Święta rozsądne

Wielkanoc była zawsze świętem radosnym, choćby dlatego, że w dawnych czasach, po 40 dniach postu, podczas którego odmawiano sobie wszystkiego co cieszy ludzkie podniebienie, kiedy królował na stołach (zwłaszcza tych uboższych!) żur i śledź, otwierała się możliwość jedzenia, i to smakowitego, w co najmniej wystarczających ilościach. Tradycyjne na polskiej wsi rozbijanie garnka z żurem i wieszanie śledzia dręczyciela na drzewie to był ostatni etap oczekiwania na wielkanocne śniadanie.

Wielkanoc to smaczne święta. Dlatego już odczuwamy wzmożony ruch w sklepach spożywczych, choć może nie przesadne, ale jednak dostrzegalne. Kupuje się różne produkty wcześniej, aby niczego nie zapomnieć.

Przyznaję się, że poddaję się nastrojowi gorączkowych i obfitych zakupów, choć nie jestem szefową świąt a jedynie skromnym pomocnikiem. Ten nastrój jest mi po prostu miły. Ale tym razem postaram się, aby po świętach nie oddawać znajomym kurom kawałków wyschłych ciast, a pieskom kawałków już nie smakowitego mięsa. Po prostu swoje plany zakupowe podzielę co najmniej przez 3. Przyrzekam.

Postanowiłam też nie wypiekać 5 mazurków a tylko 2 i to w ilościach rzemieślniczych, nie przemysłowych. Kto ma siłę wytrwać do ciast!

Natomiast moje serce doświadczonej gospodyni będzie spokojniejsze, jeśli w lodówce znajdzie się w szczelnie zamkniętym naczyniu kawałek zamarynowanego indyka. Można go będzie upiec nawet kilka dni po świętach, o ile wcześniej nie wpadną niespodziewani goście. Mazurki, takie jak kajmakowy i czekoladowy, także zostaną w domyśle, bo przygotuję tylko kruchą podstawę a obie masy ewentualnie, o ile będą potrzebne. Mam w zapasie także słoiczek prawie gotowej sałatki warzywnej, którą w razie czego w 5 minut można przygotować z majonezem, jabłkiem, ogórkiem i jajkiem na twardo.

No i co, czy już wierzycie, że nie będę w tym roku marnować jedzenia?