lepsze są ciastka od Tomasza Dekera w Trójmieście. W Warszawie szczególnie cenię ciastka w „Słodko.. kwaśno..” względnie tradycyjne ale starannie wykonane z dobrych surowców. Oczywiście może byc mnóstwo nieznanych mi innych miejsc z dobrymi ciastkami.
ciastka od Dekera dobre? cenna wiadomość, Stanisławie
No to nie pocieszyliście mnie z tymi ośćmi. Trudno,będzie trochę zabawy przy jedzeniu,ale zadławienia w żadnym razie nie przewiduję.Tak myślę … Aha, ryby są oskrobane i oczyszczone,najwyżej trochę poprawię.
Alicjo,ty pewnie jeszcze nie przestawiłaś na wasz czas,ale spać musisz.
Gęś powoli staje się przysmakiem. Racja, że niegdyś wielu smakoszy wybrzydzały na tłustość gęsi. Narzekania były wynikiem braku stosownych przepisów pozwalających wydobyć z gęsi cały ich smak niekoniecznie ustępujący kaczce, choć oczywiście zupełnie odmienny.
Trudno duskutować o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. Wydaje się, że szczególnie dobrze zrobiona kaczka przewyższa wszystko, ale jedząc inną doskonałą potrawę można nabrać wątpliwości, czy kaczka może być lepsza. Nawet próbując jednepotrawy po drugiej trudno jednoznacznie przyznac wyższość którejś, jeżeli są różne rodzajowo. Pewnie dla Gospodarza to łatwe, gdyż jako profesjoinalista ma utrwalone punktu odniesienia.
Teraz przepisów na dobrą gęś nie brakuje, a Gospodarz podał, gdzie ich szukać. Ze swojej strony dodam, że w sopockiej restauracji Bulaj w listopadzie i grudniu sztandarowym daniem są gęsi osobiście wyszukiwane przez właścicieli na Kaszubach i swoiście przyrządzane ku wielkiej rozkoszy konsumentów.
Stanisławie,pewnie wiesz/a może nie ? /,że cukiernia Dekera jest także w Gdyni przy ul. Batorego,tuż za Domem Handlowym „Batory” , malutka,ale jeszcze niczego tam nie kupowałam.Niemniej dobrze wiedzieć o takich miejscach. Podczytywałam kiedyś stare wpisy blogowe i wiem,że pochlebnie wyrażałeś się o restauracji przy szkółce golfowej w Orłowie. Przechodziliśmy tam kilka razy w drodze na wieżę widokową i wiem ,gdzie to jest. Zanotowałam w pamięci,że jest to miejsce warte odwiedzenia,a przy tym bardzo ładnie położone.
Nie wiem, czy uwaga Pluszaka to nie kpina. Tomasz Deker zdobywał cenne nagrody w świecie i przygotowywał do konkursów polską ekipe młodzieżową. Jest więc w środowisku znany i uwaga, że robi dobre ciastka, wydaje się banalna. Jednak, jak wszystko w Polsce, i tu mogą być niespodzianki.
Mimo, że nadal ciastka od dekera są dobre lub bardzo dobre, zdarzają się dni, kiedy sa nieco słabsze i powiedziałbym, że kilka miesięcy temu były jeszcze lepsze niż są w tej chwili. Byc może zaczyna już oszczędzać na surowcach, a w gruncie rzeczy tylko najwyższa jakość surowców sprawiała, że jego ciastka były wybitne. Jeżeli pójdzie dalej w tym kierunku, renoma przepadnie.
Stanisławie, absolutnie nie kpina, tylko parę razy przechodziłem nie próbując, i teraz widzę, że powinienem, więc kolejnej okazji już nie przepuszczę.
Ja lubię gęś, Jerzor protestuje, dlatego nigdy nie zrobiłam, podejrzewam, ze Jerzor za młodu jadał gęś zle przyprawioną i stąd awersja.
Gospodarzu… sposób *janadyjski* ? 😉
Z moim spaniem jest zawsze nierówno – przypięłam się do tych zdjęć z podróży i podpisywałam, nie podzieliłam na poszczególne etapy, kto chce, to dojrzy Żabie Błota, a to jeszcze nie wszystko, już naprawdę idę spać, reszta jutro. To znaczy dzisiaj.
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/Polska2009#
Alicjo sposób „janadyjski” to wtedy gdy ja coś robie po kanadyjsku. To się nazywa kontaminacja.
Czy Ty czasem sypiasz?
Nigdy!
Ale dosypiam. Właśnie idę dospać 😉
Pan Lulek + Pan Lulek = Pan Lulek
To wspaniała i spontaniczna idea z Pana Lulka strony. Akurat zaczął się październik i śmiało mogę wybrać się na Ocktoberfest 😆 głowa urośnie i przestanie mnie zakrywać do pasa 😆
Oprócz tego, ze taki Tirolerhut ma wszystkie inne kapelusze pod sobą.
Jest multifunkcjonalny. Dzięki temu, ze wykonany jest z grubego szarego filcu i jest na tyle duży, ze śmiało może służyć w deszczowe dni jako parasol. Natomiast w pozostałe tylko jako komiczne nakrycie głowy. Przypuszczam, ze i świetnie nadawać się będzie i do zbierania jajek i jabłek i kartofli czy gruszek.
Przy sprzyjających okolicznościach da się z niego wyciągnąć za uszy królika bądź kota. Już nawet wiem gdzie 😆
Jakim by on nie był kapeluszem to i tak zawsze przyciągać będzie spojrzenie innych. Do kompletu brak mi jeszcze czerwonych skórzanych spodni i niezłej laski.
___________
wielkie dzięki
Wiem, że Deker ma cukiernię obok Batorego. Niedawno otworzył także w Galerii Bałtyckiej we Wrzeszczu. Wytwórnia działa w Sopocie na Zamkowej Górze koło Aquaparku.
Mówiąc o adresach, Pluszak zadał mi poprzednio pytanie o adresy, a ja nie zdążyłem odpowiedzieć. Nie zrozumiałem do końca, o jakie adresy chodzi, choć domyślam się, że o paryskie.
Z restauracjii mogę śmiało polecić Le Deci niedaleko Place d’Italie (51 Rue Cinq Diamants, 75013). Nazwa pochodzi od zasady podawania wina w decylitrach a nie w butelkach, choć dla chętnych jest i w butelkach. Tak zwane menu to 33 lub 31,5 EUR w zależności od dania głównego, które do menu jest danego dnia przypisane.
Wybierając dania z karty (2xentree, 3xdanie główne, 3xdeser, 500 dcl wina) zapłaciłem 120 EUR. Warto było. Szczególnie ciekawe entree. Napoleonka (mille-feuille) St Marcellin z confit z pomidora. Nie było w tym ciasta francuskiego tylko kolejne warstwy sera i pomidora. Ser popularny i niedrogi podany na ciepło z confit pomidorowym smakował przepysznie.
Dania mięsne były bardzo smaczne, ale nie zasłużyły na szczególny opis, gdyz zabrakło im wybitnej oryginalności. Przyrządzone były perfekcyjnie. Deserów duzy wybór, niektóre pociagały oryginalnością, ale zdecydowaliśmy się wszyscy na proste ciasto czekoladowe z płynna czekoladą w środku i z sosem karmelowym na słonym maśle czyli na deser częsty u nas w domu. Był bez zarzutu. Zaskoczyło wino w cenie 16 EUR za 5 dcl (Coteaux du Languedoc) o wyraźnym dobrym bukiecie i doskonałym smaku.
Szczerze mówiąc nigdy tam nie byłem.
Jadac z Katowic do Warszawy jest sie w Siewierzy. Jak wiadomo:
Od Siewierza jechal wóz.
Malowane panny wiózl,
Wszystkie pieknie wystrojone,
Kazda chcialbym wziac za zone….
Tyle, ze ja po urodzeniu mieszkalem na Ochocie przy ulicy Siewierskiej.
Po Powstaniu w Gettcie, rodzice przeniesli sie na Sluzewiec.
Pan Lulek
Drodzy Koneserzy oraz Bywalcy !
Póki co nie wybieram się ani do Siewierza, ani do Paryża,
ciastek u Dekera w Trójmieście też na razie nie dane
mi będzie skosztować. Bobolice też nie w moich najbliższych
planach. Natomiast wygląda na to,że pod koniec tygodnia
będę w Szczecinie. Może zatem łaskawca jakiś podszepnie mi
adres na dobry obiad w tym mieście ?
Bywałem w Szczecinie nieraz, ale nie wiem, co naprawdę można polecić. Ale apel do Brzucha. Brzucho przy okazji dorocznych Wieczerzy Śledziożerców poznawał szczecińską gastronomię. Wieczerze odbywały się, o ile pamiętam w Zamku Książąt Pomorskich w jakiejś restauracji cieszącej się dobrą opinią Brzucha. Mam nadzieję, że niewiele pokręciłem
Uwaga, uwaga!
wklejam osobiście napisane przez Jędrzeja:
?Pozdrówka dla Wszystkich przyjaciół! – J.?
Jędrzejecek przechodzi trzyetapowy program przywracania zdrowia.
Dwa ma już za sobą, musi się oszczędzać, żeby dojść do siebie i trzeciego etapu.
Jak widzicie myśli o nas. 🙂
Zajrzałem na stronę Zamkowej w Szczecinie. Zdecydowanie pobudziła apetyt:
http://www.zamkowa.com.pl/?p=Menu_restauracji
Ceny profesjonalne, ale może warto. Kilku potraw chetnie bym spróbował. Np. pierogów ze szpinakiem w sosie z blue cheese.
Pozdrowienia (dosłowne) dla Jędrzeja z życzeniami pomyslnego trzeciego etapu
za dzień dzisiejszy proponuję dopisać do słownika Stanisławowe „pozdrowienia” oraz Gospodarzowy „sposób janadyjski”
Stanisławie – z tą kartą „Zamkowej” to racja.
Pobudzić, pobudza 🙂
Apetyczna to Twoja podpowiedź.
Jest w niej prozycja na dzisiaj dla Krystyny- okoń
w bekonowym papilocie.
Czy mówiąc o pysznych ciastkach w Warszawie
miałeś może na myśli „Słodki…słony”Magdy Gessler ?
Mam wyjątkowy talent do przekręcania. Rzeczywiście chodziło mi o „Słodki…słony” Magdy Gessler.
Witam wszystkich z tej strony wody. W Calgary wczoraj spadl pierwszy snieg ale mokry i malo to jak zalecialem troche jeszcze go bylo na szybach samochodu, poza tym zielono a wlasciwie zolto bo jesien juz dobiego tutaj konca.
Ges lubie i to bardzo. Pieke na jeden sposob czyli wolno w piekarniku z jablkami jak kaczke. Tluszczyk sie wytapia a skorka jest przecudownie chrupiaca ale nie sucha. Gaski kupuje u Amiszow, wiec takie wiejskie na ile to tutaj mozliwe. Jak mi cos zostaje to miele i z roznymi dodatkami pasztet sobie robie na koniaku albo winie czerwonym.
Podroz minela spokojnie choc pozegnania sobotnie byly intensywne. Spalem 3 godzinki i o 4 rano pobutka i wyjazd do Warszawki. Do Frankfurtu pospalem a dalej cale 10 godzin (myslalem ze krocej leci) spokojnie choc moja ulubiona Air Canada znowuz pokrecila czyli zmienili mi miejsce i siedzialem gdzies na koncu juz wlasciwie za samolotem. Dziadowskie linie. Lecialem niby Lufthansa ale z powrotem sie okazalo Air Canada i jak zawsze cos nie tak.
Pobyt w Kraju udany i pierwsi blogowicze a wlasciwie blogowiczki poznane. Jeszcze raz dziekuje za goscine Pyrze x 2 i Starej Zabie (pozdrowinie dla Eski). Za chwilke lece do pracy, rzeczywistosc wrocila szybko. Samo zycie.
W tej chwili Lufthansa organizuje wszystkie rezerwacje w ramach Star Alliance. Podróżując z Paryża odprawiałem się w Lufthansie, choć rezerwację robiłem w Locie i samolot był Lotu. Wydaje się słuszne, że sie tnie koszty likwidując zbędne słuzby, gdzie zaprzyjaźnione mogą zastąpić, ale zmierza to wyraxnie w kierunku przejęcia przez Lufthansę stowarzyszonych linii. Wtedy zniknie Lot i Air Canada, ale lepiej chyba nie będzie.
Jedzenie samolotowe nie warte opisu co pewnie lasuchu wiedza i tak. W dole Grenlandia i morze arktyczne (lecielismy na polnoc od Islandii) a dalej kanadyjska arktyka (Ziemia Baffina etc.) i biale niedzwiedzie (to juz w glowie tylko). Spac cos nie daje w powietrzu rady bo miejsca malo i nog dobrze nie da sie wyciagnac. Bagaz z absyntem dolecial caly 🙂 Grzyby tez dolecialy.
Muszę się pochwalić,że wczoraj po raz pierwszy w życiu
zrobiłam zupę dyniową (zachęcona opowieściami
z naszego blogu). Osobisty usiłował odwieść mnie
od tego zamiaru,bo ta zupa to jego koszmarne
wspomnienia z dzieciństwa.
Ale,ja baba, postawiłam na swoim i …wyszło świetnie 🙂
Po pierwsze ta zupa ma piękny kolor,po drugie dobrze
doprawiona (papryka,curry,imbir) jest naprawdę
znakomita, delikatna w smaku. Osobisty zmienił
zdanie o zupie dyniowej. Uff !
A goście chwalili i brali dokładki 🙂
Star Alliance tak tylko ze Air Canada i tak po swojemu zmienia sobie co chce i fakt, ze sie mialo rezerwacje wlacznie z miejscowkami potwierdzona nie ma dla nich wyraznie znaczenia. Lufthansa dopiero ostatnio zaczela sama latac do Calgary. Uprzednio zawsze byl samolot Air Canady. Latanie sie wyraznie popsulo. Kiedys byla to przyjemnosc takze pod wzgledem kulinarnym. Pamietam jak Wardair serwowal na porcelanie, rano zaczynajac od szmpana z soczkiem pomaranczowym i normalne sztucce byly. Teraz plastyki, papierowe jedzenie a o dobrym winie czy likierze tylko pomarzyc mozna. Nie mowie o business class 🙂
no niestety lotnisko Chopina będzie należało do Lufthansy i zabiorą mi działkę na Paluchu, bo będą budować 3 pas startowy z mojej strony :<
Niech to licho. Pytalem co mozna robic z Aloe Vera, która zaczela rosnac jak opetana a ja uratowalem ja osobiscie.
Chyba kupie sobie zamek. Z braku miejsca. Jak na razie zaczalem od dwu zapasowych kluczy ale do zamku w drzwiach.
Z cesarska jesienia pozdrawia
Pan Lulek
Zaczął się dla mnie pracowiy tydzień. Wróciła z Zakopca Młodsza, a jako prezent dla domu przytaskała 5-cio litrowy antałek w stosownym koszu. Teraz mamy 10,5 i 3 litrowy oraz dwie butle 2-litrowe. Teraz trzeba by w prośby do Matrosa, żeby znów 5 litrowy kanisterek podrzucił przed następnym sezonem nalewkowym. Pół litrową butelkę spirytusu daną mi w prezencie przez Danuśkę i Alaina zxamieniam pomaleńku w nalewkę jeżynową. Zleję ją w końcu października, postoi pół roku i będzie jak znalazł prezentem świątecznym dla Żaby, do której chcę wprosić się na Wielkanoc z psem – Młodsza umówiła się na Ornaku
Pyro-czy Ty czasem tej butelki spirytusu nie dostałaś
od kogoś innego ? My owszem mieliśmy dla Ciebie
drobny upominek,ale zupełnie innego rodzaju.
Mam nadzieję,że szlachetny ofiarodawca spirytusu
ujawni się dyskretnie i elegancko.
Pyro a moje koty??????????????
Witaj w Kraju, yyc 🙂
Przy okazji, skoro tak Cię witam – przed chwilą czytałam u Doroty z sąsiedztwa wywody Stanisława na temat patriotyzmu. Ja mam tak, że dla mnie Polska i Kanada są równie drogie i bliskie sercu, w jednym i drugim kraju przemieszkałam tę samą liczbę lat (27 tam i tu 27 za 3 dni minie…, rok w Styrlandii pośrodku, sąsiedztwo Pana Lulkowej Burgenlandii).
ależ WY jesteście światowi ludzie 🙂
Morąg…
a królik?!
Krolik pojdzie na stol swiateczny
Danuśko – prześliczny album o poznańskim Sołaczu też dostałam od Was i czytam po raz drugi (a’propos – taka pomnikowa pozycja musiała być bardzo kosztowna w produkcji, a zarazy jedne zaoszczędziły na korektorze i wśród pięknych fotografii, starannego druku itp, straszą literówki, jak na Pyrowych wpisach) a spirytus? No, nie wiem;’ wygląda, że od nobliwej Krystyny. Nic to, Krysiu, na następnym Zjeździe wyląduje druga butelka od tej Żabinej
Morąg – pies ma u Żaby tyle koni do obszczekania, tyle psów do tarmoszenia i jednego kota, za którym usiłował wejść na drzewo. Twoje koty będą bezpieczne; zwłaszcza, że głuptas chce się bawić, a koty nie chcą. Dostanie od kota po pysku i nabierze respektu, bo na rozum nie ma nadziei większej.
Empress,
mam nadzieję, że nie piszesz tego sarkastycznie – faktycznie, zebrali się tutaj ludziska z całego świata i od trzech lat tak mamy, że spotykamy się w Polsce na Zjazdach. Nie wszyscy mogą, nie wszyscy chcą, ale bywalcy zdają sprawę.
A strona blogu (nieoficjalna, ale zaakceptowana) jest tutaj:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/
i można tam poczytać i pooglądać, polecam naszą wspólną powieść Kryminal-tango oraz Panalulkowy Rok w Burgenlandii.
Sekretarzuje się 😉
ale czy wiesz Pyro, ze on bedzie jadla (na wypadek gdyby sie spotkaly) co jedza koty oraz odwrotnie, i stal od rana pod drzwiami, zeby sie do kociej miski dostac, tak robil tez Milus maly york Ali
Specjalnie żarty to on nie jest, tylko charakterny – zupełnie mu wystarczyło kiedy wielkie , Żabine psy odgonił od miski – i natychmiast tracił zainteresowanie zawartością
nie, nie jestem sarkastyczna a co za tym idzie – nie mówię tego sarkastycznie. Po prostu podziwiam Was z tymi wszystkimi podróżami i zmianami miejsc zamieszkania 🙂
Empress to nie my sie przemieszczamy. To ziemia pod nami.. My tylko dajemy sie poniesc a przy okazji dobtrze zjesc i wypic 🙂
Świetny jest ten kryminal-tango. Ubawiłam się do łez.
yyc – być może pode mną też kiedyś się przemieści 🙂 zobaczymy 🙂
Empress,
a mówiłam? 🙂
Sama przy okazji poczytałam po raz kolejny, a tu robota czeka 😯
też zawsze tak mam. Ale takie już życie. Czasem trzeba się poświęcić dla rozrywki 🙂
Alicjo !
Czy przymierzylas balaklawe. Autentyczna. Podobno dobra na zime.
Pamietaj, ze masz u mnie do zagospodarowania sciane o wymiarach nastepujacych. 240 X 60 centymetrów. przy okazji zamiast gdzies sie wlóczyc po Europie, zabierz Jerzora i zobaczcie sami co jest do zrobienia. Przy okazji odwiedzicie stare katy w Steiermarku.
Pan Lulek
Pyro,rzeczywiście ten niezbędny składnik nalewki dostałaś ode mnie.Miło,że jest już wykorzystany.
Przeczytałam ostatnio,że musiałaś kupować w sklepie suszone grzyby.Też mi się kiedyś to zdarzyło i tak jak lubię robić zakupy spożywcze,tak kupowanie grzybów to bardzo przykra sprawa. Szkoda,że wcześniej tego nie wiedziałam,bo chętnie podzieliłabym się z Tobą.
Dobre późne popołudnie. Dzisiaj wariacki dzień – znajoma klacz jechała do Białego Boru na nauki czyli do Zakładu Treningowego. Ładowanie jej na przyczepę zajęło około póltorej godziny, poczynając od siódmej rano. Gdyby nie Wujek Leszek, jego spokój, determinacja, siła i inne wszelkie zdolności, w życiu by to się nie udało. Jak już zwierzątko wlazło na przyczepę zachowywało się jakby jazda takim pojazdem była dla niej najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Pewnie trochę działał na nią przykład stajennego kolegi, który pojechał razem z nią dla dodania otuchy. Kolega, który młodość spędził jako wierzchowiec Straży Miejskiej, wchodzi i wychodzi z trajlera wręcz na pilota. Potem ona, po prezentacji i pozytywnym zaliczeniu egzaminu wstępnego, została na dalsze nauki a on wrócił do swojej stajni.
Mnie też odwieziono do domu i zaraz lecę do wieczornego obrządku, póki jeszcze jasno. Pogoda przepiękna i już przestało wiać. Po drodze dokupiłam octu do śliwek. Jutro je zasypię cukrem a ocet użyję do kolejnych.
Cichal – Żabie Błota są w Google
Chwila, Pyra powinna mieć grzyby z Żabich od Leśniczyny.
Panie Lulku, co oznacza symbol jednego gnata (kości) na butelce z nalewką? Dwa skrzyżowane gnaty i czacha to Wesoły Roger z pirackiej flagi a jeden taki gnat?
No, to już prawie znamy skład gości wielkanocnych! Welcome to Froggy Mudlands 2010!
a po jakim czasie uzupełniacie kalendarz? :))
Panie Lulku,
jasne, że przymierzyłam balaklawę i zdjęcie stosowne będzie w czasie odpowiednim. Co do Austrii, były pomysły, ale w tym naszym szalonym pędzie nie dało się w tym roku.
Jerzor wpadł na wspaniały pomysł, podsuwany przeze mnie od jakiegoś czasu – lecimy do Wrocławia, pożyczamy samochód i wtedy do Austrii i nie tylko.
Nie ma to jak chłopu wmówić, że jest genialny 😉
Okonie zostały usmażone i okazały się bardzo smaczne. Oczywiście jadłam już je wiele razy, ale ostatnio tak dawno, że już nie pamiętałam ich smaku.A przy tym podczas smażenia nie są wcale zbyt wonne,tak jak np. śledzie.
Dziś też zrobiłam ” winko czosnkowe „,czyli taki napitek uodporniający przed zimą.Sok wyciśnięty z cytryn i zmiażdżony czosnek zalewa się przegotowaną wodą i odstawia w ciepłe miejsce na 2-3 dni.Potem zlewa się do ciemnych butelek i trzyma w lodówce.A pije się mały kieliszek przed posiłkiem./ 4-5 cytryn,ok.20 średnich ząbków czosnku,1 litr wody /.”Winko ” zostało wykonane na zamówienie męża,który na co dzień woli szlachetniejsze trunki,ale przed zimą chce się trochę uodpornić.
Empress,
chcesz coś zakalendarzować, nadaj cynk na blogu, toż ja od tego jestem.
Może wrzucę coś, ale najpierw musicie się do mnie przyzwyczaić 🙂
A długo to ma trwać? Bo myśmy sie juz przyzwyczaili, wydaje mi się…
A czy do Imperatorowej mozna sie przyzwyczaic?
Damy radę… nie takie my ze szwagrem… 😉
yyc,
czy Ty mi czasem nie podsyłasz od siebie jakichś nieciekawych okoliczności pogody?! Coś chmurno i zimno się robi 😯
Popatrzcie jakie piekne
http://www.auktion-bergmann.de/ufItemInfo.aspx?i_id=175831
jest w mojej dzielnicy Gotzkowskybrücke, jest to jest juz nie tropilam bo coz jedno zniemczone nazwisko polskie, dzisiaj dostalam zadanie aby pisac i zrobic wystawe o Polakach w mojej dzielnicy, jeszcze z Kaiserzeit i patrze a Gotzkowsky, urodzony w Chojnie, to nikt inny jak tworca KPM Krolewskiej Manufaktury Porcelany istniejacej do dzisiaj a to oto jeden z wzorow Floramuser zaprojektowany na jego zyczenie w Misni
przepraszam w Chojnicach a juz myslalam, ze Chojna kolo oczywiscie Zaby
Floramuster
yyc… można. ja naprawdę nie gryzę 🙂
jestem całkiem sympatyczna nawet czasem. hehe
To za zdrowie Imperatorowej zatem 🙂
O matko! Zdążyłam na toast?! Zapracowałam sie na boku 😯
Zdrowie!
Ojoj 🙂
ależ tu miło się zrobiło. Dziękuję 😀
Skoro Imperatorowa jest: „całkiem sympatyczna nawet czasem..” to lud wypije zdrowie 🙂
składnia wyjątkowo była udana. yyc, a nie wydaje Ci się, że da się ze mną żyć w zgodzie?
Żabie Błota są na Googlu absolutnie nieostre. Czy tak ma byc, czy ja cos schrzniłemn?
Cichal,
rozdzielczość jeszcze nie taka, nie cała Polska jest na googleEarth zrobiona perfekcyjnie. Cierpliwości! 😉
Empress. Wydaje mi sie za da sie. Ale Ty chyba nie odebralas moich wpisow jako zaczepke? A cytat byl nie a propos skladni (bo na to nie zwracam uwagi) tylko zes sympatyczna wiec sie cieszymy. Zadnych podtekstow. Ot i tyle 🙂
Alusiu, to dlaczego nie wieźmiesz i ze szwagrem…
Stara Zabo !
Toz to nic innego tylko jagodowa na kosciach, Nie potrafilem narysowac jagody, to narysowalem kosc z nadzieja, ze reszty domysli sie pijacy.
Musze sobie znalezc kogos kto nie tylko umie próbowac ale i rysowac naklejki.
Spokojnej nocy. Od tego jak na razie nikt nie przeniósl sie do wiecznosci
Pan Lulek
Cichal,
nie alusiuj mi, bo nie lubię!
Ja się nie znam na GoogleEarth, tyle wiem, że odkąd istnieje, idzie do przodu z rozdzielczością, pewne okoliczności świata są *verboten* i chyba tak pozostanie. Pewne okoliczności są nie tak ważne, toteż się pomija. Ja bardzo często zaglądam na googleEarth i widzę zmiany z miesiąca na miesiąc. Wiadomo, że obiekty wojskowe, strategiczne i tak dalej, będą zamazane (i są, w większości) a przecież wszyscy wiedzą, gdzie co je 😉
Dobrze Akusiu, już wiecej nie będę. Wracając do Googla, czy sądzisz, że Stara Żaba ma jakieś instalacje militarne zamaskowane końmi?
Witam ! Raniutko napisałam dość obszerny „elaborat” na temat przyrządzania gęsi i kaczki w naszej rodzince, ale niestety „zezarło” i już nie miałam czasu powtórzyć. Moja Mama zawsze gęś i kaczkę najpierw nadziewała jabłkami, zaszywała i w brytfance gotowała, przynajmniej 1 – 1,5 godziny. Robiła to wieczorem. Wodę zlewała do garnka i po ostudzeniu „fru” do lodówki a z ciepłego drobiu pięknie się skubało a raczej wyjmowało pincetą resztki „pirza”. W tym czasie gęś/kaczka zdążyła wystygnąć, więc też lądowała w lodówce. Na drugi dzień w garnku był piękny gruby kożuch tłuszczu, w sam raz aby na nim upiec truchełko. Podwójna oszczędność; wątroba zdrowsza i mniejsze zużycie gazu/elektryczności przy pieczeniu. Nie mówiąc już o tym, że mięsko miękkie i soczyste. Był tylko jeden przypadek w latach „70”, gdy na kaczkę prababcię nie było sposobu. Była tak łykowata, że nikt nie potrafił jej zjeść i nawet po przemieleniu w maszynce była niezjadliwa. Ale tłuszczyk spod niej był pyszny 😉
Wszystkim życzę smacznych i rozkosznych snów 😀
Z gęsi to mamy…tuste! Mój Tato mawiał, że gęś to głupi ptak, na jednego za dużo a na dwuch za mało
No, nie wiem Cichalu, to chyba zależy od wagi. Taką 1,90 kg to bym i teraz dała radę całą, tylko bez klusek i jarzynki, czyli po „naszemu” ; „na blank”.
Zapomniałabym. Nowy (0,08) Ty masz po prostu szczęście mieć małe „straszydło”, dlatego wystarczy kilka dawek lekarstwa. Ja mam do czynienia z tchórzem-gigantem i jego może zagłuszyć tylko ilość „na biedronkę” 🙁
Cichal,
bardzo blisko Żaby jest największy w Polsce poligon wojskowy, Drawsko Pomorskie… wojska już nie ma, tylko oficery (wojsko teraz zawodowe, a nikt się nie kwapi), więc ten teren był zakazany do takiego dokładnego fotografowania. Się nie śmiej, mój ulubiony Szwagier jest wojskowym stamtąd!
Teraz mozna wsadzić to do google pięknie i blisko, ale google sie nie spieszy, uzupełnia mniej więcej co 2 lata.
Dzień dobry Wszystkim,
U mnie w domu gęsi ani kaczek hodowlanych nie jadło się nigdy, za to każdego roku od 1 sierpnia, gdy zaczynał sie sezon polowań, kaczek dzikich było w bród, nie do przejedzenia. Codziennie na obiad były kaczki pieczone, a na śniadanie i kolacje pasztet z kaczki. I tak aż do połowy września, kiedy się zaczynały ulubione przeze mnie kuropatwy. Ojciec na polowaniu był co tydzień i przywoził mnóstwo tego dzikiego drobiu.
Dzisiaj w czasie moich wizyt w Polsce chodzę po tych samych polach, gdzie kiedyś kuropatwy zrywały się z każdego kartofliska i z każdych buraków i nic. Ani jednej. Chyba wyginęły wszystkie.
Stoje na tych samych groblach, gdzie kiedyś kaczki na przelotach pokazywały się co chwilę, dzisiaj tylko czasami, bardzo rzadko, jeszcze coś przeleci. Inne czasy.
Zgago,
straszydło u mnie pewnie takie samo, tylko rozsądek nie pozwala iść „na biedronke”, bo stewardessy takich żuczków nie chcą wprowadzać do samolotu. Poza tym, tak jak u Alicji, z czasem jakoś się do tego można przyzwyczaić, straszydło nieco opanować i dawki powoli zmniejszać, ale przecież nigdy do zera.
Dwa lata temu leciałem z West Palm Beach na Florydzie. Jak zwykle po bramkach – do baru po krople i – „podwójny Baccardi z colą poproszę”.
Za ladą smarkacz, który mógby być moim synem, jeśli nie wnukiem, do mnie – „Twoje ID poproszę”.
Tu się sprzedaje alkohol od 21 roku życia, ale u mnie siwy łeb, każdy to widzi, zaraz na emeryturę się wybieram, urodziłem się przed 1950 rokiem.
„Ty od razu idź po szefa” – powiadam.
Wyszedł drugi, niby szef, zza zasłony i mówi, że takie przepisy, że wylecą z pracy jeśli mi sprzedadzą bez obejrzenia dokumentu. Czas naglił, dałem więc prawo jazdy, oni sprawdzili i ten chłystek zabiera się do nalewania.
„Ale teraz to potrójny rum z colą, bo się zdenerwowałem”
Wyjął większą szklankę, nalał, nic nie doliczył. Nie umiem nie zostawić napiwku, to i on coś w końcu dostał.
Rozgadałem się dzisiaj, nie wiem dlaczego.
Nie wiem, czy to kogoś w ogóle zainteresuje, ale tu jest ostatnia lista 182 krajów – począwszy od tych w ktorych zyje się najlepiej do tych w ktorych jest najgorzej. Polska jest na 41 miejcu. Na pierwszym miejscu oczywiście Norwegia, potem Australia ….., a zresztą zobaczcie sami.
Zobaczcie, a nie dołączyłem linku, przepraszam, oto on
http://hdr.undp.org/en/statistics/
Na wysokiej wieży
Hejnalista sobie leży .
Wypił piwo, zjadł hot-doga
Na dół strasznie kręta droga.
http://kulikowski.aminus3.com/image/2009-10-05.html
Polecam odwiedzić Bobolice w tym roku. Zamek z zewnątrz jest już prawie ukończony, została jeszcze głównie rekonstrukcja komnat i innych wnętrz. Zapraszam też na facebookowy profil Zamek Bobolice gdzie można zobaczyć najbardziej aktualne zdjęcia.