Co powiecie o mlecznych barach

Podczas ostatnich wędrówek po mieście spostrzegłam ze zdziwieniem, że w niektórych punktach Warszawy czas się zatrzymał. Wychodzą z niebytu bary mleczne, czyli lokale, które pamiętam z odległego dzieciństwa, a później młodości.

Ponieważ mleko było moim osobistym nieprzyjacielem, nigdy nie chodziłam na relatywnie tanie posiłki do barów, co czynili koledzy ze studiów. W nowej sytuacji gospodarczej, po 1989 roku, bary mleczne znikały i chyba nie całkiem bez racji, bo często nie oferowały ani jadłospisu, ani sposobu podawania, ani obsługi, do jakich w nowych warunkach aspirowaliśmy. Chociaż niektóre bary miały doskonałą opinię i podobno naprawdę doskonałe, prawie domowe potrawy, coraz częściej duża była oferta zdrowych dań jarskich, ale nie „wpasowały się” w jedzeniowe mody, a także w nowe warunki ekonomiczne. Po latach najwyraźniej zatęskniliśmy do leniwych, zupy pomidorowej z ryżem czy kaszy gryczanej z sadzonym jajkiem bukietu z jarzyn i gigantycznych ruskich pierogów.

Powstają we wszystkich niemal miastach. Są jednak tworami zgoła innymi niż poczciwe bary z epoki słusznie minionej, Barejowskie sytuacje ze sztućcami z aluminium czy krzyki obsługi: „kto prosił ruskie” – to już przeszłość. Zmieniło się menu, podaje się tam również dania mięsne, znacznie więcej warzyw i ciekawych modnych nowych potraw. Dlaczego zatem te lokale noszą nazwę barów mlecznych: czy jest to wyraz nostalgii czy sygnał dla klientów? „Zapraszamy, tu zjesz niedrogo”. Rozumiem, że przy nazwie pozostają te, które jak warszawski na Kruczej czy na Nowym Świecie mają zarówno dobrą opinię, historię, jak i miejsce w miejskim krajobrazie. Ale pozostałe? Ot, ciekawostka. A może po prostu tęsknota za starymi sprawdzonymi wzorcami.

A tak poza tym to interesujące, jakie są te najciekawsze nowe propozycje „barów mlecznych”, co może nas w nich mile zaskoczyć?