Co można zobaczyć na prowincji

Jakiś czas temu pisałem o supermarkecie, który powstał w mojej wsi gminnej i martwiłem się o przyszłość kilku małych sklepików prowadzonych przez sąsiadów. Jeszcze chyba za mało czasu upłynęło, by wyciągać jakieś wnioski z koegzystencji kolosa i liliputów, ale chwilowo ich koegzystencja wygląda całkiem dobrze.

Przeczytałem też artykuł Adama Grzeszaka w POLITYCE właśnie na ten temat i zastanowił mnie jego ostatni akapit, który brzmi tak:

W środku tych handlowych wojen jest Polak konsument. Pytany, czy woli kupować w dyskoncie, czy w tradycyjnym sklepie przyznaje, że oczywiście w tradycyjnym. Czy woli polski market czy też zagraniczny – wskazuje bez wahania na polski. A potem zbiera sieciowe gazetki, przegląda najnowsze promocje i idzie robić zakupy, tam gdzie akurat najtaniej.

Po tej lekturze popatrzyłem na parkujące pod sklepami w mojej wsi samochody. I zrozumiałem, dlaczego pod nowym marketem jest coraz gęściej.

W pobliżu kościoła i pałacu jest u nas też boisko do piłki nożnej. Od czasu do czasu odbywają się na nim mecze jakiejś najniższej ligi. Teraz na pewien czas sport zostanie zawieszony. Całe boisko bowiem jest zastawione jaskrawymi karuzelami, pawilonami wróżek, strzelnicami i innymi służącymi rozrywce urządzeniami.

Słowem – w naszej gminie pojawił się prawdziwy Lunapark. Jeszcze wprawdzie nie funkcjonuje, ale montaż urządzeń dobiega końca. Ile zaś daje radości mieszkańcom, opowiem przy następnej okazji, już po skorzystaniu choćby z niektórych urządzeń.

Mam też nadzieję, że Lunapark poczeka na nasz blogowy Zjazd i wszyscy będą mogli powirować na łabędziu lub pojeździć na diabelskim młynie.