Wędrówka w poszukiwaniu nieznanych smaków
Po raz trzeci przedstawiam kilka adresów na lato. Tym razem przypomniała mi się wędrówka po Półwyspie Pirenejskim i południu Francji. Tam, niemal na każdym kroku, smakosze mogą odkrywać nowe lądy czyli nowe smaki. Niestety łączy to się na ogół z poważnymi ubytkami w portfelu. Ale prawdziwy smakosz gotów jest do wyrzeczeń (oczywiście nie za stołem) i poświęceń. Zresztą nie trzeba się nadmiernie objadać tylko subtelnie rozsmakowywać lekko popijając. No to ruszajmy!
LIZBONA
Olivier
Rua do Teixeira 35 tel. (0-0 351) 21 343 14 05
Adres internetowy: www.restaurante-olivier.com Czynne codziennie (z wyjątkiem niedziel) w godz. 20 – 1.00. Rezerwacja wskazana. Akceptują karty kredytowe.
W zabytkowej części Lizbony – Bairro Alto, przy wąskiej uliczce pełnej lokali, za lśniącymi bielą drzwiami mieści jedna z najbardziej znanych restauracji miasta. Kuchnia portugalska i śródziemnomorska. Najbardziej godne polecenia jest carpaccio z ośmiornicy zdobione trójkolorowym pieprzem. Bardzo bogata karta win.
SEVILLA
Casa Robles
Calle Alvarez Quintero 58 tel. (0-0 34) 95 4213150
Adres internetowy: www.roblesrestaurantes.com Czynne cały tydzień w godz. 12 – 24. Akceptują karty kredytowe. Rezerwacja miejsc.
Trzy sale restauracyjne i bar tapas zawsze są pełne gości. Lokal należący do rodziny Robles funkcjonuje od 1954 roku. Specjalizuje się w rybach, zawsze świeżych, dowożonych z pobliskiego portu Huelva. Godne polecenia są zwłaszcza pescado a la sal czyli całe ryby pieczone w pancerzu z soli i rabo de toro – ogon wolowy duszony w sosie z papryką.
Gazpacho
KADYKS
Ventorillo del Chato
Szosa z Kadyksu do San Fernando na 684 km. Tel. (0-0 34) 95 25 0025
Czynne od poniedziałku do soboty w godz. 12.30 – 16.30 i 20.30 – 0.30. Płatne gotówką.
W małym białym, przydrożnym budynku mieści się tawerna licząca już 200 lat. W karcie dań niezliczona liczba ryb i owoców morza. Jest też słynna andaluzyjska zupa z kiełbasy chorizo i warzyw oraz flaki. Cazuela de arroz con mariscos to miejscowa odmiana paelli. W upał wspaniałe gazpacho gasi pragnienie, choć jeszcze lepiej zamówić białe andaluzyjskie wino.
Oliwa z oliwek
MADRYT
El Olivo Restaurante y Oleoteca
Calle del Comandante Gallegos 1 tel.(0-0 34) 91 359 15 35
Adres internetowy: www.elolivorestaurante.com Nieczynne w niedziele i poniedziałki.
Jedyna taka restauracja w Madrycie. Dysponuje winami 20 hiszpańskich producentów i 120 rodzajów xeresu (sherry). Do potraw stosowana jest oliwa, której 40 gatunków można kupić na miejscu. Restaurator i kelnerzy badając gusta gości doradzają jakie dania i jakie oliwy zamawiać: z goryczką, bardziej słodkie, lekkie czy bardziej gęste. Wybór oliwy jest równie trudny jak właściwego wina. Tu można liczyć na fachową pomoc. Potrawy nie tylko hiszpańskie ale z kuchni krajów śródziemnomorskich np. przegrzebki w stylu prowansalskim, gołębie duszone winie, risotto z leśnymi grzybami czy wątróbki gęsie (foie gras) na różne sposoby.
Owoce morza
MONTPELLIER
La Reserve Rimbaud
820 Av. de St-Maur tel.(0-0 33) 467 72 52 53
Adres internetowy: www.reserve-rimbaud.com Nieczynne w poniedziałek oraz w niedzielę i środę wieczorem.
Najpiękniej położona restauracja w stolicy Langwedocji. Czynna od 60 lat. Wspaniałe widoki z tarasów na rzekę i okolice. Doskonała kuchnia i karta win. Specjalność – owoce morza (zwłaszcza ostrygi). Popisowe danie szefa kuchni: langustynki w słodkim winie sauternes.
I na tym koniec wędrówki. Resztę dopiszcie sami. Oczywiście dzieląc się z przyjaciółmi z blogu wrażeniami i podrzucając dalsze adresy.
Komentarze
Proszę Pana, taki tekst czytać tuż przed obiadem i to w czasie, gdy za oknem biało i zimno, a do Hiszpanii tak daleko to istna męczarnia! Proszę o więcej. 🙂
OK ale za tydzień!
Uff… i znowu nas Pan przegania po Europie i po raz kolejny trzeba sięgnąć do dzienniczków podróży 🙂
Na początek nie po francusku ale tanio. Niedaleko katedry Notre Dame w Paryżu znaleźliśmy w bramie niewielki bar z wszystkimi smakowitościami Wschodu. Między innymi oferowano nam kebab z sosem cebulowym. Przyzwyczajeni do pewnych standardów ilościowych zamówiliśmy po dużym. Kebab okazał się mutantem na szerokość dłoni i długości spokojnie 2/3 francuskiej bagietki. Ta tym chrupiącym chlebie mieściła się imponujaca ilość mięsa, którą nasyciłby się sporych rozmiarów lew. Sos dostaliśmy o osobnym, ciepłym dzbanuszku. Ta fura jedzenia kosztowała – szczegółów nie wspomne – pare euro. Kebab zjedzony na obiad oskazał się również kolacją:)
Skoro południe już było to moż trochę na północy….
W Strasburgu „La Corrygane” du Marché Gayot, tel. 88370734. Doskonała karta win, rewelacyjne makarony i nalesniki, polecam szczególnie po bolońsku albo „węgięrski”.
No i oczywiście grzechem byłoby nie skorzystać z „piwnego raju”. Obowiązkowo zwiedzić trzeba wystawę browaru Fischer, obejrzeć słynne etykietki, wypic Desperados z cytryną przy potężnym drewnianym stole i wysłuchać obowiązkowej opowieści o tym, jak to dawniej na szczycie wieży strasburskiej katedry degustowano piwo.
Będąc w Szampanii w Reims, kiedy już człowiek nazwiedza się katedry i napatrzy na pomnik Joanny d’Arc z mieczem większym od jej samej warto odwiedzić… pizzernie La Mamma, 134 bd St Marceaux, lub zadzwonić +33(0)3 2685 8484. nie wiem jak teraz, ale kiedy byłem nie zrażały ich dostawy np. w okolice Place Royale 🙂 Dodam tu że ceny przyzwoite, sporo rodzajów dużej pizzy poniżej 15 euro. Ciasto grubsze ale sosy wyśmienite a dodatków sporo.
Natomiast w Troyes, kiedy już się człowiek naogląda wspaniałej drewnianej zabudowy warto zajrzeć do La Clef de Vo?te przy 33-35 rue Général Saussier. Restauracja w pięknym drewnianym domu, stylowa, przytulna, mieliśmy szczęście zasiąść przy stoliku obok kominka. Jedzenie „domowe”. Doskonałe talerze serów, wybór win nader obfity i najlepsza tartifletta jaką jadłem.
Warto zajrzeć do Lyonu. Jest tam fura rzymskich zabytków, muzeum na każdą okazję a nawt pagoda ufundowana przez tutejsza diasporę wietnamską bodajze. W samym Lyonie watro odwiedzić Chez Chabaret na 14 Quai Romain Rolland choćby po to by spóbować przepysznych i serwowanych tu we wszystkich mozliwych wariacjach z wątróbek zwanych foies. Natomiast prawdziwą roskoszą (choć koszmarem dla portfela) jest wizyta u Paula Bocuse 40 Quai de la Plage – Tel 04 72 42 90 90 (jakieś 5 kilometrów od centrum Lyonu). Nie da się ominąć, potężny wielokolorowy budynek z gigantycznym napisem Paul Bocus rzuca się w oczy z daleka. W środku rewelacyjny klimat, wygodne fotele, świeczniki. Człowiek niemalże czuje się, jakby przewędrował w czasie. Polecam szczególnie zupę truflową i kurczaka z Bresse (podobno jedyne na świecie zastrzeżone patentem mięso) – zwłaszcza, że podobno odwiedzić ten lokal i nie spróbować owych specjałów to grzech niemalże.
A jeśli komuś się nie chce wędrować aż tak daleko to polecam wyjazd na Słowację. Tu trzba liczyć się co prawda z tym, że poza dużymi miastami ciężko znaleźć przyzwoity lokal a poza sezonem szybko zamykają, ale…
W Bratysławie polecam Leberfinger na skraju parku Janka Krala. W ofercie przepyszna domowa kuchnia, rewlacyjny wystrój wnętrza. Akurat trafiliśmy na festiwal (jeśli można to tak nazwać) bryndzovch haluskuw (tak się to odmienia chyba?). Warto zresztą poszukać restauracji o czym wie każdy kto próbował znaleźć tu na szybko sklep zpożywczy 🙂
Na wieczór polecam czynny do 23 Cafe Studio Club, laurinska 13. Naprawdę świetna atmosfera, spory wybów piw, pyszna kawa i jak dla mnie osobiście największy plus – jazz na żywo.
W Cervenym Kamenu przy okazji zwiedzania ogromnego, dobrze zachowanego zamku zajrzeć można do Tavrnu pod bastou. Duży wybór zarówno dań jak i win wszelakich. Polecam zapożyczone z kuchni węgierskiej: paprykową zupę rybną i bogracz. Dodam, że warto posłuchać kelnerki i zamówić od razu duży dzbanek piwa…
Mnie osobiście urzekła usytuowana w niedalekiej Modrej (tej od doskonałego wina) w samym niemal centrum pizzernia z… cukiernią 🙂 Oczywiście skorzystaliśmy. Pizza doskonała na cieniutkim cieści, wypieki również bardzo smakowite, szczytem tort kawowy z wiśniami. Godna polecenia kawa mielona na miejscu pod zamówienie.
W Trenczynie obok zamku, mnóstwo miejsc, gdzie można swobodnie zasiąść. My zapytalismy miejscowych. Polecono nam restauracje Lanius i karczmę Koliba. Wybraliśmy tę ostatnią i stwierdzam że wybór był jak dla mnie idealny. Poprosiliśmy o podanie według uznania, czegoś co przybliży nam kuchnię słowacką byle nie knedliczki (tak nam radzono). I tak raczyliśmy się zasmazanym w tartej bułce serem, zupą szczawiową, schabowym z kością a nawet ciastkami. Do całości piwo Zlaty bazant, tak zimny, że myślałem, że wypadną mi plomby z zębów.
Cóż zgłodniałem od tego pisania. Czas cos przekasić. Dzisiaj urodziny mojego przyjaciela. Zostaliśmy zaproszeni na kolację z prośbą o przyniesienie wina. Improwizujemy, gdyż nie wiemy do czego miałoby pasować. Uzbrojeni więc w argentyńskie Clos de los Siete (mam nadzięję, że Pan Piotr wybór pochwali) wybieramy się dziś wieczorem „w gości”. W prezencie niesiemy jedną z moich perełek – trójniak sycony na zaczynie z malin.
Brawo! W każdej sprawie brawo! No i na własnej piersi wuhodowałem wspaniałą konkurencję. Tyle znawstwa i takie podróże. Ale dzięki temu powstaje nasz blogowy przewodnik dla smakoszy.
O! O Hiszpanii i Portugalii sobie rozprawiają jakby nigdy nic, chłodzą sie gazpacho, a jeszcze lepiej schłodzonym białym winem andaluzyjskim, a mnie tu sopelek u nosa wisi, andaluzyjski pies by to porwał! -16C, a z wiatrem -26!!!
Kzin pieknie opisał pół Europy, idę sobie zaraz jakąś kromuchę zrobić, wszak pózna pora lunchu u mnie.
Jak się będziecie wybierać za Wielką Wodę, to coś polecę, a póki co lecę do kuchni!
Ja trochę nie na temat – ale rzecz interesująca. Czytał Pan, Panie Piotrze, o reformie europejskiej wspólnej organizacji rynku wina?
http://www.parlamenteuropejski.interia.pl/news/,868551
Panie Jacku,
dziękuję za zwrócenie uwagi na ten artykuł. I to właśnie na temat. Prawdę mówiąc przebijałem się przez ten tekst z dużym wysiłkiem. Napisany jest bowiem strasznym urzędowym językiem.
Po lekturze odnoszę nieodparcie smutne wrażenie, że te wszystkie regulacje dotyczące karczowania i nasadzeń, zezwoleń i ograniczeń odbije się na kieszeni miłośnikow wina. I w końcu biurokraci europejscy zmuszą mnie, który zdecydowanie woli wina włoskie, francuskie i hiszpańskie od trych zza oceanów, do kupowania caberneta czy merlota przyjeżdżającego z Chile, Kaliforni, Afryki Płd lub Nowej Zelandii.
Taka jest natura urzędasów, że gdy coś złapią w swoje ręce to juz nie odpuszczą dopóki nie uregulują. Raz im się udaje coś naprawić ale dość często – popsuć!
Ale jeszcze w ten weekend możemy skorzystać z czegoś dobrego, tutejszego (w sensie europejskiego) i niedrogiego, Np. sangiovese Frescobaldiego o pieknej nazwie Pater. Na zdrowie!
Tak w sprawie wina…
Mam nadzieję, że nie robię Gospodarzowi przykrości (jako zwolennikowi win auropejskich) ale z czystym sumieniem polecam kosztowane wczoraj na kolacji argentyńskie Clos de los Siete. Wyraźny owocowy smak, charakterystyczny posmak, jak dla idealne do mięsa.
A wczoraj czekała na nas niespodzianka – jak by specjalnie pod wino przygotowana wołowina duszona w czerwonym winie (stąd wiadomo dlaczego zostaliśmy poproszeni o doniesienie trunku).
Mięso okazało się delikatnie wysmazone chrupiące, ale jednocześnie miękkie. Połoczenie wołowiny z cielęciną daje naprawdę niezapomniany efekt. Zamiast polecaneggo na takie okazje makaronu na stół wjechał pólmisek brązowego ryżu z curry i tymiankiem – dla mnie bomba.
Po kolacji, podczas rozmowy przy dźwiękach nizapomnianego Satchmo „pojawiły się” jeszcze własnej roboty ciasteczka orzechowe oraz „nieśmiertelna”, obecna podczas każdej wizyty u mojego przyjaciela biała herbata.
Obejrzałam sobie zimę Alicji z dużym zainteresowaniem. Taką zimę najbardziej lubię – na obrazku, za oknem, na fotografii. Tylko jak ta nasza Alicja wpada do swojego „sklepiku na rogu”? Jak pamiętam 2,5 km brzegiem jeziora? Pewnie dostała już co najmniej srebrną odznakę polarną. Od kilku lt już nie jeżdżę niemal zupełnie, ale jeżeli ktoś z Was będzie kiedyś w Poznaniu, to serdecznie polecam knajpkę w obrębie Starego Miasta przy ul. Murnej. Knajpka też nazywa się „Murna”. Jest to grill-bar czyli niby nic ciekawego, ale kucharza mają znakomitego, porcje „męskie” i niestety – nie jest to tanie. Niemniej żeberka glazurowane midem albo cielęcina marynowana w soku cytrusów, a potem pieczona w kołderce z pieprzów – doskonałe. Jest jeszcze jedno miejsce (pewnie jest ich wiele tyle, że ja o nich nie wiem) gdzie karmią b.dobrze. Jest to prymitywne stoisko grillowe na Malcie – tuż przy trybunach dla widzów. Nie wiem na czym to polega, ale takiej karkówki w szaszłykach nie ma w mieście nigdzie. Znam osoby, które specjalnie przyjeżdżają z drugiego końca miasta po szaszłyki od p.Kwiatka.. Do „Ratuszowej” warto wpaść na kaczkę luzowaną z drożdżowymi pyzami k czerwoną kapustą, a do restauracji „U rajców” na wspaniale przyrządzone w sezonie kurki w śmietanie. Poznań ma jeszcze jedną specjalność – ciastka. Najlepsze w Polsce i to (broń mnie Panie Boże) nie w cukierniach zwycięzców konkursów międzynarodowych – Gruszeckich, ale w większości cukierni i kawiarni.
A u mnie w piekarniku siedzi placek o wdzięcznej nazwie „medusa” – jabłkowo – orzechowy. Potem na placku wyląduje krem ananasowu, ananasy, a w każdej środkowej dziurce ananasa wisienka z konfitury i wreszcie galaretka cytrynowa. Nie wiem, jak to wyjdzie, robię to pierwszy raz. Na obiad będzie polędwica (został ładny kawałek z jakiegoś rodzinnego spędu) w warzywach. Trochę podobna do wołowiny po burgondzku, ale jednak inna Wyciągniemy sobie z Anią butelczynę „egri bikawer” i racząc się płatami wołowiny w garniturze, urządzimy sobie ucztę. Możecie zachwycać się langustynkami i ostrygami, a ja i tak wolę uczciwy kawałek wołu albo innej gadziny.
Jakoś dzisiaj nikt o kuhni i knajpach nie pisze, więc czuję się usprawiedliwiona pisząc na temat poruszony przez Alicję. Moja Droga – uczymy się wszyscy i MY i ONI. Tyle, że ONI wpadają w paskudną pułapkę, którą zafundowała nam pop kultura. Bez mediów – nie ma człowieka polityki, więc stąd bezpardonowe „parcie na szkło” (jak mawiają dziennikarze). Kamera i mikrofon zaś żywią się wszystkim, co się dobrze sprzedaje, a sprzedaje się – wiadomo – anegdota, głupota, coś, co przekracza jakieś granice. Takiego zbliżenia nie wytrzyma żaden autorytet. Wiedzą o tym np. dwór brytyjski i Watykan, starannie dawkując informacje czy obrazy. Nie każdy jednak polityk (niezależnie od prywatnych ambicji) jest królową czy papieżem. Każdemu z nas przydarza się lapsus słowny albo inne drapanie się po nosie, tyle, że nikogo nie interesuje Alicja drapiąca sie po nosie, albo Pyra której „sie powiedziało”. A ONI są wciąż na widoku, wciąż na nowo oceniani… Pewnie, że powinni sobie z tego zdawać sprawę, ale czyż nie są jakąś tam emanacją naszej poszechności? Sama znam kilka tuzinów Lepperów, równie plotących duby smalone z zadufaniem godnym „Najmądrzejszych”. A panie (pożal się Boże) Hojarska, Beger, inne? Spotykam je w osiedlowym sklepiku codziennie. Są miłe, skromne, pracowite, a wystarczy, że zostaną radną osiedlową albo co gorsza jakąś personą przy parafii i od dzisiaj, od teraz „wiedzą lepiej”. Masz rację. To jest Nasz kraj ale jako Naród nie jesteśmy zbiorowiskiem sympatycznym. I to pomimo większych czy mniejszych zrywów. Tacy jesteśmy i skąd ma się wziąć te 8 tysięcy pasterzy 40 milionów baranów – jak o swoich rządach mawiali zawsze Anglicy?
Pyro, dobrze pamiętasz, 2.5 km w jedną strone, wzdłuż jeziora! Właśnie niedawno wróciłam, nawet po drodze parę zdjęć zrobiłam, a wróciwszy, przygotowałam wyżerkę nieskomplikowaną, zaraz tu sznureczek podrzucę i zaznaczam, że ten cholerny rozmaryn rozwija mi się jak nie w ogródku, to na parapecie, i tak sobie umyślił, że będzie kwitnął przez cały rok. Zawsze w doniczce, bo na zimę zabieram do chałupy, to nie jest klimat śródziemnomorski, aczkolwiek rownoleżnikowo Polska jest o parę stopni wyżej, niż moja wioska – Kingston, Ontario .To nie dekoracja malowana, to prawdziwe, te rozmaryny!
http://alicja.homelinux.com/news/Today_serving…jpg
Zaraz podam sznureczek do zimy na jeziorze, słoneczko, mrozu zaledwie -4, wiatru trochę, ale to wiosna w porównaniu do wczorajszej pogody. Jakieś Tatry by się przydały od północy, żeby zapore dla arktycznego powietrza dać…
Jesteśmy narodem sypmatycznym, tylko o tym nie wiemy, sami się wpuszczamy w kompleksy, tak ja to widzę z perspektywy dość dalekiej. Najpierw mieliśmy być mesjaszem narodów, potem inne tam, nawtykali nam do głowy takich głupot poeci i nie tylko. A w sumie to po prostu chyba ten układ geopolityczny sprawia, że jest jak jest, zawsze ktoś chciał nas zagarnąć. Mnie się wydaje, że to się szybko zmieni. Nie ma granic ni kordonów, młodzi się po świecie włóczą. Któregoś dnia powiedzą – dosyć, i odstawią od koryta ćwoków.
A że władza uderza do głowy, to inna sprawa. Czy to będzie Polska, czy Stany, czy Malta – władza korumpuje i tyle. Zaraz podeśle dzisiejsze zdjęcia jeziora! Nie ma to jak okoliczności przyrody!
http://alicja.homelinux.com/news/Today_serving.jpg
hrm… z adersem sie pochrzanilo…
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Ala/10.02.2007/
Zima, zima!
Gazpacho? Zimą! Nie, tego nie podadzą Szanownemu Panu o tej porze nawet w Madrycie.(U nas zresztą też chołodziec litewski milczkiem żwawo jedzą tylko bohaterowie „Pana Tadeusza” jeśli, ktoś sięgnie po tę książkę w lutym) Rozumiem terapeutyczne znaczenie wspominania zimą letnich posiłków pod cieplejszym niebem, ale czy nie można byłoby wrócić do porządku w porach roku i napisać czym zimą posilają się Hiszpanie? Nie tylko latem teraz wpadamy do Hiszpanii, Pańskie uwagi będą jak znalazł.
Pozdrawiam
To bardzo ciekawy anachronizm, z tym chlodnikiem w lutym, w Panu Tadeuszu. Przypomina mi to oburzenie, z jakim spotkalo se wsrod moich licznych przyjaciol-Rosjan „umieszczenie” imienin Tatiany w scenerii upalnego lata w brytyjskiej wersji filmowej (znakomitej, b. byronowskiej) Eugeniusza Oniegina. Przeciez kazde dziecko wie, ze imieniny Tatiany sa 25 stycznia i zadnych innych nie ma- mowili.( Innym, mniejszej miary anachronizmem w tymze filmie byl walc „Na sopkach Mandzurii” grany w czasie balu – walc jest z radzieciego filmu o donskich Kozakach, zas generalnie walce w czasach Puszkina byly w Rosji uznawane za najgorsze rozpustne bezecenstwo.)
Czy ktos jeszcze zna podobne anachronizmy?
Szanowny Panie Redaktorze pisze:
2007-02-11 o godz. 07:25
Gazpacho? Zimą!
Kochani! Przecież we wstępie wyraźnie zaznaczyłem, że to przewodnik na lato. Ale mysleć o nim trzeba juz teraz!
Przypomnieliscie mi angdotę o wielkim polskim aktorze Kurnakowiczu. Siedział sobie otóż pan Kurnakowicz w kawiarni pił kawkę, sączył koniaczek a na propozycję zjedzenia lodów owocowych odparł z oburzeniem: Lody?! Latem?!
aj…
Panie Piotrze, wcięło mi część komentarza po zacytowanym „Szanowny Panie redaktorze”, właśnie w tym stylu, że wspominamy, gdzie tam kto kiedy był i w jakiej knajpie podjadał, co poleca. Ten Word Press program czasami robi takie psikusy.
No to dodam, że od świtu pada śnieg i jest bajkowo, i nawet cieplo, tylko -2C.
Wcięło mi też pytanie do Pyry, czy na poznańskim Rynku jest knajpa pod nazwą „Pod Koziołkami” – z bardzo odległej przeszłości coś takiego mi się w zakamarkach pamięci…
A za to u nas -15. Dla ocieplenia atmosfery jutro będę bajał o winie, a pojutrze o serze. Zapowiadam tez nietypowy bo jubileuszowy quiz. Z nietypowa nagrodą!
A to się nazywa marketing!
A dobrze Wam tak! U mnie mroziło wystarczająco długo! Tylko niestety, zapowiadają następną falę mrozów 🙁