Ważne jest pierwsze wrażenie

Moje pierwsze spotkanie z Rzymem spowodowało, że pokochałem Włochy i ich kuchnię, że o kulturze, historii i zabytkach już nie wspomnę.

Z lotniska na Stazzione Termini dojechaliśmy pociągiem, który przemierzał kilometry pośród krzaków i stert śmieci, które nie nastrajały turystów optymizmem. Po wyjściu z dworca na Piazza Cinquecento było równie nieprzyjemnie. Ta leżąca w środku miasta stacja kolejowa opanowana wówczas była przez różnego autoramentu włóczęgów, alkoholików i złodziejaszków. Śmieci też nie brakowało. Słowem – początek podróży nie był przyjemny.

Cała wyprawa była jednak precyzyjnie zaplanowana. Prosto z dworca udaliśmy się na Via Marghera (to tylko kilkaset metrów dalej) – do maleńkiej, ale słynnej trattorii „Gemma alla Lupa”.

Nawiasem mówiąc, po latach zmieniono szyld – gdy pierwsza ze współwłaścicielek (Gemma) zmarła. Dziś knajpka nazywa się „Trattoria Alla Lupa”.

25 lat temu obie właścicielki żyły i obsługiwały gości. Połowa z nich (gości, nie właścicielek) siedziała na ulicy. Stoliki bowiem ustawiono wprost na chodniku, a przechodnie przemykali między nimi, rozmawiając z gośćmi, których musieli dobrze znać.

Cała publiczność była bowiem miejscowa. Tylko nieliczni turyści wiedzieli, po co warto wybierać się do tej dość zakazanej dzielnicy. Szybko się zorientowaliśmy, że nic nam tu nie grozi. Wprost przeciwnie – znacznie łatwiej nawiązaliśmy przyjazne kontakty, z sąsiadami już pałaszującymi spaghetti czy risotto i z obsługą trattorii, która doradzała nam, co warto zamówić.

My zaś wiedzieliśmy jedno – tu podawany jest przysmak jedyny w swoim rodzaju: coda alla vaccinaria (po polsku: ogon wołowy duszony z jarzynami w pomidorowym sosie). Tylko ja zamówiłem ów ogon. Zostałem więc zawinięty w wielki żółty fartuch, a siedząca ze mną przy stoliku rodzina została znacznie odsunięta od mojego miejsca.

Miało to jednak ważne uzasadnienie. Jedząc ogon, pryska się sosem pomidorowym obficie i na sporą odległość. Gdyby nie „odzież ochronna”, cały byłbym w czerwone kropki. A tak ocalałem czysty. Sąsiedzi też. Po tym wieczorze wiedziałem, że moja miłość do Rzymu i jego kuchni będzie wieczna – jak to miasto.

A coda tak mi smakowała, że wziąłem przepis (nie pamiętam tylko, czy Gemma czy Lupa mi go podarowała) i raczę tym rzymskim przysmakiem wybranych i zaprzyjaźnionych gości.OLYMPUS DIGITAL CAMERACoda alla vaccinaria
1 wołowy ogon, 4 marchewki, 1 duża cebula, 3 ząbki czosnku, 200 ml czerwonego wina, 1 seler naciowy, 5 dag słoniny lub smalcu, 1 puszka przecieru pomidorowego, natka pietruszki, sól, pieprz

1. Ogon pokropić na odcinki, podsmażyć na stopionej słoninie lub smalcu. Wrzucić do garnka z wrzącą wodą, przyprawić solą i pieprzem. Wlać wino i gotować dalej na średnim ogniu.
2. Po 30 minutach dodać przecier i gotować dalej na mniejszym płomieniu. Łączny czas gotowania powinien przekroczyć 5 godzin.
3. Oddzielnie ugotować seler naciowy pokrojony na kawałki (6 cm), dodać do właściwego dania na kilka minut przed końcem gotowania.

Do gotowanego ogona wołowego dodaje się często białe wino, rodzynki, orzeszki pinii, a nawet czekoladę!OLYMPUS DIGITAL CAMERA