W domu najlepiej

Czasem miewam okazje, by pójść do restauracji lub kawiarni na lunch, bo najwygodniej spotykać się przy stoliku z niewielką przekąską, kiedy trzeba omówić ze znajomą ważne życiowe kwestie. Spotkanie w domu to zawsze dla jednej strony praca, czyli niesprawiedliwy podział ról, gdy jedna jest gościem, a druga gospodynią. W tygodniu przedświątecznym, kiedy czekają nas porządki i wysiłek w kuchni albo wręcz jesteśmy już w ich trakcie, spotkanie poza domem jest szczególnie dobrym wyjściem.

Najłatwiej spotkać się w Śródmieściu, gdzie i restauracyjek, i kawiarni wiele – do wyboru, do koloru. Ostatnio spotkałam się w renomowanej restauracji z będącą przejazdem w Warszawie koleżanką ze studiów. Podano mi lekki posiłek o smaku nieokreślonym, z dodatkiem bitej gorzkawej śmietany zamiast odrobiny uczciwej, gęstej kremówki. Dodatki rybne były bez zarzutu. Ale danie nadawało się, aby wszcząć wojnę w jego sprawie.

Skoro jednak nie widziałyśmy się sporo lat, nie było sensu marnować tej godziny na głupstwa. A pomyśleć tylko, że gdybym ją zaprosiła na lunch domowy, zrobiłabym quiche lorraine lub sałatę z tuńczykiem, jajkami na twardo i wieloma warzywami. Byłoby zdrowo, smakowicie i z większą przyjemnością.

Zastanawiam się, dlaczego w dobrych nawet lokalach zdarzają się kiksy, niesmaczne jedzenie, nietrafione dania. W moich ulubionych Włoszech raz tylko trafiliśmy na jedzenie niesmaczne. Pamiętamy to Marinie di Massa, położonej niedaleko Carrary, do dziś, po latach.

Co do tej restauracyjki, straciłam złudzenia, nie wyszłam zadowolona, ot, tyle. Ale pogadałyśmy sobie o wszystkim. W tym nam nie przeszkodzono.