Ser jadalny choć nie powalający smakiem

Mam na myśli mój własny pierwszy produkt serowarski. Taką prace dyplomową po kursie u najwybitniejszego w Polsce serowara. Mam nadzieję jednak, że będę się rozwijał i każdy kolejny ser będzie lepszy, lepszy, lepszy…

Po miesiącu dojrzewania i masowania solanką oraz pieszczotach ciepłą dłonią, uznałem, że mój pierwszy produkt serowarski dojrzał na tyle, iż mogę go przekroić i spróbować.

Fot. P. Adamczewski
Tak też się stało. A jak ten ser wygląda od środka możecie sami zobaczyć. Jeśli zaś chodzi o smak, to musicie mi uwierzyć na słowo: był jadalny. Często zdarzało mi się próbować sery, które natychmiast odrzucałem i nigdy ponownie nie ryzykowałem spotkania z nimi. Mój ser imbirowy ( przypominam, że masa serowa doprawiona była startym suszonym imbirem) ładnie pachniał i był sympatyczny w smaku. Aromat i ostrość imbiru była w nim dobrze wyczuwalna. Choć prawdę mówiąc nie zaszkodziło by mu gdybym dodał jeszcze szczyptę.
Natomiast – wydaje mi się – był nieco zbyt słony i tą słonością trochę przypominał góralskie oscypki. Jego twardość pozwalała na używanie tarki lub urządzenia robiącego cienkie płateczki. W tej formie świetnie nadawał się do sałat a jeszcze lepiej wypadł jako dodatek do risotta z gruszkami.
By nie wpaść w samo zachwyt końcowa ocena: dobry choć nie beznadziejny!