Obrona kobiet

„Nauka gospodarstwa domowego w ściśle oznaczonem pojęciu, jest sztuką rozumnego i oszczędnego rządzenia domem, czyli, rozwijając to pojęcie, jest to trafny i umiejętny zarząd całem domowem mieniem oraz przeznaczonemi na ten cel funduszami tak, aby wszelkie potrzeby rodziny i domowników były we właściwym czasie i stosownie do możności zaspokojone” – pisze słynna Lucyna Ćwierczakiewiczowa w „Kursie gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla kobiet”. Gebethner i Wolf wydali tę pożyteczną wielce książeczkę w 1889 roku. Przeszła ona wszelkie burze dziejowe i w postaci rozpadającego się i pożółkłego tomiku dostała się w moje ręce. Teraz zaś co celniejsze rady Pani Lucyny przekażę młodym Czytelniczkom i Czytelnikom blogu okraszając je czasem przepisami, a czasem współczesnymi opowiastkami.

„Od tej więc chwili – stwierdza autorytatywnie autorka – zniknął przesąd, jakoby rozwinięcie umysłowe kobiety i przyzwyczajenie do wyższych naukowych poglądów było przeszkodą w spełnianiu obowiązków jej przeznaczenia jako kobiety, córki, żony, matki, okazując jasno, iż można połączyć przymioty towarzyskie, a nawet prawdziwą naukę z obowiązkami dobrej gospodyni.”

Spokojny więc, że nie psuję harmonii domowej i towarzyskiej wykształconych wysoko Blogowiczek zapraszam je do kuchni na chwilę wytchnienia od zajęć intelektualnych i przypominam, że dalszy ciąg wykładu nastąpi.

Teraz krótkie sprawozdanie z weekendu. Był on nie tylko gorący, temperatura dochodziła do 30 st C w cieniu, lecz także i wielce smakowity. I nie będę tym razem przechwalał się swoimi umiejętnościami lecz opowiem o dwóch kolacjach wydanych przez dwie nasze przyjaciółki.

Pierwsza miała miejsce we wsi sąsiadującej z moim letnim domem o miedzę. Prawdę mówiąc nie przez miedzę a przez piękny las trzeba przejść lub przejechać by znaleźć się w chałupie Grażyny. A tam już czekało na nas świetne towarzystwo i doskonałe jadło. Trochę baliśmy się, że (zapowiedziane wprawdzie) nasze spóźnienie może uszczuplić liczbę dań na naszych talerzach ale nic takiego nie miało miejsca. Po pierwsze spóźniliśmy się bardzo mało (a wracaliśmy na wieś z Pikniku z Książką zorganizowanego przez Bibliotekę we Włochach, który był bardzo udany) a po drugie u Grażyny nigdy nie brakuje smakołyków. Tak było i tym razem. Do dziś czuję na języku smak sałatki z pieczonego kurczaka z paseczkami różnych sałat, jajami na twardo, pomidorem a wszystko polane wspaniałą oliwą. Daniem głównym były zawijane zrazy także z kurczaka faszerowane mielonym… kurczakiem. Okazało się iż kurczak w kurczaku to bardzo dobry pomysł. Do tego były wina chilijskie najpierw białe chardonnay, a gdy się skończyło to pojawiło się czerwone z najszlachetniejszego chyba hiszpańskiego szczepu tempranillo i wyśmienite carmenere. Carmenere przed laty wielce było popularne w okolicach Bordeaux aż do momentu słynnej plagi filoksery, która zniszczyła tamtejsze winnice. Dziś carmenere święci triumfy właśnie w Chile. A daje wina o pięknej rubinowej barwie, bardzo owocowym zapachu i pewnej goryczce doskonale gaszącej pragnienie w upalne wieczory.

Druga kolacja miała miejsce już w Warszawie. Choć prawdę powiedziawszy warunki były niemal wiejskie. Barbara bowiem – ale nie ta moja, tylko jej przyjaciółka z czasów wspólnej nauki w słynnym liceum Żmichowskiej (sława liceum moim zdaniem wzięła się stąd, że uczyły się tam najpiękniejsze dziewczyny w stolicy) – mieszka tuż przy Polach Mokotowskich, wśród drzew i w sąsiedztwie ogrodów działkowych, na tarasie zaś ma własny bogaty ogród. A i na stole pojawiły się dania wiejskie np. kurki w śmietanie, pieczone pomidory z czosnkiem i pieprzem. Ale początek był zupełnie inny: słodkie, aromatyczne melony zawinięte w szynkę parmeńską, ze świeżymi figami w sosie z gęstego octu balsamicznego. Delikatny smak (zwłaszcza fig) owoców w kontraście z szynką i balsamico był rewelacyjny.

W sobotę spodobał mi się kurczak w kurczaku, a w niedzielę cielęcina z cielęciną. Były bowiem zraziki cielęce w sosie śmietanowym i mielone kotleciki przyrządzone bardzo pikantnie. Sam nie potrafię stwierdzić, które były lepsze. Mimo, że próby ponawiałem parokrotnie.

I tu też królowały wina z okolic Santiago de Chile. Inwazja tych płynów zza oceanu trwa a ja coraz bardziej się do nich przekonuję.

No i obie kolacje dowiodły, że rację miała Pani Ćwierczakiewiczowa pisząc, iż kobiety inteligentne potrafią sprawić by „wszelkie potrzeby rodziny i domowników były we właściwym czasie i stosownie do możności zaspokojone” i „można połączyć przymioty towarzyskie, a nawet prawdziwą naukę z obowiązkami dobrej gospodyni.”