Gdzie będą stały te konfitury?

Każdy spryciarz wie, gdzie one stoją. Jedne na wysokiej półce w spiżarni, inne w Toskanii. Łatwo po nie sięgnąć i napełnić się do syta.

Na ogół ci, którzy wiedzą, gdzie sięgać, korzystają z owoców cudzej pracy i są bardzo zdziwieni, gdy im się to wytyka. Ale większość z nas – producentów konfitur – łatwo to wybacza, bo przecież robimy je przede wszystkim dla łakomczuchów. Wolelibyśmy jednak, gdyby potrafili to docenić i podziękować. Za słodycz wiśni, lekki kwasek moreli lub luksus toskańskiej willi.

Moja spiżarnia pomału zapełnia się słoikami. Wiśni jest już ponad 50, czarnej porzeczki drugie tyle. Galaretka porzeczkowa będzie miała największe wzięcie, co przewidując, zapełniliśmy nią równą setkę. Teraz przyszła pora na morele. Są dorodne, pełne słońca i słodyczy. Nie będą potrzebowały dużo cukru, bo najlepsze są te kwaskowate.

Objechaliśmy kilka bazarów, zataczając spore koło. Zaczęliśmy i skończyliśmy trasę w Pułtusku. Tu też były najsłodsze morele. Potem przez Różan pojechaliśy pod Ostrołękę. Do miasta nie dało się wjechać, bo już od ronda trwała kanonada pestek wiśni. Domyśliliśmy się, że to Miś Kurpiowski dryluje, by mieć konfitury dla wszystkich sąsiadów i licznych przyjaciół.Conger eelKolejnym etapem był Zajazd Tusinek w Rozogach, gdzie posililiśmy się podpłomykami i ruszyliśmy dalej na północ. W Spychowie, które dawniej nazywały się dźwięcznie – Pupy – poczuliśmy dym z wędzarni ryb i kupiliśmy dwa wielkie i dorodne (jeszcze gorące) węgorze. Potem przez Chorzele, Przasnysz i Maków Mazowiecki wróciliśmy do naszego ulubionego miasta.

W garach bulgoczą morele, a my popijamy guinnessem węgorza, odłożywszy drugiego na jutro. Zgodnie z radą mistrza, który tę rybę uwędził, nie włożyliśmy jej do lodówki, tylko trzymamy luźno zawiniętego w gazę pod kloszem z siatki. Dzięki temu nie straci świeżości, nie stwardnieje i przez kolejne dwa dni będzie jak z pieca wyjęty.