Przewodnik sycylijski
I znowu Kochani mogę Was oprowadzić po stołach. Tym razem sycylijskich. Najpierw kilka dań, o których z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że są pyszne. Jadłem i wkrótce będę jeść je ponownie: oto spaghetti alla Norma – makaron z ostrym sosem pomidorowym i bakłażanem. Oczywiście obficie posypany parmezanem. Jeszcze lepsze jest spaghetti al nero di sepia. To makaron ( a może być też i risotto) z sosem przyrządzonym z atramentu kałamarnicy. Na subtelnych – robi wrażenie jego czarny kolor. A ten zapach!!!Dla mięsożerców i miłośników kluch jest pasta n’casciata czyli krótkie rurki z sosem mięsnym, pulpetami, serem caciocavallo, kiełbaskami i jajami na twardo. Bywa też z dodatkiem grochu lub bakłażanów.
Z zup jadam tylko zuppa di pesce. Ryby można dobierać na życzenie. Jeśli zapominamy o makaronie to zwracamy uwagę na ryby: pesce spada alla ghiotta to miecznik w sosie cebulowym z oliwkami, kaparami, selerem i pieprzem. Bywa z dodatkiem kartofelków. Szczytem rozkoszy jest orata (dorada) alla griglia lub sogliola (sola) w sosie cytrynowym z szafranem. Zamiast pizzy polecam foccacio czyli placek przypominający pizzę ale jednak inny. Zwłaszcza alla marinara lub sfincione czyli z cebulą, anchois, pomidorami, caciocavallo, ziołami i oliwą.
Wszelkie owoce morza robione są na setki sposobów. Nie odmawiać gdy proponują. Na przekąskę koniecznie należy zjeść jeżowce. Je się te cholerniki na surowo rozkrojone przez kelnera w poprzek i wybierając różowe mięsko z sosem z dodatkiem morskiej wody. Smak wyborny i pełne poczucie zemsty. Zwłaszcza gdy wcześniej wbiło się kolec jeżowca w piętę. A całe morze pełne jest tych kolczastych kulek. (Polecam gumowe lub plastikowe obuwie do kąpieli). O espresso nie przypominam, bo każdy wie, że bez tego nie ma życia.
Nie zamawiać wody mineralnej, bo wino i tańsze i lepsze. Zwłaszcza ze szczepu Nero d’Avola.
A to kilka adresów trattorii w okolicach Taorminy: ‚A Zammara przy via Fratelli Bandiera (w Taorminie). Największą jej zaletą jest miejsce. Knajpka mieści się w gaju pomarańczowym. Wszystkie propozycje kucharza są rewelacyjne. La Giara przy vicolo (zaułku) La Floresta to chyba jeszcze piękniej położona knajpka. Widok na zatokę pozwala zapomnieć, że zapłacimy nieco więcej niż gdzie indziej. Jarosze czyli wegetarianie mają tu raj: ravioli z bakłażanem lub gołąbki czyli involtini z koprem włoskim zwanym też fenkułem. Pod Taorminą w Letojanni polecam knajpkę Nino. Tu królewskim daniem jest bruschetta z jeżowcem i z małżami. Na koniec – jest w Taorminie (wysoko w Castel Mola) ristorante Turrisi (zwane przez Polaków Pod Fallusem). Knajpa cała ozdobiona wizerunkami i rzeźbami męskich członków. Nawet (a może zwłaszcza) wazony, zastawa itp. mają kształt falliczny. Tu też karmią dobrze, co oznacza, że człek głodny może doskonale się posilić na Sycylii wszędzie. Najlepiej oczywiście tam gdzie nie ma turystów i są sami tutejsi. Ale w tym celu trzeba wyjechać w góry.
Nie bać się nikogo. Tubylcy są mili i gościnni. Nie lubią tylko lekceważenia. Na plażach nie kradną, aut nie uprowadzają. Jak twierdzą – bezpieczeństwa pilnują dobrze ale nie policjanci.
Buon apetito. Baci.
Komentarze
Grazie mille Panie Piotrze za ostatnie dwa opowiadania o kuchni polskiej,tej dawnej,no i z Sycylii!!!!
Wprawdzie jestem miesozerna,ale swieza smazona rybka nie pogardze.Szkoda,ze one tak drogie i nie tylko w Polsce.
A propos,czy moze Pan zdradzic,jaka jest panska najnajbardziej ulubiona potrawa,na ktora i w nocy mozna Pana obudzic?????
Pozdrawiam Ana.
O każdej porze i wszędzie przylecę na risotto con frutti di mare oraz na najprostsze spaghetti (ale wcale nie prostackie lecz wręcz wyrafinowane)myślę o spaghetti alio e olio czyli z czosnkiem i oliwą. Kto tego raz spróbował będzie o tym marzył stale.
Z ryb najwspanialsze wydają mi się dorady – albo z grilla , albo pieczone w soli.
Panie Piotrze, A dorada pieczona w grubej soli? Czyz to nie niebo w gebie? Ach…
Polecam zwykle spaghetti w porcie w Cefalu. Nie pamietam nazwy knajpy. Pewnie wlasciciel sie juz tez zmienil, ale wrazenia byly niesamowite. Widok na morze i port – mozna jesc co popadnie… Poznym popoludniem, gdy upal uchodzi, sugeruje wdrapanie sie na pobliskie wzgorza by objac wzrokiem Cefalu i jego niesamowita katedre. Niezbyt wielki wysilek, a warto. Jakby ogladalo sie calosc z lotu ptaka + to morze…
Będę tym razem z drugiej strony czyli pod Taorminą. Tam też są piekne widoki. Ale to jeszcze przyszłość. Tymczasem znowu wybieram się na skraj mego lasu pod Pułtuskiem. Tym razem szykuję portugalską kolację dla grupy starych przyjaciół. Wszystko opisze w poniedziałek.
Czekamy!!!
Panie Piotrze,
od dawna nurtuje mnie pytanie – jakim cudem udaje się Państwu – Panu i Pana małżonce, testować takie (prawie hurtowe) ilości przepisów, jakie ukazują się w Waszych książkach i to od lat. Byłam na Państwa wieczorze autorskim w warszawskim Trafficu, gdzie mówił Pan, że wydajecie 3 książki rocznie, każde z Was. Średnio można przyjąć, że w jednej książce jest około 200 przepisów. Gdyby prowadzili Państwo osobną kuchnię, to jeszcze sobie mogę wyobrazić podołanie zadaniu testowania tylu przepisów, ale we wspólnej kuchni? 1200 przepisów rocznie?
A przecież nawet nie codziennie stołuje się Pan w domu – chociażby z zawodowego obowiązku odwiedza Pan restauracje.
Z góry bardzo dziękuję za szczerą odpowiedź.
Pozdrawiam,
Mania
Pani Maniu,
nowe i nieznane nam dotąd przepisy zdarzaja się stosunkowo rzadko. Zdobywamy je podczas podróży lub wizyt u nowych znajomych. Cała ta reszta, którą prezentujemy czytelnikom i słuchaczom to przepisy znane nam od lat. Używane są one w naszej bliższej i dalszej rodzinie, bądź są podarowane nam przez przyjaciól.
Gdyby pomnożyć nasze lata ( a może tylko moje, by kobiecie nie wypominać wieku) to licząc się z powtarzalnością menu można przyjąc, że poznawałem 100 – 150 przepisów rocznie. Do dziś (a minęła mi juz sześćdziesiątka) mogłem poznać 7000 przepisów. Do tego Basia!
Statystyka jest czasem zaskakujaco śmieszna.
Prawda jest taka: nie polecamy przepisów, których nie jedliśmy i nie robiliśmy. Tego wymaga rzetelność autorska. Mogła się Pani zapewne o tym przekonać gotując z naszych książek.
Czasem, ale doprawdy niezbyt często, korzystamy z opinii najbliższych przyjaciół o sprawdzonym i zbliżonym do naszego smaku. I tyle. Życzę smacznego i proszę o pełne zaufanie w tej mierze.
Przy okazji zapraszam na kolejną (jesienną) promocję naszych książek: Barbary – „Nowości na polskim stole” i mojej – „Krwawa historia smaku” wydanych przez Nowy Świat.
P.Ad.
Słóweczko ode mnie a propos najlepszej kuchni pod słońcem, tj. cuciny italiańskiej 🙂
Jeśli w poniedziałek aglio ed olio, to we wtorek caccio e pepe, czyli spaghetti po rzymsku: na ugotowane spaghetti, na talerzu, wrzucamy utarty ser, np. parmiggiano, i solidnie doprawiamy pieprzem prosto z młynka. Wszystko sprawnie wymieszać, i dopieprzyć w razie potrzeby.
W środę może być kwiat dyni lub cukinii w cieście naleśnikowym…
A w czwartek młode pędy z „krzaczka” ogórka zrobione a la szpinak…
W piątek po czymś takim wcale nie trzeba pościć.
Saluti