Każdy jada to, co lubi

Aż boję się wspomnieć o wczorajszym lunchu, który jadłem w sąsiedniej wsi i w towarzystwie (co prawda byłych) dyplomatów, a nawet ich najwyższych szefów.

W dodatku jadłem dania wprost fantastyczne, ale raczej nieakceptowane przez blogowego kolegę z Berlina. Nie mogę jednak jadać na rozkaz, zwłaszcza że wprawdzie obaj lubimy ryby, ale co do innych dań i poglądów na życie różnimy się zasadniczo. Niech więc każdy zostanie przy swoim i drugiego nie potępia.

Po drodze do sąsiadów zatrzymałem się na dłużej na skraju lasu i bagnisk, by przyjrzeć się żurawiom z odległości zaledwie kilku metrów. Dostojne ptaszyska nie reagowały na naszą obecność, bo wiedziały widocznie, że nie wkroczymy na tereny podmokłe. A one tam znalazły najwyraźniej coś smacznego. I tylko żal mi było, że nie wziąłem ze sobą aparatu, bo nawet brak talentu nie może zepsuć portretu żurawia oglądanego z bliska.OLYMPUS DIGITAL CAMERAPóźniej przez kilka godzin spotkania słuchałem opowieści ze świata, które są godne zanotowania. Moi rozmówcy potrafią pięknie i ciekawie mówić, więc po powrocie porobiłem zapiski. Muszę jednak przy następnej okazji ich zapytać, czy są one do publikacji.

Mnie zafrapowały najbardziej relacje z wiecznej zmarzliny w Jakucji – krainy diamentów – i wyjaśnienie, dlaczego nawet wielkie bloki mieszkalne czy biurowe są tam budowane na palach (betonowych). Chodzi bowiem o to, by gmach, który jest ogrzewany, nie powodował rozmarzania podłoża, co mogłoby doprowadzić do zawalenia się konstrukcji. Poduszka powietrzna pomiędzy ziemią a podstawą budynku zapobiega takiej sytuacji.

W drodze powrotnej wypatrywałem „moich” żurawi, ale te już odleciały najedzone. Zobaczyliśmy natomiast spore zgromadzenia bocianów. Czyżby już myślały o powrocie do Afryki?