Tam gdzie bywała Elżbieta z Tonym czyli „Pieprz i wanilia”

Są z wśród blogowiczów prawdziwi podróżnicy i miłośnicy cudzych podróży. Mam nadzieję, że znajdą się i tacy, którzy pamiętają słynne w swoim czasie audycje telewizyjne „Pieprz i wanilia”, w których Elżbieta Dzikowska i Tony Halik wodzili widzów po całym świecie i docierali tam gdzie diabeł mówi dobranoc. A sprawozdawali to co widzieli i zjedli z niezwykłym wdziękiem.

Właśnie ukazała się książka (jak zapowiada autorka to pierwszy tom) zatytułowana „Tam gdzie byłam” pióra Elżbiety Dzikowskiej. Mam przed sobą tę bogato zilustrowaną książkę ( z piękną i przyjacielską dedykacją) i podczas lektury wspominam młode lata, gdy to sam nie mogąc podróżować, tym chętniej oglądałem wędrówki tej pary globtroterów. W zdumienie wprawił mnie początek książki, w którym Elżbieta opisuje swoje szczenięce lata w Międzyrzecu Podlaskim i jej udział w młodzieżowej konspiracji, która zakończyła się uwięzieniem w lubelskim Zamku czyli areszcie Urzędu Bezpieczeństwa. Ten fragment życia autorki był chyba równie dramatyczny jak późniejsze spotkania z rekinami, krokodylami czy nawet ludożercami.
W sumie książka jest jednak pogodna i pełna atrakcji. Są też strony dla smakoszy, bo sama autorka jest miłośniczką dobrego jedzenia i wina. A wiem coś o tym, bo spotykam się z nią przy stole co najmniej raz na dwa miesiące.
Oto więc stosowny cytat z książki słynnej reporterki:

„Kukurydzę, podobnie jak i drugi ważny składnik meksykańskiej kuchni, fasolę, przywiózł do Europy Krzysztof Kolumb. W Meksyku uprawia się ponoć dwadzieścia gatunków fasoli, ale najczęściej używa czerwonej lub czarnej. To najważniejsze dla biednych ludzi źródło błonnika i białka. Jest bardzo częstym dodatkiem do drugich dań. Zmielona i zmieszana z mięsem i przyprawiona pikantną papryką chili stanowi typowe nadzienie burritos, czyli charakterystycznych zwłaszcza dla północy kraju „osiołków”, jak nazywa się pszenne tym razem, uczciwie faszerowane tortille.
Wędrując z kamerą przekonaliśmy się, że symbolem kuchni meksykańskiej jest jednakże papryka chili. Sądzi się, że pochodzi ona z Peru i Boliwii, ale najprawdopodobniej znana była już w okresie państwa Inków, obejmującego także Ekwador, północną Argentynę i Chile, które zapewne dało jej nazwę. W Meksyku uprawia się jej aż 100 gatunków. Za czasów Azteków miała także własnego boga, a i teraz Indianie uznają ją za roślinę świętą. Nie tylko ze względu na smak – uważana jest także za afrodyzjak, a do tego ułatwia ponoć rzucanie czarów! W każdym razie trudno sobie wyobrazić potrawę bez chili. Cóż to byłoby za mole poblano czy indyk w czekoladzie, gdyby oprócz innych ziołowych ingrediencji nie dodać tam odpowiedniej porcji chili!
Czekoladą też zajęliśmy się w naszym filmie. Jakżeby inaczej, skoro po-chodzi z Meksyku i stanowiła ulubiony napój azteckich władców! Nazywała się wówczas xocolatl, czyli „gorzka woda”. W wodzie zimnej albo ciepłej rozpuszczano rozgniecione ziarna kakao, dodając do smaku miód, anyżek, wanilię, a nawet chili. Był to napój niezwykle kosztowny, bowiem ziarna kakao stanowiły cenną monetę, którą płacono za towary i usługi aż do XIX wieku! A ponadto czekolada także była uważana za afrodyzjak, toteż po-częstowani podobno przez Montezumę hiszpańscy konkwistadorzy zdecy-dowali się spróbować tej wątpliwej azteckiej ambrozji, chociaż wykręcała im gęby.
Czekolada była przysmakiem znanym już ponoć przez Olmeków. W znalezionych w grobach Majów ceramicznych naczyniach, i to już z VI wieku p.n.e., odkryto także ślady rozgniecionego kakao i przypuszcza się, że to właśnie Majowie wymyślili czekoladę gorącą. Była wykwintnym przysmakiem, ale także lekarstwem na anoreksję, zmęczenie, nerwicę, choroby układu pokarmowego, kamienie nerkowe i wiele innych dolegliwości.  Europa poznała kakao dzięki Kolumbowi, któremu czekoladowa mikstura nie przypadła do smaku. Szybko zadomowiła się w Hiszpanii, gdzie mnisi podawali do napoju cukier, ale przez ponad sto lat sekret był strzeżony. Stosowana zrazu jako lekarstwo, szybko zaczęła dawać boską ponoć rozkosz podniebieniom zamożnych. Do Polski trafiła w XVIII wieku, zapewne dzięki kulinarnym upodobaniom Augusta II Mocnego, a już w następnym stuleciu (1859) recepturę na gorącą, pitną czekoladę wymyślił Ernest Karol Wedel. Szkoda, że ta marka znajduje się dziś w niepolskich rękach.
Pomidor, znany Aztekom jako tomatl, ma za to – jak mówią – właściwości odchudzające, ale pewnie wówczas, gdy się go nie łączy z avocado i z tłustymi mięsiwami. Tak jak właściwie wszystkim roślinom, które przybyły z Nowego Świata dzięki Kolumbowi, przypisywano mu właściwości sprzyjające męskości; Francuzi podobno nazwali go nawet pomme d’amour, jabłkiem miłości. My zawdzięczamy go komużby innemu, jak nie Bonie, która sprowadziła do swoich ogrodów pomodoro, „złote jabłko”. Tak czy inaczej owoc ten ma dużo potasu, magnezu, kobaltu, sodu, wapnia, witamin i innych składników uważanych za antyoksydanty, więc na pewno nie powinno się od niego stronić.
Wanilia też była – jakżeby inaczej – uważana za afrodyzjak. Musieliśmy się zająć nią także, bo gościła na azteckich stołach dodawana do czekolady, a jej kwiatami płacono ponoć podatki.
Zastanawiam się, o ileż uboższa byłaby nasza dieta gdyby nie odkrycie Ameryki? Przecież nawet ziemniaki, bez których trudno sobie wyobrazić dzisiaj polską kuchnię, stamtąd pochodzą. Co prawda nie z Meksyku, ale z Peru, jednakże i one przypominają nam o obecności tamtejszej, jakże bar-dziej odległej cywilizacyjnie niż nasza, przeszłości. Kiedy nasi praprzodko-wie mieszkali jeszcze w puszczy i żyli z łowiectwa i zbieractwa, Ameryka znała już uprawę roślin. I sztukę. Także kulinarną.”

Kto chce mieć więcej przyjemności musi sam sięgnąć po tę książkę.