Zdobić czy nie zdobić?

Kilka lat temu w porannej audycji telewizyjnej promowaliśmy obydwoje z Piotrem swoje nowe książki. Był to czas przedwiosenny, więc przygotowałam wedle swego książkowego przepisu mazurek. Był kruchy, z czekoladową polewą i smakowitą skórką pomarańczową oraz migdałami wycinanymi, ale niezbyt fantazyjnie, rąbek ciasta był trochę nierówny, widomy dowód ręcznego wykonania. Zadzwoniła pani, która szyderczo powiedziała, że pani Adamczewska nie zrobiła równiutkiego, starannego ciasta, tylko jakiś niezgrabny twór. Oczywiście, mogło to ciasto nie przypaść do gustu, ale mnie podobało się właśnie to, że nie był równym maszynowym, mazurkiem jak spod sztancy, jakie można kupić sklepach przed Wielkanocą.

Od razu przyznam się, że w nie gustuję w potrawach przybranych, dekoracyjnych, wypracowanych, pracowicie upiększanych. Z dzieciństwa pamiętam przyjęcia, na których więdła na półmiskach zielona sałata, obsychały jajka na twardo. Zawsze omijałam je przy nabieraniu sobie wędlin czy mięs.

Ostatnio mamy kolejną modę: przybieramy potrawy kwiatami. Całe opakowania kwiatów możemy kupić lub je ściąć z domowych lub ogrodowych nagietków, nasturcji, bratków czy chabrów. Powiem coś niepopularnego: nie przybieram półmisków, kwiaty najwyżej dodaję do sałatek. Uważam, że dobrze przygotowane danie jest wystarczająco dekoracyjne i apetyczne, nie potrzebuje zmęczonych przybrań. Na przykład bochen świeżego chleba, rumiane bułki, ładny befsztyk czy kawałek sera piękne same w sobie, nie wymagają przybrania? Ważne jest naczynie, w którym podajemy, sposób przyrządzenia, dobór składników potrawy, piękny obrus, serwetki, przyzwoite nakrycie stołu. I apetyt.

Zbyt ozdobnie podane danie wydaje mi się nieco tandetne, nieapetyczne, kiczowate i niehigieniczne. Mam nadzieję, że nie uznacie tego za przesadę?