Punkty zbiorowego żywienia snobów

Mało kto pamięta tę nazwę, którą władze w PRL nadały lokalom nazywanym w cywilizowanym świecie restauracjami.

Gdy wraz ze słusznie minionym ustrojem (a może nawet trochę wcześniej, bo gastronomia szła w awangardzie przemian) zniknęły owe punkty i pojawiły się szyldy ze słowem „restauracja”, noszące przy tym najbardziej wymyślne obcojęzyczne nazwy, cieszyłem się, że wszyscy mamy tak wielki wybór jadania w prawdziwych barach i restauracyjkach częstujących gości różnorodnymi daniami kuchni niemal z całego świata.

Przez te ostatnie 26 lat nowe lokale powstawały jak grzyby po deszczu. Jedne utrzymywały się na powierzchni rynku gastronomicznego dłużej, inne krócej. Nieliczne – zwykle najlepsze i prowadzone przez ludzi znających się na tym biznesie i chcących swych gości dobrze karmić – istnieją do dziś i będą zapewne działać przez kolejne lata.

Tu najlepszym znanym mi przykładem są restauracje należące do rodziny Kręglickich. Mam nadzieję, że dorastające dzieci właścicieli „Chianti”, „El Popo”, „Santorini” i trzech innych bardzo popularnych stołecznych lokali przejmą we właściwym czasie schedę i moje wnuki oraz prawnuki będą miały gdzie dobrze i smacznie jadać.

W ostatnim okresie powstaje w Warszawie coraz więcej lokali nie dla smakoszy i zwykłych zgłodniałych ludzi, a dla snobów i celebrytów. Tu dygresja – nie jestem zaciekłym wrogiem snobizmu. Sam mu czasem ulegam i uważam, że szczypta wyrafinowania bywa pożyteczna. Byle bez przesady. Tymczasem nowe restauracje, o których mówię, nie są lokalami ani dla mnie, ani dla szukających dobrego miejsca na kolację przechodniów. I nie chodzi mi głównie o nadmierne wyrafinowanie w wystroju wnętrza, które na ogół przypomina stację kosmiczną (co m.in. powoduje też księżycowe ceny), ale także (a może głównie) o zaproszenia, które przysługują na ogół wybranym i dopuszczanym na te spektakle kulinarne. I nie piszę tego z zazdrością, bo takie zaproszenia miewam, ale ich na ogół nie wykorzystuję.Alta sorbet di melaP3020073Zgromadzone na tym „kosmodromie” towarzystwo dostaje na talerzach trawki, ziarenka, pianki zamiast mięsa czy ryby, a wszystko ułożone w formie obrazów Picassa.

Towarzyszą temu występy kucharza, który zamiast zajmować się gotowaniem opowiada o swoich wędrówkach po łąkach i gajach (czasem i po gospodarstwach rolnych) w poszukiwaniu roślin, ryb i zwierząt, które będą potem stanowić tworzywo dzieła tworzonego przez owych artystów używających zamiast pędzla i dłuta retort ciekłego azotu i innych laboratoryjnych narzędzi.OLYMPUS DIGITAL CAMERATaki spektakl słowno-muzyczny trwa zwykle dwie, a nawet trzy godziny. Goście wychodzą zachwyceni, bo mają czym się przechwalać wśród przyjaciół, a i kasa restauratora bywa napełniona.

Nie nawołuję do likwidacji podobnych zabaw. Martwi mnie tylko, że jest ich coraz więcej. A wśród nowo otwieranych lokali coraz mniej takich, o których można powiedzieć: miła knajpka.schabowy z kostkąA gdzie można zjeść schabowy z kostką?