U czorta na kuliczkach czyli powiew Hiszpanii

Liczba hiszpańskich restauracji w Warszawie (i w całej Polsce też) jest nieproporcjonalnie mała w stosunku do atrakcyjności i jakości tej kuchni. Lokali włoskich jest dziesięciokrotnie więcej, francuskich też znacznie więcej. Ale przecież paella jest równie wspaniała jak spaghetti a wina z Penedes czy Rioji absolutnie dorównują winom z Doliny Rodanu czy Toskanii. Tym chętniej więc piszę te pochwały pod adresem coraz bardziej popularnej restauracji noszącej imię swego właściciela czyli rewelacyjnego kucharza z Madrytu –  Casa Krike, mimo że ulokowana jest „u czorta na kuliczkach” i trafić do niej trudno, warta jest takiej wyprawy.
Mały domek przy Człuchowskiej 37 wygląda niepozornie na tle otaczających go wielkich budynków. Ale wystarczy wejść do wnętrza by zrozumieć, że porzekadło w małym ciele wielki duch można odnieść zarówno do właściciela i szefa kuchni zarazem Krike, jak i do całego lokalu. Panuje w nim hiszpańska atmosfera od dyskretnie sączącej się muzyki, przez wspaniały widok Madrytu zdobiący ścianę aż do pełnych okrzyków i emocji opowieści wypadającego co chwilę z kuchni i zatrzymującego się przy wszystkich stolikach szefa. Krike – po siedmiu latach spędzonych w Polsce – opanował nasz język niemal perfekcyjnie, choć lubi wtrącać hiszpańskie słówka, co dodaje uroku rozmowom.
Goście, zanim zamówią i otrzymają swoje dania, czytają menu przegryzając  tapas. Może to być np. pieczony daktyl owinięty szynką Iberico. Pozwala to na spokojną lekturę bez męczarni zgłodniałego miłośnika paelli, w którego żołądku wzbierają soki trawienne wywołane apetycznymi nazwami dań.
Jamon serrano w naszym domu tez się trafia Fot. P. Adamczewski

Na początek warto zamówić talerz tapas czyli półmisek drobnych przekąsek, wśród których zawsze znajdzie się kawałek chorizo (ostrej suchej kiełbaski), morcilla (słodkawa kaszanka z konfiturą z papryki), krewetki, ośmiornice, pieczone małe papryczki (wśród delikatnych zawsze trafia się ostra jak piekło) czy chrupiące kalmary.
Zawsze jest kilka zup do wyboru. Jeśli to chłodna pora roku to warto wziąć  marisco czyli zupę z owoców morza, a jeśli gorące lato to oczywiście gazpacho. Miłośnicy zieleniny znajdą do wyboru kilka świetnych sałat.
Wśród dań głównych królują ryby jak np. diabeł morski czyli żabnica w wielu postaciach, bacalao (dorsz atlantycki) lub karmazyn. Są – co oczywiste – kalmary, krewetki, małże. Sposób ich przyrządzenia i podania można omówić z szefem, który podpowiada i zachęca do swoich ulubionych dań ale daje się też przekonać i do pomysłów gościa.
Z dań mięsnych godny polecenia jest niewątpliwie królik z czosnkiem i ogon byka w sosie własnym. Jeśli jednak w nadwiślańskich smakoszach rabo de Toro wzbudza lekki lęk, to mogą sięgnąć po wątróbki kurczaka lub kilka rodzajów polędwicy (wieprzowej lub wołowej). Do wyboru jest też chyba aż dziesięć rodzajów paelli (każda porcja dla dwóch osób) wśród których ja wybrałbym tę z owocami morza lub z atramentem kałamarnicy.
Jest i kilka rodzajów deserów – w tym mój ulubiony czyli crema catalana.
Krike sam lubi wina z regionu Rioja więc poleca swoim gościom crianzę o wspaniałym owocowym aromacie i smaku. Można zamawiać wino na kieliszki lub – te z wyższej jakościowo półki – na butelki.
Zaletą Casa Krike są także dania dla dzieci i możliwość zamawiania potraw do domu. Lokal przy Człuchowskiej jest – moim zdaniem – największą konkurencją dla praskiej La Iberica, która do niedawna uchodziła za najlepszą hiszpańską kuchnię nad Wisłą.
Casa Krike ma swoją stronę internetową gdzie prezentuje wszystkie zalety.