To były huczne dożynki!

Lunapark – okazało się – pojawił się nie bez przyczyny. W niedzielę bowiem odbyły się w Zatorach gminne dożynki. Już dawno nie oglądałem tego święta, więc tym chętniej pognałem na boisko i już nie biadoliłem, że cała murawa będzie do cna zniszczona. Cel bowiem był szlachetny, a boisko niewątpliwie zostanie szybko doprowadzone do normalnego stanu.

Obok głównej estrady dożynkowej ustawiono kiosk z informacjami o naszej gminie. Wśród nich wyróżniał się pięknie zilustrowany album „Mazowsze z kurpiowska duszą”, czyli historia Zatorów i okolic. A dzieje tych okolic sięgają wstecz parę tysięcy lat. Tu bowiem odkryto mezolityczne obozowisko sprzed 9 tysięcy lat ze śladami myśliwych i rybaków.

We wsi Lemany odkopano zaś cmentarzysko sprzed dwóch tysięcy lat i archeolodzy prowadzili na nim długotrwałe i owocne badania. Od XIII wieku są już trwałe ślady pisany o nadaniach tych terenów rycerzom i kościołowi.

Dzisiejsze Zatory wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk i były m.in. własnością Radziwiłłów, Glinków, a w okresie międzywojennym Bagniewskich. W tym czasie przebudowano piękny pałac i niezwykłej urody park pałacowy.

Jakie są losy dzisiejsze tej wspaniałej posiadłości – opowiem przy innej okazji. Dziś jeszcze kilka słów o święcie plonów. Oprócz tradycyjnego i imponującego wieńca uczestnicy obejrzeli występy tradycyjnych zespołów z pogranicza Kurpi i Mazowsza, ale także tzw. kapel młodzieżowych. Odbył się konkurs na nalewki i chleby. A kupić i zjeść można było razowiec ze smalcem, kiełbasy i kaszanki czy słynne polędwiczki suszone z Lutobroku. Były też słynne torty z pułtuskiego Zamku.

Mnie udało się znaleźć stoisko z fafernuchami, co jest niezwykłą rzadkością. Fafernuchy zaś to ciasteczka (nie dla ludzi o słabych zębach, bo twarde są jak ze stali) o aromacie cynamonowym i smaku mocno pieprznym. Można je trzymać w spiżarni przez parę miesięcy bez utraty ich kurpiowskiego smaku.

Wspomnę jeszcze o cukrowej wacie (w tym nieznanej mi tęczowej) i innych miejscowych dawno zapomnianych smakołykach. O Lunaparku Tomaszewskich już pisałem. Nie udało mi się jednak namówić Basi na przejażdżkę łabędziem. A to przecież nieczęsta okazja.