Tak jak w kinie…

Od lat pisaliśmy i piszemy o tym, że gotowanie jest sztuką. Wiele osób podziela nasz pogląd.

Jak do kina można od kilku już lat iść do restauracji. Od trzech sezonów organizuje się bowiem Fine Dining Week, co na polski można byłoby przetłumaczyć w sposób najbardziej oddający istotę rzeczy, jako Tydzień Świetnego Jadania. Rzecz polega na wykupieniu sobie „biletu” dzięki któremu możemy zjeść (znacznie taniej) w starannie wybranych, świetnych warszawskich restauracjach eleganckie menu.

Od dawna traktujemy jedzenie lepiej, niż gdyby było tylko dostarczeniem niezbędnej porcji energii. Ma nam ono sprawiać przyjemność zarówno smakiem, jak sposobem przygotowania, podaniem, zestawem poszczególnych dań, pięknym otoczeniem, w tym przypadku restauracyjnego, wnętrza. Kilka tysięcy biletów na Fine Dining Week poszło jak świeże bułeczki. Organizatorzy starali się dowiedzieć, kim są kupujący je. I tu prawdziwe zdziwienie i to pozytywne. Dużą, liczącą się grupę kupujących bilety wstępu do doskonałych restauracji, stanowili młodzi ludzie. Dobrze, niechaj się uczą smaku.

Przyznam się nieśmiało, że sama wzięłam udział w tym święcie smakoszy. W restauracji „Kieliszki na Hożej” jadłam niezwykły lunch, na który składały się smażone w cieście piwnym kawałki świeżego śledzia, sałatka z różnokolorowych (tak, tak!) buraczków z licznymi wymyślnymi dodatkami, nie przesadnie obfity talerz zupy szczawiowej z krokietem ze smardzami oraz jajkiem. Podana następnie jagnięcina, choć doskonała, powitana już była z mniejszym apetytem, ale nadwątlone moje siły na nowo powróciły na widok deseru: obok miniaturowego serowego pączka był m.in. tzw. plaster miodu, specjalnie podpieczony miód palce lizać. Jeśli zainteresowała Was moja opowieść, zajrzyjcie na stronę Fine Dining Week . Dowiecie się, gdzie naprawdę starają się o nas wyjątkowo .