Bardzo lubię palić w „kozie”

Najbliższy weekend zapowiada się kiepsko. Podobno temperatura nie przekroczy 7 st.C i cały czas ma siąpić deszcz. Myślałem nawet, że zrezygnujemy z wyjazdu na wieś, a tu tymczasem najmłodsze pokolenie domaga się wizyty w lesie. Twierdzą, że w sąsiednich wsiach pojawiły się grzyby. No i co zrobić?

Na szczęście w naszej kuchni zamiast wiejskiego pieca kuchennego jest zamontowana piękna, ozdobna, żeliwna „koza”. Rozgrzewa się ona bardzo szybko i oddaje ciepło wielkiemu i rozłożystemu kominowi, który jest w stanie ogrzać cały dom.

Ostatnio po kilku godzinach palenia i pootwieraniu wszystkich drzwi łączących pokoje w całym domu był upał jak w najgorętszy dzień minionego lata. Musieliśmy więc otworzyć lufciki, by dało się wytrzymać.

Lubię palić w tej „kozie”, bo drewno trzaska, w kominie huczy, czyli jest prawdziwie wiejska atmosfera. Najmilej zaś jest wieczorem, gdy zamiast żarówek dom rozjaśnia ogień z płonącego i pachnącego drewna. A zapas drewna mamy na parę lat.OLYMPUS DIGITAL CAMERADodatkową radość daje kolacja ugotowana nie na elektrycznej kuchence indukcyjnej, tylko na żeliwnej płycie, w której siłę płomienia regulują wyjmowane lub dokładane fajerki. Taką techniką ugotowane potrawy mają naprawdę wyjątkowy smak.
Niska temperatura i deszczyk za oknem zupełnie nie są straszne.