Człowiek bywa dobry (raz do roku i nie dla wszystkich)

Wprawdzie o świątecznym karpiu już pisałem, ale siedząc przy komputerze, usłyszałem opowieść, która wprawiła mnie w konsternację.

Zacząłem się więc zastanawiać, czy człowiek bywa dobry tylko raz w roku i czy dla wszystkich? W dodatku ta jego dobroć czasem bokiem wychodzi obiektowi wybuchu niespodziewanej sympatii.

Młody dziennikarz opowiedział, jak pod wpływem swego dorastającego syna kupił żywego karpia i nie uśmiercił go w celu przyrządzenia na świąteczny stół, tylko poszedł wraz z pomysłodawcą i rybą nad staw znajdujący się w pobliżu ich domu i wspólnie wypuścili karpia na wolność.karp jedenPan redaktor o wielkim i dobrym sercu natychmiast otrzymał pytania od mniej litościwego (ale chyba bardziej myślącego) słuchacza czy sprawdził, czyj to staw, jaka w nim jest woda i jak jest głęboki, czy przypadkiem nie odprowadzane tam są ścieki z całej okolicy i na koniec – kto będzie dokarmiał rybę, której nie zje w tym roku jego rodzina. Na większość (a właściwie na wszystkie) pytania dobroczyńca nie potrafił odpowiedzieć.

Wygląda więc na to, że ryba unikając młotka i noża, zapewne straciła życie w dużo gorszych okolicznościach niż w kuchni i piekarniku. Na dodatek jej cierpienia mogły trwać dużo dłużej niż chwila, w której spotkałaby się z kucharzem.

A ja sobie wyobraziłem, że zamiast szynki, baleronu i kiełbasy można by przed Wielkanocą kupować malutkie, różowe śliczne prosiaczki i wypuszczać je w ogródkach działkowych, w których to miejscach dziś królują lisy, a cielęta wyprowadzać na podmiejskie łąki, gdzie ich dalszymi losami mogłyby zająć się bezdomne psy.

Podobnym rodzajem dobroci wywołanej nadchodzącymi świętami można by obdarowywać i ludzi, urządzając im raz do roku kolację i patrzeć, jak ze smakiem zjadają nasze dobre serduszka. A potem zapominać o obdarowanych. Gloryja!