Za stołem z ambasadorem

Właśnie skończyłem czytać i gorąco polecam tę lekturę wszystkim, których interesują polityka, dyplomacja i całkiem zwyczajne życie w Polsce od czasów drugiej wojny światowej do dziś. Książkę zatytułowaną „Dyplomata na salonach i w politycznej kuchni” napisał Jerzy Maria Nowak, a wydała ją oficyna Bellona. Dzieło kupiłem ze względu na autora, którego znam zza stołu, bo zdarzało się nam wspólnie biesiadować w naszym wiejskim towarzystwie. A – jak wspominałem – niemal w każdej wsi mojej gminy rolników mniej niż naukowców, pisarzy, polityków, dyplomatów, a także byłych ministrów.
dyplomataJerzy M. Nowak zdobył od pierwszego spotkania przed laty moją sympatię swoim smakoszostwem. Zna się na dobrym jedzeniu, potrafi je ocenić i świetnie na ten temat mówić. Na dodatek był on – i to niewątpliwe – przez lata najbliższym przyjacielem Ryszarda Kapuścińskiego, którego ratował z poważnych opresji (w tym i zdrowotnych) jako dyplomata długo pracujący w Afryce.

Losy Nowaka wiodły z Podola, gdzie urodził się jako syn wiejskich nauczycieli, przez Opolszczyznę, gdzie się uczył aż do matury, studia w wyższej szkole dla przyszłych pracowników dyplomacji w Warszawie, by potem rzucać go po świecie, czyli z ambasady do ambasady.

Wielki talent narracyjny pozwolił autorowi napisać książkę, którą czyta się jednym tchem. Los bowiem zrządził, że żył on w najbardziej zapalnych punktach naszego kraju w momentach niezwykle trudnych. Dzieciństwo pośród Ukraińców na Podolu, a później wyzucie rodziny z ojcowizny i długa podróż do Polski nie spowodowały u niego jakże znanej w naszym kraju postawy antyukraińskiej czy rusofobicznej.

Późniejsze obcowanie ze Ślązakami opolskimi ciemiężonymi przez peerelowskie władze, ale także przez nowych sąsiadów przybyłych zza Buga pozwoliły zrozumieć cierpienia ludzi niszczonych pod pretekstem ich obcości etnicznej. Nowak jest więc jednym z niewielu Polaków, którzy po dramatycznych epizodach w życiorysie nie nosi w sobie nienawiści ani do wschodnich, ani do zachodnich sąsiadów. I myślę, że właśnie dzięki temu mógł on tak dobrze wypełniać swoje dyplomatyczne obowiązki, które często rzucały go w zapalne miejsca na naszym świecie w charakterze strażaka gaszącego ten ciągły i tlący się wiecznie pożar.

Ma też Jerzy Maria Nowak pewien dystans do siebie samego. Lekka autoironia dodaje książce humoru i wywołuje u czytelnika uśmiech. Na koniec więc przytoczę krótki fragment, w którym autor pisze o swoim wieku:

Oddając wspomnienia do druku, kończę 76. rok życia. Pamiętając o przedwczesnej śmierci ojca i dziadków, nie sądziłem, ze będę żył tak długo. Nie czuję się staro, ale trzeba sobie zdawać sprawę z realiów. Zabawnie przypomniał mi to Daniel Rotfeld [też sąsiad zza miedzy – przyp. P.A.], przytaczając pytanie brytyjskiego naukowca, opracowującego historię KBWE/OBWE, który przebywał w Warszawie w 2012 roku: „Chciałbym też przeprowadzić wywiad z Nowakiem, ale nie wiem, czy on jeszcze żyje.

Żyje, żyje i to jeszcze jak. Uczy studentów, biesiaduje z sąsiadami i tylko w swoich wspomnieniach nie ujawnił ani słowem swoich gurmandowskich pasji, zaledwie wspomniał o menu studenckim i flakach podanych na weselu u teściów. A gdzie przyjęcia dyplomatyczne? A tak na to liczyłem.