Ciasteczka chodzące parami

Są słodycze, które kojarzą mi się zawsze w parze.

To faworki i bezy. Zawsze w naszym domu bywają razem. Dziwi mnie niezmiennie, gdy gdzieś podawane są same bezy albo wyłącznie faworki. Wówczas domyślam się, że to nie produkcja domowa, tylko kupione w cukierni.

Nigdy nie zastanawiałem się nad tym zjawiskiem, bo sam nie zajmuję się robieniem deserów. Bywam tylko dorywczo zatrudniony jako siła pomocnicza przy faworkach. Jest bowiem pewna bardzo ważna faza ich produkcji, przy której liczą się nie umiejętności, lecz prosta siła fizyczna. Ciasto na faworki musi być bite wałkiem. I to im dłużej, tym lepiej. Zwykle po kwadransie tej mordęgi odpadam, bo jestem spocony i zmęczony bardziej niż po rąbaniu drzewa do pieca na wsi.OLYMPUS DIGITAL CAMERAW tym roku robiliśmy faworki w przemysłowej wręcz ilości, bo część powędrowała na Sylwestra organizowanego przez wnuczkę, a druga część – także na Sylwestra – przez wnuka. Mieszkają bowiem osobno i mają osobne kręgi przyjaciół. Ostatnia porcja faworków, i to wcale niemała, została dla nas.OLYMPUS DIGITAL CAMERABijąc wałkiem (a mamy drewniany i ciężki, odziedziczony po babci) w wielką pacynę ciasta, zobaczyłem olbrzymi słój wypełniony białkami z jajek, których żółtka zużyte zostały do faworków. Wtedy dopiero błysnęła mi myśl, że za chwilę ruszy produkcja bezów.

W tym tygodniu mamy kilkakrotnie gości herbacianych, a na takie podwieczorki najlepsze są właśnie bezy i faworki. I zawsze w parze.