List do św. Mikołaja

Dzień św. Mikołaja ( a nie żadne Mikołajki jak coraz powszechniej mawiają rodacy przywodząc mi na myśl przystań żeglarską na Mazurach) już za nami. Niektórzy, a może i większość z nas, otrzymała jakieś podarunki. Mam nadzieję, że są wśród nich i książki. Mimo bowiem przerażających statystyk wykazujących, że Polacy są najmniej czytającymi Europejczykami, spotykam w księgarniach tłumy a i wśród znajomych bliższych i dalszych mam wyłącznie miłośników książek. W dodatku powodzeniem cieszą się nie tylko kryminały, romanse czy książki kulinarne („Jak smakuje pępek Wenus” znika z hurtowni szybciej niż poprzednie moje dziełka) ale także prace popularnonaukowe a nawet tzw. literatura piękna. Piszę o tym, bo chcę polecić dwie – moim zdaniem – wybitne książki, które mogą ucieszyć wszystkich obdarowanych, którzy znajdą je pod choinką. Trzeba tylko napisać list do świętego.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pierwsza polecana książka to dzieło Ludwika Stommy – „Antropologia wojny”. Ludwik zaś (mogę tak poufale o nim pisać, bo przyjaźnimy się od kilkudziesięciu lat) to uczony dysponujący dużym talentem pisarskim, co nie jest częste wśród naukowców. Jego pisarstwo bardzo często bulwersuje czytelników, bo uwielbia on prezentować poglądy idące pod prąd modom i czasem wręcz obrazoburcze. „Antropologia wojny” jest właśnie takim dziełem. Hurra-patrioci spod wszelkich znaków niewątpliwie uznają książkę Stommy za manifest pacyfizmu prowadzący – zwłaszcza młodych czytelników – Polaków prostą drogą do zguby. Podpiera autor swoje teorie licznymi cytatami z wielu głośnych książek o tematyce wojennej i właśnie patriotycznej. Najczęściej przywołuje Henryka Sienkiewicza, którego potrafi cytować z pamięci całymi wręcz stronicami. Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc, jak wiadomo zaś bywał całkiem na bakier z prawdą historyczną. Starał się wpoić swymi dziełami Polakom kult mężnego woja i zaszczepić zapał do przelewu krwi.
Sam Ludwik Stomma pisze we wstępie: „Chciałbym tylko pokazać, jak dalece mit wygrywa z jakimkolwiek racjonalizmem, jak kpi z rzeczywistości dziejów. Wojna, wbrew jej sztabom i teoretykom, jest bezsensem i zawsze wymyka się ich kontroli – to jedno. Wojna stała się religią i zawodem swych kapłanów żyjących w mitologii.”
Ta książka – ma nadzieję autor –  stanie się przyczynkiem do wzmocnienia wątpliwości przy odpowiedzi na słynne pytanie: bić się czy nie bić.
OLYMPUS DIGITAL CAMERADruga książka, którą też krótko acz gorąco polecam, to kolejne dzieło głośnego już i nagradzanego pisarza Szczepana Twardocha – „Drach”. Jego poprzednie dzieło (mimo licznych pochwał i nagród) – „Morfina” nie zachwyciło mnie. Tym razem w euforię wpadłem już od pierwszych stron. Choć przestrzec muszę, że trudna to lektura, zwłaszcza ze względów językowych. Używa bowiem autor kilku języków naraz, nie wtrącając żadnych tłumaczeń, które czytelnik musi robić na własną rękę. Literacka piękna polszczyzna splata tu się niemal na każdej stronie z językiem niemieckim i jędrną często dosadną gwarą śląską. Być może znajomość tej gwary – mieszkałem bowiem przez dzieciństwo i część młodości na Opolszczyźnie i Górnym Śląsku – ułatwiała mi lekturę. Męka czytania opłaca się jednak stukrotnie. „Drach” bowiem to saga z ziemi przeklętej (jak piszą o niej krytycy) wymykająca się wszelkim dotychczas obowiązującym regułom. „Górny Śląsk Twardocha jest prawdziwy swoją bolesną brutalnością i nieraz wręcz wulgarnością połączoną ze ze specyficznym kodeksem, z którego wychowani tutaj ludzie nigdy nie rezygnują, nawet jeżeli znajdują się na granicy upodlenia” – to słowa historyka i badacza dziejów Górnego Śląska – prof. Ryszarda Kaczmarka.
Na koniec krótki cytat z książki: „Josef wspomina coś innego, ponieważ jest głodny. Wspomina dzień, w którym nie musiał iść do szkoły, chociaż dzień był powszedni.
– Rechtór niy bydóm przezywać, przeca jak sie świnia zabijo, to bajtel w szkole niy bydzie siedziół – mówi ojciec Josefa do matki Josefa i Josef nie idzie do szkoły.
Dnia następnego zaniesie rechtórowi eleganckie zawiniątko i wystarczy.
Josef Magnor czuje na języku smak wusztzupy, chociaż nie je wusztzupy. Jest maj 1918 roku, jest ciepło, a wagon ma ściany z desek ujętych w stalowy szkielet i z desek ma drzwi, z wielkim trudem przesuwne w stalowych prowadnicach. Cztery lata temu na tych drzwiach kredą wypisano optymistyczne hasło: „Von Gleiwitz iiber Metz nach Paris”, ale teraz nikt na nich niczego nie wypisuje, bo nikt już nie ma do powiedzenia nic, co nadawałoby się do wypisania na drzwiach wagonu.
Geist von 1914 ist weg. Przeminął.”

Piszcie więc listy do św. Mikołaja.