Dwa wpisy w jeden dzien? Toz to nam caly blog watek straci!
Temat ciekawy i jak tylko wroce do domu, do mojego ukochanego komputera z normalnym internetem, to z przyjemnoscia obejrze…
Oj, namieszał nam Gospodarz niewąsko tymi dwoma wpisami dzisiaj! Sama dopominałam się o filmy, ale… Nirrod w proroczym widzie napisała o sarninie macerowanej w winie, więc połączyła zgrabnie jedno z drugim, ale co dalej? Gdzie komentować PRZEPYSZNĄ opowieść Pana Lulka o Teściu? No, ja już skomentowałam. 😀
Ja jednak opowiesc o tesciu skomentuje tutaj. Jako, ze opowiesc rowniez o Paryzu a wiadomo jak Paryz, to i wino.
Opowiesc piekna i barwna, a ponad to wykazuje, ze nie trzeba umiec gotowac, zeby byc kucharzem.
Niestety czasami w restauracjach tez to czasami widac….
Nikt tak dobrze mnie nie przekona, że warto pic dobre wino do dobrego jedzenia, jak p. Adamczewski wraz z p. Kondratem. Bardzo sympatyczny blog, bede obu panów chwalił i reklamował wśród najblizszych oraz namawial do lektury blogu pana Piotra i strony www pana Marka.
Nikt tak dobrze mnie nie przekona, że warto pic dobre wino do dobrego jedzenia, jak p. Adamczewski wraz z p. Kondratem. Bardzo sympatyczny blog, bede obu panów chwalił i reklamował wśród najblizszych oraz namawial do lektury blogu pana Piotra i strony www pana Marka.
Wróciłem z miasta .Tłumy takie, że przejść nie można . W Wiedniu przepiękna złota jesień. Spacerują chyba wszyscy. Jako ciasteczkowy potwór zeżarłem kardynalską waniliową kremówkę i torcik szwarwaldzki . Słodkości najadłem się na zapas na kilka miesięcy. Było pyszne jak zwykle. W lodówce chłodzi się bardzo dobre piwo. Przed juttrzejszą wyprawą muszę się wyspać . Pewnie się jeszcze odezwę z osobistego komputera zrobionego specjalnie przez Pawła na mój przyjazd.
Świadectwo jakości dla nagrania wystawione przez Pana Redaktora fenomenalnie pomogło temu tu sprzętowi i po ponownym uruchomieniu filmu po czkawce śladu nie było. Dialog na ekranie – równie interesujący jak interwencja (nie marzyło mi się zamawianie „doktora”). Wino to cud, nie każdy umie się z nim obchodzić, a Panowie – adekwatnie. Bardzo dziękuję.
Och , wreszcie dorwałam się i do wpisów i do komentarzy i do klawiatury. Do poniedziałku jeszcze będę taka nieszczęśliwa. W międzyczasie przeczytałam od deski do deski papierową „politykę” i jej wydanie specjalne. Też przyjemność. Nie mam pojęcia do którego wpisu się odnieść , którego tematu i do którego komentarza. Jestem, jako ten osiołek, któremu w „żłoby dano” – i to nęci i tamto kusi… Za dziczyzną przepadam, wina bardzo lubię, a opowieści Pana Lulka mają we mnie wierną czytelniczkę. To już wszystko wiecie, prawda?
Tu tylko zaznaczę, że dwa ostatnie dni przyczyniły się do opróżnienia 4 *czterech) butelczyn : dwóch kadarki i 2 Sofii – muscat. Muscat został wypity pod dzisiejsze ryby, kadarka posłużyła za deser po wczorajszym obiedzie – z pienikiem i owocami była bardzo dobra. O, jeszcze napiszę, że z dalekiego Piszu przyniesiono mi sporą kopertę, a w kopecie był słoik marynowanych grzybków – dsar Iżyka. Item – w poniedziałek wyekspediuję z Pyrlandii pod Pisz śmieszny drobiazg dla upiększenia stołu w Iżykówce. Dziękuję Iżyku.
Niekoniecznie trzeba być enologiem czy sommelierem, żeby o winie pięknie mówić. Pan Marek powinien napisać książkę, bo ma dar opowiadania bez zadęcia, często typowego dla wszelkiego rodzaju znawców i fachowców, zasypujących normalnego człowieka zupełnie niezrozumiałymi terminami. Wyobrazcie sobie taką książkę smakosza win, ilustrowaną zdjęciami z podróży! Aż się prosi, taka gawęda o winach. Jakby co, chcę egzemplarz z dedykacją za podrzucenie pomysłu!
Chryste Panie, tysiąc litrów na twarz rocznie?! Czyja wątroba to wytrzyma?! A swoja drogą, kto to policzył, ha? Urząd statystyczny? 🙂
Muszę skomentować opowieść Pana Lulka. Jak zwykle – ZNAKOMITA!
Pozdrowienia dla Misia i PaOlOre, a widzisz Misiu, pogoda dopisała na Wiedeń!
Alicjo,
uczeni ( w sutannach) policzyli, że francuscy mnisi w średniowieczu i nieco później wypijali po 3.2 litra wina dziennie. Pomnóż to przez 365 dni a otrzymasz 1268 litrów. Po przeczytaniu tej informacji dorobiłem komentarz, jak sądzę słuszny, że robili to z pobożności. Człek trzeźwy miewa chwile słabości wobec płci przeciwnej (albo nie przeciwnej). I najczęściej ulega tym żądzom. Grzeszy więc. A człowiek nietrzeźwy, choćby nie wiem co, chuciom nie ulega, bo brak mu po temu sił. I z tych to powodów zakonnicy francuscy z rozmysłem ulegali opilstwu. To widać znacznie mniejszy grzech niż rozpusta.
Żarty żartami ale 1200 litrów to jest coś. A dziś winiarze narzekają na spadek zainteresowania ich produkcją. No bo to prawda: w najbardziej winnych krajach piją dziesięciokrotnie mniej niż przed wiekami. A w naszej ojczyźnie piwno-kartoflanej (zaznaczam, że nie obniżam tych statystyk) jeszcze mniej.
Piotrze, to Wasze opowiadactwo z Markiem K. to jak Muminek na serce moje, czemu tak krotko i czemu tak malo, ja wiem, ze realie i impodnera…cos, ale niedosyt wyrazny,
doceniam mocno, jako chec rozbudzenia ochoty, wyraznie sie udaje, co w sumie malo dziwne z Takimi Paszczami :),
ale zeby taka Dania w 1952? wyraznie mamy jeszcz pare schodow przed nami, ciesze sie, ze pan Marek obiecuje, ze juz teraz zaczynaja byc ruchome,a niektorzy juz po wiedensku sobie poczynaja,
no pewnie bedzie fajnie i cos opowiedza,
dla mnie zaczal sie sezon wedzonych, wspominalem kiedys o czosnku, do tego zalapalem sie na wegorka i pstraga, tu pokaze: http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Wedzone
Bardzo rozumny komentarz!
Ale jednak patrząc na naszą ojczyznę kartoflano-chmielową, skok widać olbrzymi na przestrzeni 20 lat. Nawet skupmy się na ostatnich 10-ciu. W latach 70-tych w sklepach monopolo była Gamza, Mistella, ze trzy wermuthy i tyle. W delikatesach także samo zarówno. O *winach* marki wino nawet nie mówię, bo to był sok zaprawiany spirytusem plus jakieś SO 2 – ja przynajmniej do mojego zajzajeru dodaję drożdży winnych i to fermentuje!!!
No to jak w tym kraju miała sie wyrobić winna kultura? Szans nie miała. Z przyjemnościa wielką odnotowuję zmiany, ale jeszcze ciagle mam zastrzeżenia. Jedno największe: wina tylko i wyłącznie rozlewane u producenta kupować. Niby to samo wino rozlewane w kraju – a fuj! *Chrzczone* czy co?!
Wracając do tych 1200 litrów rocznie, nawet ja, Smok Wawelski winny, nie byłabym w stanie. No, chyba, że ze trzy razy w roku bym się wykąpała w winie! Poza tym zgrzeszyć czasem nie zawadzi, a i na szczęście mniszką nie jestem!
O, właśnie – a mniszki nie piły?!
Alicjo, mniszki też piły!!!
Zaproszone na imprezę do klasztoru męskiego… mogły odmówić ?
aaaallllleluuuujaaaaaa!!!!!
A ja w zgodzie z dzisiejszymi tematami prognozuję sobie w jutrzejszym menu „Dziką kaczkę” popijaną „Dzikim winem”.
Kęs kaczki, łyk wina. Strona tu, strona tam. Sam jestem ciekaw efektu.
Lecę na półkę szukać produktów.
Pozdrawiam Was ciepło i słonecznie !
Tak w wawie dzisiaj było!!!
Zebym nie zapomniała, troche klimatów z mojego poranka o godz.8:20
Korzystam, zanim tu powstanie stodoła i zasłoni widok oraz dostęp. Przegapiłam pyszny wschód słońca, ale zagadałam się z Wami, może jutro.
Jak widać na załączonych obrazkach, przymrozik… http://alicja.homelinux.com/news/02.11.2007/
oj, Alicjo, nie ma juz smiacia, za dwa do trzech tygodni jestescie pod sniegiem, ujela mnie ostatnia fota, te klonopodobne, sciete przymrozkiem,
Antek, ze w wawie kaczki dzikie, to normalka, ale skad tam dzikie wino?
nie wciskaj, ze wszystkie trzy juz na polkach, ostatnie wici brzmia, ze jedna na polke wyraznie i zupelnie niepotrzebnie, zreszta, nie bardzo sie garnie, a nawet obiecuje, ze jeszcze pokaze, jesli ten to egzeplarz przewidziales z tym dzikim winkiem, to mentalnie podzielam potrawe, moze, zreszta raczej potrawkie, i raczej smakowo tez niechetnie, moze jakis Danielek skonsumi?
dobra, bede staral sie unikac, podobnych, niedobrych dan
Piotrze odpusc, to ten Hallo cos tak mnie wplynal
Schwarzwälder Torte jest na pewno pyszna, ale myślałem, że w Austrii przeważnie zamawia się Sachertorte (Hotel Sacher w Wiedniu) , Linzer Torte (Kawiarnia Hiazintus) lub Salzburger Nockerln (Hotel Sacher w Salzburgu), a potem idzi się wypić 1/2l Heurigen (latem w ogródku).
wracajac, jednak do tematu, to zastanawia mnie te statystyczne 1500l na rylko, niech bedzie nawet w sredniowieczu, wszak wiadomo, ze statystyki mowia, co mamy ochote, zeby powiedzialy, wiec zakladam, ze byli goscie, co wchaniali 10l dziennie, bo przeciez pelno bylo takich, co o winku mogli tylko pomarzyc, stac ich bylo wylacznie na wode z bagienka, kurde, klopot, albo winka cienkie byly, co mocno prawdopodobne, albo chlopy takie, ze ich juz nie robia, w kazdym razie na mnie nie padlo,
Kojaku M. tak z grubsza mozesz tych trzech ruchow dokonac hutrem u Landtmann’a vis a vis ratusza wiedenskiego, po co sie tak meczyc z kilometrami, oczywiscie nieco upraszczam, ale Ty nieco wydziwiasz, Zuzanna lubi je tylko jesienia,
witaj na blogu i nie daj sie tego typu szczypawka
To nie szczypawka, nawet nie prztyczek tylko wspomnienia…..
Masz rację z Landmann’em, nawet przyjemnie i nawet można posiedzieć w „zimowym ogródku” ale palić nie wolno, a jak tu wypić Kaffee Melange i nie móc zapalić (to nie tylko nałóg ale i przyjemność).
Pozdrowienie i przepraszam jeżeli Odebraliści mój komentarz jako arogancką wypowiedź, intencja była całkiem inna.
Jejku.
Powolutku. To nie tak. Bardzo ciężko wyważać/wyrażać się na piśmie – nie obrażajmy się za szybko, bo będziemy żałować!
I my chyba nie obrażamy się? No!
To uśmiech 🙂
KoJaK Moguncjusz !
Mis nie musial az tak ekskluzywnie bywac. Kiedy byl juz w Wiedniu mogl przeciez odwiedzic jakis Schani Garten. Calkiem w srodmiesciu albo jakis bajzel, Tam jednak lepiej na piwo. Wieden jak wiadomo slynie z nienajlepszych sznycli wiedenskich. Szkoda, ze juz jesien i Prater spi. Moglby wskoczyc do Szwajcwehaus na golonke i zastanawiac sie co on z tym zrobi. Wiecej jak polowe zabralby do domu. Ale u nas sa napewno gesi ktore maja wszystkie inne pod soba. A na deser moze dostac Sacher Torte z pobliskiej cukierni. Skoro zas Salzburg, to chyba raczej Mozart Kugel. Przynajmniej z tradycji.
Przyjemnej nocy
Pan Lulek
Panie Lulku
Rany boskie pisać komentarze o 2.52 albo o 4.30 !!! To nie Ameryka . W Burgenlandii wszyscy śpią. Masz być w dobrej formie , wyspany i wypoczęty.
Z samego rana Mis daje popalic. Nieomal gotow krzyczec: ty co sie wloczysz po nocach, wloczysz po nocach.
Jesli zas chodzi o wyprawe do Wiednia i cala mase znakomitych rad, gdzie bawic a gdzie zawitac, pozostaje uparcie przy swoim zdaniu.
Mowimy Salzburg, a w domysle Mozart,
Mowimy Mozart, a w domysle Salzburg.
Mom wrazenie, ze gdzie cos podobnego juz slyszalem.
Majakowski, czy jakas inna duchowna osoba ?
Pelen porannych rozterek
Pan Lulek
Panie Lulku ja w trosce o ciebie i twoje zdrowie dałem popalić . Teraz śniadanko i poranna kawa i w drogę . Paweł ma przyjechać za godzinę .
Teraz jak każdy porządny Polak słucham porannej mszy w Radio Marija i nic nie rozumiem .Modlą się po niemiecku.
Pisząc o Salzburger Nockerln miałem na myśli coś słodkiego i lekkiego do kawy. Mozart Kugeln też pasują, ale to są pralinki i BARDZO słodkie, a Nockerln to jest przepyszny i lekki deser typu soufflé.
Tłumaczenie cytytu z Wikpedi:
„.. ten słodki Soufflé został uwieczniony w operetce Freda Raymonda „Sezon w Salzburgu” jako deser „słodki jak miłość idelikatny jak pocałunek”.
Oho! Znowu z kuchni do sypialni i odwrotnie, czyli wszystko jest, jak należy! *Deser słodki jak miłość i delikatny jak pocałunek*.
A Wyście, Moguncjuszu, skąd, że tak obcesowo zapytam?
Moguncjusz !
Wspaniale. Tylko widzisz moja zona prowadzila kiedys projekt dla firmy Porsche w Salzburgu. Poza tym Salzburg byl w ciagu dwu lat naszym miastem kontaktowym. Ona przajezdzala z Esslingen a ja z Wiednia a potem byl wspolny weekend. Dlatego poznalismy wiele miejsc w Austrii. Miejscem spotkania byl pensjonat rodziny Fuchs. Ja wierze w Wikipedje mniej wiecej tak jak w Biblie. Tyle, ze ja to przezylem na wlasnym zoladku i pewnie mam inne gusta. Skoro jednak ten Nockerl jest tak slodki jak milosc, to musi byc naprawde slodki, czy delikatny? Boja wiem ? Moze to tylko licencia poetica.
Salzburg, Salzburgiem ale w przyszlym roku Linz bedzie w Austrii miastem kultury razem ze swoja kuchnnia z Gornej Austrii. Szykuja sie pelna para zeby zdazyc na czas. Dadza rade.
Caly w nerwach oczekujacy na przyjazd gosci ktorzy jada z rozmyslem droga okrezna poprzez cala Burgenlandie od Polnocnej, poprzez Srodkowa az do mnie.
Dadza rade napewno. i przyjada na czas
Pan Lulek
Sobotnio ranny- ładny ranek! zaraz południe- zbieram się do zajęć.
Pogoda słuszna, w sam raz na kontynuację jesiennego grabienia liści, przycinania dzikich pnączy.
Jeśli idzie o kulinaria, nic z wczorajszych planów „Dzika kaczka” – odleciała na północ, do właściciela, „Dzikie wino” okazało się produktem Konstantego Gałczyńskiego , zupełnie nie do picia. Do czytania tak. Wino do czytania ?? Aaaaa!! Naklejki na butelkach są do czytania.
Jak to wszystko dziko poplątane. Śpiewał o tym pięknie Marek Grechuta.
Tak więc, Sławku nie kłopocz się kulinarnie.
Posłuchaj, posłuchajcie wszyscy : http://pl.youtube.com/watch?v=iw1SwzyWGvo
Antek zaplątany w dzikie wino, Miś z Paolore w podróży, Pan Lulek na progu domu wypatruje gości, a ja coraz pewniejsza jestem, że pochodzę z plemienia, które miało w totemie zwierzę zasypiające na zimę. Jestem senna, niepozbierana, leniwa, że strach. Zakupy zrobiłam, Ryba pojechała przywitać męża , który noca przypłynął z Norwegii, a w środę wyruszy na swoją trasę tramwajową do Hamburga.. Po kilku dniach obfitości stołowej dziś i jutro urządzamy sobie z Młodszą dwa dni „wypoczynkowe” – dzisiaj robimy chłopskie frytki z surówką, jutro na obiad pizza z grzybami i boczkiem wędzonym . Do pizzy oczywiście czerwone wino. Żadnych deserów (jest jeszcze resztka świątecznego piernika). Na blog zajrzę dopiero po 16.00, kiedy Anka będzie douczała delikwenta.
O, a ja czekam na jakiś spektakularny świt, a tu sie nie zapowiada, jakaś chmura od południowego wschodu. A było wczoraj robić!
No nic. Idę wobec tego dospać.
Zanotuję tylko, że będę miała prośbę do Sławka względem poprawienia fotografii. Ja się na tym w ogóle nie znam, pod linuxem można kombinować z gimpem jedynie, a teraz pomyślałam sobie – jak mam znajomego fachurę, to po co kombinować? 🙂
Zdecydowanie świtu spektakularnego nie ma. Idę dospać, do Sławka napiszę w sprawie potem.
antku dzieki, lubie tak dzien zaczynac
K.I.G. propozycja na sniadanko:
KONIEC ŚWIATA:
(nie następuje)
OSIOŁEK PORFIRION:
(wrzuca otrzymany plik papieru do kominka i na powstałym płomieniu przyrządza sobie jajecznicę z 80 jajek ze szczypiorkiem i pieczarkami)
KURTYNA
Odpowiedzieć w formie zagadki kulturalno-kulinarno-turystycznej:
Urodziłem się w mieście, które było w Polsce znane z najlepszych włoskich lodów. Wyobrażacie sobie lody Malaga, pistacjowe i o smaku sycylijskiej marsali w czasie od środkowego Gomułki aż do późnego Gierka? W sezonie kolejka ciągnęła się aż do Spatifu, w którym Jan H. zamawiał „lornetę i galaretę” i wybierał się w „Rejs”, a Zdzisław M. był „wniebowzięty”. Jan H. oraz Zdzisław M. wspólnie uczestniczyli w „Przyjęciu na dziesięć osób plus trzy”.
Miasto słynęło również (ale się rozpędziłem, chyba przesadzam) z karkówki po …….. w restauracji „Pod Strzechą”.
Starczyło informacji? Jeżeli nie, to będzie dokładka.
Pozdrawiam
A lodziarnia była przy ulicy Hożej! Też tu się urodziłem. Tylko w czasie gdy nie było jeszcze włoskiej lodziarni, a Włosi przejżdżali w drodze z frontu wschodniego na urlop do mamy. Co można było obejrzeć w filmie o pewnym Giuseppe, który trafił na konspiratorkę Elę Czyżewską i jej brata malarza Zbyszka Cybulskiego. Lodów nie było ale śmiechu co nie miara. I właśnie w tej epoce ja się pojawiłem. Zapewne stąd moja sympataia do Italii.
Możliwe że przy ulicy Hożej była lodziarnia, ale nie TA i nie w TYM mieście!
Czy w odległości około 200m od lodziarni był SPATIF? Lodziarnia oraz SPATIF nadal w TYM mieście istnieją.
Dokładka: „Złot Ul”, Cybulski i Kobiela, Polański ze swoją metaforyczną opowieścią o dwóch mężczyznach, którzy wędrują poprzez nieprzyjazny im świat z tytułową szafą.
W moim też i SPATiF i lodziarnia nadal egzystują (w odległości kilkuset metrów…no może z małym hakiem) ale oba lokale mocno podupadły. W lodziarni od dawna nie ma kolejek, a i do SPATiFu mało kto zagląda. A w każdym razie nie tacy ludzie jak Jan H. i Zdzisław M.
Byłem tam ostatnio na 80 urodzinach pewnego byłego polityka, ktory jest tez byłym dziennikarzem i moim byłym szefem. Było nawet smacznie ale…zupełnie inaczej. Chyba posunąłem się w latach, choć od solenizanta jestem mocno młodszy.
KoJaKu Moguncjuszu!
Domyślam się, że to chodzi o Sopot. Na początku myślałem o Płocku, bo tam też jest Knajpa pod Strzechą. Zmylił mnie ten „Rejs”, z Sopotem on nie ma nic wspólnego, to samo ta dokładka to jest „Złoty Ul” (eeech, te Twoje literówki”). Himilsbach nie miał nic wspólnego z Sopotem, tak mi się wydaje, dla mnie on zawsze był Warszawiakiem
Masz rację, że „Rejs” z Sopotem nie ma nic wspólnego (tak samo „Wniebowzięci”). Moje wzmianki miały pomóc w „rozszyfrowaniu” tych dwóch aktorów, któży w Sopocie często przebywali (właśnie w SPATIF’ie) i „rozrabiali”, i to w ten sposób, że było o tym głośno.
ostatnie wiesci: Lulek, Misiu i Krul mkna w strone wegierskiej granicy na wielkie zarcie, Lulek prowadzi, wiec nie pije, jeszta zalogi w uniesieniu, pogode maja pieknie jesienna, reportaz pozniej
Zaczęło mżyć i dżdżyć….grabie z rąk się wyślizgują.
Koniec sprzątalnictwa na dzisiaj.
Lodziarnia na Hożej to było to !! Myślę o tej przy antykwariacie. Poznałem ich smaki za wczesnego Gierka. A teraz poza lodami, jadłem latem, kulka już 2 złote – pistacjowy był bardzo dobry, z całymi orzeszkami! , są tam jakieś kanapki, przegryzki, makarony chyba też. Ale nie próbowałem nic. Może inną okazją.
Panie Piotrze !
A czy znał Pan choć ze słyszenia lodziarnię we Włochach ?
Też były dobre lody. Kawał miasta tam latem przyjeżdżał, kolejki też niczego sobie. Kilka podstawowych smaków ale to smakowało i pachniało. W cytrynowym były rodzynki w czekoladzie. W czekoladowym kawałki czekolady. W śmietankowych nie było nic…:-)
A póżniej Hortex na Placu Konstytucji. Bakaliowe…..same bakalie.
to se ne wrati.
ale Was na lody wzielo, jak wszyscy, to wszyscy, babcia tez, pamieta ktore lodziarnie na Swierczewskiego, co to kolejka i do kina Slask potrafila sie dociagnac?
na dzien dzisiejszy polecam lodziarnie na wyspie St. Louis, na zapleczu katedry N.D. kolejki nawet w grudniu, lody zaiste godne przemieszczenia
Lodowato to się zrobiło własnie na dworze. Siąpi i jest zaledwie 9 stopni C. No to robię na rozgrzewkę focaccio liguryjskie. Właśnie wyrabiam ciasto z oliwą i białym winem. A gdy upiekę to dzisiejszym gościom podam gorący liguryjski placek z wspaniałą oliwą z Abruzzo, by focaccio maczać. Do tego Montepulciano d’Abruzzo. Jest też mój pasztet i Basi ryba faszerowana. A danie główne to sola obgotowana w wywarze warzywnym i zapieczona pod parmezanem. To przepis od kucharza z Sardynii. Do tego, na cześć Pana Lulka i naszej zaprzyjaźnionej austriackiej wycieczki, przywiezione spod Wiednia, z wakacji buteleczki Gruner Weltlinera.
Mam nadzieję, że zadowoli to gości. Choć przyznać muszę, że mają wyrafinowane gusta. Świat objechali parę razy, a we Włoszech spędzili całe lata. No, zobaczymy jak to będzie.
Witajcie w to sloneczne (u mnie) popoludnie. Pogoda jest dzis taka: http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci/photo#5128619505014434962
Moi goscie jednak dlugo nie zabawili i gnani tesknota za domem (po 6-tygodniowej podrozy) ruszyli w droge. Przywiezli 10 litrow swiezo wycisnietej oliwy sycylijskiej, 4-kilowy sloj suszonych pomidorow w oleju, pare swiezych cytryn i pomaranczy, wino z Malty i Sycylii oraz toskanska kielbase i szynke z dzika. Dzis wieczorem bedziemy degustowac. Z ta focaccią to swietny pomysl. Zrobie z dodatkiem siekanych pomidorow (tych suszonych).
U nas trochę cieplej 14°C, ale mimo wszystko przygotowujemy pieczone jabłka, nadziewane bakaliami: orzechy i rodzynki zalane rumem (nie austryjacką fałszerką „Stroh Rum”, która smakuje tak, jak się nazywa). Do jabłek dołożymy zaprawione borówki, a do picia podamy grzane wino (goździki, cynamon (TAK) i kandyzowane skórki pomarańczy i cytryny). Zagryzać będziemy anyżowymi keksikami.
„Nej, nej, nej” – pomyślałem o lodach , aż dojechałem do św. Antoniego od lodów, i tu dopiero „jo, jo, jo!”, bo lody to ówczesny Hortex i lekuchne zdumionko, że w „ajskrim” akcent i spiracja faktycznie padają na sylabę „krim”.
Inne zdumionko, to gdy już za dorosłości dowiedziałem się, że zdobycz radzieckiej kultury przechowalnictwa chłodniczego,czyli cudne Eskimo, czyli lody mikojanowskie (towarzysz Mikojan kochał „marożonnyje” bardziej od walki klas), to w rzeczywistości licencja lodów Manhattan… Phi?! A w kosmos polecieli…
Kojak Moguncki
Lornata jak najbardziej była, tyle że nie z galaretą, a meduzą.
zgadza się, wysłałem nawet sprostowanie, ale nieopatrznie wpisałem również (co prawda wykropkowany), nie dla młodzieży przeznaczony, cytat znajdujący się w sopockim SPATIF’ie …. no i chyba nie dopuszczono do wyświetlenia (może i słusznie).
Lody z Horteksu – potwierdzam. Tam było tyle bakalii, że prawie na same lody miejsca nie było i to w czasach, kiedy orzechy i migdały stanowiły przedmiot pożądania, a głupie rodzynki bywały w handlu albo i nie. Natomiast najlepsze lody w życiu jadłam w śp.Sojuzie, a kponkretnie na Ukrainie, dokąd pojechałam w nagrodę pociągiem przyjażni. W zadnej eleganckiej knajpie, w żadnej cukierni – ot, z przaśnych pojemników w ulicznych budkach i z piekarni. Najlepszy chleb, kwas żurawinowy, sok z granatów kupowany w wielkich 2 l. butlach i lody. Wszystkie pieniądze wydawaliśmy na te delikatesy i wszystkie zyski z handlu pomadkami do ust m-ki Ewa.
Sławek, pozwól, że Cię wyprostuję – otóż lodziarnia była na Komandorskiej, a kolejka zawijała się aż na Swierczewskiego (nie wiem, czy wypada rzucić takim nazwiskiem…).
A co my z tymi lodami, przezież zima za pasem!
Ale lodowo! Sławku(14. 40) ta lodziarnia była na bocznej Świerczewskiego, na ul. Komandorskiej i kolejka rzeczywiście ciągnęła sie nieraz aż do kina Śląsk.
O lodach w Sojuzie już tu wspominano z zachwytem i nostalgią.
A ja podejmowałam dzisiaj przyjaciółki polędwiczkami wieprzowymi w sosie z kaparami z „Kuchni dla singli”. Były dokładki, tak że z czystym sumieniem polecam. Smakowitego wieczoru życzę. Na kolację jesteśmy zaproszeni do sąsiadów. Chyba pęknę!
Prawda Alicjo – zima za pasem. Z dzisiejszą pocztą przyszła przesyłka od stowarzyszenia „Amun” czyli osób malujących wargami albo nogami. Kupujewmy od nich kartki świąteczne co roku. Są barwne, bardzo realistyczne, precyzyjnie wykonane, drukowane na dobrym papierze. Zawsze dorzucamy dodatkowe 20-30 złociszy do ich ceny. Taką działalność pomocową popieram z całej siły. Ci ludzie wkładają w swoją pracę tyle wysiłku i kunsztu i choć nie jest to konkurencja dla Siemiradzkiego, to i tak kartki te kupię. Nikt mnie na nic nie naciąga, nikt nie wyciąga pustej ręki „daj” ale mam wielki szacunek dla artystów tak zarabiających na życie i leczenie. Dajemy zawsze.
Moguncjuszu,
moje pytanie było natury „skąd mniej więcej stukasz”.
Jana H. znam z filmów i książek, a tamtejszych terenów prawie wcale. Warszawę i okolice zostawiam sobie na następny wrzesień, może wypadałoby stolycę wreszcie poznać trochę. Byłam ze 3 razy, zawsze w biegu.
Nic a nic mi Twoje wskazówki nie mówią, tyle, co z teorii, ale to nic nie szkodzi, Ty też nie znasz hasła „Bartniki”, lodów tam nie było, ale najpiękniejsze miejsce do mieszkania. Wtedy, zaznaczam. Teraz już nie to samo, zabetonowane naokoło, ogród zapuszczony strasznie, a stawy? O, to dopiero nieszczęście 🙁
Jerzor przejechał po ostatnich liściach kosiarką, było tego oj było, część musiał odgrabić na bok. Do sąsiada za płot, bo sąsiadowi ziemi brak na takim nieużytku, prawie goła skała.
Na obiad nie wiem jeszcze co, chodzi za mną kasza gryczana z grzybami (pieczarki plus trochę suszonych prawdziwów od Tereski) w sosie. Do tego sangiovese
z Farnete Valley.
oczywiscie A+A maja racje, ktobytamchcialsieo18metrowspierac, Komandorska, to tak, jak inna ska, a Ci, co byli nawet przypadkiem Swierczewskiego nie zabyli ( nawet jesli podobno juz nie wypada, to i wstydzic sie nie ma czego ),
Piotrze szperalem po receptach na foccacio i cienko, plz, daj „Twoj”
Bardzo proszę Sławku. Zwłaszcza, że moja focaccia (to po włosku jest rodzaju żeńskiego ta chlebka albo ta placka) udała się. Gości jeszcze nie ma ale placek wyjety z piekarnika stygnie i lekko go nadszarpnąłem. Mogę podawać bez strachu. A robi go się tak:
0,5 kg maki, 5 dag świeżych drożdży, 0,5 szklanki oliwy extra vergine, kieliszek białego wytrawnego wina, sól drobnoziarnista i gruboziarnista (morska od Sławka)
Mąkę wysypać do miski a drożdże rozpuścić w niepełnej szklance letniej wody i wlać do maki. Dodać plaską łyżeczkę soli drobnoziarnistej i wszystko lekko wymieszać. Odstawić na 2 godziny. Po tym czasie wlać oliwę (zostawiając trochę na wysmarowanie blachy), wino i wyrobić ciasto aż będzie gładkie i zacznie odchodzić od rąk. Gęstość ciasta korygować mąką i wodą. Znów odstawić choć na godzinę. Wsymarować blachę oliwą, przełożyć ciasto modelując na równy placek. Posolić solą gruboziarnistą i lekko posmarować z wierzchu oliwą. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 250 st. C i piec 30 minut. Wystudzić, pokroić, maczać w oliwie i jeść popijając winkiem
Iżyku !!
Ja jestem patronem rzeczy i osób zagubionych.
Nie od lodów. Chyba że tych zagubionych.
Zagubionych, więc rozpuszczonych.
Nie gubcie lodów!! Ja tu nic nie pomogę.
Od lodów może być Doda.:-)
Absssolutnie nie święta.
Zagranica pewnie nie skuma…..
Wie zagranica co to Doda ??
Poszuka w wiki.Albo pogugla.
Ciasto drożdżowe jak na chleb ani za jasny ani za ciemny, moźe pewnie być mąka żytnia sitkowa.
Ciasto ma być lekkie, nieco lejące się po pierwszym wyrośnięciu. Jak już wyrośnie to wysmarować obficie oliwą blachę z kilkucentymetrowym brzegiem. Wrzucić tam to ciasto i rozłożyć na blasze rozciągając palcyma. Będzie grube na parę centymetrów.
Posypać mąką i niech rośnie jeszcze z pół godziny. Potem tymi samymi palcyma porobić dołki w cieście. Skropić obficie dobrą oliwą (niech sobie nawet pospływa do tych dołków), posypać solą na przykład płatkową i rozmarynem.
Niech się piecze w temperaturze ze 220 stopni Celsjusza. Jak się przyrumieni to będzie gotowe.
Recepta „z głowy” to mogą szczegóły się nie zgadzać ale w sumie to mniej-więcej.
Do ciasta moźna dpdać również posiekanych suszonych pomidorów, oliwek, sera albo czego tam jeszcze.
Zapomniałem Sławku (ale Andrzej Szyszkiewicz zrobił to za mnie) napisać, że ciasto w formie, przed posmarowaniem oliwą, trzeba ponakłuwać patyczkiem lub cienkim trzonkiem łyzki lub małym palcem. To ważne! Smacznego!
@Alicja 2007-11-03 o godz. 17:30@antek 2007-11-03 o godz. 18:43
Bartniki z niczym nie kojarzyłem, ale dzięki radzie antka: „Poszuka w wiki.Albo pogugla”, chyba znalazłem (nie z powodu Dody Elektrody, prowadziła w Sopocie (sic!), konferansjerkę Festiwalu 2007).
Znalazłem, aż 5 wiosek i jedną osadę!
Informacja: „W pobliżu znajduje się kilka stawów, pozostałość po eksploatacji żwirów czwartorzędowych” wyjaśniły sprawę: Bartniki, mała osada w województwie dolnośląskim, w powiecie ząbkowickim.
Pomocą była również: „Image Gallery for /Wycieczki po okolicach/”
O, przypomniało mi się, interes do Sławka.
W połowie lat 70-tych bywało ciężko z foto sprawami. A to wywoływacz nie taki, a to utrwalacz do rzyci, a najgorzej bywało z kliszami. ORWO to była górna półka.
Mam parę takich czarno-białych zdjęć, a raczej szaro-białych ze względu na rzeczone, jak pozwolisz, to podeślę Ci do poprawki.
Jakby co, to na sweter możesz u mnie liczyć 🙂
mamy Watsona, jest dobry, chapeau, ten Mainz, mimo wszystko, nie dopowiedziany, jakis taki, bo gdzie od Sopotu do Moguncji?
nie prosze o spowiedz, raczej o uzasadnienie, jak zwykle nieco wredny slawek:)
Alicjo, wal do fotografa za rogiem, coby zeskanil i sprowokowal, zeby rezultat nie przekroczyl 2Mo, i wyslij mnie mailem z komentarzem odnosnie kaprysow poprawek, potem utkasz w konsekwencji, Rudy juz napalony, misiaczki
Piotrze Gospodarzu, dziekujemy za toast na nasza (Lulek+Mis2+paOlOre) czesc, wyrazamy nadzieje, ze sola wg. przepisu z Sardynii gosciom smakowala i donosimy, ze pijemy Twoje i Blogowiczow zdrowko rozowym Feifegraedler (Esslinger Schenkenberg Spaetburgunder). Zdjecia z wycieczki wrzucilismy pod adres http://picasaweb.google.de/picasso739/WyprawaDoLulka
Material fotograficzny jest w stanie surowym i bedzie podlegac zmianom i urozmaiceniom, zapraszamy do odwiedzin.
Zgadza się, w Moguncji zostawiłem jakieś ślady:
studia (bardzo intensywne i pełne wrażeń życie studenckie), praca naukowa: kosmochemia, badanie skał księżycowych i meteorytów, archeometria, biblia Gutenberga (jeden unikalny egzemplarz znajduje się w Polsce w Pelplinie).
A teraz trochę wspomnień kulinarnych z Nadrenii-Palatynatu, prosta przekąska ale bardzo smaczna. W tym regionie zawsze serwowana bespośrednio po winobraniu.
Ciasto cebulowe (Zwiwwelkuche lub Zwiebelkuchen) jest pikantnym ciastem, obłożonym mieszanką z cebuli, śmietany (kwaśnej lub kremówki), jajek i boczku. Reginalne różnice polegają na rodzaju ciasta: albo drożdżowe ciasto z blachy lub podobne do Quiche lorraine okrągłe kruche ciasto. Składniki: Ciasto: 250 g mąki, 1/2 kostki drożdży, 1/2 łyżeczki cukru, 1/8 l mleka, 3 łyżki stołowe margaryny, 1 łyżeczki soli.
Masa: 200 g przerośniętego boczku, 750 g cebuli, kminek, pieprz, 1/8 l mleka, 300 g Cr?me fraîche albo śmietany, gałka muszkatowa, 3 jajka.
Drobno posiekaną (nie posikaną jak twierdzi Pascal) cebulę dodajemy na patelnię z podsmażonym boczkiem i dusimy na lekkim ogniu, następnie nakładamy na ciasto. Jajka wymieszane z mlekiem i śmietaną doprawiamy solą, pieprzem, muszkatem i dodajemy kminku. Mieszanką zalewamy boczek i cebulę. Piec w rozgrzanym piecu w temperaturze 200°C przez 45 minut.
Spożywamy lekko przestudzone, popijając winem Federweißer.
Federweißer jest młodym, nie klarowanym winem o drożdżowym smaku.
Jeżeli nie mamy tego wina to serwujemy wytrawnego, lekkiego rizlinga.
Sławek, a coś Ty – zeskanić to i ja mogę, na tyle kumata jestem i sprzęt stosowny posiadam, że już nie wspomnę, że fotograf za rogiem już dawno zwinął interes! Ale to na potem.
Na razie odnoszę się do zdjęć z wyprawy do Lulka. Aleście sobie Panowie dali w dziąsło! Pan Lulek oczywiście w niebiańskim nastroju, zajada swoje naleśniki z czekoladą.
A my tymczasem wyjechaliśmy w tak zwany teren, na farmę, zerwać trochę jabłek u „chłopa”. Ceny podskoczyły 60% od ubiegłego roku, ale mniejsza ceny. Dzień był piękny, fotki za chwilę.
fakt, 1000 wte, czy w tamte, palpline slyszalem, Pelplinie, nic mnie nie mowi, pewnie jakis bubel w edukacji? wyraznie jesien nastraja mnie wrednie, spotkalem kiedys meteoryt, nawet zesmy sie pobrali i nie wiadomo jakim dziwadlem rozmnozyli, nawet zielony, nie calkiem chce byc, ( ten rozmrozony 🙂 )
Guten Tag, juz kiedys slyszalem, ale Berg?
Alicjo, naprowadz mnie na szyny, zaczynam wyraznie byc zred
rzeczywiscie, Oni zupelnie niezle odjechali, jedna, to nawet sika do fontanny, mam klopot, czy mozna sie przyznac, do takiej znajomosci?
trzy sekundy mnie zajelo zastanowienie, oczywiscie, ze sie przyznaje, gorzej, lepiej, zycze wszystkim podobnych, chlopaki, tak trzymcie!
No mieliście chłopaki piękną pogodę! 26 lat temu padał śnieg i było paskudnie. Ponieważ byłam bezaparatowo, nie mam dowodów.
Zyczę pięknej pogody na dalszą część podróży!
Niestety Sławku,
cichutko płaczę, mój smutek wielki.
Juz nic nie znaczę, ach, pękły szelki!
Od rana nie mam już procy,
a sklepy zamkniete po nocy –
i jak tu teraz iść na wróbelki?!
A choćby na gęsinę. Dwururki nie uzywam, ostatnie szelki widziałam na Panu Lulku. Rozpacz, ach rozpacz czarna!
Wrednego podejscia nie zauważyłem, raczej „wyrafinowany” sposób „sprowokowania” do dyskusji, czyli satyra i kabaret.
A na buble w edukacji polecam zastosować się do rady antka: niech ?Poszuka w wiki. Albo pogugla?. Na pewno pan znajdzie dużo informacji, mała pomoc: http://www.gutenberg-museum.de/
@Alicja
Pani Alicjo, niech pani Go wyciągnie z krainy czarów!
Slawus…:-)
Podaj parametry parowozika, tego co go na szyny trzeba postawic, – waskotorowy, normalnotorowy czy rozmiar radziecki.
Ty mi wygladasz na niemieszczacego sie w parametrach.
Rozstaw masz zupelnie odjechany. Po mistrzowsku!!!
Ale zaraz : zgred??? przesadzasz…….
Malolat zes jak nic!!!
Moguncjuszu,
czary nie działają. Za cholerę, mimo prób. I jeszcze jedno: nie „paniaj” mi, bo to się zle skończy i trzeba będzie wypić brudzia wściekle czerwonym absyntem o woltażu bodaj 72%.
Jam juz zaprawiona, ale czyś Ty na taka próbe gotów?!
A propos! Słuchajcie (może się powtarzam…)! Otóż jesteśmy w naszej monopolce, żeby zakupić wino, i co ja tam widzę między wódkami na boku? ABSYNT!
Niebieski. Spieszyłam się, nie sprawdziłam, czyja produkcja i tak dalej, woltażu też, ale kątem oka zanotowałam cenę. Uwaga, uwaga: 80 $ za 0.75 butelkę. Nie łżę. W Czechach za ten zajzajer, tak czerwony jak i niebieski zapłaciłam 250 koron za 0.5 l .
Darmo!!!
Antku, probuje robic za, parametry we wladaniu A. z Ca.
reszta niech bedzie milczeniem,
Kojak, wyraznie sie nie przejal moim wredoctwem, w mojej piwniczce, uwazam, ze sie sprawdzil, mimo, ze prowokant staralem sie byc, doprawdy, totalnie dziwne towarzycho kreci sie po Tym! blogu,
nikt, nie chce sie na pierwszy raz ofurknac? Kojak, jestes normalny?
jak ten wrobelek? co, to ptaszyna niewielka, odbilo mnie sie nieco KIG
pozno juz, wiec:
kochajcie wrobelka dziewczeta
kochajcie, do jasnej cholery
ladny belot sie kupil, ale za to szczery
spijcie cieplo
Do Alicji: czytałem pyszne sprawozdanie Heleny. A pamiętany przez Ciebie Bruno M. to ojciec Grzegorza M. Zaś Grzegorz to świetny dziennikarz TVN 24 i autor Szkła kontaktowego czyli rewelacyjnego widowiska publicystycznego dla wszystkich wykształciuchów. W dodatku smakosz czyli nasz człowiek!
O, dziękuję, Piotrze!
Nie jestem pewna, czy mozemy oglądać Szkło, zaraz zapędzę Jerzora do szukania mozliwości. Przez internet mamy trochę ograniczone, ale… zaraz zobaczymy, co się da zrobić.
Do Gospodarza: Blogowicze mają swego przedstawiciela (ambasadora?) w Londynie, i to jakiego ! Nie zdziwię się, gdy sprawozdanie Heleny okaże się najpierwsze co do czasu i treści.
Ciasto do pierwszego wyrośnięcia najlepiej postawić w misce wysmarowanej oliwą. Nie będzie się lepiło do ścian naczynia i da się elegancko przelać/przełożyć na blachę.
Przeczytałam wpisy, popodziwiałam i Wiedeń i gęsi i dowcipy (?). Przeczytałam tez reportaż Heleny i to wszystko, co inni mieli na ten temat do powiedzenia. Nie mogę niestety ustosunkować się do wszystkiego „po drabnomu” bi mam maszynę dla siebie tylko na troszeczkę. Za godzinę zarobię ciasto na pizzę, otworzymy wino, żeby odetchnęło przed obiadem, a żeby wejść w odpowiedni nastrój poczytuję sobie na boku „Bucoliki” stareńkiego mistrza.
Ostrzeżenie dla Alicji – Kochana, ten kompot co to dostał go ode mnie Jerzor – to detonator. Wczoraj musiałam przelać jedną butelkę do 2 mniejszych i przy tej okazji nalałam sobie nie więcej, niż 40-50 ml napitku. Ostrzegam – to ma najmniej 60 gradusów, jest smaczne ale słodkie, ciężkie jak nieszczęście i absolutnie nie nadaje się, żeby wypić 3-4 kolejki. Należy traktować jako deser po dobrym posiłku inaczej kac murowany jak stąd, do W-wy co najmniej. Z przyczyn dawno tu opisanych zrobiłam tę nalewkę na „ślip” i tak wyszło. Uważajcie proszę, bo nie chciałabym przykrych skutków po czymś tak dobrym.
O, tu nie ma strachu Pyro – słodkie u nas schodzi wolno, chyba, ze byloby to ciasto, Jerzor by zeżarł za jednym posiedzeniem. Póki co stoi w piwnicy, jak przykazałaś – wiśnie odcedziłam i stopniowo zeżarłam, nie dzieląc się. Stały w lodówce, kto chciał, mógł pobierać, ale zdaje się, że to ja z nas dwojga pobierałam. Mocarne były i owszem, tak 3-4 na jedno pobranie to góra.
A, i nie będziemy pobierać aż do Bozego Narodzenia, niech dojrzewa 🙂
Moja focaccia zrealizowala sie dopiero dzisiaj. Z siekanymi pomidorami i posypana super-sola od Slawka. Troche mi jej bylo szkoda na eksperyment, bo wiem, jaka jest kosztowna, ale warto bylo! Zdjecia nie zrobie, bo nikonek sluzy dzis szczytniejszym celom niz fotografowanie moich wyczynow kuchennych. Moj osobisty maz zabral go wraz z Geologiem na wycieczke do jaskini. Jak wroca, dostana zupe z dyni plus focaccia, a w piecu jest w tej chwili karczek z mojej alpejskiej swinki, naszpikowany czosnkiem, przyprawiony ziolami prowansalskimi i podlany resztka Crozes Hermitage 2003. Nie wiem jeszcze, co do tego podam, moze ziemniaki zapiekane z czosnkiem, rozmarynem i smietana. Przedwczoraj przyszedl wreszcie rachunek za swinke. Cena 6,80 Fr/kg zywej wagi (44 kg), a otrzymalismy ponad 30 kg miesa i wyrobow. Boczek jeszcze sie suszy u rzeznika, ktory ma wakacje. Spodziewalismy sie ceny znacznie wyzszej, ale moze to jeszcze nie sa koszty ostateczne. Tak czy siak, warto bylo i na przyszly rok zamowimy nastepna polowke 🙂
Witam wszystkich,
Zanim poczytam wpisy z trzech dni to mi troche zejdzie Jedno co wiem to nasi panowie dotarli na Wegry i sa po uczcie. Co bylo z rana to jeszcze nie wiem…obstawiam piwo.
Poczyta, poczyta i napisze.
Buzia,
Lena
PS Czy ktos wie co sie dzieje z Echidna, dawno nie widzialam jej na blogu.
OK. Z rana dokonałam przestawień i uzupełniłam podpisy pod zdjeciami z Kórnika. Niestety, w moim programie zdjęciowym nie moge uzywać znaków przestankowych, wykrzykników i tak dalej, więc jest jak jest. Troche pomieszania z poplątaniem, ale układanie wszystkiego w jakimś porządku i przenumerowywanie też by zabrało czasu. Niech mi nikt nie narzeka! http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Kornik_2007/
No i niestety, musi być „kornik” zamiast „Kórnik” , ale to juz się domyślicie!
O tak – wiem co się dzieje z Echidną – zarobiona, jak ten robaczek świętojański. Ma masę zleceń w pracy, siedzi po godzinach, a w soboty i niedziele z mężem urządza ogródek na zupełnewj nowinie. Typowa orka na ugorze. Na nic więcej nie ma sił . Tak napisała.. Melduję, że pizza wyszła paluszki lizać – i ciasto i to, co na wierchu, wiersycku. Jadłyśmy m.w. 2/3 jednej połowy, druga połowę zamrozimy (przykryłam papierem i zapiekałam bez sera. Jak będzie potrzebna, to ser na wierzch i w piekarnik) Na wierzchu miała nie planowany boczek, a chudą szynkę (nieskąpo) pomidorki koktaiklowe w połówkach, czarne oliwki też w połówkach trochę groszku zielonego, trochę szczypiorku dużo dobrze odsączonych pieczarek i dużo sera.
Możecie zazdrościćź (albo i nie)
Zazdraszczamy, Pyro.
Jerzor zaprosił dzisiaj gości na pizzę. Sam chciał i wymyślił sobie, że ją zakupi w Pizza Hut. Wzniosłam oczy do nieba, bo przecież wiadomo, że u mnie jest „domowe” jedzenie. Uparł się to niech mu będzie, zaproszeni też się pewnie zdziwią, bo często bywają.
P.S.Leno, sznureczek do zdjęć z Kórnika jest powyżej.
Obejrzałam fotografie z Kórnika, który pamiętam ze szkolnej jeszcze wycieczki, kiedy to w sali jadalnej… zemdlałam. Inni nie mdleli, więc nie w Kórniku była przyczyna, jednak drugi raz tam nie trafiłam. Szkoda.
Pozdrawiam wszystkich w trzecim dniu wspanialej wycieczki do Pana L.ulka. Od rana same atrakcje . Na poczatek byl obiad w miejscowej restauracji Pod Bocianem. Wspaniala zupa z gesi , na drugie ges pieczona z czerwona kapusta i na deser bardzo delikatne ciastko z jablkiem. Mozna ze swieca takich dan szukac u nas.
Po poludniu z Lulkiem pojechalismy zwiedzac zamek w Güssing. Ach coz za widoki z zamku przy zachodzacym sloncu. Relacja foto dopiero we wtorek po przjezdzie do Polski.
Mis 2
Ja tez na szkolnej wycieczce raz sie pozygalam: w Naleczowie w domku Zeromskiego, Tam na polce w sloiku z formalina plywala czarna raczka ludzka, jak nas poinformowano – „reka Szopena” (… ktorego reka dla swojej bialosci alabastrowej, i wziecia i szyku, mieszla mi sie w oczach z klawiatura z sloniowej kosci…). Bylam po latach w rzeczonym domku, glownie po to aby odwiedzic reke, ale na szczescie zostala usunieta ze zbiorow, za to pojawil sie metalowy odlew tejze „reki Szopena”. JUz nie budzila takiej odrazy jak wtedy gdy mialam 14 lat.
PS. paOlOre porzucił Misia2 u Lulka i wycofał się na z góry upatrzone pozycje, czyli wrócił właśnie do Wiednia. Na drogę Lulek wyposażył mnie w końcówkę swojej samopędzonej śliwowicy oraz sześćdziesięcioletniej niedopitej przez sowieckich żołdaków, nie licząc miodu i orzechów. Trudno wszystko opowiedzieć, czego się człowiek u Lulka nasłuchał. Myślę, że powinien on wydać zbiór wspomnień. Starczyłoby na kilka życiorysów…
Być może gdybym się odważyła usiąść na krześle w owej jadalni to omdlenie by mnie ominęło. Pamiętam do dziś jak mi krzesła było trzeba, a potem zobaczyłam zieleń parku(?) z ławki na której mnie ocucono. Dla wycieczki – zamieszanie, opiekunom – kłopot, dla mnie – konsternacja. Nie byłam głodna, byłam bardzo anemiczna. Żle znosiłam stanie na nogach, wszystko jedno gdzie (najgorzej w autobusach), więc krzesło mogło mi pomóc, ale zabrakło mi odwagi by usiłować z niego skorzystać.
U Pana Lulka…..w gospodzie gęsi szał…..w ogrodzie szał ciał…..
nocnych rozmów szał pewnie też wystąpił…
Panie Lulku, u nas ten szał, by długo w ogrodzie nie stał.;-)
Domokrążny zbieracz metali kolorowych włączyłby niechybnie to dzieło do swej kolekcji.
Wagi jest słusznej, rozmiar poręczny. Kilka win by było.
U mnie na wsi, dwa lata temu była taka super cena na złom że gospodarzom gineły nocami nawet kopaczki do ziemniaków. A waży to ponad 200 kilo!!!
Więc cóż taki szał!!
Alicjo, czyżbym Cię wytrącił z drzemki wczesnym popołudniem? A może wczesne popołudnie to zbyt ranna pora na grzeszne myśli o sześdziesięcioletniej śliwowicy?
Wie auch immer… w ramach zadośćuczynienia za wszystkie nieświadomie wyrządzone dziś krzywdy nalałem sobie właśnie wiadomego płynu od Lulka (jest jeszcze lepszy niż ten wiekowy Zwetschkenschnaps) i sączę za Twoje zdrówko.
Prost!
PS. jak smakuje gościom pizza z Pizza Hut?
Antku! Szał ciał jest zespolony z Matką Ziemią. A polscy zbieracze metali na szczęście wolą rozbierać szyny i demontować mosty w swojej ojczyźnie.
Obrażają mnie tu… ja nie miewam drzemek popoludniowych, paOlOre, jeszczem nie tak starszawa!!!
Goście pizzę przełknęli gładko, wcale nie ku mojemu zdziwieniu, bo oni zwyczajni, i nawet przyniesli ze sobą coca colę, FUJ!
No ale to dla tych, co prowadzili samochód, ja miałam wina czerwone trzy. Oraz całą gamę przystawek do tej cholernej pizzy, bo nie tykam świństwa. Sery cammembery i inne goudy, plus kiełbaski, kabanoski i tak dalej. Duzo warzyw. Sześdziesięcioletnia śliwowica byłaby teraz na miejscu. I tu mi się przypomina moment z Kórnika – stoi sobie na kontuarze butelka 1.5 l, napisane, że woda mineralna, sięgam spragniona, bo wino warto wodą przepić od czasu do czasu, a tu Miś podnosi krzyk: kobito! NIE!!!
I w samą porę, bo to był ten słynny 60-cioletni zajzajer panalulkowy!
Z Panem Lulkiem to trzeba uważać, on nie wszystkie butelki ma rzetelnie opisane! Odkręciłam zakrętkę i organoleptycznie stwierdziłam – zajzajer straszny, bimber jak cholera, nie wdaję się w dyskusję, jaki stary. Taki znawca to ja nie jestem.
Wyobrażacie sobie, co by bylo, gdyby było?! Pewnie bym wydarła tę kłodkę, zamykającą jezioro! Strój do pływania miałam pod ręką 🙁
Moze by tak w koncu zaczac myslec i miec swoja opinie?
Wino to wino; moze byc dobre, przecietne lub zle. Zawsze jednak to tylko wino. To samo mozna powiedziec o piwie… (zazwyczaj w Polsce bardzo zlym). To samo mozna powiedzie o… rowerach.
Nie robcie wiec Panswo z siebie komediantow podazajac za Kondratem bo to komedia.
Wiekszosc z Was zapewne nie widziala przy stole francuzow ktorzy sa uwazani za znawcow wina. Nie ma tam farsy z degustacja przed piciem, do ryby potrafia napic sie czerwonego, mieszaja gatunki (potrafiac dolewac do kieliszka w ktorym znajdowalo sie wczesniej inne), nie zupelnie zwracaja uwage na rodzaj kieliszkow…
Kiedy wiec Polak opowiada jak to wino jest napojem bogow to… nie brzmi to zbyt powaznie (delikatnie mowiac).
Pamietajcie Panstwo o tym zanim zrobicie z siebie posmiewisko przed kims dla kogo Marek Kondrat to czlowiek jak inni nie zas (jak np. pisza lewicowe gazety) ‚piekny, dzieki niemu poznajemy znaczenie slowa elita’.
Aby komentować, zaloguj się na konto portalu Polityka.pl
Komentarze
Dwa wpisy w jeden dzien? Toz to nam caly blog watek straci!
Temat ciekawy i jak tylko wroce do domu, do mojego ukochanego komputera z normalnym internetem, to z przyjemnoscia obejrze…
Oj, namieszał nam Gospodarz niewąsko tymi dwoma wpisami dzisiaj! Sama dopominałam się o filmy, ale… Nirrod w proroczym widzie napisała o sarninie macerowanej w winie, więc połączyła zgrabnie jedno z drugim, ale co dalej? Gdzie komentować PRZEPYSZNĄ opowieść Pana Lulka o Teściu? No, ja już skomentowałam. 😀
Ja jednak opowiesc o tesciu skomentuje tutaj. Jako, ze opowiesc rowniez o Paryzu a wiadomo jak Paryz, to i wino.
Opowiesc piekna i barwna, a ponad to wykazuje, ze nie trzeba umiec gotowac, zeby byc kucharzem.
Niestety czasami w restauracjach tez to czasami widac….
Nikt tak dobrze mnie nie przekona, że warto pic dobre wino do dobrego jedzenia, jak p. Adamczewski wraz z p. Kondratem. Bardzo sympatyczny blog, bede obu panów chwalił i reklamował wśród najblizszych oraz namawial do lektury blogu pana Piotra i strony www pana Marka.
Serdecznosci
Nikt tak dobrze mnie nie przekona, że warto pic dobre wino do dobrego jedzenia, jak p. Adamczewski wraz z p. Kondratem. Bardzo sympatyczny blog, bede obu panów chwalił i reklamował wśród najblizszych oraz namawial do lektury blogu pana Piotra i strony www pana Marka.
Serdecznosci
Chcę posłuchać czym Panowie dzielą się nt win, a tu co trzy sekundy fonia się wyłącza na dwie sekundy. Taki był zamysł, czy mi sprzęt fiksuje?
Fiksuje! My mówimy bez czkawki i jąkania. Słuchałem z komputera w domu i w redakcji. W razie czego opowiem na boku czyli z offu!
Wróciłem z miasta .Tłumy takie, że przejść nie można . W Wiedniu przepiękna złota jesień. Spacerują chyba wszyscy. Jako ciasteczkowy potwór zeżarłem kardynalską waniliową kremówkę i torcik szwarwaldzki . Słodkości najadłem się na zapas na kilka miesięcy. Było pyszne jak zwykle. W lodówce chłodzi się bardzo dobre piwo. Przed juttrzejszą wyprawą muszę się wyspać . Pewnie się jeszcze odezwę z osobistego komputera zrobionego specjalnie przez Pawła na mój przyjazd.
Świadectwo jakości dla nagrania wystawione przez Pana Redaktora fenomenalnie pomogło temu tu sprzętowi i po ponownym uruchomieniu filmu po czkawce śladu nie było. Dialog na ekranie – równie interesujący jak interwencja (nie marzyło mi się zamawianie „doktora”). Wino to cud, nie każdy umie się z nim obchodzić, a Panowie – adekwatnie. Bardzo dziękuję.
I pozdrawiam serdecznie, Teresa Stachurska
Ten rodzaj krytyki lubumy z Markiem najbardziej!
Och , wreszcie dorwałam się i do wpisów i do komentarzy i do klawiatury. Do poniedziałku jeszcze będę taka nieszczęśliwa. W międzyczasie przeczytałam od deski do deski papierową „politykę” i jej wydanie specjalne. Też przyjemność. Nie mam pojęcia do którego wpisu się odnieść , którego tematu i do którego komentarza. Jestem, jako ten osiołek, któremu w „żłoby dano” – i to nęci i tamto kusi… Za dziczyzną przepadam, wina bardzo lubię, a opowieści Pana Lulka mają we mnie wierną czytelniczkę. To już wszystko wiecie, prawda?
Tu tylko zaznaczę, że dwa ostatnie dni przyczyniły się do opróżnienia 4 *czterech) butelczyn : dwóch kadarki i 2 Sofii – muscat. Muscat został wypity pod dzisiejsze ryby, kadarka posłużyła za deser po wczorajszym obiedzie – z pienikiem i owocami była bardzo dobra. O, jeszcze napiszę, że z dalekiego Piszu przyniesiono mi sporą kopertę, a w kopecie był słoik marynowanych grzybków – dsar Iżyka. Item – w poniedziałek wyekspediuję z Pyrlandii pod Pisz śmieszny drobiazg dla upiększenia stołu w Iżykówce. Dziękuję Iżyku.
Film jak Bóg przykazał, komputerowi się poprawiło, nastrój skutkiem winnego zbiegu okoliczności poszybował w górę… Jeszcze raz dziękuję.
Niekoniecznie trzeba być enologiem czy sommelierem, żeby o winie pięknie mówić. Pan Marek powinien napisać książkę, bo ma dar opowiadania bez zadęcia, często typowego dla wszelkiego rodzaju znawców i fachowców, zasypujących normalnego człowieka zupełnie niezrozumiałymi terminami. Wyobrazcie sobie taką książkę smakosza win, ilustrowaną zdjęciami z podróży! Aż się prosi, taka gawęda o winach. Jakby co, chcę egzemplarz z dedykacją za podrzucenie pomysłu!
Chryste Panie, tysiąc litrów na twarz rocznie?! Czyja wątroba to wytrzyma?! A swoja drogą, kto to policzył, ha? Urząd statystyczny? 🙂
Muszę skomentować opowieść Pana Lulka. Jak zwykle – ZNAKOMITA!
Pozdrowienia dla Misia i PaOlOre, a widzisz Misiu, pogoda dopisała na Wiedeń!
O, właśnie – Misiu 2, paolore, Panie Lulku – najpiękniejszych chwil za stołem i na pogaduchach. Nawet słońca w listopadzie Wam życzę.
Alicjo,
uczeni ( w sutannach) policzyli, że francuscy mnisi w średniowieczu i nieco później wypijali po 3.2 litra wina dziennie. Pomnóż to przez 365 dni a otrzymasz 1268 litrów. Po przeczytaniu tej informacji dorobiłem komentarz, jak sądzę słuszny, że robili to z pobożności. Człek trzeźwy miewa chwile słabości wobec płci przeciwnej (albo nie przeciwnej). I najczęściej ulega tym żądzom. Grzeszy więc. A człowiek nietrzeźwy, choćby nie wiem co, chuciom nie ulega, bo brak mu po temu sił. I z tych to powodów zakonnicy francuscy z rozmysłem ulegali opilstwu. To widać znacznie mniejszy grzech niż rozpusta.
Żarty żartami ale 1200 litrów to jest coś. A dziś winiarze narzekają na spadek zainteresowania ich produkcją. No bo to prawda: w najbardziej winnych krajach piją dziesięciokrotnie mniej niż przed wiekami. A w naszej ojczyźnie piwno-kartoflanej (zaznaczam, że nie obniżam tych statystyk) jeszcze mniej.
Piotrze, to Wasze opowiadactwo z Markiem K. to jak Muminek na serce moje, czemu tak krotko i czemu tak malo, ja wiem, ze realie i impodnera…cos, ale niedosyt wyrazny,
doceniam mocno, jako chec rozbudzenia ochoty, wyraznie sie udaje, co w sumie malo dziwne z Takimi Paszczami :),
ale zeby taka Dania w 1952? wyraznie mamy jeszcz pare schodow przed nami, ciesze sie, ze pan Marek obiecuje, ze juz teraz zaczynaja byc ruchome,a niektorzy juz po wiedensku sobie poczynaja,
no pewnie bedzie fajnie i cos opowiedza,
dla mnie zaczal sie sezon wedzonych, wspominalem kiedys o czosnku, do tego zalapalem sie na wegorka i pstraga, tu pokaze: http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Wedzone
Wreszcie przesłuchałem opowiadanie o winach i przyszedł mi na myśl ostatni mój winny zakup:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=354#comment-38745
Któś tu kogoś małpuje….
To moje nazywa się Boira, jest dojrzewane w beczułkach i oznaczone „Biologico” czyli uprawiane organicznie.
Bardzo rozumny komentarz!
Ale jednak patrząc na naszą ojczyznę kartoflano-chmielową, skok widać olbrzymi na przestrzeni 20 lat. Nawet skupmy się na ostatnich 10-ciu. W latach 70-tych w sklepach monopolo była Gamza, Mistella, ze trzy wermuthy i tyle. W delikatesach także samo zarówno. O *winach* marki wino nawet nie mówię, bo to był sok zaprawiany spirytusem plus jakieś SO 2 – ja przynajmniej do mojego zajzajeru dodaję drożdży winnych i to fermentuje!!!
No to jak w tym kraju miała sie wyrobić winna kultura? Szans nie miała. Z przyjemnościa wielką odnotowuję zmiany, ale jeszcze ciagle mam zastrzeżenia. Jedno największe: wina tylko i wyłącznie rozlewane u producenta kupować. Niby to samo wino rozlewane w kraju – a fuj! *Chrzczone* czy co?!
Wracając do tych 1200 litrów rocznie, nawet ja, Smok Wawelski winny, nie byłabym w stanie. No, chyba, że ze trzy razy w roku bym się wykąpała w winie! Poza tym zgrzeszyć czasem nie zawadzi, a i na szczęście mniszką nie jestem!
O, właśnie – a mniszki nie piły?!
Alicjo, mniszki też piły!!!
Zaproszone na imprezę do klasztoru męskiego… mogły odmówić ?
aaaallllleluuuujaaaaaa!!!!!
A ja w zgodzie z dzisiejszymi tematami prognozuję sobie w jutrzejszym menu „Dziką kaczkę” popijaną „Dzikim winem”.
Kęs kaczki, łyk wina. Strona tu, strona tam. Sam jestem ciekaw efektu.
Lecę na półkę szukać produktów.
Pozdrawiam Was ciepło i słonecznie !
Tak w wawie dzisiaj było!!!
Zebym nie zapomniała, troche klimatów z mojego poranka o godz.8:20
Korzystam, zanim tu powstanie stodoła i zasłoni widok oraz dostęp. Przegapiłam pyszny wschód słońca, ale zagadałam się z Wami, może jutro.
Jak widać na załączonych obrazkach, przymrozik…
http://alicja.homelinux.com/news/02.11.2007/
oj, Alicjo, nie ma juz smiacia, za dwa do trzech tygodni jestescie pod sniegiem, ujela mnie ostatnia fota, te klonopodobne, sciete przymrozkiem,
Antek, ze w wawie kaczki dzikie, to normalka, ale skad tam dzikie wino?
nie wciskaj, ze wszystkie trzy juz na polkach, ostatnie wici brzmia, ze jedna na polke wyraznie i zupelnie niepotrzebnie, zreszta, nie bardzo sie garnie, a nawet obiecuje, ze jeszcze pokaze, jesli ten to egzeplarz przewidziales z tym dzikim winkiem, to mentalnie podzielam potrawe, moze, zreszta raczej potrawkie, i raczej smakowo tez niechetnie, moze jakis Danielek skonsumi?
dobra, bede staral sie unikac, podobnych, niedobrych dan
Piotrze odpusc, to ten Hallo cos tak mnie wplynal
@Miś 2 2007-11-02 o godz. 18:47
Schwarzwälder Torte jest na pewno pyszna, ale myślałem, że w Austrii przeważnie zamawia się Sachertorte (Hotel Sacher w Wiedniu) , Linzer Torte (Kawiarnia Hiazintus) lub Salzburger Nockerln (Hotel Sacher w Salzburgu), a potem idzi się wypić 1/2l Heurigen (latem w ogródku).
………. kiedyś powtórzę.
wracajac, jednak do tematu, to zastanawia mnie te statystyczne 1500l na rylko, niech bedzie nawet w sredniowieczu, wszak wiadomo, ze statystyki mowia, co mamy ochote, zeby powiedzialy, wiec zakladam, ze byli goscie, co wchaniali 10l dziennie, bo przeciez pelno bylo takich, co o winku mogli tylko pomarzyc, stac ich bylo wylacznie na wode z bagienka, kurde, klopot, albo winka cienkie byly, co mocno prawdopodobne, albo chlopy takie, ze ich juz nie robia, w kazdym razie na mnie nie padlo,
Kojaku M. tak z grubsza mozesz tych trzech ruchow dokonac hutrem u Landtmann’a vis a vis ratusza wiedenskiego, po co sie tak meczyc z kilometrami, oczywiscie nieco upraszczam, ale Ty nieco wydziwiasz, Zuzanna lubi je tylko jesienia,
witaj na blogu i nie daj sie tego typu szczypawka
http://www.cafe-wien.at/ldt-start_ENG_HTML.html
na slodki sen
@slawek 2007-11-02 23:33
To nie szczypawka, nawet nie prztyczek tylko wspomnienia…..
Masz rację z Landmann’em, nawet przyjemnie i nawet można posiedzieć w „zimowym ogródku” ale palić nie wolno, a jak tu wypić Kaffee Melange i nie móc zapalić (to nie tylko nałóg ale i przyjemność).
Pozdrowienie i przepraszam jeżeli Odebraliści mój komentarz jako arogancką wypowiedź, intencja była całkiem inna.
Jejku.
Powolutku. To nie tak. Bardzo ciężko wyważać/wyrażać się na piśmie – nie obrażajmy się za szybko, bo będziemy żałować!
I my chyba nie obrażamy się? No!
To uśmiech 🙂
KoJaK Moguncjusz !
Mis nie musial az tak ekskluzywnie bywac. Kiedy byl juz w Wiedniu mogl przeciez odwiedzic jakis Schani Garten. Calkiem w srodmiesciu albo jakis bajzel, Tam jednak lepiej na piwo. Wieden jak wiadomo slynie z nienajlepszych sznycli wiedenskich. Szkoda, ze juz jesien i Prater spi. Moglby wskoczyc do Szwajcwehaus na golonke i zastanawiac sie co on z tym zrobi. Wiecej jak polowe zabralby do domu. Ale u nas sa napewno gesi ktore maja wszystkie inne pod soba. A na deser moze dostac Sacher Torte z pobliskiej cukierni. Skoro zas Salzburg, to chyba raczej Mozart Kugel. Przynajmniej z tradycji.
Przyjemnej nocy
Pan Lulek
Panie Lulku
Rany boskie pisać komentarze o 2.52 albo o 4.30 !!! To nie Ameryka . W Burgenlandii wszyscy śpią. Masz być w dobrej formie , wyspany i wypoczęty.
Z samego rana Mis daje popalic. Nieomal gotow krzyczec: ty co sie wloczysz po nocach, wloczysz po nocach.
Jesli zas chodzi o wyprawe do Wiednia i cala mase znakomitych rad, gdzie bawic a gdzie zawitac, pozostaje uparcie przy swoim zdaniu.
Mowimy Salzburg, a w domysle Mozart,
Mowimy Mozart, a w domysle Salzburg.
Mom wrazenie, ze gdzie cos podobnego juz slyszalem.
Majakowski, czy jakas inna duchowna osoba ?
Pelen porannych rozterek
Pan Lulek
Panie Lulku ja w trosce o ciebie i twoje zdrowie dałem popalić . Teraz śniadanko i poranna kawa i w drogę . Paweł ma przyjechać za godzinę .
Teraz jak każdy porządny Polak słucham porannej mszy w Radio Marija i nic nie rozumiem .Modlą się po niemiecku.
@Pan Lulek 2007-11-03 o godz. 08:08
Pisząc o Salzburger Nockerln miałem na myśli coś słodkiego i lekkiego do kawy. Mozart Kugeln też pasują, ale to są pralinki i BARDZO słodkie, a Nockerln to jest przepyszny i lekki deser typu soufflé.
Tłumaczenie cytytu z Wikpedi:
„.. ten słodki Soufflé został uwieczniony w operetce Freda Raymonda „Sezon w Salzburgu” jako deser „słodki jak miłość idelikatny jak pocałunek”.
Oho! Znowu z kuchni do sypialni i odwrotnie, czyli wszystko jest, jak należy! *Deser słodki jak miłość i delikatny jak pocałunek*.
A Wyście, Moguncjuszu, skąd, że tak obcesowo zapytam?
Moguncjusz !
Wspaniale. Tylko widzisz moja zona prowadzila kiedys projekt dla firmy Porsche w Salzburgu. Poza tym Salzburg byl w ciagu dwu lat naszym miastem kontaktowym. Ona przajezdzala z Esslingen a ja z Wiednia a potem byl wspolny weekend. Dlatego poznalismy wiele miejsc w Austrii. Miejscem spotkania byl pensjonat rodziny Fuchs. Ja wierze w Wikipedje mniej wiecej tak jak w Biblie. Tyle, ze ja to przezylem na wlasnym zoladku i pewnie mam inne gusta. Skoro jednak ten Nockerl jest tak slodki jak milosc, to musi byc naprawde slodki, czy delikatny? Boja wiem ? Moze to tylko licencia poetica.
Salzburg, Salzburgiem ale w przyszlym roku Linz bedzie w Austrii miastem kultury razem ze swoja kuchnnia z Gornej Austrii. Szykuja sie pelna para zeby zdazyc na czas. Dadza rade.
Caly w nerwach oczekujacy na przyjazd gosci ktorzy jada z rozmyslem droga okrezna poprzez cala Burgenlandie od Polnocnej, poprzez Srodkowa az do mnie.
Dadza rade napewno. i przyjada na czas
Pan Lulek
Sobotnio ranny- ładny ranek! zaraz południe- zbieram się do zajęć.
Pogoda słuszna, w sam raz na kontynuację jesiennego grabienia liści, przycinania dzikich pnączy.
Jeśli idzie o kulinaria, nic z wczorajszych planów „Dzika kaczka” – odleciała na północ, do właściciela, „Dzikie wino” okazało się produktem Konstantego Gałczyńskiego , zupełnie nie do picia. Do czytania tak. Wino do czytania ?? Aaaaa!! Naklejki na butelkach są do czytania.
Jak to wszystko dziko poplątane. Śpiewał o tym pięknie Marek Grechuta.
Tak więc, Sławku nie kłopocz się kulinarnie.
Posłuchaj, posłuchajcie wszyscy :
http://pl.youtube.com/watch?v=iw1SwzyWGvo
Radosnego dnia!!!
Antek zaplątany w dzikie wino, Miś z Paolore w podróży, Pan Lulek na progu domu wypatruje gości, a ja coraz pewniejsza jestem, że pochodzę z plemienia, które miało w totemie zwierzę zasypiające na zimę. Jestem senna, niepozbierana, leniwa, że strach. Zakupy zrobiłam, Ryba pojechała przywitać męża , który noca przypłynął z Norwegii, a w środę wyruszy na swoją trasę tramwajową do Hamburga.. Po kilku dniach obfitości stołowej dziś i jutro urządzamy sobie z Młodszą dwa dni „wypoczynkowe” – dzisiaj robimy chłopskie frytki z surówką, jutro na obiad pizza z grzybami i boczkiem wędzonym . Do pizzy oczywiście czerwone wino. Żadnych deserów (jest jeszcze resztka świątecznego piernika). Na blog zajrzę dopiero po 16.00, kiedy Anka będzie douczała delikwenta.
O, a ja czekam na jakiś spektakularny świt, a tu sie nie zapowiada, jakaś chmura od południowego wschodu. A było wczoraj robić!
No nic. Idę wobec tego dospać.
Zanotuję tylko, że będę miała prośbę do Sławka względem poprawienia fotografii. Ja się na tym w ogóle nie znam, pod linuxem można kombinować z gimpem jedynie, a teraz pomyślałam sobie – jak mam znajomego fachurę, to po co kombinować? 🙂
Zdecydowanie świtu spektakularnego nie ma. Idę dospać, do Sławka napiszę w sprawie potem.
antku dzieki, lubie tak dzien zaczynac
K.I.G. propozycja na sniadanko:
KONIEC ŚWIATA:
(nie następuje)
OSIOŁEK PORFIRION:
(wrzuca otrzymany plik papieru do kominka i na powstałym płomieniu przyrządza sobie jajecznicę z 80 jajek ze szczypiorkiem i pieczarkami)
KURTYNA
Trockiego z trybuny trza wyciac?
dawaj
@Alicja 2007-11-03 o godz. 10:08
Odpowiedzieć w formie zagadki kulturalno-kulinarno-turystycznej:
Urodziłem się w mieście, które było w Polsce znane z najlepszych włoskich lodów. Wyobrażacie sobie lody Malaga, pistacjowe i o smaku sycylijskiej marsali w czasie od środkowego Gomułki aż do późnego Gierka? W sezonie kolejka ciągnęła się aż do Spatifu, w którym Jan H. zamawiał „lornetę i galaretę” i wybierał się w „Rejs”, a Zdzisław M. był „wniebowzięty”. Jan H. oraz Zdzisław M. wspólnie uczestniczyli w „Przyjęciu na dziesięć osób plus trzy”.
Miasto słynęło również (ale się rozpędziłem, chyba przesadzam) z karkówki po …….. w restauracji „Pod Strzechą”.
Starczyło informacji? Jeżeli nie, to będzie dokładka.
Pozdrawiam
A lodziarnia była przy ulicy Hożej! Też tu się urodziłem. Tylko w czasie gdy nie było jeszcze włoskiej lodziarni, a Włosi przejżdżali w drodze z frontu wschodniego na urlop do mamy. Co można było obejrzeć w filmie o pewnym Giuseppe, który trafił na konspiratorkę Elę Czyżewską i jej brata malarza Zbyszka Cybulskiego. Lodów nie było ale śmiechu co nie miara. I właśnie w tej epoce ja się pojawiłem. Zapewne stąd moja sympataia do Italii.
@Piotr Adamczewski 2007-11-03 o godz. 12:49
Możliwe że przy ulicy Hożej była lodziarnia, ale nie TA i nie w TYM mieście!
Czy w odległości około 200m od lodziarni był SPATIF? Lodziarnia oraz SPATIF nadal w TYM mieście istnieją.
Dokładka: „Złot Ul”, Cybulski i Kobiela, Polański ze swoją metaforyczną opowieścią o dwóch mężczyznach, którzy wędrują poprzez nieprzyjazny im świat z tytułową szafą.
Lodziarnia była na Monciaku, na samym dole niemal.
A cytrynowe?
Do dziś pamiętam
W moim też i SPATiF i lodziarnia nadal egzystują (w odległości kilkuset metrów…no może z małym hakiem) ale oba lokale mocno podupadły. W lodziarni od dawna nie ma kolejek, a i do SPATiFu mało kto zagląda. A w każdym razie nie tacy ludzie jak Jan H. i Zdzisław M.
Byłem tam ostatnio na 80 urodzinach pewnego byłego polityka, ktory jest tez byłym dziennikarzem i moim byłym szefem. Było nawet smacznie ale…zupełnie inaczej. Chyba posunąłem się w latach, choć od solenizanta jestem mocno młodszy.
KoJaKu Moguncjuszu!
Domyślam się, że to chodzi o Sopot. Na początku myślałem o Płocku, bo tam też jest Knajpa pod Strzechą. Zmylił mnie ten „Rejs”, z Sopotem on nie ma nic wspólnego, to samo ta dokładka to jest „Złoty Ul” (eeech, te Twoje literówki”). Himilsbach nie miał nic wspólnego z Sopotem, tak mi się wydaje, dla mnie on zawsze był Warszawiakiem
@Torlin
Masz rację, że „Rejs” z Sopotem nie ma nic wspólnego (tak samo „Wniebowzięci”). Moje wzmianki miały pomóc w „rozszyfrowaniu” tych dwóch aktorów, któży w Sopocie często przebywali (właśnie w SPATIF’ie) i „rozrabiali”, i to w ten sposób, że było o tym głośno.
We wrześniu w Barcelonie na starym mieście:
Idę, patrzę a tam napisane „Gelateria Italiana”. No to – myślę – zafunduję sobie cytrynowe jak od Włocha.
Były dobre ale żeby aż takie dobre jak tam, kiedyś – niestety nie!
@Andrzej Szyszkiewicz 2007-11-03 o godz. 13:09
Masz rację pisałem o Sopocie, odpowiedziłem Tobie zaraz po przeczytaniu o Monciaku, ale mój komentarz jakoś nie dotarł.
Dokładka: zainteresowanym polecam, naprawdę warto pooglądać:
http://www.spatif.sopot.pl/
ostatnie wiesci: Lulek, Misiu i Krul mkna w strone wegierskiej granicy na wielkie zarcie, Lulek prowadzi, wiec nie pije, jeszta zalogi w uniesieniu, pogode maja pieknie jesienna, reportaz pozniej
Zaczęło mżyć i dżdżyć….grabie z rąk się wyślizgują.
Koniec sprzątalnictwa na dzisiaj.
Lodziarnia na Hożej to było to !! Myślę o tej przy antykwariacie. Poznałem ich smaki za wczesnego Gierka. A teraz poza lodami, jadłem latem, kulka już 2 złote – pistacjowy był bardzo dobry, z całymi orzeszkami! , są tam jakieś kanapki, przegryzki, makarony chyba też. Ale nie próbowałem nic. Może inną okazją.
Panie Piotrze !
A czy znał Pan choć ze słyszenia lodziarnię we Włochach ?
Też były dobre lody. Kawał miasta tam latem przyjeżdżał, kolejki też niczego sobie. Kilka podstawowych smaków ale to smakowało i pachniało. W cytrynowym były rodzynki w czekoladzie. W czekoladowym kawałki czekolady. W śmietankowych nie było nic…:-)
A póżniej Hortex na Placu Konstytucji. Bakaliowe…..same bakalie.
to se ne wrati.
ale Was na lody wzielo, jak wszyscy, to wszyscy, babcia tez, pamieta ktore lodziarnie na Swierczewskiego, co to kolejka i do kina Slask potrafila sie dociagnac?
na dzien dzisiejszy polecam lodziarnie na wyspie St. Louis, na zapleczu katedry N.D. kolejki nawet w grudniu, lody zaiste godne przemieszczenia
Lodowato to się zrobiło własnie na dworze. Siąpi i jest zaledwie 9 stopni C. No to robię na rozgrzewkę focaccio liguryjskie. Właśnie wyrabiam ciasto z oliwą i białym winem. A gdy upiekę to dzisiejszym gościom podam gorący liguryjski placek z wspaniałą oliwą z Abruzzo, by focaccio maczać. Do tego Montepulciano d’Abruzzo. Jest też mój pasztet i Basi ryba faszerowana. A danie główne to sola obgotowana w wywarze warzywnym i zapieczona pod parmezanem. To przepis od kucharza z Sardynii. Do tego, na cześć Pana Lulka i naszej zaprzyjaźnionej austriackiej wycieczki, przywiezione spod Wiednia, z wakacji buteleczki Gruner Weltlinera.
Mam nadzieję, że zadowoli to gości. Choć przyznać muszę, że mają wyrafinowane gusta. Świat objechali parę razy, a we Włoszech spędzili całe lata. No, zobaczymy jak to będzie.
Slawku, Berthillon? Potwierdzam kolejke i smak, niebywałe…
Witajcie w to sloneczne (u mnie) popoludnie. Pogoda jest dzis taka:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci/photo#5128619505014434962
Moi goscie jednak dlugo nie zabawili i gnani tesknota za domem (po 6-tygodniowej podrozy) ruszyli w droge. Przywiezli 10 litrow swiezo wycisnietej oliwy sycylijskiej, 4-kilowy sloj suszonych pomidorow w oleju, pare swiezych cytryn i pomaranczy, wino z Malty i Sycylii oraz toskanska kielbase i szynke z dzika. Dzis wieczorem bedziemy degustowac. Z ta focaccią to swietny pomysl. Zrobie z dodatkiem siekanych pomidorow (tych suszonych).
nemo ,jestes porazajaca, znowu wiesz
pozdro
U nas trochę cieplej 14°C, ale mimo wszystko przygotowujemy pieczone jabłka, nadziewane bakaliami: orzechy i rodzynki zalane rumem (nie austryjacką fałszerką „Stroh Rum”, która smakuje tak, jak się nazywa). Do jabłek dołożymy zaprawione borówki, a do picia podamy grzane wino (goździki, cynamon (TAK) i kandyzowane skórki pomarańczy i cytryny). Zagryzać będziemy anyżowymi keksikami.
Chyba będziemy zadowoleni.
„Nej, nej, nej” – pomyślałem o lodach , aż dojechałem do św. Antoniego od lodów, i tu dopiero „jo, jo, jo!”, bo lody to ówczesny Hortex i lekuchne zdumionko, że w „ajskrim” akcent i spiracja faktycznie padają na sylabę „krim”.
Inne zdumionko, to gdy już za dorosłości dowiedziałem się, że zdobycz radzieckiej kultury przechowalnictwa chłodniczego,czyli cudne Eskimo, czyli lody mikojanowskie (towarzysz Mikojan kochał „marożonnyje” bardziej od walki klas), to w rzeczywistości licencja lodów Manhattan… Phi?! A w kosmos polecieli…
Kojak Moguncki
Lornata jak najbardziej była, tyle że nie z galaretą, a meduzą.
@Iżyk
zgadza się, wysłałem nawet sprostowanie, ale nieopatrznie wpisałem również (co prawda wykropkowany), nie dla młodzieży przeznaczony, cytat znajdujący się w sopockim SPATIF’ie …. no i chyba nie dopuszczono do wyświetlenia (może i słusznie).
Lody z Horteksu – potwierdzam. Tam było tyle bakalii, że prawie na same lody miejsca nie było i to w czasach, kiedy orzechy i migdały stanowiły przedmiot pożądania, a głupie rodzynki bywały w handlu albo i nie. Natomiast najlepsze lody w życiu jadłam w śp.Sojuzie, a kponkretnie na Ukrainie, dokąd pojechałam w nagrodę pociągiem przyjażni. W zadnej eleganckiej knajpie, w żadnej cukierni – ot, z przaśnych pojemników w ulicznych budkach i z piekarni. Najlepszy chleb, kwas żurawinowy, sok z granatów kupowany w wielkich 2 l. butlach i lody. Wszystkie pieniądze wydawaliśmy na te delikatesy i wszystkie zyski z handlu pomadkami do ust m-ki Ewa.
Sławek, pozwól, że Cię wyprostuję – otóż lodziarnia była na Komandorskiej, a kolejka zawijała się aż na Swierczewskiego (nie wiem, czy wypada rzucić takim nazwiskiem…).
A co my z tymi lodami, przezież zima za pasem!
Ale lodowo! Sławku(14. 40) ta lodziarnia była na bocznej Świerczewskiego, na ul. Komandorskiej i kolejka rzeczywiście ciągnęła sie nieraz aż do kina Śląsk.
O lodach w Sojuzie już tu wspominano z zachwytem i nostalgią.
A ja podejmowałam dzisiaj przyjaciółki polędwiczkami wieprzowymi w sosie z kaparami z „Kuchni dla singli”. Były dokładki, tak że z czystym sumieniem polecam. Smakowitego wieczoru życzę. Na kolację jesteśmy zaproszeni do sąsiadów. Chyba pęknę!
A to się minęłyśmy z Alicją! 🙂
Prawda Alicjo – zima za pasem. Z dzisiejszą pocztą przyszła przesyłka od stowarzyszenia „Amun” czyli osób malujących wargami albo nogami. Kupujewmy od nich kartki świąteczne co roku. Są barwne, bardzo realistyczne, precyzyjnie wykonane, drukowane na dobrym papierze. Zawsze dorzucamy dodatkowe 20-30 złociszy do ich ceny. Taką działalność pomocową popieram z całej siły. Ci ludzie wkładają w swoją pracę tyle wysiłku i kunsztu i choć nie jest to konkurencja dla Siemiradzkiego, to i tak kartki te kupię. Nikt mnie na nic nie naciąga, nikt nie wyciąga pustej ręki „daj” ale mam wielki szacunek dla artystów tak zarabiających na życie i leczenie. Dajemy zawsze.
Moguncjuszu,
moje pytanie było natury „skąd mniej więcej stukasz”.
Jana H. znam z filmów i książek, a tamtejszych terenów prawie wcale. Warszawę i okolice zostawiam sobie na następny wrzesień, może wypadałoby stolycę wreszcie poznać trochę. Byłam ze 3 razy, zawsze w biegu.
Nic a nic mi Twoje wskazówki nie mówią, tyle, co z teorii, ale to nic nie szkodzi, Ty też nie znasz hasła „Bartniki”, lodów tam nie było, ale najpiękniejsze miejsce do mieszkania. Wtedy, zaznaczam. Teraz już nie to samo, zabetonowane naokoło, ogród zapuszczony strasznie, a stawy? O, to dopiero nieszczęście 🙁
Jerzor przejechał po ostatnich liściach kosiarką, było tego oj było, część musiał odgrabić na bok. Do sąsiada za płot, bo sąsiadowi ziemi brak na takim nieużytku, prawie goła skała.
Na obiad nie wiem jeszcze co, chodzi za mną kasza gryczana z grzybami (pieczarki plus trochę suszonych prawdziwów od Tereski) w sosie. Do tego sangiovese
z Farnete Valley.
oczywiscie A+A maja racje, ktobytamchcialsieo18metrowspierac, Komandorska, to tak, jak inna ska, a Ci, co byli nawet przypadkiem Swierczewskiego nie zabyli ( nawet jesli podobno juz nie wypada, to i wstydzic sie nie ma czego ),
Piotrze szperalem po receptach na foccacio i cienko, plz, daj „Twoj”
Sławku,
spróbuj „focaccia”
http://en.wikipedia.org/wiki/Focaccia
Bardzo proszę Sławku. Zwłaszcza, że moja focaccia (to po włosku jest rodzaju żeńskiego ta chlebka albo ta placka) udała się. Gości jeszcze nie ma ale placek wyjety z piekarnika stygnie i lekko go nadszarpnąłem. Mogę podawać bez strachu. A robi go się tak:
0,5 kg maki, 5 dag świeżych drożdży, 0,5 szklanki oliwy extra vergine, kieliszek białego wytrawnego wina, sól drobnoziarnista i gruboziarnista (morska od Sławka)
Mąkę wysypać do miski a drożdże rozpuścić w niepełnej szklance letniej wody i wlać do maki. Dodać plaską łyżeczkę soli drobnoziarnistej i wszystko lekko wymieszać. Odstawić na 2 godziny. Po tym czasie wlać oliwę (zostawiając trochę na wysmarowanie blachy), wino i wyrobić ciasto aż będzie gładkie i zacznie odchodzić od rąk. Gęstość ciasta korygować mąką i wodą. Znów odstawić choć na godzinę. Wsymarować blachę oliwą, przełożyć ciasto modelując na równy placek. Posolić solą gruboziarnistą i lekko posmarować z wierzchu oliwą. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 250 st. C i piec 30 minut. Wystudzić, pokroić, maczać w oliwie i jeść popijając winkiem
Iżyku !!
Ja jestem patronem rzeczy i osób zagubionych.
Nie od lodów. Chyba że tych zagubionych.
Zagubionych, więc rozpuszczonych.
Nie gubcie lodów!! Ja tu nic nie pomogę.
Od lodów może być Doda.:-)
Absssolutnie nie święta.
Zagranica pewnie nie skuma…..
Wie zagranica co to Doda ??
Poszuka w wiki.Albo pogugla.
Robi się to mniej-więcej tak:
Ciasto drożdżowe jak na chleb ani za jasny ani za ciemny, moźe pewnie być mąka żytnia sitkowa.
Ciasto ma być lekkie, nieco lejące się po pierwszym wyrośnięciu. Jak już wyrośnie to wysmarować obficie oliwą blachę z kilkucentymetrowym brzegiem. Wrzucić tam to ciasto i rozłożyć na blasze rozciągając palcyma. Będzie grube na parę centymetrów.
Posypać mąką i niech rośnie jeszcze z pół godziny. Potem tymi samymi palcyma porobić dołki w cieście. Skropić obficie dobrą oliwą (niech sobie nawet pospływa do tych dołków), posypać solą na przykład płatkową i rozmarynem.
Niech się piecze w temperaturze ze 220 stopni Celsjusza. Jak się przyrumieni to będzie gotowe.
Recepta „z głowy” to mogą szczegóły się nie zgadzać ale w sumie to mniej-więcej.
Do ciasta moźna dpdać również posiekanych suszonych pomidorów, oliwek, sera albo czego tam jeszcze.
Zapomniałem Sławku (ale Andrzej Szyszkiewicz zrobił to za mnie) napisać, że ciasto w formie, przed posmarowaniem oliwą, trzeba ponakłuwać patyczkiem lub cienkim trzonkiem łyzki lub małym palcem. To ważne! Smacznego!
jestescie pezpudlowi, dzieki, jutro, na targu nabywam drozdze w ilosciach hurtowych
@Alicja 2007-11-03 o godz. 17:30@antek 2007-11-03 o godz. 18:43
Bartniki z niczym nie kojarzyłem, ale dzięki radzie antka: „Poszuka w wiki.Albo pogugla”, chyba znalazłem (nie z powodu Dody Elektrody, prowadziła w Sopocie (sic!), konferansjerkę Festiwalu 2007).
Znalazłem, aż 5 wiosek i jedną osadę!
Informacja: „W pobliżu znajduje się kilka stawów, pozostałość po eksploatacji żwirów czwartorzędowych” wyjaśniły sprawę: Bartniki, mała osada w województwie dolnośląskim, w powiecie ząbkowickim.
Pomocą była również: „Image Gallery for /Wycieczki po okolicach/”
O, przypomniało mi się, interes do Sławka.
W połowie lat 70-tych bywało ciężko z foto sprawami. A to wywoływacz nie taki, a to utrwalacz do rzyci, a najgorzej bywało z kliszami. ORWO to była górna półka.
Mam parę takich czarno-białych zdjęć, a raczej szaro-białych ze względu na rzeczone, jak pozwolisz, to podeślę Ci do poprawki.
Jakby co, to na sweter możesz u mnie liczyć 🙂
mamy Watsona, jest dobry, chapeau, ten Mainz, mimo wszystko, nie dopowiedziany, jakis taki, bo gdzie od Sopotu do Moguncji?
nie prosze o spowiedz, raczej o uzasadnienie, jak zwykle nieco wredny slawek:)
Alicjo, wal do fotografa za rogiem, coby zeskanil i sprowokowal, zeby rezultat nie przekroczyl 2Mo, i wyslij mnie mailem z komentarzem odnosnie kaprysow poprawek, potem utkasz w konsekwencji, Rudy juz napalony, misiaczki
rodzina mnie chyrla, spadam piec morskiego okonia, moze zdrowko pojdzie w lepsze? pa ka
Piotrze Gospodarzu, dziekujemy za toast na nasza (Lulek+Mis2+paOlOre) czesc, wyrazamy nadzieje, ze sola wg. przepisu z Sardynii gosciom smakowala i donosimy, ze pijemy Twoje i Blogowiczow zdrowko rozowym Feifegraedler (Esslinger Schenkenberg Spaetburgunder). Zdjecia z wycieczki wrzucilismy pod adres http://picasaweb.google.de/picasso739/WyprawaDoLulka
Material fotograficzny jest w stanie surowym i bedzie podlegac zmianom i urozmaiceniom, zapraszamy do odwiedzin.
@Alcja
@slawek
Zgadza się, w Moguncji zostawiłem jakieś ślady:
studia (bardzo intensywne i pełne wrażeń życie studenckie), praca naukowa: kosmochemia, badanie skał księżycowych i meteorytów, archeometria, biblia Gutenberga (jeden unikalny egzemplarz znajduje się w Polsce w Pelplinie).
A z Sopotu do Mainz to tylko 1000 kilometrów.
A teraz trochę wspomnień kulinarnych z Nadrenii-Palatynatu, prosta przekąska ale bardzo smaczna. W tym regionie zawsze serwowana bespośrednio po winobraniu.
Ciasto cebulowe (Zwiwwelkuche lub Zwiebelkuchen) jest pikantnym ciastem, obłożonym mieszanką z cebuli, śmietany (kwaśnej lub kremówki), jajek i boczku. Reginalne różnice polegają na rodzaju ciasta: albo drożdżowe ciasto z blachy lub podobne do Quiche lorraine okrągłe kruche ciasto. Składniki: Ciasto: 250 g mąki, 1/2 kostki drożdży, 1/2 łyżeczki cukru, 1/8 l mleka, 3 łyżki stołowe margaryny, 1 łyżeczki soli.
Masa: 200 g przerośniętego boczku, 750 g cebuli, kminek, pieprz, 1/8 l mleka, 300 g Cr?me fraîche albo śmietany, gałka muszkatowa, 3 jajka.
Drobno posiekaną (nie posikaną jak twierdzi Pascal) cebulę dodajemy na patelnię z podsmażonym boczkiem i dusimy na lekkim ogniu, następnie nakładamy na ciasto. Jajka wymieszane z mlekiem i śmietaną doprawiamy solą, pieprzem, muszkatem i dodajemy kminku. Mieszanką zalewamy boczek i cebulę. Piec w rozgrzanym piecu w temperaturze 200°C przez 45 minut.
Spożywamy lekko przestudzone, popijając winem Federweißer.
Federweißer jest młodym, nie klarowanym winem o drożdżowym smaku.
Jeżeli nie mamy tego wina to serwujemy wytrawnego, lekkiego rizlinga.
nastepna porcja zdjec Misia2 z Wiednia:
http://picasaweb.google.de/picasso739/Mis2WWiedniu
Sławek, a coś Ty – zeskanić to i ja mogę, na tyle kumata jestem i sprzęt stosowny posiadam, że już nie wspomnę, że fotograf za rogiem już dawno zwinął interes! Ale to na potem.
Na razie odnoszę się do zdjęć z wyprawy do Lulka. Aleście sobie Panowie dali w dziąsło! Pan Lulek oczywiście w niebiańskim nastroju, zajada swoje naleśniki z czekoladą.
A my tymczasem wyjechaliśmy w tak zwany teren, na farmę, zerwać trochę jabłek u „chłopa”. Ceny podskoczyły 60% od ubiegłego roku, ale mniejsza ceny. Dzień był piękny, fotki za chwilę.
fakt, 1000 wte, czy w tamte, palpline slyszalem, Pelplinie, nic mnie nie mowi, pewnie jakis bubel w edukacji? wyraznie jesien nastraja mnie wrednie, spotkalem kiedys meteoryt, nawet zesmy sie pobrali i nie wiadomo jakim dziwadlem rozmnozyli, nawet zielony, nie calkiem chce byc, ( ten rozmrozony 🙂 )
Guten Tag, juz kiedys slyszalem, ale Berg?
Alicjo, naprowadz mnie na szyny, zaczynam wyraznie byc zred
http://alicja.homelinux.com/news/03.11.2007/
Nasze kanadyjskie gęsi. Podsłuchałam wielkie kłótnie. Ci odlatują, co zostają….
*ci zostają (miało być). W każdym razie strasznie były rozgęgane.
rzeczywiscie, Oni zupelnie niezle odjechali, jedna, to nawet sika do fontanny, mam klopot, czy mozna sie przyznac, do takiej znajomosci?
trzy sekundy mnie zajelo zastanowienie, oczywiscie, ze sie przyznaje, gorzej, lepiej, zycze wszystkim podobnych, chlopaki, tak trzymcie!
Alicjo, super drob, szkoda tylko, ze nie w zasiegu garnka, strzelb nie stalo?
No mieliście chłopaki piękną pogodę! 26 lat temu padał śnieg i było paskudnie. Ponieważ byłam bezaparatowo, nie mam dowodów.
Zyczę pięknej pogody na dalszą część podróży!
Niestety Sławku,
cichutko płaczę, mój smutek wielki.
Juz nic nie znaczę, ach, pękły szelki!
Od rana nie mam już procy,
a sklepy zamkniete po nocy –
i jak tu teraz iść na wróbelki?!
A choćby na gęsinę. Dwururki nie uzywam, ostatnie szelki widziałam na Panu Lulku. Rozpacz, ach rozpacz czarna!
@slawek
Wrednego podejscia nie zauważyłem, raczej „wyrafinowany” sposób „sprowokowania” do dyskusji, czyli satyra i kabaret.
A na buble w edukacji polecam zastosować się do rady antka: niech ?Poszuka w wiki. Albo pogugla?. Na pewno pan znajdzie dużo informacji, mała pomoc: http://www.gutenberg-museum.de/
@Alicja
Pani Alicjo, niech pani Go wyciągnie z krainy czarów!
http://galczynski.kulturalna.com/a-6933.html
posmakujta
tez zycze
Slawus…:-)
Podaj parametry parowozika, tego co go na szyny trzeba postawic, – waskotorowy, normalnotorowy czy rozmiar radziecki.
Ty mi wygladasz na niemieszczacego sie w parametrach.
Rozstaw masz zupelnie odjechany. Po mistrzowsku!!!
Ale zaraz : zgred??? przesadzasz…….
Malolat zes jak nic!!!
Moguncjuszu,
czary nie działają. Za cholerę, mimo prób. I jeszcze jedno: nie „paniaj” mi, bo to się zle skończy i trzeba będzie wypić brudzia wściekle czerwonym absyntem o woltażu bodaj 72%.
Jam juz zaprawiona, ale czyś Ty na taka próbe gotów?!
A propos! Słuchajcie (może się powtarzam…)! Otóż jesteśmy w naszej monopolce, żeby zakupić wino, i co ja tam widzę między wódkami na boku? ABSYNT!
Niebieski. Spieszyłam się, nie sprawdziłam, czyja produkcja i tak dalej, woltażu też, ale kątem oka zanotowałam cenę. Uwaga, uwaga: 80 $ za 0.75 butelkę. Nie łżę. W Czechach za ten zajzajer, tak czerwony jak i niebieski zapłaciłam 250 koron za 0.5 l .
Darmo!!!
Antku, probuje robic za, parametry we wladaniu A. z Ca.
reszta niech bedzie milczeniem,
Kojak, wyraznie sie nie przejal moim wredoctwem, w mojej piwniczce, uwazam, ze sie sprawdzil, mimo, ze prowokant staralem sie byc, doprawdy, totalnie dziwne towarzycho kreci sie po Tym! blogu,
nikt, nie chce sie na pierwszy raz ofurknac? Kojak, jestes normalny?
jak ten wrobelek? co, to ptaszyna niewielka, odbilo mnie sie nieco KIG
pozno juz, wiec:
kochajcie wrobelka dziewczeta
kochajcie, do jasnej cholery
ladny belot sie kupil, ale za to szczery
spijcie cieplo
Oho!
Helena opisała spotkanie z Tuskiem w Londynie na blogu Owczarka Podhalańskiego! Kto ciekaw, niech kliknie.
Krótka notka do Torlina:
mogłbyś powtórzyć? I nie na cogeco, tylko alicja.adwent@gmail.com
Cholera by wzięła ( i wzięła), że tak powiem 🙂
Do Alicji: czytałem pyszne sprawozdanie Heleny. A pamiętany przez Ciebie Bruno M. to ojciec Grzegorza M. Zaś Grzegorz to świetny dziennikarz TVN 24 i autor Szkła kontaktowego czyli rewelacyjnego widowiska publicystycznego dla wszystkich wykształciuchów. W dodatku smakosz czyli nasz człowiek!
O, dziękuję, Piotrze!
Nie jestem pewna, czy mozemy oglądać Szkło, zaraz zapędzę Jerzora do szukania mozliwości. Przez internet mamy trochę ograniczone, ale… zaraz zobaczymy, co się da zrobić.
Możemy. Tym bardziej dzięki!
Do Gospodarza: Blogowicze mają swego przedstawiciela (ambasadora?) w Londynie, i to jakiego ! Nie zdziwię się, gdy sprawozdanie Heleny okaże się najpierwsze co do czasu i treści.
Pozdrowienia Wszystkim, tss
no i kliklem, rzeczywiscie, swoj Czlek na miejscu, to jest TO, cz ktos wie, co jedli u Pani Andersowej?
dzieki Heleno
Sławku,
Jeszcze o focaccia:
Ciasto do pierwszego wyrośnięcia najlepiej postawić w misce wysmarowanej oliwą. Nie będzie się lepiło do ścian naczynia i da się elegancko przelać/przełożyć na blachę.
Taka niby nic ale praktyczna sztuka…..
Przeczytałam wpisy, popodziwiałam i Wiedeń i gęsi i dowcipy (?). Przeczytałam tez reportaż Heleny i to wszystko, co inni mieli na ten temat do powiedzenia. Nie mogę niestety ustosunkować się do wszystkiego „po drabnomu” bi mam maszynę dla siebie tylko na troszeczkę. Za godzinę zarobię ciasto na pizzę, otworzymy wino, żeby odetchnęło przed obiadem, a żeby wejść w odpowiedni nastrój poczytuję sobie na boku „Bucoliki” stareńkiego mistrza.
Ostrzeżenie dla Alicji – Kochana, ten kompot co to dostał go ode mnie Jerzor – to detonator. Wczoraj musiałam przelać jedną butelkę do 2 mniejszych i przy tej okazji nalałam sobie nie więcej, niż 40-50 ml napitku. Ostrzegam – to ma najmniej 60 gradusów, jest smaczne ale słodkie, ciężkie jak nieszczęście i absolutnie nie nadaje się, żeby wypić 3-4 kolejki. Należy traktować jako deser po dobrym posiłku inaczej kac murowany jak stąd, do W-wy co najmniej. Z przyczyn dawno tu opisanych zrobiłam tę nalewkę na „ślip” i tak wyszło. Uważajcie proszę, bo nie chciałabym przykrych skutków po czymś tak dobrym.
O, tu nie ma strachu Pyro – słodkie u nas schodzi wolno, chyba, ze byloby to ciasto, Jerzor by zeżarł za jednym posiedzeniem. Póki co stoi w piwnicy, jak przykazałaś – wiśnie odcedziłam i stopniowo zeżarłam, nie dzieląc się. Stały w lodówce, kto chciał, mógł pobierać, ale zdaje się, że to ja z nas dwojga pobierałam. Mocarne były i owszem, tak 3-4 na jedno pobranie to góra.
A, i nie będziemy pobierać aż do Bozego Narodzenia, niech dojrzewa 🙂
Moja focaccia zrealizowala sie dopiero dzisiaj. Z siekanymi pomidorami i posypana super-sola od Slawka. Troche mi jej bylo szkoda na eksperyment, bo wiem, jaka jest kosztowna, ale warto bylo! Zdjecia nie zrobie, bo nikonek sluzy dzis szczytniejszym celom niz fotografowanie moich wyczynow kuchennych. Moj osobisty maz zabral go wraz z Geologiem na wycieczke do jaskini. Jak wroca, dostana zupe z dyni plus focaccia, a w piecu jest w tej chwili karczek z mojej alpejskiej swinki, naszpikowany czosnkiem, przyprawiony ziolami prowansalskimi i podlany resztka Crozes Hermitage 2003. Nie wiem jeszcze, co do tego podam, moze ziemniaki zapiekane z czosnkiem, rozmarynem i smietana. Przedwczoraj przyszedl wreszcie rachunek za swinke. Cena 6,80 Fr/kg zywej wagi (44 kg), a otrzymalismy ponad 30 kg miesa i wyrobow. Boczek jeszcze sie suszy u rzeznika, ktory ma wakacje. Spodziewalismy sie ceny znacznie wyzszej, ale moze to jeszcze nie sa koszty ostateczne. Tak czy siak, warto bylo i na przyszly rok zamowimy nastepna polowke 🙂
Witam wszystkich,
Zanim poczytam wpisy z trzech dni to mi troche zejdzie Jedno co wiem to nasi panowie dotarli na Wegry i sa po uczcie. Co bylo z rana to jeszcze nie wiem…obstawiam piwo.
Poczyta, poczyta i napisze.
Buzia,
Lena
PS Czy ktos wie co sie dzieje z Echidna, dawno nie widzialam jej na blogu.
OK. Z rana dokonałam przestawień i uzupełniłam podpisy pod zdjeciami z Kórnika. Niestety, w moim programie zdjęciowym nie moge uzywać znaków przestankowych, wykrzykników i tak dalej, więc jest jak jest. Troche pomieszania z poplątaniem, ale układanie wszystkiego w jakimś porządku i przenumerowywanie też by zabrało czasu. Niech mi nikt nie narzeka!
http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Kornik_2007/
No i niestety, musi być „kornik” zamiast „Kórnik” , ale to juz się domyślicie!
O tak – wiem co się dzieje z Echidną – zarobiona, jak ten robaczek świętojański. Ma masę zleceń w pracy, siedzi po godzinach, a w soboty i niedziele z mężem urządza ogródek na zupełnewj nowinie. Typowa orka na ugorze. Na nic więcej nie ma sił . Tak napisała.. Melduję, że pizza wyszła paluszki lizać – i ciasto i to, co na wierchu, wiersycku. Jadłyśmy m.w. 2/3 jednej połowy, druga połowę zamrozimy (przykryłam papierem i zapiekałam bez sera. Jak będzie potrzebna, to ser na wierzch i w piekarnik) Na wierzchu miała nie planowany boczek, a chudą szynkę (nieskąpo) pomidorki koktaiklowe w połówkach, czarne oliwki też w połówkach trochę groszku zielonego, trochę szczypiorku dużo dobrze odsączonych pieczarek i dużo sera.
Możecie zazdrościćź (albo i nie)
Pyro, popieram.
O ile ktos mnie poprosi to robie to samo. Podziwiam tych ludzi i chce zrobic tez cos dobrego dla nich.
Buzia,
Lena
Zazdraszczamy, Pyro.
Jerzor zaprosił dzisiaj gości na pizzę. Sam chciał i wymyślił sobie, że ją zakupi w Pizza Hut. Wzniosłam oczy do nieba, bo przecież wiadomo, że u mnie jest „domowe” jedzenie. Uparł się to niech mu będzie, zaproszeni też się pewnie zdziwią, bo często bywają.
P.S.Leno, sznureczek do zdjęć z Kórnika jest powyżej.
Obejrzałam fotografie z Kórnika, który pamiętam ze szkolnej jeszcze wycieczki, kiedy to w sali jadalnej… zemdlałam. Inni nie mdleli, więc nie w Kórniku była przyczyna, jednak drugi raz tam nie trafiłam. Szkoda.
Pozdrawiam Państwa, tss
Teresa,
zemdlałaś najprawdopodobniej z głodu, bo nie było pysznego bigosu Pyry, a nic innego do jedzenia się nie nadawało 🙂
Pozdrawiam wszystkich w trzecim dniu wspanialej wycieczki do Pana L.ulka. Od rana same atrakcje . Na poczatek byl obiad w miejscowej restauracji Pod Bocianem. Wspaniala zupa z gesi , na drugie ges pieczona z czerwona kapusta i na deser bardzo delikatne ciastko z jablkiem. Mozna ze swieca takich dan szukac u nas.
Po poludniu z Lulkiem pojechalismy zwiedzac zamek w Güssing. Ach coz za widoki z zamku przy zachodzacym sloncu. Relacja foto dopiero we wtorek po przjezdzie do Polski.
Mis 2
http://alicja.homelinux.com/news/Londyn-Tusk/
To zdjęcia od Heleny. Osobiste!
Ja tez na szkolnej wycieczce raz sie pozygalam: w Naleczowie w domku Zeromskiego, Tam na polce w sloiku z formalina plywala czarna raczka ludzka, jak nas poinformowano – „reka Szopena” (… ktorego reka dla swojej bialosci alabastrowej, i wziecia i szyku, mieszla mi sie w oczach z klawiatura z sloniowej kosci…). Bylam po latach w rzeczonym domku, glownie po to aby odwiedzic reke, ale na szczescie zostala usunieta ze zbiorow, za to pojawil sie metalowy odlew tejze „reki Szopena”. JUz nie budzila takiej odrazy jak wtedy gdy mialam 14 lat.
Gęś u Bociana:
http://picasaweb.google.de/picasso739/GUBociana
PS. paOlOre porzucił Misia2 u Lulka i wycofał się na z góry upatrzone pozycje, czyli wrócił właśnie do Wiednia. Na drogę Lulek wyposażył mnie w końcówkę swojej samopędzonej śliwowicy oraz sześćdziesięcioletniej niedopitej przez sowieckich żołdaków, nie licząc miodu i orzechów. Trudno wszystko opowiedzieć, czego się człowiek u Lulka nasłuchał. Myślę, że powinien on wydać zbiór wspomnień. Starczyłoby na kilka życiorysów…
Niedziela u Lulka:
http://picasaweb.google.de/picasso739/NiedzielaULulka
Paolore,
przestań! U mnie dopiero wczesne popołudnie!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Jak za dawnych lat.pps
Zapomniałam wrzucić, tts podała, czyli Teresa.
zaraz…
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Jak_za_dawnych_lat.pps
Moze tak? a moze nie wiem, jak wrzucać pps pliki 🙂
chyba wykombinowałam…. Trzeba Sciągnąć, a potem sobie otworzyć w stosownym miejscu.
Być może gdybym się odważyła usiąść na krześle w owej jadalni to omdlenie by mnie ominęło. Pamiętam do dziś jak mi krzesła było trzeba, a potem zobaczyłam zieleń parku(?) z ławki na której mnie ocucono. Dla wycieczki – zamieszanie, opiekunom – kłopot, dla mnie – konsternacja. Nie byłam głodna, byłam bardzo anemiczna. Żle znosiłam stanie na nogach, wszystko jedno gdzie (najgorzej w autobusach), więc krzesło mogło mi pomóc, ale zabrakło mi odwagi by usiłować z niego skorzystać.
Powspominałam…
U Pana Lulka…..w gospodzie gęsi szał…..w ogrodzie szał ciał…..
nocnych rozmów szał pewnie też wystąpił…
Panie Lulku, u nas ten szał, by długo w ogrodzie nie stał.;-)
Domokrążny zbieracz metali kolorowych włączyłby niechybnie to dzieło do swej kolekcji.
Wagi jest słusznej, rozmiar poręczny. Kilka win by było.
U mnie na wsi, dwa lata temu była taka super cena na złom że gospodarzom gineły nocami nawet kopaczki do ziemniaków. A waży to ponad 200 kilo!!!
Więc cóż taki szał!!
Alicjo, czyżbym Cię wytrącił z drzemki wczesnym popołudniem? A może wczesne popołudnie to zbyt ranna pora na grzeszne myśli o sześdziesięcioletniej śliwowicy?
Wie auch immer… w ramach zadośćuczynienia za wszystkie nieświadomie wyrządzone dziś krzywdy nalałem sobie właśnie wiadomego płynu od Lulka (jest jeszcze lepszy niż ten wiekowy Zwetschkenschnaps) i sączę za Twoje zdrówko.
Prost!
PS. jak smakuje gościom pizza z Pizza Hut?
Antku! Szał ciał jest zespolony z Matką Ziemią. A polscy zbieracze metali na szczęście wolą rozbierać szyny i demontować mosty w swojej ojczyźnie.
http://www.bergoiata.org/fe/divers45/Other%20-%20Champagne%20Popping.jpg
Obrażają mnie tu… ja nie miewam drzemek popoludniowych, paOlOre, jeszczem nie tak starszawa!!!
Goście pizzę przełknęli gładko, wcale nie ku mojemu zdziwieniu, bo oni zwyczajni, i nawet przyniesli ze sobą coca colę, FUJ!
No ale to dla tych, co prowadzili samochód, ja miałam wina czerwone trzy. Oraz całą gamę przystawek do tej cholernej pizzy, bo nie tykam świństwa. Sery cammembery i inne goudy, plus kiełbaski, kabanoski i tak dalej. Duzo warzyw. Sześdziesięcioletnia śliwowica byłaby teraz na miejscu. I tu mi się przypomina moment z Kórnika – stoi sobie na kontuarze butelka 1.5 l, napisane, że woda mineralna, sięgam spragniona, bo wino warto wodą przepić od czasu do czasu, a tu Miś podnosi krzyk: kobito! NIE!!!
I w samą porę, bo to był ten słynny 60-cioletni zajzajer panalulkowy!
Z Panem Lulkiem to trzeba uważać, on nie wszystkie butelki ma rzetelnie opisane! Odkręciłam zakrętkę i organoleptycznie stwierdziłam – zajzajer straszny, bimber jak cholera, nie wdaję się w dyskusję, jaki stary. Taki znawca to ja nie jestem.
Wyobrażacie sobie, co by bylo, gdyby było?! Pewnie bym wydarła tę kłodkę, zamykającą jezioro! Strój do pływania miałam pod ręką 🙁
Moze by tak w koncu zaczac myslec i miec swoja opinie?
Wino to wino; moze byc dobre, przecietne lub zle. Zawsze jednak to tylko wino. To samo mozna powiedziec o piwie… (zazwyczaj w Polsce bardzo zlym). To samo mozna powiedzie o… rowerach.
Nie robcie wiec Panswo z siebie komediantow podazajac za Kondratem bo to komedia.
Wiekszosc z Was zapewne nie widziala przy stole francuzow ktorzy sa uwazani za znawcow wina. Nie ma tam farsy z degustacja przed piciem, do ryby potrafia napic sie czerwonego, mieszaja gatunki (potrafiac dolewac do kieliszka w ktorym znajdowalo sie wczesniej inne), nie zupelnie zwracaja uwage na rodzaj kieliszkow…
Kiedy wiec Polak opowiada jak to wino jest napojem bogow to… nie brzmi to zbyt powaznie (delikatnie mowiac).
Pamietajcie Panstwo o tym zanim zrobicie z siebie posmiewisko przed kims dla kogo Marek Kondrat to czlowiek jak inni nie zas (jak np. pisza lewicowe gazety) ‚piekny, dzieki niemu poznajemy znaczenie slowa elita’.