Dlaczego Włosi tak są w sobie zakochani?

Jak wszystkie uogólnienia i ten tytuł nie jest całkiem prawdziwy. Jest wręcz fałszywy, ale warto się nad nim nieco zastanowić. Otóż wydawało mi się, że znam odpowiedź na to pytanie, bo znam Włochy, wielu Włochów, ich kulturę, zabytki, historię i oczywiście kuchnię.

A wszystko to osiągnąłem po ponad 30 podróżach po Półwyspie Apenińskim, zwiedzeniu najważniejszych miast i muzeów, nauczeniu się podstaw języka, by umieć się porozumiewać w podstawowych sprawach i czytać ze zrozumieniem gazety, wreszcie po ugotowaniu paru setek włoskich dań, co nie jest w tym przypadku bez znaczenia. Tymczasem…
Przeczytałem (z wypiekami na twarzy) książkę Macieja A. Brzozowskiego „Włosi. Życie to  teatr” wydaną przez Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, i całe moje zarozumiałe myślenie o Italii gdzieś wyparowało.

Brzozowski – choć wie o Włochach i Włoszech znacznie więcej niż ktokolwiek inny mi znany – nie twierdzi, jak ja przed lekturą jego dzieła, że zna ten kraj na wylot. A jednak potrafił zainteresować zakochanego i w kraju, i w ludziach maniaka „włoszczyzny” tak, że przeczytałem książkę dwukrotnie z rzędu i zapamiętałem z niej wszystko, co najważniejsze.

Zrozumiałem np. różnice dzielące mieszkańców różnych (nawet często sąsiednich) regionów i ich przyczyny (historia państewek i księstw oraz proces jednoczenia się i powstawania królestwa Italii), pojąłem problemy językowe utrudniające porozumiewanie się np. Piemontczyków z Sycylijczykami czy mieszkańcami Sardynii, zapamiętałem też, że nie wolno lekceważyć kwestii wymowy podwójnych spółgłosek w wielu włoskich wyrazach, bo można się narazić nawet na zasadnicze kłopoty. (Penne – to pyszne kluski, ale pominięcie podwójnego „n” powoduje, że zamawiając w barze „pene con funghi”, prosimy o „penisa z grzybkami”, co nie wszystkich gości knajpki musi rozbawić.

Sporo miejsca w książce zajmuje jedzenie. O tym, że włoska kuchnia nie istnieje, lecz funkcjonują tu od setek lat kuchnie regionalne (i to znacznie mniejsze niż znane z podziału administracyjnego regiony), wiedziałem od dawna, ale dowiedziałem się m.in., czemu północ jest maślana i ryżowa, a południe oliwne i makaronowe. No i chyba zrozumiałem, dlaczego Włosi kochają tylko własną kuchnię.

Kuchnia łączy Włochów skuteczniej niż Garibaldi. U jej podstaw, niezależnie od regionu, zawsze znajdujemy mąkę, masło, oliwę, ser czy wino. A także pewne zakodowane we włoskich genach zwyczaje: powszechną niechęć do mrożonek, zagranicznego jedzenia, preferowanie potraw świeżych, prostych, niewymagających specjalnie kunsztownej obróbki i używanie, o ile nawet nie nadużywanie, produktów sezonowych. Włochy to chyba jedyny kraj na świecie, w którym pomarańcze je się tylko przez sześć miesięcy w roku. Każda pora roku ma swoich gastronomicznych celebrytów, którzy już miesiąc później popadają w roczną niełaskę. Jedzenie dobre to jedzenie kolorowe, świeże, radosne, które niczego nie udaje i smakuje tak, jak wygląda. (…)

Wielkie kulinarne zróżnicowanie jest, jak prawie wszystko inne, efektem pełnej wojen i najazdów przeszłości i podziału na księstewka, miasta-państwa czy królestwa. Typowe dla regionu Emilia potrawy wywodzące się z tradycji longobardzkiej i francuskiej oparte są na wołowinie, wieprzowinie, maśle i mleku. Z kolei w sąsiedniej Romanii widać wpływy kultury pasterskiej Państwa Kościelnego z jej serami owczymi i baraniną. A Sycylia? To prawdziwy kocioł wpływów arabskich, hiszpańskich czy francuskich.

Zabawnym pomysłem lecz wielce pożytecznym dla czytelników jest ostatnia część książki, w której autor zamieszcza alfabet ważnych (zwłaszcza dla niego) postaci, książek, filmów i – co oczywiste – potraw.

Dawno nie czytałem tak fajnej, napisanej ze swadą, humorem i wielkim talentem narracyjnym książki. Życie we Włoszech to prawdziwy teatr, w którym na szczęście i ja biorę udział.