Zimowy pejzaż z psami w tle

Byłem na wsi w miniony piątek. Napasłem oczy pięknem zimowego krajobrazu, bo nie jestem pewien czy taka aura długo się utrzyma. Dojechać było i łatwo, i trudno. Łatwo, bo szosy główne dobrze oczyszczone i z czarną nawierzchnią. Trudno ponieważ drogi boczne prowadzące do naszej wsi ośnieżone i oblodzone. Trzeba więc jechać ostrożnie i nie rozwijać nadmiernej szybkości.
Ostatni odcinek prowadzący już poza lasem, pośród pól stwarzał dodatkowe trudności. Wszystko równo zasypane śniegiem tworzy białą płaszczyznę i człowiek – mimo że zna tu każdą ścieżkę od ponad 35 lat – traci orientację; gdzie jest pod tą równiutką kołdrą szosa a gdzie już zaczynają się pola czy łąki. Tak się złożyło bowiem, że przede mną nie jechał tą drogą żaden samochód, nie było więc kolein i śladów opon. Mimo to dojechałem na miejsce bez przygód.
Pod moim domem też piękny zaśnieżony krajobraz. Gałęzie niektórych sosen opuściły się aż do ziemi pod ciężarem śniegu.  Tylko tu i ówdzie kręte ślady lisa, który pewnie tropił zająca, bo i jego łapki odbiły charakterystyczny wzorek. Ciekawe jak te zwierzaki pokonały dość wysoki i szczelny płot?
Fot. P. Adamczewski
Tą samą drogą zapewne wtargnęły na moje terytorium dwa sympatyczne psiaki sąsiada, które liczyły zapewne na jakiś poczęstunek. I nie zawiodły się rzecz jasna.
Wszystkie furtki i drzwi udało się sforsować a werandę – choć cała przeszklona – szybko dogrzać, by po zrzuceniu ciepłych kurtek zasiąść do stołu i zjeść rozgrzewający posiłek. Co prawda w reszcie domu temperatura była taka sama jak na dworze ale piekarnik działał normalnie i odgrzać wszystko (chleb nawet nabrał chrupkiej skórki) nie było trudno. Tyle tylko, że wodę na herbatę i późniejsze zmywanie trzeba było przynieść w wielkim czajniku z sąsiedzkiego gospodarstwa.
Takie zimowe warunki zachęcają do długich biegów (prawdę mówiąc – spacerów) na nartach. I zawsze można liczyć na spotkanie stałych lokatorów lasu. Oni wpadają do nas pod naszą nieobecność,  my do nich z kurtuazyjną rewizytą. I tylko nie rozumiem dlaczego na nasz widok uciekają.
Po takiej wyprawie apetyt dopisuje w dwójnasób.
Zrazy wołowe z grzybami
Ok.50 dag mięsa wołowego bez kości ( najlepiej rostbefu), łyżka mąki, sól, pieprz, łyżka klarowanego masła,3 kapelusze suszonych borowików lub maślaków, ew. kostka rosołu wołowego (wtedy mniej soli)
1.Mięso pokroić na plastry grubości około 1 – 1,5 cm, rozbić formując tłuczkiem  okrągłe lub owalne zrazy. Posypać je solą, pieprzem i mąką.
2.Na głębokiej patelni rozgrzać klarowane masło, podsmażyć zrazy z obu stron na rumiano, dodać pół szklanki wody i jeśli zrazy nie zostały zbyt mocno posolone –   pokruszoną kostkę rosołową oraz  pokruszone grzyby. Na małym ogniu dusić do miękkości. Gdyby wyparowało zbyt wiele sosu dolewać  w czasie duszenia po trochu wody.
Podawać z kaszą gryczaną lub perłową ugotowaną na sypko (w trudnych warunkach może być gorący chleb).