Wiatrak ciężkich smaków

Co jakiś czas wpadam do przydrożnych zajazdów i karczm, by je potem na tych łamach opisać.

Mam nadzieję, że często podróżujący blogowicze korzystają z tych informacji i – wierząc mojemu smakowi – albo wpadają do tych samych lokali, albo omijają je szerokim łukiem.

Dziś opisana karczma znajdująca się pod Pułtuskiem w starym wiatraku we wsi Gnojno, należy raczej do tej drugiej kategorii. I to z paru względów, które tu przytoczę.

Miejsce jest pięknie położone, niedaleko Narwi i szosy prowadzącej do Ostrołęki i dalej do Augustowa, rosną przy oknach piękne wielkie lipy i takież świerki, spotkać więc można zarówno piękne smukłe sarny, jak i słuchać (o tej porze roku) koncertu słowików. Zwłaszcza jeśli pogoda pozwala usiąść przy stolikach wokół lokalu.

Wystrój sali mało zachęcający, bo rustykalną atmosferę psują wielkie kolumny z zupełnie innej bajki. W dodatku cały czas musimy obcować z wielkim ekranem telewizora, który emituje muzykę przypominającą polskie disco-polo, ale w karaibskiej odmianie. Nie bardzo to pasuje do doskonałego skądinąd żurku z jajkiem i białą kiełbasą.

W karcie jest niewiele dań, co – moim zdaniem – jest zaletą i świadczy o tym, że potrawy nie są odgrzewane z półproduktów, tylko robione na zamówienie klientów. To z kolei zbytnio wydłuża czas oczekiwania na moment zaspokojenia głodu.

Obsługa sympatyczna, lecz nieco roztargniona. Przy pustej sali kelner po przyjęciu zamówienia i przekazania go kucharzom przyniósł do stołu wodę mineralną z cytryną, lecz całkiem zapomniał o soku z czarnej porzeczki dla drugiej osoby. Upomniany przeprosił za roztargnienie, choć mógł gości ochrzanić.

Dania, jak to na Kurpiach i w większości przydrożnych zajazdów, gigantyczne. Żurek (10 zł) z jajkiem na twardo, boczkiem i kiełbasą był dodatkowo obdarowany sporym kawałkiem białej kiełbasy z doskonałym chrzanem, co mogło stanowić osobne danie. Zupa ogórkowa (10 zł), mocno okraszona śmietaną, pełna była kartofelków, posiekanych ogórków, marchewki i innych jarzyn. Zabrakło mi w niej tylko charakterystycznego kwaśnego smaku z kiszenia.

W sumie jednak ta zupa była z całego posiłku najlepsza. Miejscowe znane i podawane na uroczyste okazje danie to pokuczaj (10 zł), czyli kotlet mielony, ale bez wszelkiej panierki, tylko mocno wysmażony i ozdobiony sporą porcją smażonych pieczarek oraz wspaniale przyrządzoną tartą marchewką, surową kapustą obficie skropioną cytryną i porwanymi listkami sałaty. Do tego kartofle z wody posypane świeżym koperkiem.

Dania te były dość smaczne. Ich wadą była olbrzymia ilość jadła na talerzu, ale tę rafę można przecież ominąć, zjadając połowę albo mniej. Ale to popis marnotrawstwa.

Nie wiem też, co powoduje, że po takim posiłku człek przez wiele godzin czuje się ociężały i niechętny wszelkiemu wysiłkowi (zarówno fizycznemu, jak i umysłowemu).

Mijajcie więc Gnojno, podążajcie dalej – w poszukiwaniu lżejszych posiłków i podawanych z większą gracją. Do mojego ulubionego Tusinka (podpłomyki) jeszcze tylko godzina jazdy.